Rozdział 8

Większość ludzi nienawidzi szkoły i otwarcie nią gardzi, od wczesnego dzieciństwa aż do dorosłości. Nie było to zazwyczaj spowodowane samymi trudnościami w nauce, a podejściem nauczycieli. Niestety duża część społeczeństwa nie miała dostępu do miastowych szkół wyższej klasy w stolicy i dyskrytach Siny, więc lądowała w wiejskich szkółkach, gdzie nie dość że przy drzwiach wisiała po paręnaście razy dziennie wykorzystywana witka, to jeszcze nauczyciele często całymi dniami wykorzystywali uczniów każąc im pomagać we własnym gospodarstwie, a edukacja kończyła się na alfabecie. Lara często widywała szkółki gdzie dzieci zamiast zeszytów czy książek miały na stoliczkach rozłożone ubrania nauczyciela które miały zacerować, lub worki ziemniaków do obierania. 

Technicznie rzecz biorąc szkoły w Stohess miały dużo wyższy poziom nauczania, ale nawet tam za dyshonor uważano nie bicie uczniów linijką po rękach. To zazwyczaj powodowało głęboką nienawiść do systemu edukacji, często objawiającą się obrzydzeniem nawet do samych klas czy budynków szkolnych.

Jednak niesamowitym zbiegiem okoliczności u Lary mechanizm ten nigdy nie miał okazji zadziałać.

Praktycznie całe wczesne dzieciństwo spędziła w klasie. Po jej narodzinach ojciec miał dwa tygodnie urlopu, co było żałośnie małym czasem na poradzenie sobie z żałobą po żonie i na oswojenie się z opieką nad dwójką dzieci. Zaraz potem musiał wracać do pracy, a że nabrał niemal patologicznego lęku przed zostawianiem chorowitej z kimkolwiek, zabierał ją do pracy. Na szczęście zawsze cicho i grzecznie leżała w wózeczku obok biurka, a jak trochę podrosła, częściej spędzała czas siedząc na kolanach brata i gapiąc się na niezrozumiałe szlaczki które kreślił w zeszycie. Oczywiście szybko została też maskotką kadry nauczycielskiej, co poskutkowało obdarowywaniem jej ogromną ilością cukierków czy zabawek.

Jako że ojciec nie używał witki ani linijki na swoich lekcjach, szkoła była dla Lary praktycznie drugim domem. Nawet po śmierci taty Erwin dalej musiał się uczyć, więc dziewczynka ciągle przesiadywała z nim w klasie aż do czasu jak sama zaczęła edukację, tylko po to żeby trzy lata później porzucić szkołę na zdecydowanie zbyt długi czas, ku swojemu niezadowoleniu zmuszona uczyć się samodzielnie lub z pomocą średnio rozgarniętego narkomana. Wróciła dopiero na studia, a biorąc pod uwagę że nie miała żadnego problemu z przyswajaniem wiedzy i dysponowała wrodzoną, budzącą jakieś niesamowite pokłady sympatii aparycją, również została ulubienicą wykładowców.

Tym właśnie sposobem klasa była ściśle związana ze wspomnieniami najlepszych lat jej życia, budząc jedynie pozytywne emocje.

I szczęśliwym zbiegiem okoliczności szkoła dorwała Larę nawet tutaj, w korpusie Zwiadowczym, chociaż nie w sposób do jakiego była przyzwyczajona, jako że tym razem jej rolą było siedzenie za biurkiem nauczyciela.

Erwin niesamowicie szybko zorganizował w ciągu dnia dodatkowe zajęcia z nauki języka, praktycznie bez konsultacji wrzucając siostrę w rolę nauczycielki. Ta jednak nie oponowała, równie szybko ustalając program nauki i kartkówek, mając nadzieję że zrobi to na generale jakiekolwiek pozytywne wrażenie, wykorzystując to jako kolejną w życiu okazję do zaimponowania bratu.

Do tej pory nie usłyszała słowa pochwały w tym temacie.

Dlatego też jedynym co jej pozostało było siedzenie za biurkiem i lustrowanie zebranych w pomieszczeniu osób by upewnić się, że nikt nie ściąga. Jednak przez dłuższy czas nie zdarzyło się nic niepokojącego. Sasha panicznie gryzła końcówkę swojego węgla ołówka, w związku z czym pół twarzy miała już niemal czarne od kruszącego się rysika. Eren wykonał zamaszysty ruch ręką, jakby nagle coś sobie przypomniał i zaczął pisać bardziej zapalczywie. Rainer zaciskał zęby, i siedząc z zamkniętymi oczami uderzał się końcówką pióra w czoło, Armin, Moblit i Hanji już skończyli, a teraz usatysfakcjonowani czytali swoje odpowiedzi przed oddaniem kartek. Erwin kilkukrotnie czytał swoją kartkę, dokonując małych poprawek. Levi też już chyba skończył pisać, ale zamiast sprawdzać odpowiedzi oparł podbródek na dłoni i patrzył za okno.

Oluo chyba próbował spisać coś od siedzącego rząd przed nim Conniego, ale Lara uznała to po prostu za najgorszą decyzję jego życia i pozwoliła mu popełnić błąd, na którym, miała nadzieję, czegoś się nauczy. Zwątpienie odnośnie ilorazu IQ osoby od której Oluo postanowił ściągać powoli pojawiało się na jego twarzy, i bawiło Larę tak bardzo, że zarządziła oddanie kartek kilka minut po czasie, tylko po to żeby przyglądać się tej dziwacznej, ale jakże emocjonalnej pantomimie. 

Z pomrukami niechęci i ciężkimi westchnieniami porażki wszyscy zaczęli mozolnie podnosić się z ław i stolików, przed wyjściem odkładając prace na biurko. 

- Kiedy je sprawdzisz? - zapytała entuzjastycznie Hanji, z hukiem uderzając dłońmi o blat.

Lara z zastanowieniem przyjrzała się wciąż rosnącemu stosikowi papierów. Wizja ślęczenia nad tym po nocy nie powodowała u niej niechęci, ale raczej nadzieję na to że jej wiedza realnie przyczyni się do poprawy działania korpusu. Jednak była jeszcze druga strona medalu, a było nią zmartwienie faktem że Erwin naprawdę entuzjastycznie podszedł do pomysłu. Skoro język który - biorąc pod uwagę że został znaleziony u bliskiego poplecznika króla - zna może kilkanaście osób w obrębie Murów miał być tak ważny, mógł być użyty tylko w jednym celu. Erwin nie chciał żeby ktokolwiek rozumiał meldunki, za to żeby każdy żołnierz korpusu mógł odczytać królewskie dokumenty, co dawałoby ogromną przewagę w sytuacji kiedy korpus zwiadowczy działałby kompletnie bezprawnie. Z tego płynął wniosek że generał planuje takie działania, ale tylko diabeł wiedział w jakim celu.

- Myślę że zdążę na lekcję za dwa dni. - oświadczyła w końcu dziewczyna.

 - Suuuper. - stwierdziła Hanji, przeciągając się. - Dasz znać czy będę miała więcej punktów od Levia?

- Ale jak będziesz miała to mu nie mów, chłopakowi nie jest potrzebne jeszcze kurwa większe załamanie nerwowe, już tkwi w jakimś gównie. - Lara mówiła tonem żartu, ale część jej odpowiedzi była z pewnością prawdziwa. Levi był strasznie specyficznym człowiekiem, i ciężko było wyjaśnić jego postawę jakimś zwykłym introwertyzmem. Zachowywał się bardziej jakby chciał dać znać każdemu wokoło żeby nie podchodził, bo ugryzie. Poza tymi brakami wiedzy o relacjach społecznych, miał ich też niestety o wiele więcej nawet w bardziej przyziemnym stopniu rozwoju.

Do Lary dotarło to gdy pierwszy raz przyjrzała się jego zapiskom. Mimo że niewątpliwie był inteligentny i szybko się uczył, jego pismo wyglądało na tak dopracowane że wypadało niemalże karykaturalnie. Każdy wie jak wygląda styl pisania małych dzieci, kiedy zmusza się je do kaligraficznego zapisywania całych stron jedną literką, z tymi wszystkimi durnymi zawijasami.

Pismo Levia niemal do złudzenia wyglądało dokładnie w ten sposób. Nie miało jakiegoś własnego charakteru, było wyraźne, wręcz przerażająco staranne, pełne niepotrzebnej precyzji. Zupełnie jakby zamiast na treści bardziej skupił się na idealnym oddawaniu kształtu liter wyglądających identycznie jak te w ćwiczeniówkach z pierwszych klas.

Stąd dziewczyna wysnuła wniosek że kapitan pisać nauczył się prawdopodobnie w bardzo późnym wieku, może nawet po dwudziestce, a fakt ten musiał dokuczać mu do tego stopnia że próbował go ukryć dziwnie kaligraficznym dziecięcym stylem, co przynosiło kompletnie odwrotny efekt.

- Zaraz będzie rozdanie listów. - wtrącił Erwin, podchodząc do siostry. Nie patrzył jednak na nią, tylko wziął się za poprawianie kartek leżących na jej blacie. 

- Listy? - powtórzyła Lara. - Przecież były tydzień temu, no nie? Dostałam paczkę.

- Była zaadresowana do mnie. - objaśnił Erwin. - Do dowództwa poczta przychodzi szybciej. Dzisiaj dotarła reszta. Rozdadzą je jeszcze przed śniadaniem.

- Świetnie! - przyklasnęła dziewczyna. - To widzimy się na śniadaniu! - dodała, biorąc teczkę i niemal wybiegając z sali.

Lara kochała tą niepewność związaną z oczekiwaniem na listy i loterię dotyczącą tego kto napisał. Było kilka opcji: chaotyczne zapiski na poplamionej krwią kartce od Franza, jakieś nowe plotki ze Stohess od kogoś ze slumsów kto akurat był trzeźwy, dziwnie osobiste zapiski od Kuglarza...

Ewentualnie list od matki Jeana. Do tej pory przyszły od niej dwa czy trzy lity. Siostra generała zżyła się z kobietą po pojedynku kulinarnym. Była wtedy wściekła na Jeana do tego stopnia, że odmówiła mu jakiejkolwiek pomocy i cały pobyt w Troście spędziła z jego mamą. Okazała się ona naprawdę cierpliwą i dobroduszną osobą, i wprost kochała Larę za sam fakt, że przyjaźniła się z jej synem, prosząc abyś od czasu do czasu do niej napisał, bo Jean nie odpowiada czasami na listy. 

Dziewczyna wpadła do kwater jak burza, biegiem mijając rzędy piętrowych łóżek i podbiegając do swojego kącika. Umiejscowienie tych kilku prycz musiało być jakimś błogosławieństwem. Dwa dwupiętrowe łóżka stały w sporej wnęce na końcu pomieszczenia, każde z nich po jednej stronie okna. Lewe górne posłanie należało do Lary, dolne do Sashy, prawe górne do Mikasy, a na tym pod nią spała Christa i Ymir, która przytargała sobie drugi materac i położyła go na pryczy swojej blond przyjaciółki, gdzie było dość miejsca na trzy takie materace. Dzięki takiemu układowi kadetki z dawnej sto czwórki miały coś w rodzaju własnego mini pokoju, skąd nie widział was właściwie nikt z reszty pomieszczenia, mimo iż nie było tutaj żadnych drzwi ani nawet zasłony.

Kadetka z rozmachu rzuciła na swoją pryczę teczkę i w jednym porządnym skoku znalazła się na górze. Otworzyła skrzynię od Franza, wyjęła z niej koperty, papier do listów i kałamarz (sukinsyn spakował tam chyba wszystko) po czym zeskoczyła na dół.

- Więc jednak kochasz jedzenie tak jak ja! - oświadczyła radośnie Sasha, zaglądając do waszej wnęki.

- Co? Nie, to nie tak. - sprostowała jej przyjaciółka. - Ja dzisiaj nie mogę jeść.

- Ale jak to? - zapytała w głębokim szoku.

- No wiesz, za złamanie punktów regulaminu odejmują ci posiłek. Ja mam dzisiaj odjęte trzy. Cały dzień.

- Ale dlaczego?! - krzyknęła, łapiąc blondynkę za ramiona i mocno tobą potrząsając. - Kto?! Kto ci to zrobił?!

- Kapitan. - odpowiedziała, wyrywając się przyjaciółce. - Znaczy najpierw kapitan, za brak szacunku względem dowództwa, bo trochę za dużo gadałam do niego ja sprzątaliśmy nocą stajnię. Więc śniadanie poszło się pieprzyć.

- A dalej? Obiad i kolacja?

- To inna historia. Jak posprzątaliśmy tę stajnię, to poszłam wziąć prysznic. I wtedy wpadła ta... no ta z dowództwa... jak ona ma?

- O kogo ci chodzi?

- O Boże, ta co wygląda tak jakby mógł wyglądać syn Erwina i Levia!

- CO?

- Nanaba! - wykrzyknęła triumfalnie, przypominając sobie imię kobiety. - Nanaba przyszła do łazienek, opieprzyła mnie za zakłócanie ciszy nocnej i tak pożegnałam się z obiadem. A na koniec wpadłam na jakiegoś kolesia, on chyba nazywa się Gelgar. Niechcący wytrąciłam mu butelkę z wódką, a jak się rozbiła to wpadł w taką rozpacz że zabrano mi też kolację. I jeszcze musiałam to posprzątać.

- Moje ty biedactwo! - Sasha objęła dziewczynę, szczerze łkając. - Nie martw się, ja i Jean coś ci zwiniemy!

- Jasne. - westchnęła Lara, jednak za grosz nie mając zaufania do Sashy przynajmniej w tej sprawie. Może i dałaby radę coś dla niej ukraść, ale pewnie zjadłaby ponad połowę porcji po drodze. - Och uspokój się. Nic mi nie będzie. Bywały czasy kiedy po dłużej nic nie jadałam.

- Jak to? - zapytała. - Przecież w Stohess niczego nie brakuje.

- Zależy w jakiej dzielnicy. - parsknęła dając jej pstryczka w nos. - Tak czy siak na samym śniadaniu będę. Tyle tylko że będę odpisywała na list. Poczta przyszła.

- Do mnie raczej nic. - skrzywiła się. - Tatko raczej słabo pisze.

- Jak będzie jakieś wolne to wybłagam Erwina żeby pozwolił nam pojechać do twojej wioski. - obiecałaś.

- Fajno!

- A teraz się zbieramy. - dziewczyny razem wyszły z kwater, a idąc w stronę stołówek zahaczyły jeszcze o łazienki, żeby Sasha mogła umyć twarz z resztek pokruszonego rysika. Lara czekała w drzwiach, patrząc na rzędy metalowych umywalek z wiszącymi nad nimi starymi lustrami i drewnianymi szafkami. Jedna z nich należała do niej i jej przyjaciółki. Oczywiście Sasha nigdy nie mogła się połapać w tym, która to, więc Lara w akcie dobroci wyskrobała na drzwiczkach podobiznę chleba. Od tej pory nie pomyliła się ani razu. Kadetki już miały wyjść, kiedy otworzyły się drzwi na końcu pomieszczenia. Z przyległego pokoju, gdzie mieściły się drewniane kabiny prysznicowe umieszczone bezpośrednio na kamiennej posadzce, wyszła Mikasa. Dziewczyna była ubrana w zwykłą białą koszulę i spodnie od munduru, ale miała mokre włosy które z zapałem wycierała białym ręcznikiem.

- Cześć! - przywitała się Sasha.

- Hej. - odpowiedziała bez entuzjazmu brunetka, odkładając ręcznik na jedną z umywalek i sięgając do szafki po grzebień. Po chwili zaczęła rozczesywać włosy. - Mam pytanie.

- Słucham! - pisnęła Sasha.

- Do Lary. - sprostowała Mikasa.

- Do usług. - kobieta pokłoniła się w teatralny sposób.

- Byłabyś w stanie przeprowadzić mnie w nocy do lochów, pod celę Erena tak żeby nikt mnie nie zauważył? Próbowałam wczoraj, ale się nie udało.

- W sumie mogę. - odparła po chwili zastanowienia Lara. - Dzisiaj?

- Tak. Dzięki.

- Nie ma sprawy, Ackerman. Idziesz na śniadanie?

- Nie. Mówiłam ci, nie udało mi się wczoraj. Nie dostanę śniadania, listów też. A Erena jeszcze nie wypuścili. Nie mam po co.

- Dobra, my idziemy. - wtrąciła Sasha łapiąc blondynkę za ramię.

- Do zobaczenia w nocy, Mikasa! - rzuciła jeszcze, zanim została niemal wyciągnięta z łazienki i ruszyła z przyjaciółką w stronę stołówki. Uznała, że jakakolwiek próba kontaktu z Sashą w tym stanie zakończy się fiaskiem, więc zrezygnowała z rozmowy. I faktycznie, ledwo przekroczyły próg, a ona już poleciała do stołu, siadając obok Jeana. Lara z rozbawieniem pokręciła głową i podeszła do stojącego w kącie chłopaka z rozłożoną na ziemi ogromną płócienną torbą. Wokół niego zgromadził się już spory tłumek, więc chwilę zaczekała na swoją kolej. W końcu listonosz ją zauważył.

- Imię i nazwisko. - westchnął ciężko.

- Lara Smith. - uśmiechnęła się w jego stronę. Po chwili otrzymała dwie koperty. W jednej z nich od razu rozpoznałaś list od matki Jeana - używała specyficznego atramentu i grubej stalówki. Drugi poznała dopiero po kilku chwilach.

Widać było że autor był kompletnie pijany w momencie pisania. Zdania w dużej mierze były zapisane przerażająco nieczytelnie i niegramatycznie, nie wspominając o masie literówek. Z samej treści ciężko było wywnioskować cokolwiek rzeczowego, a jednym z nielicznych momentów które były czytelne były te, w których chłopak pisał Larze że "miała w sumie fajne cycki i brzydkie piegi". Był to też moment listu po którym dziewczyna zdecydowała, że nie zamierza na niego odpowiadać, więc wzięła się za odpisywanie matce Jeana.

Korzystając z tego że listonosz dopiero zbierał się do wyjścia od razu dała mu list do wysyłki, po czym entuzjastycznie podeszła do nieco oddalonego od reszty stołu dowództwa.

- Jaka praca na dziś? - zapytała, podchodząc z tyłu do Erwina i opierając mu podbródek na głowie.

- Nie mamy dzisiaj czasu na walkę. - odezwał Levi, natychmiast przywłaszczając sobie tę rozmowę. - Pojedź do Trostu po jedzenie dla oddziału na ten miesiąc.

- Tak? Niesamowite, już znudziło się bicie dziewczyn czy rączka boli, kapitanie? 

- Nie nie nie nie nie nie. - ożywił się Erwin zrywając się z miejsca i kładąc wszystkie swoje puste naczynia na tacy. ten gest był przerysowany i teatralny tylko po to, żeby odwrócić uwagę od tego zalążka kłótni który zasiała właśnie jego siostra. Larę w jakiś sposób uraziło to, że brat nie docenił faktu, że całym swoim jestestwem powstrzymała się od dodania 'ty kurwo' - Ona nie może jechać sama. Po prostu nie. NIE.

- Erwin, weź nie panikuj. Dam radę. - zapewniła.

- Oj tak, dasz radę odebrać jedzenie. Ale połowę rozdasz po drodze. Więcej niż połowę. Jeżeli dowiozłabyś tu jakieś 20% prowiantu to byłby cud. I przy okazji zgarnęłabyś kilka bezpańskich psów i kotów.

- Wcale nie. - fuknęła. O ile co do psów i kotów miał rację, to mówił to z perspektywy człowieka który znał inną Larę. Jeszcze sprzed czasów kiedy wydzierała jedzenie innym, kiedy nie znała tych zagrywek którymi żebrali oszuści.

- W krytycznym momencie mieliśmy w domu cztery psy, sześć kotów, klatkę z myszami, i kozę na podwórku. Wisz co jest najgorsze? Do tej pory nie wiem jak znalazłaś kozę w Stohess.

- Jedziesz ze mną, a ja pomagam ci w papierkowej robocie. - zaproponowała bratu. - Stoi?

- Stoi. - odparł po chwili, i uścisnęli sobie dłonie. 

**********************************************************************************************

- Co ty robisz, okularnico? - zapytał Levi, patrząc na siedzącą na dziedzińcu pułkownik. Nie ruszyła się z kamiennych schodków od kilku godzin, nie odzywała się, nawet nie wykazywała zainteresowania uwiązanymi na zamkiem Tytanami. Było to całkowicie nie w jej stylu. Oczywiście kapitana drażnił sam fakt, że podczas kiedy on od rana miał ręce pełne roboty, Hanji nie zrobiła absolutnie nic.

- Oczekuję. - odparła nie odrywając wzroku od brukowanej ścieżki prowadzącej w głąb lasu.

- Na?

- Na zobaczenie pierwszej przegranej bitwy w karierze Erwina. - objaśniła. - O ile się założysz, że to Lara wygra?

- Wygra co? - rozdrażniony zmarszczył brwi.

- O matko. - Hanij wywróciła oczami. - Jestem pewna, że przywiozą coś, czego Erwin by nie wziął, ale co zabierze ze względu na Larę.

- Erwin tego nie zrobi.

- Levi, jaki ty jesteś bez serca. - mruknęła, odchylając głowę. - Naprawdę tego nie widzisz? To jest rodzeństwo które nie widziało się trzynaście lat, i to z winy Erwina! I to musisz zrozumieć! Wyobraź sobie, że masz młodszą siostrzyczkę, dla której jesteś bratem, obrońcą, jedyną ukochaną rodziną i... - nie dokończyła, ponieważ mocnym kopnięciem w plecy Levi wysłał ją na kilkumetrowy lot, kończący się spotkaniem twarzy okularnicy z brukiem. Kiedy Hanji coś tam wymruczała i próbowała się podnieść, kapitan ciężko przysiadł na schodkach.

- Masz do powiedzenia coś jeszcze? - zapytał, przecierając sobie buta wyciągniętą z kieszeni chusteczką. Skoro zaczęła temat, to musiała zapomnieć. W sumie się nie dziwił. Chyba każdy z wyjątkiem Erwina już zapomniał, że Levi wstąpił do wojska ze swoją młodszą siostrą i najlepszym przyjacielem. Właśnie ze swoją jedyną rodziną. Teraz pozostawało pytanie: jak? Jak to się stało, że kapitan zostawił tę dwójkę jedynie na kilka minut, i już więcej ich nie zobaczył, natomiast Erwin zostawił siostrę na trzynaście lat, a ona wraca cała i zdrowa? Czy Smith miał tak cholerne szczęście we wszystkim co robił? Czy ciągle chronił go ten klosz, pod którym został wychowany?

A zresztą jak tak można? Wyjechać na trzynaście lat i nie wracać do domu, do którego miało się w najgorszym wypadku trzy dni drogi? Zostawić tam małe dziecko bez żadnej bliższej rodziny?

- Przepraszam. - wydusiła Hanji, kiedy udało jej się usiąść. - Ja...

- Zapomniałaś.

- Tak... wybacz. - dodała po chwili. - Ale tym bardziej powinieneś ich zrozumieć. Myślę że Erwin będzie teraz robił wszystko co tylko Lara zechce, żeby odpłacić się za to, że ją zostawił.

- Gówno o nich wiesz. - stwierdził patrząc na Hanji. - Erwin nie spłaca żadnego długu. Zawsze się tak zachowywał.

- A ty skąd to niby możesz wiedzieć, he? - skrzywiła się. - Znam go dłużej niż ty. Poza tym... patrz, wracają! - krzyknęła nagle i zerwała się, biegnąc w stronę wyłaniającego się z lasu wozu, który zaraz potem skręcił pomiędzy budynki gospodarcze. Levi patrzył jak Erwin ciągnie za lejce, zatrzymując pojazd przed gmachem służącym za spiżarnię. Po chwili, z pomiędzy skrzyń zeskoczyła Lara, a za nią... no właśnie.

Kapitan widywał czasami niedźwiedzie podczas wypraw za Mur. Wielkie, ciężkie brązowe drapieżniki, niekiedy wychodzące z lasów gdzie na chwilę zatrzymywał się odział. Teraz patrzył z niedowierzaniem na stworzenie radośnie obiegające Larę, i nie mógł pozbyć się wrażenia, że to coś musi być młodym i wychudzonym niedźwiedziem. Wstał i po kilku chwilach zdecydował się na podejście do Erwina, starając się ignorować trajkoczącą o czymś z Larą Hanji.

- Erwin. - powiedział, podchodząc do dowódcy.

- Tak? - zapytał otwierając magazyn i idąc do wozu po skrzynie.

- Coście tutaj, do ciężkiej cholery, przywlekli ze sobą? - zapytał. Generał ze zrezygnowaniem spojrzał na stworzenie niewiadomego pochodzenia.

- I tak uważam, że ograniczenie się do jednego psa to spore osiągnięcie. - odparł w końcu.

- To coś jest psem? - z niedowierzaniem pokazał palcem stwora, który właśnie oparł przednie łapy na ramionach Hanji. Teraz znacznie ją przewyższał.

- Dokładnie. - potwierdził blondyn, biorąc wieżyczkę z czterech skrzyń i niosąc je do budynku. Rozmowę uznał za zakończoną. Levi zaczął wciąż w głębokim szoku gapił się na psisko. Hanji pogłaskała kudłaty łeb i pożegnała się z Larą po czym wróciła do zamku. Czworonóg wyglądał jak krzyżówka źrebaka, niedźwiedzia i życiowej porażki. Jego łeb sięgał Larze niemal do łokcia, poza tym zdawał się mieć nieproporcjonalnie długie i patykowate łapy, był wręcz niemożliwie chudy, a przez jego długie brązowe futro posklejane brudem prześwitywały wyleniałe łaty skóry. W pewnym momencie zaszczekał głosem tak basowym i głośnym, jakby szczekało stado psów uwięzione w studni.

- Dzień dobry, kapitanie! - zasalutowała Lara, gdy tylko zobaczyła Levia.

- Czy to nie wiadomo co ma mieszkać w zamku? - zapytał natychmiast z obrzydzeniem patrząc na usyfionego stwora.

- Tak, ale u mnie. - uśmiechnęła się kładąc dłoń na szerokim łbie i tarmosząc klapnięte uszy.

- Ten kundel jest ujebany, zapchlony i wychudzony.

- Tak. Biedactwo. - odezwała się ze współczuciem dziewczyna, a psisko oparło się o nią z ufnością. - Wabi się Cezar. Tak jak kiedyś władca Rzymu.

- Nie interesuje mnie to. W tym stanie nie przejdzie przez próg twierdzy.

- Przecież wiem, kapitanie. - odparła urażona. - Zaraz go doprowadzę do porządku, tylko skoczę po nożyczki, bo większości tego futra nie da się rozczesać. Co nie, Cezar? Będziesz pięknym pieskiem.

- Jesteś stuknięta.

- Tak, ale to od zawsze, trzeba się po prostu przyzwyczaić. Pójdę po coś żeby go wyczyścić. - powiedziała, i zanim mężczyzna zdążył zareagować pobiegła do zamku. Zdezorientowany kundel spojrzał za dziewczyną, po czym zaskomlił i wykonał kilka koślawych kroków w jej stronę.

- Nie. - warknął Levi zastępując mu drogę. - Powiedziałem że nie wleziesz do zamku w tym stanie.

Pies usiadł i popatrzył na kapitana. Kapitan popatrzył na psa. Prychnęli na siebie w tym samym momencie. Mimo to mężczyzna nie miał wątpliwości, że wcześniej czy później Cezar pobiegnie za Larą. Ile korytarzy trzeba by było wtedy czyścić. Jednak na samą myśl jakoby miałby powstrzymać kundla łapiąc go za tę ubłoconą, cuchnącą kanałem sierść, brunetowi robiło się niedobrze.

- Erwin! - odezwał się w stronę magazynu. - Jest tam jakaś linka?

Po chwili ciszy z budynku wyleciał zwój starego sznurka, który upadł na trawę kilka metrów dalej. Levi nie odrywając wzroku od kundla urwał część liny i złapał z końcówkę. Nie chciał zbliżać się do tego stworzenia, ale musiał zrobić to szybko. Po prostu przeplecie ten sznur przez metalowe kółko obroży, którą widocznie Lara musiała założyć. Podszedł do Cezara na tyle, na ile tylko się odważył. Udało mu się uwiązać psa w miarę szybko, ale niestety przy okazji dotknął tej obrzydliwej sierści. Upuścił linke na ziemię i przydepnął ją, po czym dokładnie wytarł ręce w chusteczkę.

Popatrzyła na kundla z nienawiścią.

Cezar odwdzięczył się tym samym.

- Chodź. - mruknął kapitan, szarpiąc liną. - Idziemy, ty zarobaczony przybłędo.

***********************************************************************************************

Znając niesamowity pedantyzm Levia, absolutnie nikt nie przypuszczałby że kapitan jakkolwiek zbliży się do umorusanego kundla przywiezionego niewiadomo skąd. A jednak wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi - stało się. Biorąc w garść swoją absolutnie całą cierpliwość i odwagę mężczyzna zdecydował się na wprowadzenie psa do balii i polewanie go wodą z wiadra, widocznie chcąc chociaż wypłukać piach ze skołtunionej sierści.

- Nareszcie zdecydowałaś się przyleźć. - powiedział patrząc na idącą w jego stronę dziewczynę z irytacją. Odłożył wiadro na ziemię i podwinął rękawy koszuli. - Nie dotknę tego czegoś, póki będzie cuchnęło jak ściek.

Odpowiedzią Lary był tylko uśmiech, w zamierzeniu co prawda miły, ale ten cichutki, zawsze obecny w głowie kapitana głos nadał pozornie zwykłemu uśmiechowi rangę kpiarskiego i bezczelnego pyskowania. Na szczęście ta ocena sytuacji nigdy nie została przez niego wypowiedziana, trochę z powodu całkowitego braku pewności tego czy jest prawidłowa, a troszkę przez to że dziewczyna zaczęła swoją paplaninę do psa już w momencie odstawiania na ziemię pudełka z szamponami, szczotkami, i król jeden wie czym jeszcze.

- A kto tak prześlicznie siedzi i czeka? Mądry piesek, bądź miły dla kapitana bo inaczej jakimś niesamowitym zbiegiem okoliczności pomyli cię z tytanem i poderżnie twoje piękne gardziołko. - wyszczebiotała w karykaturalnie irytujący sposób, przykładając palec do psiego nosa. - Żartuję, kapitan to tak naprawdę bardzo miły człowiek. - dodała już zwyczajnym tonem, po czym poklepała przerzedzoną sierść na szerokim łbie cezara. Widocznie zaraz po tym postanowiła przejść do konkretów, bo wylała na dłoń zdecydowanie za dużą ilość pachnącego miętą szamponu.

- Co to jest? - zapytał Levi.

- Szampon Erwina, kapitanie. - odparła. - Ale spokojnie, pozwolił mi.

- Pozwolił? 

- Pozwoliłby, gdybym zapytała. - sprostowała kobieta. - Ale nie będzie się gniewał.

Reakcją bruneta było spojrzenie jednoznacznie oznajmiające że nie wierzy jej w ani jedno słowo, ale raczej nie zamierzał ciągnąć tematu. Zamiast tego wziął wiadro i poszedł do studni żeby znowu je napełnić. Wydał przy tym dźwięk przypominający do granic możliwości wkurwione kocie parsknięcie. Wogóle Levi przypominał kota. Nikogo nie lubił, prychał na ludzi, atakował ich z byle powodu, i chodził swoimi ścieżkami. Nawet sposób chodu miał lekki i sprężysty, ale pełen jakiejś naturalnej nonszalancji.

- Lubisz koty, Cezar? - Lara w zamyśleniu zapytała psa, szorując mu z błota i popiołu grzbiet. Kundel był już cały w brudnej miętowej pianie, ale nadal siedział spokojnie. - Bo ja uwielbiam ich charakter.

W chwilę potem kapitan przyszedł z kolejnym wiadrem wody, które wylał na Cezara, częściowo go opłukując.

- Trzeba już wylać tę balię. - oceniła kobieta patrząc na pływający w niej syf. - Więcej tu błota niż wody.

- To wyjmij z niej kundla. - wzruszył ramionami brunet.

- Słyszałeś, kundel? Wychodź. - dziewczyna powiedziała to możliwie najmilszym tonem, lekko ciągnąć psa za obrożę. Z lekkim oporem i skomleniem Cezar wylazł z brudnej mazi, a Levi oparł stopę na brzegu balii i ochylił ją na tyle, żeby wszystko się z niej wylało. Psisko już wyglądało znacznie lepiej. Jego sierść była jednolicie brązowa, oczywiście miejscami wciąż miał wielkie łyse łaty a prześwitująca spod rzadkiej sierści skóra wykazywała oznaki najpewniej świerzbu, ale przynajmniej już tak nie capił ani się nie lepił. 

Jednak wkładanie go do balii po raz kolejny nie odniosłoby skutku w dalszym myciu, w dodatku od siedzenia za długo w zimnej kałuży mógł zachorować. Dlatego kolejne dwie kąpiele odbyły się gdy pies grzecznie stał na kamiennej posadzce dziedzińca, z wyraźną wyższością upajając się tym że Levi non stop musiał łazić po wodę do studni. Dobrą godzinę zajęło zwiadowcom wymycie Cezara, wyczesanie go i obcięcie splątanych kudłów w taki sposób, żeby wyglądał z grubsza jak pies. Do tego kolejne pół godziny zabrało wycieranie do sucha kundla, który z każdą minutą bardziej się irytował, a pod koniec procesu stał warcząc i pokazując zęby. Dokładnie w momencie gdy Levi wrzucał odciśnięty ręcznik do wiadra na pomyje zabiły dzwony ogłaszające czas na posiłek.

- No to teraz możesz się najeść za śniadanie, Smith. - oświadczył kapitan, opuszczając rękawy koszuli i zapinając mankiety. Było to działanie głupie i bezsensownie, przynajmniej według Lary której skromnym zdaniem mężczyzna dużo lepiej wyglądał z podwiniętymi rękawami. 

- Nie jem obiadu. Kolacji też. Za zakłócanie ciszy nocnej i rozbicie butelki wódki. - objaśniła szybko. - Cazar może zjeść moją porcję?

- Tak. - odpowiedział po chwili brunet. - Statystycznie na jedno wyjdzie.

- Super. - uśmiechnęła się, tarmosząc psu uszy. - Dziękuję za pomoc, kapitanie.

- Smith, dlaczego masz te blizny? - zapytał nagle, wwiercając w dziewczynę spojrzenie kobaltowych tęczówek. 

- To długa historia. - stwierdziła Lara, a uśmiech ustąpił z jej twarzy. Miała sporo blizn, w większości maleńkich, ale to te konkretne sprawiały jej jakiś nieznośny dyskomfort w funkcjonowaniu. Może dlatego że były trochę jak nie do końca opowiedziana historia. Każdy je widział, ale mało kto brał za zwyczajne gdy tylko poświęcił im parę sekund ponad przelotne spojrzenie. Blizny nie powinny być... takie. Tak symetryczne, równe. Powinny być w przypadkowym nieładzie. Wyraźna poszarpana blizna nie powinna być na czyimś każdym cholernym opuszku palca. Przez to ludzie nieobeznani z tematem zaczynali spekulować na ich temat, myśleli więcej niż powinni. A to starczyło Larze żeby wpadać w trwającą resztę dnia paranoję na temat tego, że wszyscy na nią patrzą, chociaż gdzieś z tyłu głowy wiedziała że na pewno aż tak ich to nie obchodzi.

Cóż, co do Levia się nie pomyliła. Skurwysyn faktycznie długo o tym myślał.

- Mam czas.

- Kapitanie, nie sądzę żeby...

- To jest rozkaz, Smith. Kto i dlaczego zerwał ci wszystkie paznokcie?

- Używanie tego nazwiska w takim tonie sprawia radość bo jest iluzją dawania rozkazów Erwinowi, czy...

- Kto i dlaczego?

Dziewczyna wzięła wdech, po czym krytycznie spojrzała na swoje dłonie. Przecież nie było aż tak źle, nie ma się co denerwować. Uciekanie pod domu przed kimś, o kim każdemu dziecku mówiono że w razie potrzeby udzieli pomocy nie było takie złe. Ani ten moment kiedy przeskoczyła nad ciałem niani, poślizgnęła się na kałuży krwi i upadła, przez dosłownie sekundę widząc jak oczy kobiety się poruszają. Uspokój się Lara, przecież to na pewno zdarza się każdemu dziecku.

- Nasz ojciec powiedział mi i Erwinowi coś, czego zdecydowanie nie powinniśmy wiedzieć. Żandarmeria najpierw zabiła ojca. A jak Erwin wyjechał do wojska, to się skapnęli że Smith miał dzieci. I przyszli.

- I co powiedziałaś?

- Że nie jestem Smith, nie mam brata, nie znam żadnego Erwina, i z tego co wiem Smith mieszkał tu kilka lat temu i nie miał dzieci.

- A potem tak po prostu cię wypuścili? Po tym, jak byłaś dowodem na zachowanie Żandarmerii?

- Nie wypuścili.

- To co się stało?

- Szczerze? - zapytała prostując się i wyzywająco patrząc w oczy przełożonego. Nie była już tym małym dzieckiem kulącym się ze strachu po zaułkach, za nic nie chciała nim być. Chciała żyć złudzeniem posiadanej siły, stale na skraju tego, że jeszcze jedno drobne potknięcie i ten obezwładniający strach znowu ściśnie jej serce sprowadzając ją samą do roli bezbronnego bezdomnego. 

- To co zawsze, kapitanie. Szczęście. - powiedziała, kwaśno się uśmiechając. - Cholerne szczęście, które trzyma się mnie i Erwina od zawsze. I kilka innych rzeczy. - wyliczyła na palcach. - Szczęście. Stary skalpel. Porządna kurtka. Element zaskoczenia. Plan. To wystarczyło, kapitanie.

- Nie szukali cię?

- Wie kapitan, kiedy w październiku, tuż przed mrozami na ulicy ląduje dziecko bez paznokci, ciężko ranne i ze złamaną psychiką, nikt nie żywi nadziei że pożyje długo. Nie wiem co złożył w raporcie, ale podejrzewam że oficjalnie mogę już od dawna nie żyć. Mało kto przyznałby się szefowi że hej, wiesz co? Może jestem dorosłym typem po trzech latach szkoleń, stworzonym do zabijania tytanów mistrzem walki i obsługi broni, ale to dziecko które kazałeś mi zabić jakoś tak spierdoliło.

- Jak ty przeżyłaś? - Levi widocznie nie dał wciągnąć się we właśnie odstawiany teatrzyk i nie przyjął na siebie roli wyimaginowanego dowódcy żandarma.

- Jakoś, dzień po dniu. - kobieta schyliła się po leżące na ziemi pudełko wrzucając do niego ostatni grzebyk. - Ale to nie tak że sama. Jest w Stohess taki jeden... mówi że wszyscy jesteśmy chuja warci i generujemy tylko koszta, ale przygarnia szczeniaki z ulicy. Więc ma teraz swoją zgraję idiotów wyrzuconych z domu za zatargi z rządem, bycie gejem czy... - zastanowiła się chwilę myśląc o Coltcie, jej rówieśniku o białych włosach i tak wydelikaconej skórze, że w cieplejsze dni mógł wychodzić na zewnątrz tylko w cieniu parasola. - Bycie innym, w jakikolwiek sposób. Idziemy na stołówkę? - zapytała, mając nadzieję że na tym zakończy się dyskusja.

- Chodźmy. - rzucił. Poszła za nim z nieskrywaną ulgą, a Cezar merdając ogonem poleciaciał za zwiadowcami. Gdy podeszli pod stołówkę, dziewczyna złapała za klamkę i już chciała otworzyć drzwi, gdy Levi nagle uderzył w nie otwartą dłonią, uniemożliwiając wejście do środka.

- Pomyśl. - powiedział mężczyzna. - Czy to Erwin opiekował się tobą całe życie?

Lara uśmiechnęła się z przekorą, mając już gotową odpowiedź brzmiącą pewnie w stylu "no jasne kapitanie, przecież to on..."

Pisał listy. Przez ostatnie trzynaście lat, brat pisał do niej listy. Zawsze kiedy Franz o to pytał odpowiadała że przecież sama prosiła go żeby nie zaprzątał sobie głowy powrotami do domu, z obawy przed tym że mógłby wisieć nad nim wyrok. Ale czy po dwóch pierwszych świętach spędzonych oddzielnie generał jeszcze kiedykolwiek zaproponował że wróci do Stohess?

- No właśnie. - powiedział brunet, zdejmując dłoń z drzwi. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top