Bez skazy [BSD]
Ciemnowłosy nastolatek siedział na podłodze, jeżdżąc wzrokiem po rozłożonych przed sobą krawatów. Wszystkie pochodziły z szafy jego przyjaciela, który mimo posiadania takiej kolekcji, nie nosił żadnego. Był tam zielony w groszki, aksamitnoniebieski, czarny o głębokim odcieniu, który zdawał się pochłaniać wszystko wokoło oraz sznurkowy z niebieskim kamieniem, który przykuwał wzrok brązowych oczu.
Chłopak wzdychając ciężko, położył się na panelach bijących zimnem. Miał wielki dylemat, a nikt nie kwapił się mu pomóc. W sumie, to oprócz myjącego się mężczyzny i szatyna, nie było nikogo w mieszkaniu. Ich przyjaciel utknął w pracy i nie wiedział kiedy będzie mógł zejść z posterunku, więc mieli spotkać się dopiero na bankiecie. Jak mu dobrze! Nie musi się martwić o ubranie, bo nikt nie wymaga od niego cudów niewidów, pomyślał nastolatek, podkładając ręce pod głowę. Nagle wpadł na, przynajmniej według niego, genialny pomysł.
- RATUNKU! – krzyknął – POMOCY! ODASAKU!
Szum wody, który roznosił się po mieszkaniu ustał. Kilka chwil później rozległ się trzask zatrzaskiwanych drzwi, a w drzwiach do sypialni stanął mężczyzna o rudawych włosach, z których skapywała woda. Miał na sobie jedynie biały, puchaty ręcznik pośpiesznie zawiązany wokół bioder. Brwi nad czerwonymi oczami zmarszczyły się w geście zdenerwowania i dezaprobaty, natomiast powieki, które opadły lekko, nadały całej minie aury wściekłości. Jednak szczery i szeroki uśmiech zmiękczył serce Sakunosuke. Westchnąwszy, podszedł do szatyna siedzącego wciąż na podłodze i spojrzał na swoją kolekcję krawatów, większość była nietrafionym prezentem na jakąś tam uroczystość.
- Aż tak bardzo nie umiesz się zdecydować? – Stanął za szatynem, by przykucnąć i zajrzeć mu przez ramię, przy okazji opierając o nie swoją głowę.
- Może. – Czerwone oczy zlustrowały paski materiałów rozłożone przed nimi w dwóch szeregach. – A ty który założysz?
- Ja nie noszę krawatów. – Ciche mruknięcie wypełniło głośnym echem głowę Dazaia. – Ale na twoim miejscu wybrałbym ten. – Blady palec wskazał czarny, matowy materiał niewpadający w oko.
- Jest taki... zwyczajny.
- Dlatego wybrałbym ten, bo nie rzuca się w oczy i można pozostać niezauważonym. – Oda podniósł wskazany wcześniej krawat, obejmując Osamu, który nie był do końca przekonany. – Jak założysz inny, to wpadniesz komuś w oko i będzie cię męczył rozmową. A tego nie chcesz, prawda?
Ciemne kosmyki poruszyły się pod wpływem ruchu głowy potwierdzające słowa, które właśnie padły. Szedł tam tylko ze względu na to, iż został do tego zmuszony przez Moriego. W innym przypadku wolałby legnąć na łóżku i wtulić się w ciepły tors przyjaciela.
- Dobra. – Oda wstał. – Idę się opłukać, a ty ubieraj się, bo się spóźnimy. I tym razem nie chowaj się ciągle za mną.
- Mhmy... – Jęk niezadowolenia i rozpaczy rozbrzmiał w całym pokoju.
Starszy mężczyzna pokręcił głową w geście rozbawienia i udał się na korytarz, gdzie powitały go niesamowicie zimne płytki. Tchnięty nagłą myślą, wrócił i stanął w progu. Obserwował jak jego młody przyjaciel kładzie się na podłodze, by w końcu przeturlać się na bok i zastygnąć w bezruchu.
- Ej, Dazai. – Na te słowa chłopak się poderwał i spojrzał w karmazynowe oczy. – Jak dorośniesz, to zacznij nosić ten. – Szczupły palec wskazał sznurkowy krawat z niebieskim kamieniem. – Podkreśla twoje oczy.
Po tych słowach udał się do łazienki, zostawiając Osamu z wzrastającym rumieńcem na licach oraz mętlikiem w głowie. Och, nie wiedział, że to „dorastanie" będzie trwało tak krótko i, że będzie tak gwałtowne. Nie mógł przewidzieć tego, że ten nastolatek, który nie był bez skazy jak on, dojrzeje na tyle, by odmienić nie tylko swoje życie. Jakże okrutnie zakpił z nich los. Chcieli tylko być blisko siebie i czuć ciepło, które biło od ich ciał. Chcieli słyszeć bicie serca ukochanej osoby, która spoczywała u ich boku. Jednak bieg wydarzeń i tych bliższych, i tych dalszych zmienił te chęci i pokrzyżował plany. Okrutnie i z bezczelnym uśmiechem wyrytym na szkaradnej twarzy, jaką się szczyciła fortuna.
Ale nawet jeśliby chcieli cofnąć czas i naprawić te wszystkie błędy, nie mogli. Obaj w swoich mogiłach – jeden w prawdziwej, drugi w upragnionej od lat, która oddalała się z każdą próbą wejścia do niej. Los naprawdę brutalnie zakpił i z nich, śmiejąc się im prosto w twarz, równocześnie opluwając śliną. Osamu pragnął wrócić do tamtej kłótni, która zaczęła niszczyć ich relację i przeprosić. Wtedy była to jego wina, wiedział o tym, ale nie chciał się przyznać do błędu.
Jednak teraz było już na to za późno. Nigdy nie ujrzy już tych czerwonych oczu, z których nie raz biła troska; nie odwzajemni uśmiechu rozpromieniającego bladą twarz; nie odgarnie rdzawych włosów z gładkiego czoła; nie ukuje się kilkudniowym zarostem podczas pocałunku w policzek.
Upadł na kolana i zacisnął pięści na trawie przed nagrobkiem. Prostym, pospolitym, niewyróżniającym się niczym szczególnym. Jedyną istotną cechą, która odróżniała go od innych, były wyryte w kamieniu znaki. Łzy zwilżyły ziemię, kiedy brązowe oczy spojrzały na tablicę nagrobną. Nie potrafił sobie tego wybaczyć. Gdyby postępował inaczej, on by żył.
- Przepraszam, Odasaku. Tak bardzo przepraszam. – Załkał gorzko i zacisnął oczy, dając ponieść się emocjom. Nie pozwalał sobie na to zbyt często, ba w ogóle nie okazywał co naprawdę czuje.
Musiał już wracać. Za długo zabawił nad tym grobem, rozdrapując i tak niegojące się rany przeszłości. Musiał wracać do udawania błazna, któremu na niczym nie zależy; któremu jest wszystko jedno co się z nim stanie; który ma przygotowany plan na każdą okazję. Musiał wrócić do spełniania ostatniej woli swojego przyjaciela, której wypełnianie opłacał własnym cierpieniem śród ludzi. Otoczony masą ludzi, jednakże czuł się straszliwie samotny. Miał dość tej całej sztuki, jaką było życie. Z niecierpliwością czekał na jej koniec, nawet próbując przedwcześnie zejść ze sceny, która zaczynała go przytłaczać.
- Nie mogłem żyć z tobą, ale bez ciebie jest jeszcze gorzej – wyszeptał, gdy opanował łzy. Wstał i ruszył ku wyjściu. Zostawiając kamienną płytę, a wraz z nią białą wiązankę kwiatów, w której odcinały się czerwone płatki cynii.
***
Dobra, to kiedyś był drabbel (z którego, de facto, byłam dumna). Odgrzebałam go z odmętów wattpada (zastanawiam się dlaczego nie zapisałam go na komputerze...) i przekształaciłam w oto tego shota. I w końcu one-shot zostanie one-shotem. BRAWO! Ok, macie jeszcze oryginał. Był dedykowany dla cerinia, więc mamusiu proszę dla przypomnienia ^^'.
***
Ciemnowłosy mężczyzna siedział na podłodze. Przed sobą rozłożył krawaty. Jakiś czarny, zielony. Jeden sznurkowy z niebieskim kamieniem, który przykuwał wzrok.
- Odasaku! Pomóż!!! - zawołał odchylając się.
Szum wody, który roznosił się po mieszkaniu ustał. Po paru minutach rozległ się trzask zamykanych drzwi. Mokre ciapnięcia o panele rozchodziły się echem po mieszkaniu, aż w końcu w drzwiach stanął mężczyzna o rudawych włosach, które wycierał białym, puchatym ręcznikiem, a drugi miał owinięty wokół bioder.
- Hm? - podszedł do Dazaia i przykucnął, zaglądając szatynowi przez ramię. Oparł głowę o jego ramię.
- Który mam wybrać?
- Ten. Najbardziej do ciebie pasuje - długi palec wskazał ten z niebieskim kamieniem.
Podkreśla twoje oczy, kochanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top