Noragami #4


神 — Bóg

Wiara. To właśnie ona zapewnia nam spokój. Pozbywa się strachu, wyzwala w nas przekonanie, że to czego nie możemy logicznie wytłumaczyć, ma jakiś sens. Pokładamy nadzieję w czymś nie możliwym, chcąc by myśl, która zawitała w naszej głowie stała się rzeczywistością. Jednak kiedy to co naprawdę sobie wyobrażaliśmy, dzieje się na naszych oczach, czyn ten przypisujemy czemuś, czego znaczenia nie jesteśmy w stanie pojąć. Czemuś wyższemu, dostojniejszemu oraz nie możliwemu do osiągnięcia. Przypisujemy tę rolę bóstwu. 

Ma różne imiona oraz postacie, w zależności od spojrzenia dzieli się na wiele osobowości, zajmującymi się poszczególnymi strukturami próśb społecznych. Nigdy jednak nie potrafiliśmy w stu procentach stwierdzić jak wiele ich jest oraz zapamiętać każdego z osobna. Imiona bowiem bardzo często wypadają nam z głowy, a poszczególne wierzenia odchodzą w zapomnienie wraz z ostatnią osobą, która o nich pamiętała. 

Krew z krwi, pokolenie z pokolenia oraz ludzie z ludzi. To właśnie ich słowne przekazy pozwalały utrwalić wierzenia, które są kultywowane aż do dziś. To one pozwalały żyć stworzeniom, które być może nigdy bez tego pragnienia by nie istniały. Wiele Bogów o różnych imionach, mnóstwo praktyk dzięki którym możemy oddawać im cześć oraz składać ofiary w postaci naszych słów, monet, czy jedzenia. W zależności od kultury, w zależności od wyznania, to wszystko było inne

Nie zmieniało to jednak faktu, że był tam ktoś, kto spełniał wypowiadane przez nas prośby. Anioł stróż, który bronił od kryjącego się w naszych grzesznych sercach zła i oczyszczał nas od nich. Ktoś kto dbał o nasze dusze, by przy negatywnych okolicznościach nie zostały splugawione. Ktoś komu bardziej zależało na czynie niż zapamiętaniu, nawet jeżeli nigdy by się do tego nie przyznał. 

Każdego dnia walczył by zostać zauważonym, każdego dnia od swoich narodzin starał się zmienić los, który stworzył go jako bóstwo. Czarne włosy o odcieniu nocnego nieba, lodowaty przeszywający wzrok, w którym dało się jednak dostrzec ciepło i dziecięce marzenie o tym, by może kiedyś otrzymać swoją niewielką świątynię. 

Kiedy po raz pierwszy otworzył oczy, nie miał pojęcia kim jest, ani gdzie się znajduje. Wiedział jedynie, że chce być spełniony, czuł nieodparte wrażenie, że ktoś na tym świecie mocno go potrzebuje, że ma dla niego misję, której będzie musiał się podjąć. Nie pomylił się. 

Zrodzony z jednego pragnienia, które przeznaczenie kazało mu spełnić. Obdarowany losem, któremu jednak zdecydował się przeciwstawić. Imieniem, które stało się dla niego tak wielkim brzemieniem, że postanowił je zmienić, ryzykując swój byt. 

Yaboku  Bóstwo Zniszczenia

Brzemię, które niosło za sobą to słowo, które przypisywało się danej osobie, już samo w sobie było niezwykle potężne. Potrafiło sprawić, że skojarzysz się komuś z jakimś typem osoby i nawet jeżeli będziesz jej całkowicie obcy, to ona już wyrobi sobie na twój temat jakieś zdanie. Może i nieświadomie, może nie całkowicie sprawiedliwie, ale tak właśnie będzie. Taki był świat i pokrętna natura człowieka, który lubił przypisywać sobie różne rzeczy. 

Nazywanie kogoś zniszczeniem determinowało w pewien sposób to jak go traktowano, a w przypadku bóstw cała otoczka znaczenia, wchodziła na marginalnie wysoki poziom. Uważało się bowiem, że nie da się zmienić przypisanej ci cechy. Jeżeli rodziłeś się Bóstwem Szczęścia miałeś powodzenie i wiernych nawet się o to nie starając, jeśli Bóstwem Bogactwa już na starcie posiadałeś ogromną ilość środków na swoim koncie. 

Nikt z wyżej postawionych o dobrym rodowodzie z częstych pragnień swoich wyznawców, nie musiał się zbytnio nawet starać, by otrzymać wszystko to o czym marzyło skromne bóstwo. Dla niego świątynia była wszystkim, pojedynczy wyznawca stawał się najlepszym przyjacielem na wagę złota, a pragnienie czegoś więcej stawało się czymś nierealnym, kiedy nawet dach nad głową wydawał się czymś naprawdę wartościowym. 

Wzrok tych wszystkich osób, które znały jego prawdziwą naturę zawsze go przerażał. Chciał się od tego odciąć, od przeszłości która przytłaczała, od człowieka którego niegdyś nazywał ojcem, od imienia które sprawiało, że czuł jedynie ból i smutek. Marzył o zmianie przeznaczenia i odwróceniu losu, który nie okazał się dla niego być łaskawym. Niestety to nigdy nie zostało mu dane.

Złudne poczucie chwilowego szczęścia tak samo jak niespodziewanie nadeszło, wyciągając do niego swoją ciepłą dłoń, tak samo szybko zaczęło dusić go swoją zdradziecką naturą. Znowu musiał uciekać, ratować to co zostało niezmienne i ochronić tych, których darzył swoją sympatią. Otrzymał od nich wszystko, by mieć motywację walczyć.

Nie spodziewał się jednak, że osoba której zaufał na tyle by nawiązać połączenie tak intymne, że aż trudno było je opisać. Z którą złączył swoją własną duszę, odwróci się od niego, odchodząc w kierunku ciemności. Zawsze przeczuwał, że będą z nim problemy, jednak nie chciał się poddawać. To on nadał mu nowe imię, czuł się za niego odpowiedzialny. Ochrzcił go czymś co miało dużą moc dlatego, że mimo swojej biedoty pragnął jedynie towarzystwa oraz bratniej duszy. Przeliczył się. 

To znowu się wydarzyło. Krąg zataczał koło, zmuszając go do odejścia i pojedynkowania się z kimś kogo naprawdę cenił. Przeklęte imię, którego nie dało się zmienić, determinowało wydarzenia wokół niego, obracając je w niekorzyść. 

Był Bóstwem Zniszczenia więc wszystko wokół — prędzej czy później — obracało się przeciw niemu, bez kontroli, bez powodu. Kiedy tylko się zjawiał ludzie cierpieli, choć zamierzał im tylko pomagać. Kiedy darzył kogoś uczuciem, ta osoba przeżywała załamania emocjonalne i ostatecznie odwracała się od światła, a kiedy znikał, było tak jakby nigdy nie istniał. 

Czy już zawsze jego jedynym wyjściem, będzie samotne tułanie się po świecie, licząc, że pewnego dnia po prostu nie zniknie, tylko po to by nic już nie zostało zniszczone?

Nie miał pojęcia, gdyż życie było zbyt nieprzewidywalne zarówno na ziemi, jak i na drugim brzegu, by o tym orzekać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top