Sasuke Uchiha #5
コールド — cold
Pustka. Głęboko odczuwalna w sercu, sprawiająca, że wszystko co wokół nas istniało wydawało się bez sensu. Wyrządzała cierpienie, którego nie można było nazwać, raniła choć nie wiadomo z jakiego powodu i była odczuwalna szybciej niż jakikolwiek ból. To ona w pierwszej kolejności pojawiła się po niewiarygodnie trudnym wydarzeniu, po traumach tak niewyobrażalnych, że umysł sam rzadko był w stanie pojąć co się stało.
To był dzień jak każdy inny. Mały chłopiec, który wcześnie rano wyszedł z domu by dotrzeć do Akademii, tylko po to żeby poćwiczyć oraz dowiedzieć się wielu ważnych informacji potrzebnych do drogi, którą sobie obrał. Zależało mu, starał się tak bardzo, że nie uznawał słów "odpocznij", nie chciał słyszeć odmowy na prośby w treningach. Pragnął stać się najlepszy ze wszystkich, a do tego potrzebne były mu ćwiczenia.
Zamierzał zasłużyć sobie na dumę ze strony swojego wymagającego ojca, który na piedestale postawił jednak jego starszego brata. Chciał zostać przez niego doceniony i zauważony, a trzeba było przyznać, że miał ciężki orzech do zgryzienia.
Itachi — jego autorytet, pewnego rodzaju niepokonany przeciwnik, który w oczach małego Sasuke błyszczał siłą. Nigdy nie traktował go jednak jak kogoś słabego, wierzył, że czarnowłosy będzie w stanie pewnego dnia mu dorównać. Cenił go ponad swoje życie, gdyż był jego małą nadzieją, że to co ma nadejść wcale nie musi być jedynym możliwym rozwiązaniem.
Młody Uchiha nie miał jednak pojęcia, że to właśnie tego dnia stanie się coś, co na zawsze już pozostawi ogromne piętno na jego duszy, podejściu do życia, a także na ścieżce którą będzie się starał połączyć z losem swojego starszego brata. Nie miał świadomości, że po raz ostatni widzi uśmiechnięte twarze mieszkańców dzielnicy, ostatni raz spożywa śniadanie przygotowane przez swoją ukochaną matkę oraz po raz ostatni widzi to miejsce jako część jego szczęśliwej części wspomnień.
Słońce wznosiło się na nieboskłonie, gdy ze znudzeniem spoglądał przez okno podczas zajęć teoretycznych. Nie potrafił przestać uciekać myślami do obietnicy treningu z Itachi'm wieczorem, onigiri na kolację przygotowywanym przez matkę oraz rozmowie z ojcem. Ten prosty świat był dla niego wyjątkowy i piękny, choć wymagania oraz dążenie do siły jakie przejawiał stawiały go już na pozycji naprawdę wzorowego ucznia oraz stawały się wyzwaniem dla dziecka jakim jeszcze przecież był. Już w tamtym momencie czuł na sobie presję.
Nie zważał na znajomości zawierane w szkole. Węgliste oczy zawsze patrzyły na innych z góry i czuły się w pewnym stopniu lepsze od dzieci, które należały do mniej znanych klanów. Zwykle starał się z nimi nie rozmawiać, choć momentami ciekawiło go ich życie. W końcu wszyscy jako egoiści mieliśmy chwile, w których choć na krótki urywek czasu, skupialiśmy się na innych.
Mimo tego integracja była nieunikniona. Nie mógł się odciąć od relacji podczas, gdy te samoistnie do niego napływały. Wianuszki dziewcząt zachwycające się jego pochodzeniem oraz siłą, które nie odstępowały go na krok. Momentami miał naprawdę tego dość. W życiu wystarczyła mu tylko rodzina wraz z kochającym go bratem. Nie potrzebował nikogo więcej. A przynajmniej tak wtedy myślał.
Z czasem słońce coraz to bardziej kryło się za horyzontem, przyprawiając niebo o przepiękny szkarłatny kolor wymieszany z barwami różu oraz żółci. Letni wiaterek owiewał zarumienioną od wysiłku twarz, a torba ciążyła na plecach. Szum wody obok, której przechodził co dnia wydawał się dziwnie orzeźwiający, a na twarz cisnął się samoistnie pojawiający cię uśmiech. Tak piękny dzień na trening z bratem, zdarzał się naprawdę rzadko.
Dźwięk ocierającego się o buty piachu oraz odskakujących pod wpływem biegu kamieni zagłuszany był przez dziecięcy oddech, a z każdą mijającą chwilą robiło się coraz to ciemniej. Sasuke całkowicie wydawał się stracić poczucie czasu, ćwicząc w szkole swoją celność w rzucaniu kunai'ami i nie zauważył kiedy zrobiło się tak późno.
Dziś miał być dla niego wyjątkowy dzień, gdyż brat obiecał mu pierwszy raz od dłuższego czasu wspólne spędzenie czasu na ćwiczeniach, które zdarzało się tylko wtedy gdy Itachi miał wolne. Mały Uchiha biegł więc na złamanie karku w kierunku domu, by zdążyć zobaczyć starszego brata jeszcze przed kolacją. Nie mógł uwierzyć w to, że dopuścił do takiego biegu wydarzeń.
Kiedy jednak dotarł do dzielnicy, na dworze było już całkowicie ciemno, a latarnie połowicznie oświetlały główną ulicę. Nie potrzebował jednak nawet i ich, gdyż drogę do swojego domu miał wyrytą w pamięci. Jednak ku jemu zdziwieniu nie powitał go uśmiech dalszych odłamów rodziny ani zamykających sklepy sprzedawców, a jedynie cisza. Postanowił jednak się tym nie przejmować, tłumacząc sobie swój niepokój jedynie jakimiś domniemaniami. Szczere serce dziecka jednak nie miało się w niczym pomylić, a udanie się w kierunku domu to było najgorsze co mógł zrobić.
Wciąż z nadzieją w oczach stawiał krok za krokiem, aż w końcu zobaczył charakterystyczne ściany gmachu, w którym spędził dotychczas całe swoje życie. Z nieświadomością otworzył furtkę, a potem główne drzwi, odruchowo zdejmując z nóg buty i rzucając szkolną torbę w róg przedpokoju.
— Mamo! Tato! Wróciłem! — krzyknął.
Ku zdziwieniu nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. W jego domu prócz ciemności gościła jeszcze całkowita cisza, która przyprawiała serce o szybsze bicie, a oddech sam pod jego wpływem również przyśpieszał. Czarnowłosy przygryzł wargę, wychylając się na zaciemniony korytarz, a przed oczami majaczyć zaczęły mu dziwne myśli. Coś było zdecydowanie nie tak.
Przełykając ślinę ruszył przed siebie, do bardziej oddalonych pokoi, mijając po drodze opustoszałą kuchnię oraz salon. Deski skrzypiały mu pod bosymi stopami, a przed oczami majaczył pokój, w którym niemal zawsze samotnie przesiadywał jego ojciec. Sasuke był tylko wystraszonym małym dzieckiem, które dopiero uczyło się jak ten strach pokonywać. To co się działo już było dla niego czymś zbyt przerażającym.
Cały spięty zatrzymał się przed drzwiami i powoli położył dłoń na ozdobnej trzcinie. Wręcz słyszał bicie swojego serca, które w tym momencie niemal podchodziło mu do gardła, a czarne oczy z niepokojem wyostrzały swoje pole widzenia. Z wyczuwalną w powietrzu obawą jednak przeciągnął oddzielającą go od pomieszczenia przestrzeń i trafił na coś co nigdy nie powinno być widziane przez żadne z dzieci. Moment, gdzie na ich oczach odbierane jest wszystko czym dotychczas żyli, całe dobro które ich otaczało i które znały od urodzenia.
— Braciszku? — wymamrotał, spoglądając w ciemne tęczówki brata, które moment później zalały się szkarłatem.
Łza cieknąca po policzku, przeszywający w klatce piersiowej ból oraz niezapomniany do końca życia widok, który wrył się w jego psychice na tyle mocno, by pomieszać wciąż poszukiwane przez niego priorytety. W tym momencie czarnowłosy stracił każdego kogo tak bardzo kochał.
— Wybacz mi, Sasuke...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top