97
Mijały minuty, podczas gdy on grzecznie siedział, ja próbowałam zrozumieć.
-Nie zostawiaj mnie - chwycił moją dłoń i zaczął całować jej wierzch - Zostań ze mną.
-Puść mnie - zabrałam rękę. Jednak on ani drgnął - Jimin..
-Nie, bo uciekniesz.
-Jest mi niewygodnie.. Zejdź - podniósł głowę i spojrzał na mnie.
-Nie odpowiedziałaś na moje pytania.
-Bo nie chcę.. - powiedziałam cicho.
-Wczoraj też tego nie chciałaś? - przeszywał mnie wzrokiem.
-Chciałam ale.. - nie wiedziałam jak to dokończyć. Nie wiedziałam co się tam stało. Dlaczego nie mogłam nic zrobić?
-Ale?! - krzyknął.
Zaczęłam przygryzać wargę ze zdenerwowania. Myślami wracała do wczorajszej nocy szukając rozwiązania. Jednak to powodowało tylko to, że trzęsłam się.
-Przestań być taka!
Z kolejną jego frustracją w moich oczach pojawiły się łzy.
-Sprawiam Ci problem?!
-Nie.. - jęknęłam.
-Co się dzieje?
-To moja wina. Przepraszam - zakryłam rękami twarz.
-Dlaczego?
-Przepraszam - powtórzyłam. Powstrzymywałam szloch, który się nasilał.
-Nie przepraszaj.
-To moja wina. To mój problem. To ja jestem problemem. Przepraszam - dłońmi ścierałam łzy z twarzy.
-Nie rozumiem..
-Przepraszam.
-T/I..
-Przepraszam cię.. zawiodłam cię. Przepraszam.
-Nie zawiodłaś mnie - chwycił za moje dłonie i zdjął je z mojej twarzy.
Patrzyłam się na jego twarz. Nie wyglądał już na zdenerwowanego.
Powoli przybliżył się. Wsunął swoją dłoń i złapał mnie w tali. Drugą ręką objął mnie za szyję i przytulił.
-K-kłamiesz.. wiem że czekałeś, a ja nie przyszłam.. - pocałował mnie w policzek.
-Przestraszyłaś się, dlatego nie przyszłaś. To ja działałem zbyt szybko. To miało wyglądać inaczej - szeptał mi do ucha.
-To ja nic nie powiedziałam. Przepraszam..
-To moja wina, że tak się czujesz.
Przylgnął ustami do mojego policzka. Zaprzeczyłam głową.
-To ja jestem winna.
-Nie zgadzam się.
-J—
Chciałam mu odpowiedzieć, ale zamknął mi buzię swoimi ustami. Na krótki moment byłam pozbawiona oddechu.
-Ciii - oderwał się od moich ust - chodź ze mną - puścił mnie i wstał z podłogi. Chwycił mnie pod plecami i podniósł - Nie płacz, to łamie mi serce.
-Przepraszam..
-I nie przepraszaj.
Powoli szedł po schodach na górę i wszedł do mojego pokoju. Nie wiedziałam co zamierza zrobić, dlatego trochę się denerwowałam. Odstawił mnie na podłogę.
-Ubierz się wygodnie i zejdź na dół - pocałował mnie w czoło. Uśmiechnął się do mnie i wyszedł.
Westchnęłam cicho. Nie miałam na nic nastroju. Wytarłam resztę łez i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam poszczególne ubrania i je założyłam. Poszłam jeszcze do łazienki, żeby przemyć twarz. Gotowa zeszłam na dół.
Od razu spotkałam się z jego wzrokiem. Uśmiechnął się do mnie, gdy mnie zobaczył.
-Jesteś już gotowa? - kiwnęłam głową na potwierdzenie - To chodź - poszedł do drzwi wejściowych. Podążyłam za nim.
-Dokąd idziemy? - Patrzyłam na to jak się ubiera.
-To niespodzianka - chwycił za czapkę, która leżała na jednej z półek i nałożył ją na moją głowę - nie zwlekajmy - wrócił do swojego zajęcia.
Założyłam buty i płaszcz. Wyszłam zaraz za nim. Myślałam, że pójdziemy gdzieś na nogach, ale otworzył samochód i do niego wsiadł. Intuicyjnie zrobiłam to co on i znalazłam się w środku.
-Zaraz powinno zrobić się ciepło -uśmiechnął się i wycofał do tyłu.
Nadal nie wiedziałam dokąd jedziemy i po co. W ciszy obserwowałam domy, które mijaliśmy. Oparłam się o szybę i powoli zapadałam w sen.
-Już niedaleko - chwycił mnie za rękę, przez co się obudziłam - przestraszyłem cię?
-Nie - mruknęłam. Odkleiłam się od szyby i usiadłam bardziej wygodnie.
-Co robiłaś w nocy? - patrzył się na drogę.
-Próbowałam zasnąć.. - powiedziałam ciszej.
-Chyba ci się to nie udało - stwierdził. Cicho przytaknęłam - Czy możemy dzisiaj razem spać? - popatrzył na mnie - Wiesz.. tak normalnie. Chcę po prostu móc cię przytulić.. - wyjaśnił.
-Chyba tak.. - mruknęłam. Odpowiedział mi wielkim uśmiechem.
Wkrótce dotarliśmy na miejsce, a przynajmniej tak miało być. Nie widziałam nic innego niż śnieg, samochód i jakiś budynek. Wysiedliśmy z auta, a Jimin dodatkowo wyciągnął jakąś reklamówkę.
-Co to? - wskazałam na to co trzymał.
-Zobaczysz - mrugnął do mnie i podszedł - mogę? - wystawił do mnie dłoń. Chwyciłam ją, była ciepła. Poszłam tam gdzie mnie zaprowadził.
To nadal był śnieg i i trochę pustego placu.
-Chodźmy tam - podeszliśmy do ławki. Usiedliśmy na niej - Jak twój palec? Nie boli? - uważnie mi się przyglądał.
-Nie, nie boli.
-To dobrze - pochylił się do reklamówki i wyjął z niej buta - Co ty na to? - pomachał łyżwą.
-Nie umiem jeździć..
-Nauczę cię - powiedział entuzjastycznie - Zgadzasz się?
Nie byłam pewna tego pomysłu, ale widząc u niego taki entuzjazm zdecydowałam przynajmniej spróbować. Skinęłam głową, jednoznacznie zgadzając się. Podał mi parę łyżew, a ja założyłam je na nogi. Byłam pewna, że wywalę się dzisiaj jeszcze miliony razy.
Pomógł mi zapiąć je i dopasować wszystko do mojej nogi. Bez problemu wstał z ławki i podał mi obie ręce, które chwyciłam.
-Powoli - uśmiechnął się i objął mnie. Udało mi się dojść razem z nim do lodowiska - Tylko nie panikuj.
Wszedł ze mną na śliski lód. Powoli puścił mnie i został ze mną na dystansie ręki.
-Nie puszczaj mnie - nie byłam pewna czy to przeżyję.
-Nie będzie tak strasznie - puścił moje dłonie i odjechał kawałek. Próbowałam uchwycić jego dłoń, ale było już za późno.
-Żartujesz sobie ze mnie? - stałam zawiedziona jego zachowaniem.
-Podejdź do mnie.
-Mam podejść? - powtórzyłam. Kiwnął głową, budząc u mnie przerażenie - przewrócę się - zmarszczyłam brwi.
-Spróbuj.
Wbrew woli posunęłam jedną nogę do przodu. Od razu zaczęłam tracić równowagę i machać rękami próbując ją odzyskać. Szybko znalazł się przy mnie zanim wylądowałam na ziemi.
-Może powinniśmy zrobić to inaczej - zastanawiał się chwilę - Kucnij.
-Jak?
-Normalnie, jeśli się boisz to ci pomogę - powiedział to tak jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
-Pomóż? - zapytałam trochę nieśmiało.
Przykucnął i złapał za moje nogi.
-Złap się mnie i powoli to zrób.
Zrobiłam tak jak powiedział i znalazłam się na jego wysokości.
-Puszczę cię na chwilę, nie przewróć się.
Zanim zaprotestowałam, już było po kłopocie. Objął mnie od tyłu pod ramionami.
-Co robisz? - zapytałam z ciekawości.
-Będę cię trzymał, a ty wysuwaj po kolei nogi. Zrobimy ćwiczenie.
-Co? - parsknęłam śmiechem. To było absurdalne.
-No dalej - zachęcał mnie - prawa, lewa i na zmianę - chwycił mnie mocniej. Niepewnie wysunęłam jedną nogę do przodu - a teraz tą wsuń, a drugą wysuń w tym samym czasie.
-To głupie..
-Nieeee, dasz radę.
Nie byłam pewna tego pomysłu, ale zaczęłam robić to o co prosił. On mnie w tym dopingował. Robiłam to do czasu, aż się zmęczyłam.
-To męczące - wydyszałam.
-Zmęczyłaś się? To świetnie.
Pociągnął mnie mocno do tyłu, przez co wylądowałam na plecach. Leżałam na jego brzuchu.
-Oszukałeś mnie? - wyczuwałam podstęp.
-Nie oszukałem - objął mnie w bardziej wygodny sposób.
-Jeśli wciąż będziesz leżał tak to się przeziębisz.
-Jesteś tego warta - mruknął.
-Przyznałeś się! - krzyknęłam - Oszukałeś mnie!
-Nieee - nadal się bronił.
-Okej, to puść mnie. Chcę wstać - chwyciłam za jego ręce żeby się z nich uwolnić - puścisz? - poprosiłam, gdy nie chciał tego zrobić.
-Jestem teraz szczęśliwy..
-Teraz? - zaskoczył mnie - właśnie miażdżę twoje organy, jak możesz być teraz szczęśliwy?
-Jesteś tutaj, to mi wystarcza.
-Czyli nie potrzebujesz mnie tutaj więzić, po prostu mogę być w pobliżu ciebie.
-Czemu traktujesz moje ramiona jak więzienie? - parsknął.
-Bo nie mogę się ruszyć.
Usłyszałam jego chichot, a zaraz po tym puścił mnie. Z wielkim trudem wstałam, uważając przy tym żeby się nie przewrócić. Odwróciłam się do niego i spojrzałam. Wyglądało na to, że nie miał zamiaru się ruszyć.
-Choooooodź - jęknęłam. On tylko się uśmiechał - Jimin - wystawiłam do niego rękę.
-Nazwiesz mnie ładniej? - droczył się ze mną.
-Chim?
Usiadł i wlepił we mnie wzrok
-Ładniej? - siedział w rozkroku.
-Nie wiem czego jeszcze ode mnie chcesz.
Westchnął i wstał.
-Wiem że potrafisz - podjechał do mnie i chwycił za moje obie dłonie - Moje kochanie, kocham cię nad życie, mój mysiu pysiu, mój kwiatuszku, mój skarbuszku, moja żabciu, mój kotku, mój misiu kochany. Moje szczęście, mój miodku, moja myszko, kocham cię bardzo mocno - powiedział wszystko z uśmiechem na twarzy.
-A-ha - zmarszczyłam brwi. Jego ekspresja na twarzy zmieniła się na bardziej ponurą, doskonale wiedziałam dlaczego - To nie w moim stylu - stwierdziłam.
-Ale powiesz do mnie "kochanie"? - był zawiedziony.
-Jesteś moim kwiatuszkiem - uśmiechnęłam się szeroko.
-Niech będzie - mruknął - Teraz pora na trening! - wykonał okrzyk i wypiął się dumnie.
-Jestem gotowa kwiatuszku! - odpowiedziałam mu okrzykiem.
-Kwiatuszek jest zawstydzający. Nazwij mnie swoim kochaniem.
Pokręciłam głową na boki. Lubiłam go drażnić. Puścił jedną z moich dłoni i stanął obok mnie.
-Musisz się odpychać. Raz lewa noga, raz prawa. Zróbmy to razem.
Poruszył nogą, a ja zrobiłam to samo zaraz za nim. Powoli poruszaliśmy się do przodu, a mi coraz lepiej to wychodziło.
-Przejedźmy się w ten sposób w drugi koniec, ale zróbmy to szybciej - zaproponował.
Nie czekając na moją odpowiedź ruszył, nadal trzymając mnie za rękę. Pokonaliśmy wspólnie odległość, na końcu jedynie chwiejąc się chwyciłam go mocniej.
-Już prawie umiesz, jesteś szybka. Teraz spróbujesz sama pojechać.
Zanim zaprzeczyłam, odjechał ode mnie i zostawił samą.
-Chodź bliżej - nie byłam pewna czy dam radę przejechać tak daleki dystans.
-Dasz radę - dopingował mnie.
-Jeśli wywalę się i wybiję sobie zęby, obiecuję że do końca życia będę cię prześladować! - wytknęłam mu palca.
-Nie mam z tym żadnego problemu - odpowiedział z uśmiechem. Nie chciałam takiej odpowiedzi - Kupię ci protezę.
-Proteza nie załatwi problemu... - mruknęłam.
Powoli odpychałam się do przodu. Z czasem nabrałam prędkości. Gdy byłam już blisko chciałam zwolnić, ale nie wiedziałam jak.
-Jak to zatrzymać?! - krzyknęłam przerażona. Jechałam wprost na niego.
-Nie wiem, po prostu się nie odpychaj - powiedział to tak swobodnie że pomyślałam że ma rację - lub może gdzieś są hamulce czy coś.
Tak czy inaczej wpadłam wprost na niego. Tym razem to on był moim hamulcem.
-Ten sposób jest lepszy - zachichotałam.
-Zgadzam się z tobą - ręką schował moje włosy pod czapkę.
-Masz zimne dłonie - mruknęłam.
-Och, naprawdę? - przyłożył dłonie do mojej twarzy. Szybko je zdjęłam - No chodź, muszę się ogrzać - próbował zrobić to co wcześniej.
Odjechałam od niego. Chciałam żeby tego nie robił.
-Nie uciekaj - zbliżył się do mnie. Zaczęłam przed nim uciekać - ogrzejemy się.
-Nie, jesteś zimny.
-Kochanie, chodź do mnie.
Dogonił mnie i chwycił za rękę. Poczułam małe ukłucie w klatce piersiowej. Zatrzymał mnie i przyciągnął do siebie.
-Na pewno masz cieplutki brzuszek. Daj mi trochę ciepełka - zaczął mnie łaskotać.
Brakowało mi powietrza, ponieważ się zmęczyłam. Bez chwili przerwy łaskotał mnie, wywołując u mnie głośny śmiech i krzyki z prośbą o przestanie.
Chwyciłam go za dłonie i udało mi się uwolnić.
-Zo-Zostaw - łapałam oddech, w międzyczasie śmiejąc się.
-Kwiatuszku, jeszcze się nie ogrzałem - przybliżył się do mnie, ale szybko się odsunęłam.
-Nie, zostaw - chichotałam. Zasłaniałam się ręką, żeby obronić się przed jego atakami. Gdy nie dawałam mu rady, wycofałam się.
-I tak cię złapię - gonił mnie.
Szybko się odpychałam i co chwilę odwracałam do tyłu, żeby sprawdzić jak daleko jest ode mnie.
W pewnym momencie poczułam ból, przez który zwolniłam. Na początku niewielki, dopiero z czasem zwiększający się i zmuszający mnie do zatrzymania.
Chwyciłam ręką miejsce bólu, żałośnie próbując go zatrzymać. Na marne było to wszystko. Palący ból znajdujący się w mojej klatce piersiowej dusił mnie.
-Mam cię - wesoło chwycił mnie w ramiona. Jednak z czasem uśmiech z jego twarzy znikł, zastępując go strachem - Co ci jest?
Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie mogłam. Chwyciłam ręką za jego kurtkę, szukając w nim oparcia. Moje nogi ugięły się, przez co upadłam na zimny lód.
-Co się dzieje?! - krzyczał przerażony - T/I! - uklęknął do mnie.
Poruszał mną próbując się dowiedzieć, ale ja mogłam się tylko patrzeć. Pojedyncze łzy pojawiały się na jego twarzy. Krzyczał moje imię i inne słowa, będąc przerażonym.
Dramatycznie poszukiwał telefonu w kieszeniach spodni, ale go nie znalazł.
-Zaraz wrócę, zaczekaj na mnie! - chciał odejść, ale ja nie chciałam zostać sama.
Zanim zdążył wstać chwyciłam za jego dłoń i mocno ścisnęłam.
-Nnnn—ahh.. - żadno ze słów nie mogło opuścić moich ust. Przycisnęłam do siebie jego dłoń i zamknęłam oczy. Chciałam, żeby ból minął. Łzy opuszczały moje oczy, a ja jako jedyny ratunek trzymałam jego dłoń bojąc się tego co może się stać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top