18
Pov Jimin
-T/I! - trzymałem ją w swoich ramionach. Była sina na twarzy. Podniosłem ją i zszedłem na dół. Położyłem na podłodze i sprawdziłem puls.
Ona go nie miała.
Szybko upewniłem się czy oddycha czy nie. Tak jak się spodziewałem, nie oddychała.
Sprawdziłem jeszcze czy serce jej bije.
Ona umierała.
Wybrałem numer alarmowy.
Zdjąłem z niej sporą bluzę i zacząłem masarz serca.
Włączyłem telefon na tryb głośnomówiący.
-Halo z tej strony operator nr7 w czym mogę pomóc?
-Ona zemdlała.. - mówiłem zdesperowany.
-Proszę podać wszystkie dane.
-Ma na imię T/I lat 20 kobieta yyyy po ciąży yyyy jestem Park Jimin lat 23. Straciła puls oddech i wszystko. Jest bardzo sina i nieprzytomna.
-Dobrze. Kiedy był poród?
-Jakoś może pół roku temu albo więcej.
-Gdzie się pan znajduje?
-ulica (losowa) 27. Jesteśmy na schodach awaryjnych.
-Dobrze. Proszę się upewnić, że nie posiada żadnej szkodliwej substancji w ustach ani żadnej rzeczy oraz proszę udrożnić drogi oddechowe, jeżeli nic takiego się nie znajduje. Wie pan jak to zrobić?
-Tak wiem nie jestem głupi!
Otworzyłem jej usta i dokładnie przejżałem na wszelki wypadek. Niczego nie miała, więc położyłem jedną ręką na jej czole, a drugą złapałem za podbrudek i odchyliłem do tyłu.
-Już.
-Jeżeli ofiara nadal nie oddycha proszę wykonać masaż serca.
-Robiłem już to wcześniej.
-To proszę kontynuować
Robiłem uciski, ale bałem się, że mogę ją połamać. Jednak jej życie było cenniejsze od jakiegoś tam mostka.
Zrobiłem dwa wdechy i dalej uciskałem. Jednak nic się nie działo.
-GDZIE TA KARETKA?! - zacząłem krzyczeć. T/I umierała na moich oczach, a ja nie mogłem jej pomóc.
-Już jest prawie na miejscu.
-Szybciej!
-Już jest na miejscu. Trzymam kciuki za pana.
Rozłączyła się.
-NO KURWA JAK SĄ JAK ICH NIE MA! - nie wiedziałem co powinienem teraz zrobić. Nie mogłem zostawić T/I, ale nie mogłem też czekać w nieskończoność aż nas znajdą. Wybrałem darcie się.
-JESTEŚMY TUTAJ ZA DRZWIAMI!POMOCY!POTRZEBUJEMY KARETKI!
Po chwili panowie weszli do nas.
-Przejmujemy pacjentke
Odsunąłem się i dałem im dojść do T/I.
Stałem teraz z boku i przyglądałem się im. Robili swoje, ale to nic nie dawało. Na końcu zdecydowali się na strzały.
To była moja ostatnia nadzieja, żeby ją odzyskać.
Najpierw jeden strzał..i nic
Później drugi i trzeci..nic
Czwarty nic i dopiero piąty przywrócił ją do życia.
Odetchnąłem z ulgą. Zabrali ją do szpitala, a ja pojechałem za nimi samochodem.
-----------------------------------------------------------
Pare godzin później.
Pov T/I
Obudziłam się... chyba w szpitalu. Panowała ciemność, a ktoś wyraźnie był u mojego boku.
Spóściłam wzrok na dół i spostrzegłam Jimina śpiącego na mojej ręce. Wciąż byłam zła za to co zrobił, ale jeszcze bardziej nie rozumiałam dlaczego tu się znalazłam
Chyba była noc. Wszędzie były pogaszone światła i było cicho.
Leżałam i wgapiałam się przed siebie. Nie chciałam budzić Jimina, skoro tak słodko spał. Myślami błądziłam nad tym jak postąpić. Jak go zmusić do tego,aby powiedział mi prawdę. Tak naprawdę to mądra osoba odeszłaby od kogoś kogo nie kocha, ale ja? Ja nie miałam nikogo oprócz niego. Tylko jemu na mnie zależało i tylko na niego mogłam liczyć. Nie chciałam go ranić, ale moje serce nie chciało mnie słuchać. Co miałam z tym wszystkim zrobić. Widziałam jak mnie kocha. Zrobiłby dla mnie wszystko. A ja.. jestem szmatą która nie potrafi tego docenić.
-----------------------------------------------------------
Jego głowa poruszyła się, a zaraz po tym otworzył szeroko swoje oczy. Podniósł na mnie twarz i się wyprostował. Wyglądał zabawnie z tymi swoimi włoskami. Na twarz przypadkowo wkradł mi się mały uśmieszek. Szybko przeczesał ręką swoją fryzurę i gdy zobaczył, że mu się przyglądam sam się uśmiechnął.
Odwróciłam wzrok rozbawiona jego zachowaniem i próbowałam zamaskować swój uśmiech.
-T/I...
Chciałam go jeszcze po wkurzać, nawet jeżeli cała złość powoli we mnie znikała.
-Tak się cieszę, że nic ci nie jest - jego oczy zalśniły. Ciekawa byłam czy to od łez.
Jednak nic nie powiedziałam.
-Halo żyjesz? - przekręcił głowę na bok.
Do sali weszła masa pielęgniarek. Odsłoniła zasłony, które zasłaniały nas od ciekawskich ludzi. Po lewej stronie miałam puste łóżko, a po prawej leżała starsza babcia.
-A tutaj mamy... T/I.. tak? - zapytał lekarz, który przechodził obok.
-Tak - odpowiedziałam.
-Younghee! - zawołał
-Tak?
-Tutaj na badania proszę.
-Już się robi.
Lekarz odszedł, a zaraz po nim przyszła pielęgniarka. Pomogła mi się przesiąść na wózek.
-Gdzie ją zabieracie? - zapytał zmartwiony Jimin.
-Proszę się nie martwić. A pan z rodziny...? - spojrzała na moją kartę - Jak się pan nazywa?
-Park Jimin.
-Nie jest pan z rodziny. Nie podajemy takich informacji byle komu.
-Ale ona nie ma żadnej innej rodziny oprócz mnie.
-Czy pan widzi tu nazwisko Park? - wepchała mu karte na twarz - Nie jestem jeszcze ślepa - zabrała ją od niego i popchała mój wózek.
I o to był przykład jak kłamstwo łatwo wychodzi na jaw. Zabrali mnie do innej sali, a Jimin został na zewnątrz po tym jak jeszcze prosił pielęgniarkę, żeby go wpuściła. Ona jednak zmęczona nim zagroziła mu ochroną, w tedy przestał.
Pov Jimin
Ta głupia pielęgniarka zagroziła mi ochroną. Odpuściłem, żeby nie robić niepotrzebnych dram. Pozatym gdyby mnie wywalili to nie mógłbym być przy T/I, a na tym głównie mi zależało.
Usiadłem na krześle naprzeciwko drzwi i wpatrywałem się w nie, czekałem aż wyjdzie.
Po 30 minutach wyszła o własnych nogach, a za nią pielęgniarka. Zerwałem się na równe nogi.
-I?! - zapytałem.
-I to nie pana sprawa - odezwała się groźnie - Proszę nie być wścibskim i dać jej spokój na jakiś czas. Panno T/I zapraszam za mną.
Patrzyłem na T/I, która odchodzi. Jej mina niczego nie zdradzała. Kurcze dlaczego ona mi to robiła. Martwiłem się o nią.
Podążyłem za nimi. Znowu weszli do jakiejś sali. Chciałem już wejść, ale znowu mi nie pozwolono.
-Pan tu zostaje - rzekła i weszły obie do środka.
Usiadłem na krzesełku i cierpliwie czekałem, aż ktoś wkońcu powie mi co się tutaj dzieje.
W przeciwieństwie do wcześniej teraz wyszły szybko. Wróciłem z nimi na salę, a T/I trzymała w ręku jakiś świstek.
-Proszę się położyć i nie denerwować - zrobiła co jej kazała.
Pielęgniarka odeszła, a ja zacząłem wypytywać.
-Co ci jest?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top