#6 | Nieistnienie ✲ Qimir


Qimir x fem. reader

1695 słów



Wasza umowa była prosta — on potrzebował ucznia, a ty kogoś, kto wyszkoli cię, żebyś mogła zemścić się na tych, którzy cię skrzywdzili. Qimir pozbierał twoje pęknięte kawałki i złożył cię z powrotem w całość, silniejszą niż kiedykolwiek, a ty w zamian dałaś mu swoją dozgonną lojalność. Potem połączyło was coś więcej. Nie byłaś pewna, czy była to miłość, czy może jakiś chory rodzaj współuzależnienia, ale nie zastanawiałaś się nad tym tak długo, jak obojgu wam to odpowiadało.

A potem Qimir zniknął. Choć obiecał ci, że zawsze będziesz mogła na nim polegać, zostawił cię. Zapewnił, że wróci w przeciągu miesiąca, ale ten miesiąc rozłąki szybko przerodził się w dwa, trzy, sześć, a potem rok. Nie wysłał do ciebie nawet jednej wiadomości. Nie miałaś pojęcia, czy porzucił cię, bo uznał, że nie jesteś mu już do niczego przydatna, czy może zginął, nie mając nawet okazji się pożegnać.

Tak bardzo starałaś się zapomnieć, że kiedykolwiek go znałaś; wyrzucić z pamięci tembr jego głosu i te wszystkie słodkie słowa, którymi lubił mieszać ci w głowie. Bzdury o "potędze dwóch", "my przeciwko całemu światu". Prawie ci się to udało. Opuściłaś waszą dawną kryjówkę, przeniosłaś się na zupełnie inną planetę, przybrałaś nową tożsamość i zaczęłaś nowe życie. Nie byłaś w żadnym razie szczęśliwa, ale przynajmniej odcięłaś się od wszystkiego, co ci o nim przypominało.

A potem on stanął ci na drodze.

Wracałaś właśnie do domu jedną z ciemnych, wąskich uliczek, do których ledwo docierało światło księżyca wiszącego wysoko na niebie. Jego czarna sylwetka wyłoniła się z bocznej alejki i stanęła na środku drogi, kilka kroków przed tobą. Jeszcze zanim zsunął z głowy kaptur, poznałaś go — jego osoba, choć szczupła i niepozorna, samą swoją energią zdominowała przestrzeń wokół. Cienie zagięły się wokół niego, jakby składały mu pokłon. Nie zmienił się. Ciemne kosmyki włosów opadały po obu stronach jego czoła, nad ustami znajdował się krótki wąs. Twarzy ani ramion nie znaczyły żadne nowe blizny, a jedynie te, które już doskonale znałaś.

Zatrzymałaś się. Poza wami ulica o tej porze była opustoszała. Qimir uśmiechał się do ciebie, bardziej swoim wzrokiem niż samymi ustami, których kąciki ledwo się uniosły. On rzadko faktycznie się uśmiechał, ale jego oczy... och, kiedy był szczęśliwy, jego oczy iskrzyły tysiącem gwiazd i nie dało się tego widoku pomylić z niczym innym. Cieszył się, że cię widział.

— W końcu cię znalazłem. — Ulga była wyraźna w jego głosie.

Ty jednak nie mogłaś się zdobyć na tę samą radość. Gdyby nie zniknął na tyle miesięcy, zmuszając cię do przeniesienia się na inną planetę i ułożenia sobie życia na nowo, nigdy nie musiałby cię odnaleźć.

Ruszył w twoją stronę, a ty zareagowałaś instynktownie, kierując się uczuciami, tak jak cię uczył. To z desperacji, z gniewu, z nienawiści brała się prawdziwa siła, a przez ostatni rok zebrałaś w sobie tyle siły, że teraz roznosiła cię ona od środka. Czysta nienawiść wobec mężczyzny, który tak cię skrzywdził, zmusiła cię do wyciągnięcia zza pasa miecza świetlnego. Stanęłaś w pozycji bojowej nisko na nogach, włączyłaś miecz, jego czerwony blask oświetlił uliczkę. Qimir zatrzymał się, skonsternowany.

— Jak śmiesz się tutaj pokazywać? — wyplułaś. Nawet ciebie zaskoczyła ilość złości, jaka się w tobie gotowała.

Uśmiech stopniowo zniknął z jego oczu. Powoli uniósł ręce w twoją stronę, jakbyś była dzikim zwierzęciem, które trzeba uspokoić.

— Jak śmiem? — zdziwił się. — Obiecałem ci, że wrócę. Wiem, zeszło mi się trochę dłużej, niż to planowałem, ale jestem. Rozumiem, że możesz być na mnie zła, ale zaufaj mi, że nie chciałem cię skrzywdzić. Opuść miecz. Porozmawiajmy.

Ten jego uspokajający ton działał ci na nerwy. Nie byłaś w stanie rozróżnić, czy szczerze próbował załagodzić sytuację, czy manipulował cię, żeby uśpić twoją czujność.

— Nie rozmawiam z kłamcami — odparłaś, a potem gniew poniósł cię do przodu.

Skróciłaś dzielący was dystans i wykonałaś pierwszy cios z góry, celując w jego głowę. Qimir uchylił się w ostatniej chwili. Wykonałaś jeszcze dwa ataki, pierwszy z półobrotu, drugi znów z góry, a on obu z nich uniknął bez wysiłku, niewielkimi obrotami tułowia. Nie wyciągnął broni ani nie użył mocy, po prostu znał cię na tyle, żeby być w stanie przewidzieć twoje ruchy. W końcu to on cię ich nauczył.

Zalały cię wspomnienia, te dobre, z początków waszej znajomości. Wspomnienia wspólnych treningów, gdy dopiero zaczynałaś władać mieczem świetlnym i Qimir unikał twoich ciosów, nawet na ciebie nie patrząc, z wzrokiem wbitym w książkę, którą trzymał przed twarzą. Z czasem, gdy stałaś się lepsza, musiał już się na tobie skupiać, żebyś go nie trafiła, ale wciąż nie stanowiłaś dla niego prawdziwego wyzwania. Zdarzało mu się złośliwie podkładać ci nogi, żebyś się przewróciła i w ten sposób nauczył cię, żeby zawsze być świadomą swojego otoczenia. Potem, z każdym tygodniem stawałaś się coraz skuteczniejsza, aż w końcu po raz pierwszy udało ci się go trafić. Nie mocno, musnęłaś tylko ostrzem jego przedramię, ale zostawiłaś mu po tym krótką, przypaloną bliznę. Byłaś z siebie dumna. On też był z ciebie dumny. To był jeden z pierwszych momentów, kiedy coś między wami zaiskrzyło, kiedy zaczęliście traktować się na równi.

— Nie kłamałem — tłumaczył się dalej Qimir i teraz, z bliska, w jego czarnych oczach widziałaś, że mówił szczerze, choć wciąż nie miało to znaczenia. — Naprawdę planowałem, że wrócę w przeciągu miesiąca, ale wynikły pewne... komplikacje. Proszę, schowaj miecz i pozwól mi to wszystko wyjaśnić.

Wykonałaś kolejne dwa ataki, tym razem Qimir użył drobnych gestów ręki, mocą odbijając klingę. Naparłaś jednak na niego wystarczająco, żeby zmusić go do cofnięcia się, a potem, tak jak cię uczył, zagrałaś nieczysto. Podłożyłaś mu nogę, a on potknął się i upadł na plecy. Jego ekspresja się zmieniła, zaskoczyłaś go. 

Uniosłaś miecz w górę, ale zawahałaś się przed kolejnym ciosem. Sama nie byłaś pewna, co chciałaś osiągnąć. Nie zamierzałaś go przecież zabić, nie zasługiwał na tak drastyczną karę. Chciałaś jedynie go zranić, fizycznie czy psychicznie — nieważne. Chciałaś, żeby zrozumiał, co ci zrobił, żeby wiedział, że nie przyjmiesz go z otwartymi ramionami.

— Czekałam na ciebie — wycedziłaś, wciąż trzymając miecz nad głową w gotowości. — Czekałam tygodniami. Szukałam cię jeszcze dłużej. Ale, oczywiście, ślad po tobie zaginął. Jak ty to zawsze mówiłeś... "nie mogę istnieć, żeby Jedi mnie nie złapali." Cóż, chyba powinnam ci pogratulować. Znakomicie udało ci się przestać istnieć. Byłam przekonana, że nie żyjesz!

Z tym okrzykiem opuściłaś na niego ostrze. Teraz jednak nie było w tym żadnej techniki, tylko żywy, palący gniew. Zacisnęłaś powieki, celując na oślep tam, gdzie leżał Qimir. I znów, tak jak się spodziewałaś, chybiłaś. Qimir przetoczył się na bok w ostatniej chwili, impet miecza rozorał fragment drogi, wzbijając w górę chmurę pyłu. Tym razem jednak na tym się nie skończyło. 

W ułamku sekundy, posługując się mocą, Qimir podniósł się do pionu. Nie zdążyłaś nawet podnieść miecza znów w górę, gdy jego lewa ręka zacisnęła się na twoim nadgarstku, a prawa uderzyła cię w dłoń tak, że na moment straciłaś w niej czucie. Miecz wysunął ci się z palców i upadł głucho na glebę. Qimir wygiął twoją rękę w tył, jednocześnie przeskakując za ciebie. Wolną ręką objął twój tors, jakby zamierzał ścisnąć cię i połamać żebra, ale to się nie stało. Trzymał cię na tyle mocno, żebyś nie mogła się wyrwać, ale na tyle lekko, żeby nie sprawiać ci bólu. Pod plecami czułaś przyspieszone bicie jego serca. Wtulił twarz tuż za twoim uchem i wtedy dotarło do ciebie, że on nie tylko cię unieruchomił. On cię przytulał.

— Przepraszam — wyszeptał i w jego głosie była wyraźna, niezaprzeczalna skrucha, taka, jakiej jeszcze nigdy u niego nie słyszałaś. — Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Powtórzę to tyle razy, ile będzie trzeba. Wybacz, że cię zostawiłem. Wybacz, że się z tobą nie skontaktowałem. Wybacz, że cię skrzywdziłem.

Chciałaś się wyrwać, ale nie miałaś ani siły, ani woli, by to zrobić. Bezsilność sprawiła, że zaczęłaś się trząść. Qimir wypuścił twoją rękę, którą trzymał wygiętą za plecami, pozwalając jej opaść wolno przy twoim boku, ale ty nawet tego nie zarejestrowałaś.

— Ale wróciłem — powiedział. — Wróciłem, słyszysz? Znalazłem cię. A wierz mi, że nie było łatwo. Dobrze cię wyszkoliłem, potrafisz znikać równie dobrze co ja. Ale wróciłem do ciebie. Dlatego przestań walczyć i zrozum, że ja tęskniłem za tobą tak samo mocno, jak ty za mną.

Dopiero te konkretne słowa — wyznanie tęsknoty — przebiły twoje bariery, a twój gniew zmienił się w ból i zrozumiałaś, jak bardzo tęskniłaś. Twoim ciałem wstrząsnął szloch, oczyszczający, pierwotny. Tak bardzo ulżyło ci, że on żył. Dopiero mając go tak blisko przy sobie, znów czując jego zapach, słysząc jego głos, czując jego ciepło, zrozumiałaś, że nigdy nie zapomniałaś, po prostu schowałaś to w głąb siebie, tam gdzie nikt, nawet ty nie miałaś dostępu. A teraz wraz z jego pojawieniem się, wszystkie te ukryte emocje zaczęły wypływać na wierzch jak wybuch wulkanu. I jak to bywało przy wybuchach wulkanu, pierwszy moment erupcji był gwałtowny, spektakularny, zabójczy... ale potem był kontynuowany przez miarowy i spokojny wypływ smutku.

Łzy ciekły po twoich policzkach, gdy rozluźniłaś mięśnie, całkowicie poddając się Qimirowi. Ten zaczął kołysać wami delikatnie. W twojej głowie pojawiły się te wszystkie wspomnienia, kiedy tak samo przytulał cię i kołysał nocami, kiedy budziłaś się ze swoich koszmarów. Jak przytulał cię i kołysał, kiedy potęga twojej mocy przygniatała ciebie samą i potrzebowałaś jego wsparcia, aby nie rozpaść się na kawałki.

— Ćśśś... — wyszeptał uspokajająco, tak samo jak robił to kiedyś. — Wszystko dobrze. Już przy tobie jestem. I nigdy więcej nie zniknę, przysięgam ci to. Nigdy więcej nie wylecę na żadną samodzielną misję. Wszystkie moje osobiste sprawy są już zamknięte. Teraz jesteśmy tylko ty i ja. Cokolwiek robimy, robimy razem. Gdziekolwiek idziemy, idziemy razem. Cokolwiek przeżywamy, te dobre rzeczy i te złe, przeżywamy razem. Tak jak powinno być. Tak jak cię uczyłem. Bo w dwóch jest potęga.

— W dwóch jest potęga — powtórzyłaś waszą mantrę. W końcu poczułaś, że znów jesteś w domu.

Qimir kołysał tobą dalej, mrucząc ci do ucha, powoli cię uspokajając. Kiedy wreszcie twoje łzy się wyczerpały i zwróciłaś twarz w jego kierunku, zobaczyłaś, że jego policzki też były wilgotne, a oczy lśniły od łez. Wtedy dotarło do ciebie, że tak naprawdę nigdy nie byłaś sama. Nawet przez te miesiące rozłąki, które spędziliście na dwóch krańcach galaktyki, bez możliwości kontaktu, on wciąż tam był i myślał o tobie. Oboje czuliście dokładnie to samo, tak samo mocno. Mogliście się nie widzieć, ale więź, która was połączyła, nigdy nie została zerwana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top