#9 | Miłość słodko-gorzka ✲ Din Djarin


Din Djarin x fem. reader

4649 słów

CW: przemoc



Zaskoczyłaś go. Może to dzięki osłonie nocy, a może dzięki temu, że byłaś w stanie poruszać się bezszelestnie, ale z sukcesem zaszłaś Dina Djarina od tyłu, gdy chciał wejść do swojego Razor Cresta, a potem przystawiłaś mu nóż do gardła. Znieruchomiał, nawet jego oddech ugrzązł w gardle. Powoli uniósł dłonie do góry w poddańczym geście.

Nigdy w życiu nie czułaś tylu skomplikowanych, sprzecznych emocji co w tym momencie.

Byłaś wściekła. Inaczej czemu miałabyś podchodzić do niego z nożem w ręku? Nic od niego nie chciałaś poza tym, żeby się bał, żeby cierpiał, żeby błagał o litość. Po tym, jak okrutnie cię potraktował, należało mu się.

Wciąż go kochałaś. Wydawało ci się, że w twoim sercu została już tylko nienawiść, ale gdy kilka godzin wcześniej zobaczyłaś go w barze, wspomnienia wróciły. Te dobre wspomnienia. Wieczorne rozmowy pod gwiaździstym niebem. Tęskne wiadomości, które do siebie wysyłaliście, gdy jedno z was wyjeżdżało wykonać zlecenie. Wspólne podróże po Galaktyce w jego statku.

Byłaś też po prostu smutna. Din cię zranił. Przeżywał z tobą te wszystkie cudowne chwile tylko po to, żeby na koniec zniknąć bez uprzedzenia. Żadnej wiadomości, żadnego listu. Któregoś dnia po prostu obudziłaś się sama. Ostatnim razem czułaś tak głęboki żal, gdy w wieku czterech lat cała twoja rodzina została zamordowana w ataku droidów na waszą wioskę.

Teraz, gdy praktycznie obejmowałaś Dina, dostawiając mu nóż do gardła, jego bliskość nie pomagała w trzeźwym myśleniu. Przypomniało ci się jak, gdy jeszcze byliście razem, jakiekolwiek konflikty z Dinem kończyły się bez ubrań. Nieważne czy były to potyczki słowne, sparingi, ataki z zaskoczenia, wyzwania na pojedynek o najmniejsze głupoty... zawsze kończyły się na jednym. To była wasza mała gra wstępna. Wasz sposób na słodko-gorzkie okazanie miłości. Bo nie potrafiliście inaczej. Po tym, co przeżyliście w dzieciństwie i jak zostaliście wychowani, miłość kojarzyła wam się tylko z jednym — z walką. Miałaś wrażenie, że teraz to był już twój odruch bezwarunkowy.

Na wierzchu tego wszystkiego czułaś także satysfakcję z tego, że udało ci się go podejść. Nie spodziewałaś się, że ci się to uda. Din był zawsze czujny, nawet kiedy się spotykaliście, nie mogłaś go zaskoczyć. Czyżby się zestarzał? A może to ty nabrałaś doświadczenia? Minęło w końcu już tyle lat, odkąd ostatnim razem się widzieliście.

— Czego chcesz? — Jego głos był spokojny, co najmniej jakby każdego dnia ktoś przystawiał mu nóż do gardła i zdążyło mu się to już znudzić. Może tak było, wasze życia nigdy nie były bezpieczne.

Nie wydawało ci się, żeby cię poznał. Nie po tak długim czasie i nie w zbroi. Ty poznałaś go tylko po tym głupim chromie na beskarze, który świecił się w nocy jak chodzący cel. Zawsze mu powtarzałaś, że ta próżność go zgubi, ale on upierał się na ten chrom jak dziecko.

Nie miałaś żadnego planu poza przyłożeniem mu noża do gardła. Naprawdę nie sądziłaś, że zajdziesz tak daleko, więc nie zaplanowałaś nawet, co zrobisz dalej, musiałaś improwizować. Nie odpowiedziałaś na jego pytanie. Poznałby cię po głosie, a ty chciałaś go jeszcze trochę nastraszyć. Nie zamierzałaś go zabić... raczej. Przycisnęłaś sztylet mocniej do jego gardła. Wolną ręką złapałaś jego ramię i wygięłaś je na plecy tak, żebyś sprawić mu odrobinę bólu. Din syknął cicho. Korzystając tego, że rampa do statku była otwarta, popchnęłaś go do przodu.

— Jesteś jednym z milczących typów, hm? — burknął niezadowolony.

Nie byłaś. Lubiłaś pogadać. To była jedna z rzeczy, które w tobie kochał. "Dopełniamy się", mówił. To jest, zanim cię zostawił. Gnojek.

Z czystej złośliwości kopnęłaś go w tył kolana. Din stęknął, zachwiał się, oburzył za tak niehumanitarne traktowanie, ale zaraz posłusznie ruszył dalej. Weszliście do wnętrza statku i znaleźliście się w długim, ciemnym pomieszczeniu. Metalowe elementy ścian i zbroi Dina lśniły w świetle księżyca, które wpadało przez otwarty właz. W oddali dostrzegłaś zarysy aneksu kuchennego i wgłębienie w ścianie, które musiało być łóżkiem.

Chciałaś pchnąć go dalej, ale usłyszałaś coś dziwnego, jakby... kwilenie dziecka? Nie, to nie mogło być to. Din nie był typem mężczyzny, który zajmowałby się dzieckiem. Może więc zwierzę? Rozejrzałaś się, wytężając słuch, ale dźwięk się nie powtórzył. Din natomiast musiał wyczuć wahanie w twoim ruchu, bo nagle rzucił się do tyłu. Staranował cię swoim ciałem, straciłaś równowagę. Gdybyś zamierzała go zabić, po prostu docisnęłabyś mu nóż do gardła i byłoby po sprawie, ale nie chciałaś tego robić. Gładkim gestem Din odsunął nóż od swojej szyi, a potem okręcił się tak, że wyrwał się z twojego uścisku. Ledwie zdążyłaś odzyskać równowagę, a on stał już na miękkich nogach dwa kroki od ciebie, wyciągając w górę swoje wibroostrze.

Kolejna rzecz, którą zrobiłabyś, gdybyś chciała go zabić. Rozbroiłabyś go.

— Mandalorianka — powiedział, dopiero teraz zauważając twoją zbroję. — Co próbujesz zrobić? Ukraść statek?

Przyjęłaś pozycję gotowości do walki. Nie odpowiedziałaś. Teraz po prostu dobrze się bawiłaś. Od dawna chciałaś obić Dina Djarina, a teraz była do tego świetna okazja. Nie miałaś zamiaru dłużej się powściągać. Nie czekając na jego o ruch, rzuciłaś się w jego stronę. Kolejne cięcia przecinały powietrze albo zatrzymywały się na beskarze, gdy Din się bronił. Jeden z nich musnął nieosłonięte miejsce obok jego łokcia. Din syknął, a ty pod hełmem uśmiechnęłaś się z satysfakcją.

Nie było jednak ci dane długo się tym nacieszyć. Din, wiedziony chęcią odpłacenia ci się, ze zdwojoną siłą przeszedł do ataku. Tym razem to ty musiałaś wycofać się do pozycji obronnej. Parowałaś kolejne ciosy, z każdym z nich cofając się o krok, aż plecami wpadłaś na ścianę. Dank farrik. Zapomniałaś, że ten statek był taki wąski.

Tym razem to Din przyłożył ci nóż do gardła. Stał tak blisko, że wasze wizjery niemal się stykały.

— Poddajesz się? — warknął.

Nie poddawałaś się. Z impetem wcisnęłaś kolano pomiędzy jego nogi, a gdy Din zachłysnął się bólem, wywinęłaś się. Drugim celnym kopnięciem trafiłaś w tył jego nogi, sprawiając, że upadł na kolano. Odskoczyłaś o dwa kroki i dałaś mu sekundę na odsapnięcie. Gdy odwrócił się przodem w twoją stronę, wszystkie emocje, które do tej pory czułaś, jeszcze się wzmożyły — miałaś ochotę jednocześnie poharatać go całego, jak i wycałować każdy skrawek jego śniadej skóry.

Po tym, że wciąż go nie zabiłaś, Djarin musiał wyczuć, że coś jest nie tak, dlatego podniósł się i zamiast wrócić do walki, zapytał:

— Kim jesteś?

Wyprostowałaś się nieznacznie.

— Naprawdę mnie nie poznajesz? — spytałaś zadziornie.

Nie mogłaś zobaczyć jego twarzy, ale jakimś cudem wiedziałaś, że był w szoku.

— [Y/N]...? — powiedział cicho.

Nie pozwoliłaś mu dokończyć swojego imienia, bo znów się na niego rzuciłaś. Podcięłaś mu nogę tak, że z łoskotem upadł plecami na ziemię. Nóż wciąż trzymał w dłoni, ale gdy usiadłaś na nim okrakiem, obejmując jego biodra udami, i przyłożyłaś mu nóż do szyi, jego ręka nawet nie drgnęła. Zupełnie, jakby tego chciał. Nawet się nie opierał. Pochyliłaś się, zrównując wasze hełmy. Spojrzałaś prosto w jego wizjer, wyobrażając sobie, jak zaskoczony musi być teraz jego wzrok. Kącik twoich ust drgnął w uśmiechu.

— Poddajesz się? — zapytałaś, dysząc lekko z wysiłku, i oblizałaś usta.

— Co ty tu robisz? — odbił pytanie.

— Odwiedzam starego znajomego, jak widać. Wyszedłeś z wprawy, wiesz?

— Łagodnie cię potraktowałem.

Uśmiechnęłaś się szerzej i przycisnęłaś nóż do jego szyi, aż musiał odchylić głowę, żeby uniknąć zacięcia, odsłaniając tym samym śniadą skórę swojej szyi oraz granicę swojego ciemnego zarostu. Przełknął ślinę, powietrze wręcz drżało z napięcia. Potem, zupełnie niespodziewanie, zamachnął się na ciebie nożem, ale z łatwością zablokowałaś go, wolną ręką chwytając jego przedramię.

— Och, przepraszam, mówiłeś coś? — droczyłaś się z nim.

— Jeszcze milimetr i mnie zabijesz.

— Może właśnie tego chcę.

— W takim razie musisz bardziej się postarać — powiedział tajemniczo, choć w jego głosie wyczuwalna była nuta żartobliwości, tak jakby również dla niego cała ta walka była tylko zabawą.

A potem poczułaś, jakby coś zaciskało się wokół twojej szyi. Powietrze uciekło ci z płuc. Momentalnie spoważniałaś. Wciąż widziałaś ręce Dina — jedna w powietrzu, zablokowana przez twoją, a druga leżąca luźno wzdłuż jego ciała. To nie on cię dusił. Ale jak to? Otworzyłaś usta, przerażona, próbując złapać oddech, ale nie mogłaś.

— [Y/N]? — Din wydawał się równie skonsternowany co ty.

Wypuściłaś nóż z ręki. Podniosłaś dłonie do gardła, próbując zdjąć z siebie cokolwiek, co cię dusiło, ale nic tam nie było. Din podniósł się do siadu, wasze napierśniki się zetknęły.

— [Y/N]?

— Din... — wycharczałaś. — Przestań-... Nie... mogę... od-...

— Grogu! — zawołał niespodziewanie, odwracając głowę ku wnęce sypialnej. — Grogu, stop!

Nie miałaś pojęcia, o co chodzi. Traciłaś kontakt ze światem, poczułaś, że spadasz. Din objął cię w torsie, podtrzymując się w pionie, gdy opadałaś z sił.

— Grogu! Przestań! — powtórzył panicznie.

Znów to dziecięce kwilenie, nie wiadomo skąd. A potem powietrze wróciło do twoich płuc, choć o sekundę za późno. Straciłaś przytomność.

* * *

Gdy się obudziłaś, leżałaś w łóżku Dina Djarina. Głowa pulsowała ci bólem, czułaś się słaba. Pozwoliłaś sobie na chwilę bezruchu, leżąc po prostu i nasłuchując oddalonego, jednostajnego szumu generatora energii. Dopiero gdy poczułaś się odrobinę lepiej, podniosłaś się do siadu, co wywołało kolejną falę kłującego bólu w twojej czaszce. Zdążyłaś tylko przelotnie zauważyć, że Din siedział przy kuchennym stoliku bokiem do ciebie, a potem zacisnęłaś oczy, łapiąc się za głowę. Ból minął dopiero po kilku sekundach. Gdy znów otworzyłaś oczy, wizjer Djarina był zwrócony w twoją stronę. Wtedy zauważyłaś też coś jeszcze. Po drugiej stronie stołu, w lewitującej, metalowej kołysce siedział kosmita. Mały, zielony, pomarszczony, o wielkich czarnych oczach.

— Jak się czujesz? — zapytał Din z troską w głosie.

Oblizałaś suche usta. Chciało ci się pić. Przypominając sobie, co się stało, sięgnęłaś do gardła, ale nic tam nie znalazłaś. Ani rany, ani śladu. Niczego.

— Co się stało? — spytałaś.

Din wziął głęboki wdech. Głową skinął w stronę kosmity.

— Poznaj Grogu. Grogu ma... specjalne zdolności...

— To zielone coś? — wyrwało ci się.

Grogu zakwilił smutno, jego uszy opadły i wtedy dotarło do ciebie, że mógł on być bardziej rozumną istotą, niż w pierwszej chwili ci się wydawało.

— Nie nazywaj go czymś — skarcił cię Din, a w jego głosie pojawiła się troska, którą można było określić tylko jednym słowem: ojcowska. — Jest dzieckiem. Znajdą taką jak kiedyś byłaś ty czy ja. I rozumie, co mówisz.

Spojrzałaś na kosmitę jeszcze raz niepewnie.

— Rozumie, co mówię, a nie rozumiał, żeby przestać mnie dusić? Jak on to w ogóle zrobił?

— On nie do końca kontroluje jeszcze swoje moce. Pracujemy nad tym.

— Aha... — odparłaś, choć wciąż niewiele z tego rozumiałaś. Zrozumiałaś natomiast najważniejsze: miałaś do czynienia z myślącą, czującą istotą, która była ważna dla Dina i nie zamierzałaś tego kwestionować. — Wybacz, Grogu — przeprosiłaś go ze szczerą skruchą.

Maluch skrzywił się i trzepnął uszami, a potem zaczął się bawić jakąś metalową kulką, kompletnie tracąc wami zainteresowanie. Nie wiedziałaś nawet, czy przyjął twoje przeprosiny, ale chyba wszystko było w porządku, bo Din wstał i zmienił temat:

— Chcesz coś do picia?

Skinęłaś głową. Din podszedł do kuchni, wyjął z szafki szklankę, nalał wody z kranu. W tym czasie ty też ostrożnie wstałaś i podeszłaś do stołu. Teraz jedyna emocja, które cię wypełniała, to powoli, podskórnie płynący smutek, jak podziemna rzeka drążąca skałę. Tak dobrze się bawiłaś, walcząc z Dinem; przez chwilę było jak za starych czasów i miałaś wrażenie, że on też to poczuł. Żałowałaś, że straciliście tyle lat, które mogliście razem spędzić.

Usiadłaś na miejscu Dina. Mężczyzna postawił przed tobą szklankę z wodą, z której wystawała metalowa słomka. Nic nie powiedział, tylko odszedł z powrotem do aneksu kuchennego, oparł się biodrami o blat, splótł ręce na piersi i obserwował cię. Jego milczenie bolało cię teraz bardziej niż jakikolwiek gniew.

Powoli docierało do ciebie, jaką pomyłką było przyjście tutaj. Zadziałałaś instynktownie, pochopnie. Nie powinnaś była dawać się ponieść chęci zemsty. Co niby sobie wyobrażałaś?

Musiałaś znów znaleźć się jak najdalej od niego. Nie sądziłaś, że to możliwe, ale jego widok, jego bliskość sprawiały, że tęskniłaś za nim jeszcze bardziej. Bez niego mogłaś przynajmniej obudować się w swojej fortecy z gniewu, przy nim twoje prawdziwe uczucia wychodziły na wierzch i ciążyły na tobie jak zbroja odlana z betonu.

Wypiłaś zawartość szklanki tylko dlatego, że naprawdę mocno chciało cię pić, po czym wstałaś. Wciąż czułaś się słabo, ale dało się to wytrzymać.

— Dzięki — powiedziałaś sucho. — Nie będę ci zajmować więcej czasu.

— Wychodzisz? — zdziwił się Din.

— Mam zlecenie do wykonania.

— Nie może zaczekać?

— Nie wpadłam do ciebie na przyjacielską wizytę, Dinie.

— Tyle zdążyłem zauważyć.

Odwróciłaś się, ale zanim zdążyłaś dotrzeć do wyjścia, Din dogonił cię i złapał cię za nadgarstek. Przez moment się wahał, zanim powiedział:

— Porozmawiajmy.

Przygryzłaś usta, a twoje serce przyspieszyło.

Czy nie tego właśnie chciałaś? Pogodzić się z nim? Albo przynajmniej dowiedzieć, dlaczego cię zostawił? Twoja duma nigdy nie pozwoliłaby ci poprosić go o rozmowę, ale jeśli sam ją proponował...

— Nie wiem, czy jest o czym rozmawiać — odparłaś bez przekonania.

— Zostawiłem cię bez słowa, nie widzieliśmy się pięć lat, a teraz pojawiłaś się znikąd i przystawiłaś mi nóż do gardła.

— W porządku, jest o czym rozmawiać. Może po prostu nie chcę tego robić.

— Więc pozwól, że pomogę ci ze zleceniem. Jak ciebie znam, pewnie wzięłaś coś, w czym przyda ci się pomoc. — Otworzyłaś usta, żeby zaprotestować, bo nie chciałaś dzielić się nagrodą, ale Din natychmiast ci przerwał: — I nie chcę twojej nagrody. Możesz zatrzymać całość. Pozwól mi po prostu pomóc. Przynajmniej tyle jestem ci winien po tym, co zrobiłem.

Westchnęłaś. W tym akurat miał rację — we dwójkę to mogłaby być łatwiejsza sprawa i był ci winny przynajmniej tyle. Poza tym, naprawdę ciężko było ci mu odmówić.

— Niech będzie. Możesz ze mną lecieć.

— Świetnie. Odpalę statek.

— Lecimy moim statkiem. Masz minutę na zebranie potrzebnych rzeczy.

* * *

Din się zmienił. Miał dziecko, to po pierwsze. Zawsze powtarzał, że nie widzi się w roli ojca, że nie ma w sobie tego instynktu i nie chce brać odpowiedzialności. A teraz miał dziecko, które ewidentnie kochał i chronił. Wydawał się... dojrzalszy.

Kiedy jeszcze się spotykaliście, był typem mężczyzny, który co prawda nie chciał cię wykorzystać ani skrzywdzić, ale nie chciał też się zaangażować. Nie oznaczało to oczywiście, że cię zdradzał. Byliście w monogamicznej relacji, oddani sobie i tylko sobie. Oznaczało to tyle, że Din nigdy ci niczego nie obiecywał. Nie obiecywał, że będzie z tobą na zawsze. Nie mówił, że cię kocha. Mówił tylko, że Kodeks jest dla niego na pierwszym miejscu.

Zapewne dlatego nigdy nie dał się namówić na zdjęcie przy tobie hełmu, choć czasem go namawiałaś. Wielu Mandalorian tak robiło, pokazywało się swoim najbliższym — to był symbol zaufania i miłości, którego on nigdy ci nie okazał. Teraz nie mogłaś nie zastanawiać się nad tym, czy to też zmieniło się przez te pięć lat? Czy otworzył się tak przed kimkolwiek innym? Czy złamał swoje zasady dla innej, lepszej kobiety? Być może po prostu to wy nie byliście sobie pisani.

Z drugiej strony — dlaczego oferowałby ci pomoc, jeśli nie dlatego, że poczuł to samo co ty. Może do niego również wróciły wspomnienia oraz uczucia, którymi cię darzył. Czy była szansa, że pomimo tego że to on cię opuścił, tęsknił za tobą tak samo, jak ty za nim? Nie robiłaś sobie nadziei, ale byłaś ciekawa.

Podróż na pobliską planetę, na której znajdował się wasz Cel, zajęła wam niecałą godzinę i Din w tym czasie nie rozwiał twoich wątpliwości przede wszystkim dlatego, że zamknęłaś się w kokpicie, z dala od niego i Grogu. Tak bardzo, jak chciałaś z nim rozmawiać, bałaś się tego momentu. Spędziłaś w odosobnieniu całą drogę. Gdy wylądowaliście na miejscu i wyszłaś z kokpitu, Din już czekał w gotowości. Zielona głowa Grogu wystawała z kołyski lewitującej obok niego.

— Mały idzie z nami? — zapytałaś niepewnie. Zazwyczaj nie było nic dziwnego w zabieraniu znajd na zlecenia, ale Grogu wydawał się na to zbyt mały.

— Nie wybieram się nigdzie bez niego. — Din nie mógł zobaczyć twojej miny, ale postawa ciała musiała mu powiedzieć wystarczająco, bo westchnął ze zniecierpliwieniem, splatając ręce na piersi. — Myślisz, że nie potrafię zająć się swoim własnym dzieckiem?

— Nic nie powiedziałam.

— Nie musiałaś.

— Po prostu chodźmy. Dopóki Cel jeszcze się nie przemieścił.

* * *

Zabierając ze sobą do pracy swojego byłego, mogłaś się spodziewać, że nic nie pójdzie zgodnie z planem.

Gdy tylko zawitaliście do plugawego baru, wszystkie oczy zwróciły się na was. Skoczny jazz dalej przygrywał z głośników, ale atmosfera zgęstniała. Wszyscy wiedzieli, jakim fachem zajmowali się Mandalorianie, a w tym konkretnym przybytku zapewne nagrody były wyznaczone za co najmniej trzy czwarte głów. Was natomiast interesowała tylko jedna, siedząca przy dużym stole, otoczona przez obstawę ośmiu osiłków różnych kosmicznych ras.

Sam Cel, choć był mężczyzną rasy ludzkiej, zdawał się być przynajmniej zmodyfikowany genetycznie. Był ogromnej postury, o łysej głowie i małych, czarnych oczach. Nawet siedząc, zdawał się być większy od waszej dwójki razem wziętej.

— Szukacie kłopotów, Mandalorianie? — wypluł z siebie z pobłażliwym uśmieszkiem, gdy zatrzymaliście się na szczycie jego stołu i ostrzegawczo oparliście dłonie o rękojeści blasterów przy biodrach.

Możesz lecieć w kabinie... albo w chłodni* — odparłaś, napinając mięśnie, gotowa do wyciągnięcia rewolwera w każdej chwili. Cel zmierzył cię wzrokiem od stóp do głów, bez przejęcia przeżuwając kawałek mięsa. Cały bar ucichł. Tylko Din odchrząknął, a jego wizjer zwrócił się w twoją stronę.

— To moje powiedzenie — wtrącił cicho, niezadowolony.

Zamrugałaś. Czy on... Czy on właśnie naprawdę to powiedział? Odwróciłaś głowę w jego stronę.

— Żartujesz sobie? — syknęłaś.

— Ja to wymyśliłem.

Przechyliłaś głowę w bok, niedowierzając w jego tupet.

— Po pierwsze, ja to wymyśliłam. Po drugie, czy ty chcesz mi powiedzieć, że przez przez ostatnie osiem lat podróżowaliśmy po całej Galaktyce i używaliśmy słowo w słowo tego samego zwrotu?

Din nie zdążył ci odpowiedzieć, gdy powietrze przeszył głos wystrzału, a potem lasera odbijającego się od beskaru. Najwyraźniej rzezimieszkowie nie mieli zamiaru czekać, aż wyjaśnicie sobie swoje sprawy.

W ułamku sekundy nastąpił chaos. Din wyciągnął rewolwery i zaczął strzelać do ochroniarzy. Ty zgodnie z planem, rzuciłaś się przez stół, żeby schwytać Cel. Żywy był wart dużo więcej, więc zamierzałaś zrobić wszystko, żeby unieszkodliwiść go bez zabijania.

Gdy biegłaś przez stół, butami strącając kolejne kufle i rozdeptując jedzenie, kilka kolejnych strzałów odbiło się od twojego napierśnika. Ty w tym samym czasie wyjęłaś blaster i wystrzeliłaś strzałkę ze środkiem usypiającym w Cel. Strzałka wbiła się w jego ramię. Na każdego innego to zadziałałoby natychmiastowo, ale on pozostawał niewzruszony. Dank farrik, czy on naprawdę musiał być aż tak wielki?

Dobiegłaś do końca stołu, przeskoczyłaś nad Celem i wylądowałaś za jego krzesłem. Zanim zdążył wstać, wyciągnęłaś grubszą metalową linkę i przycisnęłaś do jego szyi z zamiarem podduszenia go do nieprzytomności. Din w tym czasie załatwił już sześciu kosmitów z obstawy — dwaj pozostali dopadli go i wywiązała się między nimi walka wręcz. Grogu schował się w kołysce.

Twój Cel szamotał się, próbując się wydostać, a ty używałaś całej swojej siły, żeby go utrzymać. Nagle mężczyzna wziął ze stołu nóż i przeciął linkę. Odskoczyłaś dwa kroki do tyłu i wyjęłaś swój sztylet. Mężczyzna wstał, teraz jego potężna sylwetka górowała nad tobą o prawie trzy głowy. Jego barki były tak szerokie, że przez moment zastanawiałaś się, czy nie potrzebna by mu była trumna na wymiar.

— To będzie czysta przyjemność zabić ciebie i twojego chłopaka — oznajmił złowrogo.

— On nie jest moim chłopakiem.

Ścisnęłaś mocniej sztylet, po czym rzuciłaś się do walki. Mężczyzna był może wielki, ale nie tak szybki jak ty. Udało ci się zadać mu kilka płytkich ciosów. Doskakiwałaś do niego i odsuwałaś się, niczym owad krążący wokół szklanki z sokiem. Byłaś pewna wygranej. Dlaczego nie miałabyś być?

Kątem oka zauważyłaś, że Din pokonał już swoich przeciwników i zaglądał do kołyski, zapewne sprawdzając, czy z Grogu wszystko w porządku.

Z okrzykiem bojowym znów rzuciłaś się na mężczyznę i tym razem udało ci się go trafić. Wbiłaś mu sztylet w ramię po samą rękojeść, końcówka ostrza wyszła po drugiej stronie jego kończyny, czerwona od krwi.

Mężczyzna nawet nie stęknął. Nie wiedziałaś, jakich substancji zażywał, ale domyślałaś się, że było to coś naprawdę mocnego, skoro nie tylko nie powaliła go substancja usypiająca, ale nawet nie poczuł dźgnięcia.

Nim zdążyłaś pomyśleć, co dalej, kątem oka zobaczyłaś lecącą w twoją stronę od dołu pięść. Twoje mięśnie spięły się i udało ci się w ostatniej chwili odchylić. Pięść o włos minęła twoją szczękę, ale trafiła w hełm, który momentalnie uleciał do góry, odsłaniając przed wszystkimi twoją twarz, a potem spadł za tobą z łomotem. Wykonałaś jeszcze jeden krok do tyłu, a wtedy potknęłaś się o swój hełm i upadłaś na plecy. Tyłem głowy uderzyłaś w stół i świat zawirował przed twoimi oczami.

Mężczyzna wyciągnął zza pasa blaster, wycelował w ciebie i uśmiechnął się z satysfakcją.

— No, no, nie sądziłem, że pod mandaloriańskim hełmem może się kryć taka ślicznotka. Może jednak nie powinienem cię zabijać? Znam kupców, którzy sporo by zapłacili za taką-...

Powietrze rozerwał huk wystrzału. Perfekcyjnie na środku czoła Celu pojawiła się wypalona dziura. Uśmiech mężczyzny zbledł, życie uciekło z jego oczu. W ostatniej chwili przeturlałaś się w bok, unikając przygniecenia, gdy runął do przodu.

Powinnaś być wdzięczna. Din uratował ci właśnie życie. Ale zamiast tego zalała cię złość.

Podniosłaś swój hełm i zerwałaś się z ziemi. Zachwiałaś się. Din wyskoczył w twoją stronę, ale ty podparłaś się stołu i utrzymałaś równowagę o własnych siłach. Wzięłaś głęboki wdech, próbując opanować emocje, ale to nic nie dało.

— Oszalałeś? — wycedziłaś w stronę Dina, który już znalazł się przy tobie. — Mieliśmy przynieść go żywego. Żywego, to znaczy: bez dziury w czole!

— Czy ty w ogóle widziałaś, co się stało? Miał cię na muszce! Uratowałem ci życie!

Sięgnął w twoją stronę, ale odepchnęłaś jego rękę.

— Miałam wszystko pod kontrolą.

— Zaczynam sobie przypominać, dlaczego nigdy nie chodziliśmy razem na akcje — oznajmił, ale nie z wyrzutem, tylko tak, jakby stwierdzał fakt, który powinien być dla was oczywisty.

— W tym jednym się zgadzamy — odburknęłaś. Wzięłaś jeszcze kilka głębokich wdechów, aż poczułaś się lepiej. Założyłaś na głowę hełm. — Wracajmy. Nic tu po nas.

I wyszliście, odprowadzeni przez zezłoszczone krzyki właściciela baru, na którego barkach zostawiliście cały ten bałagan.

* * *

Tym razem po oderwaniu statku z planety, nie chowałaś się w kokpicie. Ustawiłaś sterowanie na autopilota, wyszłaś na zewnątrz i podeszłaś do apteczki, żeby opatrzyć swoją ranę na karku. Grogu spał zamknięty w swojej kołysce, a Din siedział na ławce pogrążony w myślach, dopóki cię nie zauważył.

— Pozwól, że ci pomogę — zaoferował łagodnie, wstając.

— Poradzę sobie — odparłaś, odkładając apteczkę na wąskim blacie, a potem wyciągając z niej odpowiednie rzeczy.

Din podszedł bliżej.

— Nie bądź śmieszna. Mi łatwiej będzie sięgnąć do tyłu twojej głowy.

Cóż, z tym ciężko było się nie zgodzić.

— Dobra — westchnęłaś. — Ale to nie zmienia faktu, że wciąż jestem na ciebie wściekła.

Din przysunął apteczkę bliżej siebie, a potem złapał cię za ramiona i ostrożnie obrócił tyłem do siebie. Zdjęłaś hełm i odłożyłaś go na bok, żeby łatwiej dało się opatrzyć ranę. Po dzisiejszym zajściu w barze nie miało już dla ciebie znaczenia, czy zobaczy cię drugi raz.

— Poniosło mnie — przyznał Din cicho. — Nie mogłem pozwolić, żeby tak o tobie mówił.

Wypuściłaś powietrze z płuc z rozbawieniem.

— Więc ratowałeś mój honor? Myślałam, że ratujesz mnie przed śmiercią.

— Obie rzeczy po trochu.

To było... nawet miłe. Fakt, że myślał jeszcze o tobie w ten sposób. Że chciał cię chronić. Pod tyloma względami zmienił się przez te wszystkie lata, ale najważniejsze — troskliwość, dobre serce — zostały.

Poczułaś chłód, gdy Din zaczął pryskać twoją ranę na karku bactą w spreju. Syknęłaś cicho, bo zapiekło, zaraz jednak ból ustał. Poczułaś ulgę, odetchnęłaś głęboko.

— Nigdy nie przestałem o tobie myśleć — wyznał cicho Din. — Wiem, że nic to już nie zmieni, ale nie było dnia, żebym nie żałował tego, co zrobiłem. Zostawienie cię to była jedna z najgłupszych decyzji w moim życiu. Przepraszam. — Rozległ się szelest, gdy Din siłował się z żelowym plastrem. Trwało to zdecydowanie zbyt długo. — Cholerne rękawice — Din burknął z frustracją, po czym zdjął je i odłożył na blat. Gołymi rękoma otwarcie plastra zajęło mu moment i zaraz poczułaś przyjemny chłód na karku, gdy go na ciebie nakleił. — Gotowe.

Odwróciłaś się przodem do niego.

— Dlaczego to zrobiłeś? — spytałaś. — Dlaczego odszedłeś bez pożegnania?

Słowa przychodziły mu z wyraźnym trudem.

— Nie jestem pewien... Byłem młody... bałem się tego, co nas łączyło. Tego, co zaczynałem do ciebie czuć.

— A co zaczynałeś do mnie czuć?

— Miłość. Pokochałem cię jak nikogo innego. I gdy tylko to do mnie dotarło, dotarło do mnie też, jak bardzo nie chcę cię stracić. Bałem się, że jeśli się o tym dowiesz, to mnie zostawisz. Z początku myślałem, że dam radę to ukrywać, ale moja miłość do ciebie tylko rosła i w końcu... postanowiłem, że... sam nie wiem. Jeśli to ja zostawię cię pierwszy, to nie będzie tak bolesne.

— Dlaczego miałabym cię zostawić?

— Nie wiem. Nie mam pojęcia. Zawsze wydawałaś się taka wolna. Niezależna. Myślałem, że nie chcesz zobowiązań.

Nie mogłaś powstrzymać rozbawionego prychnięcia.

— Że nie chcę zobowiązań? — powtórzyłaś. — To znaczy... owszem, nie chciałam brać ślubu ani mieć dzieci, ale to chyba nic dziwnego. To nie tak, że ty zamierzałeś osiąść w jakiejś leśnej wiosce i paść owce. Jesteśmy Mandalorianami. Walka jest naszym życiem. Ale to nie znaczy, że nie chciałam tego... że nie chciałam ciebie. Kochałam cię, Dinie Djarinie. Kochałam cię całym sercem.

Din zamilkł. Przez kilka długich sekund czekałaś na jego odpowiedź, a potem on uniósł dłonie w górę, złapał za krawędź hełmu i powoli go uniósł, odsłaniając swoją twarz.

— Ja wciąż cię kocham — wyszeptał.

Choć widziałaś jego twarz po raz pierwszy, miałaś wrażenie, jakbyś doskonale ją znała. Była dokładnie taka, jak to sobie wyobrażałaś. Męska acz łagodna, o karmelowej cerze naznaczonej licznymi bliznami. Jego czekoladowe oczy pałały ciepłem i miłością, z jaką nikt nigdy na ciebie nie patrzył. Ciemne loki opadały na jego czoło.

Ten jeden gest — zdjęcie hełmu — znaczyło dla ciebie więcej niż jakiekolwiek słowa. Din właśnie się przed tobą otworzył. Obnażył coś, czego nie pokazywał przed nikim innym. Zaufał ci.

— Wiem, że pewnie... — zaczął.

— Pocałuj mnie — zażądałaś.

Din zająknął się, zaskoczony twoją prośbą. Nie musiałaś jednak się powtarzać. Skrócił dzielącą was odległość, złapał twoją twarz w dłonie i złączył wasze usta.

Jak dziwne by się to nie wydawało, to był wasz pierwszy pocałunek. Cokolwiek robiliście do tej pory w trakcie swojej relacji zawsze odbywało się z hełmami na głowach. To wszystko okazało się jednak cudowniejsze, niż kiedykolwiek mogłaś sobie wyobrazić. Miękkość jego ust. Ciepło skóry i oddechu. Szorstkość zarostu. Wilgoć jego języka, który niemal natychmiast odnalazł drogę do twojego.

To nie był delikatny, słodki pocałunek. Płynęła w nim pasja, którą zawsze ze sobą dzieliliście. Niepohamowany głód bliskości. Din naparł na ciebie, zmuszając się do oparcia się biodrami o blat, a gdy już dalej nie mogłaś się cofnąć, przerwał pocałunek tylko po to, żeby złapać cię za uda i podsadzić na szafce. Objęłaś go ramionami i chciałaś natychmiast przyciągnąć do siebie, ale Din zatrzymał się.

— Jesteś piękniejsza, niż w jakimkolwiek z moich snów — powiedział, obejmując dłonią twój policzek, chłonąc wzrokiem każdy milimetr twojej twarzy. — A wierz mi, że śniłem o tobie tysiące razy, w tysiącu różnych wersjach, z których każda była cudowniejsza od tej poprzedniej... ale żaden z tych snów nie równa się temu, co mam teraz przed sobą.

Otworzyłaś usta, żeby mu odpowiedzieć, ale Din już wrócił do pocałunku. Przyssał się do twojej dolnej wargi, uszczypnął ją zębami, wywołując w tobie jęk. Miałaś ochotę zedrzeć z niego całe to żelastwo, które na sobie miał. Dank farrik, zamierzałaś to zrobić, ale gdy tylko zaczęłaś szukać palcami zaczepów, usłyszałaś niezadowolone kwilenie.

Oderwaliście się od siebie, przypominając sobie, że nie jesteście sami.

Kołyska Grogu się otworzyła i kosmita wystawił głowę na zewnątrz, przyglądając się wam z zaciekawieniem. Zakwilił, przekrzywiając głowę pytająco.

— No tak — mruknął Din.

— Sypialnia? — zasugerowałaś, wskazując kciukiem przejście znajdujące się tuż obok. — Mały chyba da radę się sobą zająć przez chwilę.

— Chwilę? — Din uśmiechnął się półgębkiem, po czym nachylił się do twojego ucha. — Jak już zedrę z ciebie ten beskar, nie zamierzam wypuszczać cię z rąk przynajmniej przez całą noc.

Przygryzłaś wargę, zatapiając się w wyobrażeniach.

— W takim razie obawiam się — odparłaś — że to będzie musiało zaczekać, bo za godzinę lądujemy z powrotem na Scato.

Zamierzałaś zeskoczyć z blatu i odejść do kokpitu, ale Din oparł ręce po obu twoich bokach.

— Tak łatwo cię nie wypuszczę.

W ułamku sekundy wyjęłaś zza pasa sztylet i przycisnęłaś go do gardła Dina. W jego ciemnych oczach błysnęło pożądanie, a ty uśmiechnęłaś się, zadowolona.

— W takim razie będziesz musiał się bardziej postarać — odparłaś.

Znów wszystko było dobrze. Poczułaś się tak, jakbyś po długiej, pięcioletniej podróży wreszcie wróciła do domu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top