60


-CO?!

To niemożliwe. Ona nie mogła umrzeć. Desperacko złapałem za swoje włosy. Nie ma jej. Nie mogła tam być. To nie prawda.

Odwróciłem się na pięcie. Musiałem się przekonać na własne oczy.

-Jimin dokąd idziesz? - złapał za moje ramię.

-Muszę jechać na lotnisko.

-Co? Nie możesz teraz.

-Ale ja muszę! - łzy opuściły moje oczy. Nie mogłem mu tego wyjaśnić.

-Nie teraz. Teraz musisz wracać na scenę.

-Nie mogę na nią wrócić! Proszę.. Pozwól mi.

-Jimin.. - stanął naprzeciwko mnie. Położył obie dłonie na moich ramionach - musisz tutaj zostać.

-Ale ty nic nie rozumiesz!

-Nie rozumiem i nie chcę zrozumieć. Powiesz mi, gdy zakończymy koncert. Pojedziemy razem. Nie zostawię cię z tym samego. Wszystko co ma teraz ciebie obchodzić to scena, rozumiesz? - patrzył mi w oczy.

-Naprawdę.. - przerwał mi.

-Chodź, wychodzimy. Nie płacz - wytarł moje łzy swoją ręka i pociągnął mnie na scenę.

Jak mam to dobrze zrobić?

----------------------------------

Zbiegłem ze sceny od razu po zakończeniu. Chciałem jak najszybciej tam się znaleźć. Ona musiała tam być.

-Jimin przebierz się najpierw - usłyszałem jego głos za sobą.

-Nie mam czasu - pobiegłem w stronę wyjścia.

Nie daleko zobaczyłem mojego kierowcę. Machnąłem do niego ręką, po to żeby przyszedł.

-Jedziemy na lotnisko - zadeklarowałem.

-Panie Park, lepiej by było poczekać chwilę. Teraz są tutaj tłumy ludzi, nie przejedziemy.

-Przejedziemy.

Poszedłem do samochodu. Nie miał innego wyboru niż pójść za mną.
Otworzył samochód, a ja szybko do nie wsiadłem.

-Zaczekaj! - Namjoon biegł do nas - Jeszcze ja!

Poczekaliśmy na niego. Dołączył do nas, był cały zdyszany.

-Możesz już jechać - zwróciłem się do kierowcy - Nie musiałeś za mną biec..

-Obiecałem.

Pogrążyłem się w ciszy.

Proszę bądź tam.

-Jimin? - popatrzyłem w lusterko - Ktoś  ważny dla ciebie leciał tym samolotem? - pokiwałem głową - przykro mi.

Nie potrafiłem nic więcej powiedzieć. Moje gardło było zaciśnięte, a łzy obfito spływały.

Nie mogę jej stracić.

Za oknem zobaczyłem budynek, do którego zmierzaliśmy. Zaparkowaliśmy obok. Szybko wysiadłem z auta.

Pobiegłem w stronę wejścia. Zatrzymałem się w środku i rozejrzałem.

-Kogo szukamy? - zatrzymał się obok mnie. Był cały zdyszany.

-Dziewczyna, niska, krótkie włosy. Widziałeś już ją. Powinna zareagować, jeśli zawołasz ją imieniem Soo.

-To o nią chodzi?

-Tak.

-Jeśli ją znajdę to zadzwonię.

-Nie wziąłem telefonu.

-W takim razie spotkamy się przy wejściu.

Pokiwałem głową. Rozdzieliliśmy się.

Nic nie mogłem z tym zrobić, że moje nogi same biegły. Był już późny wieczór, prawie noc. Dlatego nie było tutaj zbyt wielu ludzi. Ona musiała gdzieś tutaj być. 

Rozglądałem się na wszystkie możliwe strony, ale nie wiedziałem co mogę jeszcze zrobić. Dlaczego jestem taki bezsilny? Dlaczego ta ja kupiłem jej ten bilet? To wszystko moja wina. Mogliśmy to wszystko przełożyć, Mogłem wysłać z nią kogoś innego. Mogłem nie kazać jej wracać, w tedy nic złego by się nie stało.

Osunąłem się po jednej ze ścian. Zakryłem twarz dłońmi. Próbowałem zatrzymać szloch i łzy, które coraz w większej ilości opuszczały moje ciało. Przez ten cały czas byłem taki głupi. Naiwnie wierzyłem, że mogę ją chronić. Byłem naiwny wierząc w to, że mogę być z nią szczęśliwy. Dlaczego zginęła z mojego powodu? Czy to moja kara, za wszystko co zrobiłem? Tylko dlaczego i ona musi przez to cierpieć? 

-Jimin-ssi.. - poczułem dłoń na moim ramieniu. Chciałem mu odpowiedzieć, ale nie mogłem. Jedyne, co wydobywało się z moich ust to szloch - Nie ma jej tu - powiedział ze smutkiem.

-Wi-wiem.. - jęknąłem.

-Wracajmy już - pokiwałem lekko głową.

Podniosłem się z podłogi. Próbowałem dłońmi zetrzeć łzy, ale wciąż pojawiały się nowe.

Bez słowa podszedł do mnie i mnie przytulił. Odwzajemniłem to. Byłem mu tak wdzięczny za to, ale nie mogłem w tym momencie wyrazić tego słowami.

-Wszystko będzie dobrze. Masz nas. Nie smuć się.

Nic nie będzie dobrze. Przecież ona nie żyje, jak cokolwiek ma być dobrze? Już nigdy nie będzie dobrze. Jak mam żyć normalnie bez niej? Co mam dalej robić?

Odsunął się ode mnie, jednak nadal na mniej patrzył.

-Zawsze będziemy tutaj, kiedy będziesz nas potrzebował, rozumiesz?

-Wi-wiem..

-Wracajmy, reszta będzie się niepokoić - objął mnie ramieniem i poszliśmy do auta. 

-Proszę - podał mi chusteczkę.

-Dziękuję - wziąłem ją i otarłem twarz. To i tak nie pomagało mi. Pomimo ciszy panującej wokół mnie, wewnątrz krzyczałem. To nie mogło być prawdą. To nie mogło się dziać naprawdę. Nie potrafię tego zaakceptować. Niech ktoś mnie obudzi z tego snu.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top