Je te vois, ma chère... [Franada]
No więc mamy tutaj Franadę (≧▽≦) według mnie ten ship jest przeuroczy...
Je te vois, ma chère - Ja cię widzę mój drogi
Zaczynajmy! :D
A! Zapomniałam powiedzieć... Human AU (。•̀ᴗ-)✧
Mamy tu trochę depresji, więc no... Miało być smutno, wyszło jak zwykle... :'D
*.✧*.✧*.✧.*
Matthew stał na przeciwko lustra w łazience, a rękami opierał się o umywalkę. Właśnie teraz miał największe wątpliwości, czy to na pewno dobre rozwiązanie.
Spojrzał w stronę otworzonego opakowania żyletek...
Miał już dosyć tego, że nikt go nie zauważał, a jeśli ktoś na niego spojrzał to był mylony ze swoim bratem. Po co ma żyć? Po to żeby cały czas słuchać o tym jakim to bohaterem jest Alfred? Po to żeby dalej czuć się jak bezwartościowy, nikomu niepotrzebny śmieć? Po to żeby każdej nocy płakać w poduszkę zastanawiając się co może zrobić aby w końcu mógł być zauważany?
To brzmi absurdalnie... Nie istnieje ani jedna rzecz, która nadawałaby sensu jego istnieniu.
Jedyne co go powstrzymywało to jego brat - Alfred (no i Francis, ale to inna i bardziej skomplikowana historia), ale w końcu doszedł do wniosku, że ten jest miły dla niego tylko z powodu litości żywionej do jego żałosnej osoby.
Matthew pomimo tego, że to przez bardzo wyrazistą osobowość Jonesa on zawsze pozostawał w cieniu, to i tak kochał swojego małego braciszka całym sercem i to dla niego codziennie ukrywał uczucia pod złudną maską szczęścia po to aby go nie martwić... Chociaż Kanadyjczyk nie miał pewności czy ten by się tym przejął, czy raczej udawał, że niczego nie zauważa.
Wiedział też, że rodzice zawsze faworyzowali Amerykanina, a on był na dalszym planie... Skryty jak zawsze w cieniu wspaniałego braciszka...
Patrzył na swoją twarz smętnie odbijającą się w lustrze. Blada cera, pozapadane policzki, nienaturalnie podkrążone oczy czerwone od przepłakanych, bezsennych nocy, a do tego te żałosne, przydługie włosy zasłaniające większość twarzy z tym jednym, niesfornym kosmykiem, który nigdy nie chciał się dobrze ułożyć. Jednym słowem jego wygląd w tej chwili to porażka, jak w opinii Matthew całe jego życie.
Wszystkie miłe i kolorowe wspomnienia w ciągu ostatniego roku wyblakły kompletnie stając się szarymi, zamazanymi obrazami szczęścia, a osoby które były dla niego ważne były teraz jedynie niewyraźnymi zarysami sylwetek.
Ogólnie każdy dzień wyglądał tak samo... Ten sam szary pokój, te same opustoszałe ulice, bezsensowne spacery, poczucie bezsilności i beznadziei całego tego bagna zwanego potocznie jego życiem.
Już nawet jego przyjaciel, mały niedźwiadek polarny nie potrafił podnieść go na duchu, a ukochane pancakes z syropem klonowym smakowały jak tektura, dlatego odpuścił sobie jedzenie czegokolwiek.
Z depresją męczył się już od ponad roku, ale jakoś udawało mu się zmusić do dalszego istnienia, ale teraz już po prostu miał wszystkiego dosyć i chciał jak najszybciej zakończyć tą męczarnię.
Jednak postanowił przed odejściem zrobić coś co od dawna leżało mu na sercu.
Francis... Przepraszam jeśli to co chcę zrobić w jakikolwiek sposób popsuje twój nastrój, ale nie daję sobie już rady. Po prostu nie mogę... Jestem zbyt słaby żeby z tym walczyć. Jednak chciałbym żebyś wiedział, że byłeś dla mnie niezwykle ważny i jako jeden z niewielu potrafiłeś wywołać nieudawany uśmiech na mojej twarzy. Kocham cię i przepraszam...
Na zawsze twój,
Matthew
Klik!
Wiadomość została wysłana.
*.✧*.✧*.✧.*
Francis szedł w stronę domu Matthew niezmiernie ucieszony, że w końcu będzie mógł odwiedzić swojego przyjaciela. Tak dawno go nie widział przez ten nagły wyjazd do Francji... Nawet nie zdążył się z nim porządnie pożegnać.
W tym momencie usłyszał dźwięk powiadomienia. Odblokował telefon i po chwili z niedowierzaniem wpatrywał się w treść wiadomości analizując dokładnie każde słowo.
To niemożliwe... Co on chce zrobić?
Serce Francuza znacznie przyspieszyło swój rytm, a ręce zaczęły się pocić. Bez dłuższego namysłu ruszył biegiem do domu Matthew. Musi zdążyć. Musi, bo inaczej sobie tego nie wybaczy...
Jak mogłbyć tak ślepy? Jak mógł nie zauważyć, że chłopak inaczej się zachowuje? Gdyby wcześniej coś podejrzewał nigdy nie byłoby tej sytuacji. Pomógłby jak tylko potrafi. A teraz?
A teraz może być już za późno...
Przyspieszył gdy zauważył blok, w którym mieszka Kanadyjczyk. Już po chwili bez tchu wbiegał po schodach na czwarte piętro, a następnie stanął przed drzwiami jego mieszkania.
Zapukał, ale nie usłyszał po drugiej stronie żadnego ruchu.
- Matthew otwórz drzwi! Je t'en supplie!
Cisza.
Nie czekał ani chwili dłużej... Oddalił się, a następnie wziął rozbieg i z całej siły uderzył ramieniem w kawałek drewna.
Zamki puściły, a Francis poleciał razem z drzwiami na podłogę. Syknął z bólu. Potłukł się niezmiernie (a zwłaszcza jego ramię ucierpiało), ale to nie to było teraz najważniejsze... Teraz liczyło się jedynie życie Matthew.
Rozejrzał się po mieszkaniu chłopaka, a to co szczególnie zwróciło jego uwagę to nieporządek jaki tu panował. Było to zachowanie conajmniej niecodzienne jeśli chodzi o Williamsa co jeszcze bardziej przeraziło Francuza.
Następnie jego oczy spoczęły na strużce czerwonej cieczy wypływającej spod lekko uchylonych drzwi łazienki. Jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu kiedy wbiegł do tego pomieszczenia.
Matthew leżał na podłodze z zakrwawioną żyletką leżącą obok jego dłoni, a z nadgarstków powoli wyciekało coraz więcej krwi spływając na zimne płytki.
- MATTHEW!
Francis krzyknął, a po jego policzkach poleciały strugi łez. Klęknął obok bezwładnego ciała po czym sprawdził czy chłopak żyje.
Żył...
Bonnefoy jak najszybciej zadzwonił na pogotowie po czym otworzył szafkę z bandażami i zaczął tamować krew wypływającą z delikatnych rąk Matthew.
- Otwórz oczy proszę cię... Obudź się Matthew! NIE RÓB MI TEGO! BŁAGAM! Je t'aime... Nie zostawiaj mnie...
Ledwo co widział przez łzy wypływające z jego oczu, które zamazywały mu obraz.
Białe bandaże powoli nasiąkały krwią chłopaka barwiąc ręce Francisa, ale on się tym nie przejmował. Nic nie było ważniejsze od życia Matthew.
- Otwórz oczy... Spójrz na mnie MATTHEW!
Czuł jak coraz więcej żalu i przerażenia wypełnia jego umysł. Spojrzał na twarz Kanadyjczyka. Jego skóra była w nienaturalnie bladym odcieniu, miał lekko uchylone usta, a zamknięte oczy miały napuchnięte powieki. Dlaczego wcześniej nie zauważył jego choroby?
Dlaczego...
Pochylił się nad nim i delikatnie ucałował jego czoło, po czym zaczął płakać jeszcze mocnej. Nie potrafił uwierzyć w to, że tak cudowna osoba jak Matthew chciała odebrać sobie życie... To po prostu niewyobrażalne i chore...
I gdzie do jasnej cholery jest pogotowie?!
- F-francis? - do uszu Francuza dobiegł słaby, ledwo słyszalny głos.
- Matthew...- wyszeptał patrząc w lekko uchylone, fiołkowe oczy - Jestem tu... Jestem przy tobie... Wszystko będzie dobrze zobaczysz...- uśmiechnął się, choć łzy cały czas wypływały spod jego powiek.
- Przepraszam...- było to tak ciche, że Francis nie był pewien czy chłopak naprawdę to powiedział, czy tylko mu się wydawało.
Ale jednego był pewien... Słyszał kroki ratowników, którzy właśnie weszli do mieszkania...
*.✧*.✧*.✧.*
Kilka godzin później
*.✧*.✧*.✧.*
Kiedy Matthew otworzył oczy zobaczył nad sobą biały sufit oraz usłyszał pikania szpitalnych urządzeń. Spojrzał w dół na swoje ręce. Na nadgarstkach znajdowały się bandaże, a do dłoni przyczepioną miał kroplówkę. Nie pamiętał zbytnio tego co się stało, ale jak przez mgłę widział załzawioną twarz Francisa pochylającą się nad nim, ale uznał to za zwykłe złudzenie...
Usłyszał pukanie we framugę otwartych drzwi od szpitalnego pokoju. Wypowiedział cichutkie "Proszę", a następnie odwrócił głowę w stronę tajemniczego gościa.
Jakie było jego zaskoczenie kiedy w drzwiach ujrzał Francisa z bukietem zrobionym z liści klonu. Francuz miał włosy związane w niski kucyk z dwoma wypuszczonymi pasemkami z przodu. Ubrany był w zwykłe, granatowe jeansy z białą, dopasowaną koszulą, która podkreślała jego dobrze zbudowaną sylwetkę. Uśmiechał się do niego promiennie, a w błękitnych oczach widoczne były iskierki radości. Matthew poczuł, że jego policzki stają się gorące co postanowił ukryć odwracając głowę w stronę okna.
- Jak się czujesz?
Zapytał siadając na krzesełku obok łóżka Kanadyjczyka kładąc bukiet na małej szafeczce.
- Lepiej... Dziękuję ci
- Za co?
- To ty mnie uratowałeś, prawda? - spytał, a jego gość pokiwał głową - Dlaczego to zrobiłeś?
- Matthew... Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, nie mógłbym cię stracić, rozumiesz? Nie wiem dlaczego chciałeś odebrać sobie życie, ale nigdy już do tego nie dopuszczę...- powiedział biorąc ostrożnie jego dłoń i delikatnie całując jej wierzch.
Matthew zrobił się jeszcze bardziej czerwony na ten niezwykle czuły gest i słowa wypowiedziane przez Francuza.
- Czy to co wtedy napisałeś... To była prawda? - Francis odgarnął włosy spadające na oczy chłopaka i wpatrywał się w ich niesamowitą barwę.
- T-tak... Ale zrozumiem jeśli ty-
Nie zdążył już dokończyć tego zdania bo poczuł usta Francuza na swoich. W pierwszym momencie nie miał pojęcia jak na to zareagować, ale po chwili po prostu rozpłynął się w tym delikatnym, ale pełnym czułości geście.
- Je T'aime Matthew...- Francis wyszeptał do jego ucha następnie całując jego czoło - Wyciągnę cię z tej choroby, obiecuję... Nigdy nie pozwolę ci czuć się samotnym, a jeżeli inni cię nie zauważają to pamiętaj... Je te vois, ma chère...
- Dziękuję ci... Tak bardzo ci dziękuję...- przytulił go do siebie na tyle, na ile pozwalały mu urządzenia do niego podłączone- I love you too. I love you so much!
Po policzkach Matthew popłynęły łzy, ale tym razem szczęścia. Tak się cieszy, że w końcu znalazł się ktoś dla kogo jest najważniejszy. On, nie Alfred... Ktoś kto go widzi...
Witam na końcu! :D
Mam nadzieję, że było znośne...
Jak są błędy to przepraszam :>
Do zobaczenia! :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top