Być dla kogoś. Noah Weaver

Odkąd pamiętam, coś ciągnęło mnie w stronę muzyki. Już jako kilkuletni dzieciak ze słuchu potrafiłem zagrać na klawiszach zasłyszane gdzieś melodyjki. Wtedy więc, moi rodzice bez wahania posłali mnie do szkoły muzycznej, gdzie zapragnąłem nauczyć się gry na fortepianie. Jednak chcąc jak najlepiej wykorzystać ten czas, na główny instrument wybrałem skrzypce. Oba te instrumenty kochałem całym sercem, a gdy nauczyłem się płynnie czytać nuty, do grona moich muzycznych miłości dołączyła gitara. Zwłaszcza elektryczna.

Moja ukochana siostra bliźniaczka nie podzielała mojego zainteresowania muzyką, ale także była niesamowicie utalentowana – jako dziecko przepięknie rysowała, a potem, gdy dostała swoje pierwsze farby akwarelowe odkryła w sobie powołanie do bycia malarką. Tak właśnie zaczęła uczęszczać po szkole na zajęcia artystyczne.

Rodzice byli z nas niesamowicie dumni i na każdym kroku dawali nam to odczuć. Nigdy nie faworyzowali żadnego z nas, oboje traktowali równo, przez co między mną a moją siostrą od zawsze była bardzo silna więź. Kochałem ją ponad życie, nie wyobrażałem sobie przeżyć dnia bez niej i doskonale wiedziałem, że ona również czuła to samo. Chociaż byliśmy w tym samym wieku, dla mnie była jak młodsza siostrzyczka i jako brat czułem, że muszę się nią opiekować i dopilnować, żeby nigdy nie stała się jej krzywda.

Im starszy byłem, tym więcej czasu poświęcałem muzyce. Jako nastolatek zasłuchiwałem się w klasykach metalu, stopniowo poszerzając listę podgatunków tegoż typu muzyki, w poszukiwaniu tego idealnego, który trafi do mnie jak żaden inny.

I znalazłem. Melodyjny metalcore. Muzyka szybka, agresywna, z wieloma partiami screamowymi, ale mimo to bardzo różnorodna brzmieniowo, nie brzmiąca niczym jednostajne walenie w bębny. Czułem, że to jest to.

Wtedy też zacząłem się nieco wyróżniać na tle rówieśników. Zapuściłem długie włosy, nieodłącznym elementem mojego ubioru stała się ramoneska i czarne, podarte rurki, non stop chodziłem w glanach... Z czasem zacząłem malować oczy na czarno, przekłułem uszy, a w dzień swoich siedemnastych urodzin, razem z Jenną wybraliśmy się do studia tatuażu, gdzie oboje wykonaliśmy identyczne tatuaże – czarne róże z boku na szyi.

Wtedy też miałem epizod miłosny. Moje serce zwariowało na punkcie uroczej Francuzki, Aaliyah Villanuevy-Jackson. Liyah była rok starsza ode mnie, chodziliśmy do jednej szkoły praktycznie od zawsze i nawet nie zauważyłem, kiedy zaczął rozczulać mnie jej francuski akcent i wada wymowy, ani kiedy zacząłem uważać jej drobniutką sylwetkę i nietutejszą urodę za urocze. Na plus był fakt, że się przyjaźniliśmy i czasem przychodziła posłuchać, jak gram w auli na fortepianie.

Chociaż wiedziałem, że znacznie bliżej jest z moim dobrym znajomym, postanowiłem zaryzykować. On w końcu zaczął chodzić z moją siostrą, więc śliczna Ally była wolna. Ku memu wielkiemu zdziwieniu, zgodziła się. Niestety, związek rozpadł się zaraz po balu maturalnym, ale przyjaźń pozostała. Kochałem ją jak siostrę i wiedziałem, że ona czuje do mnie to samo. Ja, Jenna, Aaliyah i Michael czuliśmy się jak rodzeństwo, w końcu znaliśmy się od przedszkola. Jenna zresztą też zerwała z Michaelem i teraz szczerze mieliśmy nadzieję, że Aaliyah da mu szansę. Przyjaźnili się do tego stopnia, że po śmierci rodziców Ally, razem zamieszkali.

Gdy image był już pełny, moim marzeniem stało się założenie zespołu. Metalcore'owego zespołu. Głos miałem całkiem niezły, więc mogłem być wokalistą. To by nie przeszkadzało w byciu gitarzystą rytmicznym, dodatkowo mogłem zająć się fortepianem, chociaż ten instrument praktycznie nie istniał w muzyce metalowej. No, chyba że w metalu gotyckim, ale to absolutnie odpadało. Tak czy inaczej, potrzebowałem co najmniej trzech innych osób. Gitarzysty prowadzącego, basisty i perkusisty.

Mojemu pomysłowi przyklasnął Michael. Od niedawna pracował w studio nagraniowym, był bardzo chwalonym producentem, choć miał ledwie osiemnaście lat i dopiero zaczął studiować. Przyjaźniliśmy się od dawna, więc wiedziałem, że w razie potrzeby mi pomoże. W dodatku pracowała z nim Liyah, pomagała mu przy sprzęcie. Warunki idealne.

Jednak zebranie zespołu okazało się być naprawdę trudne. Zamieszczałem ogłoszenia w internecie i w czasopismach muzycznych. Zero odzewu. Jeżeli już ktoś się zgłaszał, to podesłane nagrania sugerowały, że nie jest to ktoś, z kim łatwo będzie się współpracować.

Na ratunek przyszła mi Aaliyah. Wręczyła mi pakiet zalaminowanych, własnoręcznie spisanych nut na fortepian z zapisanym tekstem jej autorskiej kompozycji. Całymi dniami uczyłem się jej śpiewać, dążąc do perfekcji. Jenna momentami miała mnie dosyć.

Aż nadszedł dzień nagrania. Aaliyah zaoferowała, że zagra na fortepianie. Michael miał nas nagrać.

Nawet nie zauważyliśmy, kiedy do studio weszła właścicielka, szefowa moich przyjaciół. Nie odzywała się choćby słowem. Dała nam dokończyć, przez całe nagranie się uśmiechała.

– Dawno w tym studio nie słyszałam tak pięknego duetu – wyznała, patrząc Michaelowi w komputer. – Aaliyah Jackson? Pani to skomponowała? – dodała ze zdziwieniem.

Ally przytaknęła.

– Tekst też jest autorstwa Aaliyah – dodał Michael. – Miałem wątpliwą przyjemność poznawać ten utwór w trakcie tworzenia – zaśmiał się.

– Ale gdyby nie Noah i ten jego anielski wokal, ta piosenka nie brzmiała by tak cudownie – dodała cicho Aaliyah.

Poczułem się bardzo miło. Nigdy wcześniej nie usłyszałem od nikogo nic na temat mojego głosu. Sam twierdziłem, że jest nie najgorzej.

I wtedy z nieba spadł mi Nathan. Poznałem go w barze, gdy razem ze znajomymi się tam wybraliśmy.

– Odszedłem z zespołu – wyznał podczas rozmowy. – Chcieli grać jakieś komercyjne gówno zamiast dobrego, starego metalu...

– Świetnie się składa, bo ja próbuję zebrać zespół – zauważyłem. – Myślałem o metalcore...

– Powiedz tylko, gdzie i kiedy, a przyjadę na próbę – przerwał z uśmiechem. – Kogoś jeszcze potrzebujesz?

– Właściwie nie mam nic – powiedziałem. – Potrzebuję gitarzysty, basisty i perkusisty.

– Gitarzystę już masz – usłyszałem. – Basistę też mogę ci ogarnąć. Moja dziewczyna jest w tym niedościgniona. No, i jest całkiem niebrzydka, a to chyba dobra reklama zespołu – roześmiał się Nathan.

– Nie interesuje mnie to. Ma dobrze grać, a wierzę na słowo, że tak jest. Ale dzięki za pomoc. Ogarnę perkusistę i zaczniemy coś próbować.

Tu znowu uśmiechnęło się do mnie szczęście. Zatrudniona przez właścicielkę studio menadżerka okazała się świetnie grać na tym instrumencie. Była bardzo surowa i wymagająca, ale nie chciałem wybrzydzać.

Nathan okazał się być genialnym gitarzystą. W chwili, gdy dotykał instrumentu, wchodził w swój własny, malutki świat. Grał z serca, nie z nut, których zresztą nigdy od nas nie chciał. Zawsze najpierw ćwiczyliśmy bez niego, a on, po kilkukrotnym przesłuchaniu, wymyślał solo, które na koncertach i tak podlegało zmianom.

Jego dziewczyna, Rebecca... Byłem nią naprawdę miło zaskoczony. Ciężko jest o dobrych basistów, a Becca była naprawdę dokładna, a pomyłki niemal jej się nie zdarzały. No, i tak jak mówił Nath. Była prześliczna. Urocza gotka o niesamowicie przyjaznym usposobieniu. Oboje byli naprawdę zabawnymi osobami, z którymi bardzo przyjemnie się pracowało.

Z ich pomocą, a także dzięki działaniom dwojga moich przyjaciół osiągnęliśmy niemały sukces. Szybko dorobiłem się ogromnych pieniędzy, podobnie jak reszta zespołu i rozsławieni przez nas Michael i Aaliyah. Ta ostatnia właściwie najbardziej zapracowała na ten sukces. Była kompozytorką, a jej utwory chwytały za serce absolutnie każdego. Co trochę podsuwała nam nowe utwory, z roku na rok coraz bardziej skomplikowane. Sama podnosiła sobie poprzeczkę.

W tym wszystkim całkowicie straciłem czas na związki. Mieszkałem z siostrą, więc w ogóle nie odczuwałem samotności. Pojawiła się dopiero wtedy, gdy moja ukochana Jenna wyprowadziła się do chłopaka.

Minęło trochę czasu, a przestała do mnie pisać i dzwonić. Nie odbierała telefonów ani nie odpisywała na wiadomości. Ja nie miałem pojęcia gdzie jej szukać. Miałem złe przeczucie, że coś się jej dzieje. A ja byłem tam sam, nie mogąc nic zrobić.

Zawiesiłem nagrania. Nikomu nie powiedziałem, z jakiego powodu, choć Ally zaczęła się domyślać. Coraz częściej pytała o Jennę, a ja kłamałem, że wróciła do rodziców i tam znalazła lepiej płatną pracę. W rzeczywistości spędzałem godziny, płacząc w jej pokoju. Tęskniłem za nią. Nie wierzyłem, żeby z własnej woli przestała się ze mną kontaktować. Zbyt bardzo się przyjaźniliśmy.

Toteż gdy po roku stanęła w drzwiach mojego domu, rozpłakałem się ze szczęścia, widząc ją żywą, całą i zdrową.

Mocno ją przytuliłem. Boże, jak mi jej brakowało...

Dopiero gdy weszliśmy do domu i Jennie zdjęła kurtkę, dostrzegłem, że moja siostrzyczka ma całe posiniaczone ręce. Podobne ślady miała na dekolcie. Wystraszyłem się.

– Tak bardzo chciałam wrócić wcześniej – wyznała, mocno się do mnie przytulając. – Olivier... On... To było coś strasznego. Zabrał mi telefon, trzymał pod kluczem, wychodziłam tylko do pracy...

Zaczęła płakać. Łzy rozmazały jej makijaż, który zostawał na mojej białej koszuli w postaci beżowych i czarnych śladów.

– Spokojnie, Jennie – szepnąłem, czule całując siostrę w czoło. – Już jesteś ze mną. Nie wrócisz już tam. Nie pozwolę na to.

– Wiesz, Nee... – sprawiała wrażenie, jakby chciała powiedzieć coś poważnego. – Gdybym zwiała stamtąd wcześniej, teraz byłbyś wujkiem – wyznała.

Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem. Była w ciąży?

– Zaszłam w ciążę niedługo po tym, jak zaczął mnie traktować jak swoją prywatną żywą zabawkę – szepnęła. – I wiesz, ja bardzo chciałam tego maleństwa. Myślałam, że jakoś ucieknę, że je wychowam, że ty i mama mi pomożecie... Ale nie zdążyłam. Ono umarło...

Rozpłakała się na dobre. I wtedy zrozumiałem, czemu musiałem tyle czekać na jej powrót. Przybiła ją strata dziecka.

– Jennie, kochana – zacząłem. – Jestem pewien, że jeszcze nieraz zostaniesz mamą. A to maleństwo miej tutaj – dotknąłem dłonią jej lewej piersi.

I faktycznie. Siedem lat później urodziła bliźniaki i już nie widziała poza nimi świata.

Ja też wpakowałem się w bardzo dziwną relację. Piękna modelka, Olivia, była moją miłością od pierwszego wejrzenia. Faktycznie, nie dało się jej odmówić urody, i, jak mi się zdawało, była mądra.

Owszem, była. Doskonale przemyślane miała wszystkie swoje działania do tego stopnia, że nic nie podejrzewałem.

Kochałem ją nad życie. Nagle nieco dalej w mojej hierarchii zostało miejsce dla Jenny. Wszystko, co robiłem, było z myślą o niej. Nigdy jednak nie zgodziła się na wspólne mieszkanie, a o ślubie nie chciała słyszeć. Tłumaczyłem to sobie faktem, że miała tylko dwadzieścia lat. Ona twierdziła, że ma zrozumiałe powody, żeby tego nie chcieć.

Powód okazał się być młodym latynosem, z którym Olivia umawiała się w każdej wolnej chwili. Gdy odkryłem jej zdradę tylko mnie wyśmiała.

I wtedy to Jenna musiała mnie pocieszać. Obiecałem jej, że nigdy nie będę w związku, chociaż ona miała inne zdanie. Mi jednak samotność nie przeszkadzała.

Aż w końcu Aaliyah i Michael zostali parą i urodziły im się trojaczki. Dwie dziewczynki i chłopczyk. Od razu na drugi dzień pojechaliśmy je zobaczyć...

A gdy wziąłem na ręce jedną z dziewczynek, Jeanne Jennę, od razu kupiła moje serce. Była tak śliczna, tak delikatna...

Wtedy dotarło do mnie, że nadchodzi pora, żeby powoli myśleć nad założeniem rodziny. Nic jednak nie zapowiadało, że będę w związku, więc zacząłem wyrabiać sobie dokumenty przydatne do adopcji. Czekałem tylko, aż skończę nagrywać płytę i trafi się jakiś najdalej kilkumiesięczny maluszek do zaadoptowania. W tym czasie ochoczo zajmowałem się dzieciakami przyjaciół.

Nie trafił się. Trafiła się kobieta. Piękna, młoda dziewczyna. Lauren Natalie Harrison. Moja piękna współlokatorka, a później partnerka, opiekunka zaadoptowanej przeze mnie później pięciolatki, na koniec żona i... matka moich dzieci.

Najpierw, zaraz po ślubie pojawiły się bliźnięta i tu zamierzaliśmy zakończyć. Troje dzieci to była już całkiem duża gromadka.

A potem, gdy pewien incydent mocno wzmocnił nasze małżeństwo, zacząłem znów zabierać żonę na trasy koncertowe, żebyśmy mogli odpocząć od dzieciaków, które wtedy przebywały z prawie dorosłą już Lily i z mamą mojej ukochanej. A my, jak ponad dziesięć lat temu, bawiliśmy się na koncertach jak młoda parka. Aż w końcu...

– Nee – usłyszałem radosny pisk swojej żony. – Chyba pora szykować kolejny pokoik – uśmiechnęła się, wręczając mi pozytywny test ciążowy.

Niewiele myśląc, porwałem ją w ramiona i zacząłem całować. Kolejne maleństwo. Nie spodziewałem się, że to nam się jeszcze przytrafi.

Bliźniaki ucieszyły się, że będą mieć rodzeństwo. Z kolei szesnastoletnia Lily zaczęła się z nas śmiać.

– Teraz? Co wy, zabezpieczać się nie potraficie? – zaśmiała się, ale w chwilę po tym nam pogratulowała.

Faktem jest, że jak dla mnie, trafiło się ono późno. W chwili, gdy nasza najmłodsza córeczka pojawiła się na świecie miałem czterdzieści lat. A zakochałem się w niej jeszcze bardziej, niż dziesięć lat temu w naszych bliźniakach.

Lottie od samego początku była niesamowicie podobna do Lauren. Ciemne, gęste włoski od urodzenia. I te cudowne, duże, zielone oczy, w których zakochałem się dokładnie jedenaście lat wcześniej.

Choć starałem się wszystkie maluchy traktować równo, najwięcej czasu spędzałem z najstarszą córeczką. Głównym powodem był fakt, że dzieliła ze mną zainteresowanie muzyką i odkąd poszła do szkoły średniej, towarzyszyła mi w studio nagraniowym. Sama zresztą pracowała później jako realizatorka, napawając mnie ogromną dumą.

Moja ukochana siostra poprzestała na dwójce. Tak jak moje dzieciaki, ewidentnie wrodziły się w rodzinę Weaverów. Tak, jak moje podobne były do mnie, tak i jej maluchy podobne były do niej. Oboje wysocy, szczupli, z ciemnymi włosami i niemal czarnymi oczami. W małej Biance widziałem kopię jej matki z czasów, gdy ta była w jej wieku. Tak samo bliskie podobieństwo łączyło mnie i mojego jedynego syna Iana.

– Wiesz, Noah – zaczęła kiedyś Jen, gdy zaprosiliśmy ich na kawę. – To, że jesteśmy bliźniętami, to nic dziwnego, bliźniąt na świecie jest wiele. Ale to, że wszystko z nami dzieje się zawsze dokładnie tak samo, to już jest coś naprawdę niecodziennego. Wytłumaczże mi to. Nawet dzieci urodziły nam się w tym samym czasie i, cholera, wszystkie cztery są do siebie podobne.

Lauren wzięła na kolana nasze najmniejsze szczęście i uśmiechnęła się do Jenny.

– Widzisz, Jennie... Wy nie jesteście tylko dwojgiem rodzeństwa. Odkąd was poznałam, doskonale wiem, że łączy was dużo więcej, niż więzy krwi. Nie jesteście dwojgiem ludzi. Jesteście tak naprawdę nierozłączną jednością i nawet osobno potraficie na odległość robić dokładnie to samo. Najwidoczniej nawet dzieciaki sobie w ten sposób skonstruowaliście – zaśmiała się, a ja i Jen to podchwyciliśmy.

– Dobrze, że chociaż noszą inne nazwiska. Nauczyciele by się poważnie zdziwili, gdyby dostali czwórkę Weaverów w jednej klasie – poszedłem w jej ślady.

Jennie machnęła ręką.

– Wasze są Harrison Weaver, moje są Weaver Torrés. Nauczyciele na pewno się zorientowali, że to kuzynostwo. Zwłaszcza, że wszystkie podobne.

– Tiaaa. Co niektórzy pewnie nawet zanim zobaczyli rodziców, to po samych nazwiskach wiedzieli, czyje.

Lata mijały. W końcu bliźniaki dorosły. Ze łzami w oczach patrzyłem, jak obie dziewczynki stają się coraz bardziej podobne do siebie nawzajem, a tym samym – zarówno moja Beatrice, jak i Bianca Jenny, podobne były do mojej ukochanej siostry. Z kolei obaj chłopcy wydawali się być młodszymi kopiami mnie. Wyglądali jak rodzeństwo, nie kuzynostwo. Jakby Lauren i Will kompletnie nie namieszali w ich genach.

Lily w tym czasie już dawno była po wyprowadzce i ślubie.  Nawet jakiś czas temu została mamą dla dziewczynki, Anny Lauren. Ciężko powiedzieć, żebyśmy ja i Lauren przyzwyczaili się do roli dziadków, bo się nie przyzwyczailiśmy. Niemniej jednak, kochaliśmy małą równie bardzo co własne dzieci i cieszyliśmy się, że dziewczyna, której daliśmy dom lata temu wyrosła na tak mądrą i odpowiedzialną istotę oraz kochającą matkę.

Zostaliśmy w piątkę. Ja. Moja ukochana Lauren Natalie. Nasze osiemnastoletnie bliźniaki, które lada moment też miały się wyprowadzić, żeby iść na studia. I nasza najmłodsza, ośmioletnia kruszynka, Charlotte. Ukochana córeczka mamusi i nasz maleńki promyczek słońca. Chociaż całkiem nieplanowana, teraz z Lauren byliśmy zgodni – dzięki niej dalej będziemy mogli cieszyć się tym, co nam faktycznie wychodziło w życiu. Byciem rodzicami.

A kiedyś Lauren wspomniała, żebyśmy pomyśleli o jeszcze jednym. Choć obawiałem się tego z racji wieku, część mnie pragnęła kolejnego maleństwa, dlatego po jakimś czasie się zgodziłem.

Niestety, spotkaliśmy się z zawodem. Gdy moja ukochana żona skończyła czterdzieści lat, przestaliśmy starać się o kolejne dziecko. Było już za późno.

Niemniej jednak, dała mi troje wspaniałych dzieciaków. I byłem jej za to niesamowicie wdzięczny. Teraz, gdy były już duże, mieliśmy czas dla siebie.

Tylko ja i ona. Kobieta, którą kochałem nad życie.

Teraz mieliśmy czas, żeby skupić się na sobie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top