Lucky to be coming home someday [OC]


Zimny palec przejechał wzdłuż rozgrzanego kręgosłupa. Pod wpływem różnicy temperatur cieplejsze ciało zadrżało. Brązowe oczy spojrzały w te złociste - były lekko przymglone i wydawały się blaknąć, to znów nabierały barwy. Hipnotyzowały tą płynnością.

- Jack? - Ospały chłopak dźwignął się na przedramionach. - Czemu nie wcześniej nie obudziłeś?

- A co? Nie dobrze ci, że się w końcu wyspałeś? - Złotooki uśmiechnął się i podłożył dwa palce pod śniadą brodę i uniósł ją delikatnie.

- Wiesz, że mam dużo pracy... - mruknął i podniósł się do siadu, rozglądając się wokoło. - Gdzie moja teczka?

- Pomogłem ci trochę. - Jack przytulił się do ciemnookiego, a raczej położył głowę na jego klatce piersiowej. - Nie jesteś na mnie zły, co Dominic?

- Jack. - Chłopak pogładził białe włosy i ucałował czubek głowy. - Zastanów się, jak mógłbym być na ciebie zły?

Jasnowłosy uśmiechnął się i wyprostował się, odrywając głowę od ciemnookiego. Popchnął go delikatnie na poduszki, co spotkało się z głuchym protestem. Blade dłonie odgarnęły rude kosmyki, które zaczęły drażnić ciemne oczy. Zawisł chwilę na wyprostowanych rękach nad rudowłosym, by powoli ugiąć łokcie w celu złożenia na jego ustach pocałunku. Najpierw musnął je delikatnie, by później pogłębić pocałunek, wsuwając język w walce o dominację. Oboje zdawali sobie sprawę, że ten mini pojedynek zdecyduje o tym, co się będzie działo, więc nie odpuszczali. Z braku tlenu ciemnooki oderwał się i opadł na poduszki dysząc. Nawet nie zarejestrował momentu, w którym podparł się na łokciach.

- Wygrałem. - Radosny uśmiech Jacka wydał się Dominicowi uroczy. - Zatem...

Tutaj przerwał i połączył ich usta ponownie. Tym razem były to krótkie, lecz stające się coraz głębsze pocałunki. Brązowooki chłopak poczuł ciepło rozlewające się po całym ciele, a mające swój początek w okolicy serca. Przymknął oczy, widząc jak obraz mu się rozmywa w zastraszającym tempie. Gdy białowłosy postanowił zrobić przerwę, by obdarzyć chłopaka uśmiechem, ten mruknął niechętnie, łapiąc oddech. Blade usta rozchyliły się, a ich właściciel ponownie się nachylił, by powtórzyć serię pocałunków i przy okazji wsunąć kolano między uda rudowłosego. Naparł na jego kroczę i wsłuchał się w cichy jęk. Oblizał wargi i ucałował najpierw kącik ust leżącego, by zaczął wędrówkę ku dolnym partiom śniadego i niesamowicie ciepłego ciała. Czuł jak jego policzki zaczynają go palić, ale zignorował to i skupił się na zadawaniu przyjemności. Poruszał kolanem i zjeżdżał coraz niżej ku bieliźnie zostawiając co jakiś czas czerwone ślady, przy robieniu nich wsłuchiwał się w jęki i stękanie. I lekki uśmiech wstąpił na jego obliczę, gdy poczuł jak ciemne biodra dopominały się o pośpiech.

- Oj, zawsze taki cierpliwy jesteś. - Przerwał wędrówkę i przeniósł się z powrotem do twarzy Dominica, na której nie było widać nawet śladu rumieńca, który byłby mocniej widoczny, gdyby jego skóra nie przypominała ciemnego karmelu. - A teraz taki "szybki Bill". - Te słowa wyszeptał wprost do ucha, które zaczął maltretować językiem i zębami.

- Jeśli się nie zdecydujesz, to obiecuję, że cię zmienię.

Złowieszczy ton nie zwiastował nigdy nic dobrego, ale tym razem wywołał cichy chichot, po którym nastąpił kolejny, tym razem przypominający muśnięcie skrzydeł motyla, pocałunek. Po nim nastało głuche stęknięcie ogłaszające niedostatek. Dominic zmarszczył brwi, gdy białowłosy zmierzył go jedynie wzrokiem i zrobił z niego poduszkę, kładąc się na nim płasko. Wiedział, że to była zwykła gierka, która miała go sprowokować. Znali się nie od dziś.

- Mówię serio. - Oplótł ręce wokół jego pasa. Przez chwilę podziwiał niezwykły kontrast ich skór i dał się ponieść fantazji, która podpowiadała jaką karnację mogłoby mieć ich dziecko.

- Wiem, ale wiem też, że nic nie zrobisz, by być na górze, bo ci się zwyczajnie nie chce.

Ledwo wypowiedział te słowa, a już leżał pod uśmiechającym się sprośnie rudowłosym, który już badał palcami bladą skórę. Pochylił się i podgryzł skórę na kuszącym swą nieskazitelnością pozostawiając na niej czerwone znamię znaczące własność. Niczym zwierzę zaznacza teren.

- Oj. Ktoś mówił, że mi się nie chce. - Ciemniejszy chłopak oblizał się i nie patyczkując się z podchodami, których zwyczajnie miał już dość, zsunął szybkim ruchem bieliznę i postąpił krok dalej.

Uśmiechnął się ponownie. Tym razem wyrażając rozbawienie. Wsunął kolano między uda swojego chłopaka, który stęknął i oplatając blade ręce wokół ciemnej szyi, podciągnął się, łącząc ich usta w namiętnym pocałunku. Po dłużej chwili ocierania się nagich ciał o siebie oraz coraz głębszych pocałunków, obaj poczuli ogromną przyjemność z samego kontaktu fizycznego.

- Tyle na dziś? - Dominic ułożył się na boku i zapatrzył się w złote oczy.

- Zmęczony? - Jack podniósł się i obrócił rudowłosego na plecy, po czym usiadł na jego biodrach. - To ja to poprowadzę do końca.

- Tylko nie zmieniaj zdania w trakcie. - Ciemnooki jęknął, gdy poczuł na sobie zęby drugiego. - Jasne?

1_9_9_8

A teraz kilka słów wyjaśnienia. Dominic jest moim OC. Natomiast Jack należy do Noral67. Może kiedyś tu zawita inny ship dzielony z cerinia. Art w mediach to más menos oni. No udajmy, że Dom jest tam rudy xD. Ok, tyyyle. Żegnam!



PS To było bardzo trudne do napisania, męczyłem się z tym kilka dni, więc... Mam nadzieję, że się spodobało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top