Rozdział 63

Posiadanie rodziny jednocześnie było czymś bardzo pocieszającym, tym bardziej kiedy ta rodzina próbowała powolutku się dogadać, ale jednocześnie było to irytującym doświadczeniem. Okazało się, że trzeba rozmawiać o jakiś tam uczuciach albo sprawach z przeszłości, angażować się w pomoc jakimś skurwysynom, a nawet próbować wymknąć się z koronacji, kiedy twojemu kuzynowi nagle odjebało.

Na początku kapitan nie miał zamiaru za nim biec, ale nawiązał kontakt wzrokowy z Kennym, który zerwał się z ławki i próbował dogonić bratanka, podczas kiedy Cezar ujadał biegając wokół niego. Mikasa za to była już gdzieś w połowie drogi do drzwi, a Colt, z racji tego że nie mógł teraz za nic wyjść, szepnął Arturowi żeby poszedł opanować tego idiotę, a wolną ręką trzymał za kark Iva, żeby ten nie zerwał się na nogi.

Levi w teorii też nie powinien wychodzić, ale nie mógł być jedynym członkiem rodziny którego nie obchodził los Franza, a Hanji chyba podzielała jego zdanie. Od razu po złapaniu Lucasa trzeba było przemknąć do wyjścia, a w tamtym momencie to już ten młody Żandarm który łaził z Ivem przytrzymywał im drzwi. Tyle dobrego, że tylko połowa zebranych rzucała im wkurwione spojrzenia, bo na drugą połowę składało się wojsko i ludzie znający Franza. I trzeba było przyznać, że banda wyrzutków zabawnie kontrastowała na sali z pięknie wystrojoną szlachtą. Już szczególnie nie na miejscu wyglądał łysy, wytatuowany na każdym odsłoniętym fragmencie ciała mężczyzna, który nawet nie zawracał sobie głowy zmianą koszulki na koszulę, i stary kowal z długą, biała brodą, i wąsami jak u postaci z jakiejś baśni. 

Zresztą, z tym kowalem to Levi nawet miał okazję porozmawiać, bo on i jego córka od jakiegoś czasu zajmowali się zrobieniem dla Erwina sztucznej ręki. Dziewczyna nie słyszała i nie potrafiła mówić, porozumiewała się pisząc w przypiętym do paska notatniku, albo jakimś dziwnym machaniem rękami, które kapitan jeszcze nie do końca rozumiał. Natomiast kowal o imieniu Maurice stracił nogę po tym jakimś mocnym zakażeniu rany, a w czasie jego choroby i po amputacji rodzina zbiedniała na tyle, że dołączenie do Franza było jedyną opcją na przetrwanie. Wtedy też okazało się, że Martha wcale nie jest upośledzona, a po latach pracy z kilkoma znajomymi nauczycielami wyszło na jaw, że jest nad wyraz inteligentna. I to na tyle, że Erwin próbował namówić ją do wstąpienia do techników wojskowych. 

Bardzo porządni ludzie.

Kiedy kapitan przechodził obok jej ławki, postukała się palcem w czoło i wykonała gest, który w jej niemym żargonie oznaczał Franza. Odpowiedział na to lekkim skinieniem głowy i wyszedł z sali, podczas kiedy Hanji nachylała się do swoich rodziców, z zaaferowaniem tłumacząc im, że jej wybranek nie jest aż tak dziwny, na jakiego wygląda. Jej ojciec, swoją drogą będący prawdopodobnie najkochańszym i najbardziej uczynnym człowiekiem świata, wcale nie wyglądał na przekonanego.

Znalezienie Franza nie zajęło za długo, starczyło iść śladami zniszczenia i wrzasków. Dużo trudniejsze było już uspokojenie Lucasa, który na szczęście traktował całą sytuację jak znakomitą zabawę. Tyle tylko, że im bliżej byli źródła problemu, tym więcej było wątpliwości. Schody prowadziły tak głęboko w dół, zakręcając tyle razy, że nie było żadnych wątpliwości co do tego, że muszą się właśnie znajdować w którymś z filarów podtrzymujących Podziemia. Powietrze zaczęło być chłodniejsze, a ściany tak gładkie i nieskazitelne jak powierzchnia Murów. Nie było jednak typowego dla starych piwnic zapachu pleśni, ani, o dziwo, warstwy kurzu, mimo że mijali wiele wyrwanych z zawiasów drzwi. Kiedy na jednych z nich zauważalne były ślady krwi, Hanji przeklęła pod nosem i pobiegła przed siebie.

Nie było wiadomo, co dokładnie stało się Franzowi, ale widocznie było z nim źle. Miał przesiąkniętą krwią marynarkę na prawym ramieniu, którym widocznie wbiegał w kolejne drzwi, a poza tym był dociskany do podłogi przez Mikasę i Kenny'ego. Pewnie dla własnego bezpieczeństwa, bo miał drgawki, a jego oddech świszczał. 

Kenny o dziwo wyglądał bardziej na zmartwionego niż wkurwionego, i bardzo jak na niego spokojnie tłumaczył bratankowi, że nie mogą przebić się przez ścianę, bo zawali się filar a Stolica może wtedy runąć do Podziemi.

Dopiero kiedy wzrok Levia padł na masywne, zamykające korytarz drzwi i zakrwawione ślady wokół, zrozumiał o co chodzi. Lśniące, pozbawione zdobień drzwi z pięcioma pokrętłami do wbicia kodu odcinały jakiekolwiek przejście. Zajmowały całą tylnią ścianę korytarza i były lekko pochylone w jego stronę, jakby ich zadaniem było po otwarciu runąć na kogoś kto pod nimi stoi. Sądząc po tym, że na pewno Franz próbował je sforsować, raczej nie było to możliwe, a wokoło otaczał ich masyw skalny filaru, którego lepiej w ogóle nie ruszać.

Kapitan przykucnął obok Lary, i wspólnie starali się wyłowić coś sensownego z rozmowy Hanji i Franza. Pułkownik bardzo trudno było jakkolwiek do niego dotrzeć, bo zdawał się być w jakimś rodzaju obłąkanej bezsilności. Jedyne co mówił, to że musi wejść do środka, bo "wszyscy chcą" żeby tam wejść, i że umrze jeżeli mu nie pozwolą. I dopiero wtedy Lucas troszkę spoważniał i przytulił się do Levia.

- Tragedia jakaś. - westchnęła Lara. - A ja dzisiaj specjalnie gorset zakładałam, żeby się pokazać. A teraz nas ominie podawanie ponczu.

- A taki dobry poncz miał być podawany. - dodał z bólem w głosie Artur. - I żona chciała tańczyć.

Cóż, więc przynajmniej to nie on miał tutaj najmniej empatii. 

Uspokajanie Franza przynajmniej na tyle, żeby nie trzeba było go trzymać, wymagało nie tylko zapewnienia, że otworzą te pieprzone drzwi, ale też kilku gróźb i wkurwionych uwag rzuconych przez resztę rodziny. W momencie, kiedy wreszcie spokojnie usiadł, ceremonia kilka pięter wyżej musiała się już zakończyć, bo do korytarza zaczęli zaglądać ludzie. W większości byli to znajomi Franza, wpadający na moment, pytający czy sytuacja jest pod kontrolą, i informujący że "utrzymają te kurwy z daleka od dymów". Chyba chodziło im o nie dopuszczenie szlachty do Księcia Koronnego. Pozycja władzy w tym momencie i tak była chwiejna, a takie ataki nie sprzyjały sytuacji.

Wszyscy, bez wyjątku wyglądali, jakby nie pierwszy raz byli świadkami takich zachowań, a od każdego z nich biła dziwna bezsilność, tłumiąca nawet zdenerwowanie. Klepali go po ramieniu, zaciskali usta w wąską linię i ciężko wzdychali, z trudem mówiąc kilka miłych słów ukrytych pod warstwą humoru czy ironii. Musieli od lat podejmować próby uspokojenia Franza w takiej sytuacji, i musieli też wiedzieć, że nie są w stanie pomóc.

Z drugiej strony, rozgrywająca się scenka mogła w jakiś sposób ogrzewać czyjeś serce (oczywiście nie to Levia, on nie zamierzał się do tego przyznać). W końcu widok słusznie zbudowanych ludzi o tak srogiej twarzy, że widząc ich przechodzisz na drugą stronę ulicy, próbujących łagodnie podnieść kolegę na duchu, był mimo całego kuriozum bardzo miły.

Kiedy Franz doszedł do siebie, wziął od Levia Lucasa, i z niesamowitą dawką cierpliwości i delikatności tłumaczył mu, co dokładnie się dzieje. Widać było, że starał się przy tym pozostać w narracji, którą pojmie dziecięcy umysł.

W tym czasie Lara zdawała się bezgranicznie zafascynowana pancernym wejściem prowadzącym kij wie gdzie. Obracała gałki, które widocznie służyły do wbicia kodu, wsłuchując się w cichutkie tykanie jakie przy tym wydawały i stukała w metal, starając się oszacować grubość zapory.

- Wiesz co... - westchnęła w końcu, widocznie koszmarnie niezadowolona. - Znam kogoś, kto to otworzy.

- Nie. - odszczeknął natychmiast Levi, zapalczywie kręcąc głową.

Jego opór na nic się nie zdał, bo po krótkiej dyskusji wyszło na jaw, że nawet Franz nie zna innej osoby, która zdołałaby złamać szyfr. A on znał wszystkich. Skutkiem tego był fakt, że jakiś kwadrans później z odbywającego się na salonach bankietu został sprowadzony Kuglarz. Właściwie, będąc szczerym, to na początku nie chciał przyjął z własnej woli, i to prawdopodobnie dlatego został przywleczony za szmaty. 

Wyglądało na to, że miał bardzo trudne relacje z resztą szajki. Nie tyle, że był jakoś szczególnie znienawidzony, Colt zwykł mówić że "problem leży w tym, że to nie jest zły człowiek". I miał zupełną rację. Zdawał się być dla innych jak stary znajomy, który przeszedł drastyczną zmianę, a inni mają w stosunku do niego ciepłe uczucia z sentymentu. Niby ta sama osoba, ale jednak nie, i mimo że wyprujesz sobie flaki, to on nie zobaczy problemu. Niewątpliwie był za to wkurwiający.

Znaczy, może innych wkurwiał brakiem kompetencji czy zwyczajnie sprawieniem każdemu zmartwienia i problemu. Levia osobiście wkurwiał samym swoim istnieniem. Tymi roztrzepanymi rudymi kłakami, rozbieganymi oczami, idealnie skrojonym garniturem, tonem głosu, sposobem chodu, jednym słowem - wszystkim. Swoją cegiełkę dokładało też to, że kapitan nie był w stanie do końca pojąć, jak Lara mogła go kiedyś kochać. Koncept rozpadających się związków nie był do niego zbyt zrozumiały. Był ciągle w porywie swojej pierwszej życiowej miłości, i jakiekolwiek wypalenie czy zmiana w jego mniemaniu nie była możliwa.

Napawała też lękiem, bo skoro Lara kiedyś kochała kogoś innego, a potem przestała, to może to samo wydarzy się z nim? Może coś spieprzy, albo zwyczajnie jej się znudzi? Z drugiej strony zgodziła się za niego wyjść, więc kto wie co tam jej siedzi w głowie. Będzie musiał potem o to zapytać.

Potem, bo teraz wszyscy obecni byli zaaferowani słuchaniem kłótni dziewczyny i jej byłego, a atmosfera zgęstniała na tyle, że nikt nie odważył się im przerwać. Franz uznawał to za "zdrowe dla emocji", Levi i Hanji chcieli wyciągnąć z tej wymiany zdań coś pożytecznego, a resztę niewiele to obchodziło.

- Słuchaj, mogłabyś po prostu przyznać, że znowu potrzebujesz mojej pomocy. Widzisz, zawsze byłaś taka, że wszystko sama, sama i sama, a teraz okazuje się, że nie wszystko możesz zrobić beze mnie.

Nieustanne gadanie Kuglarza zdawało się kompletnie nie przeszkadzać mu w próbach otwarcia zamków. Mimo to tkwił z uchem niemal przyklejonym do drzwi, i bardzo gwałtownie uciszał każdego, kto wywołał chociażby najmniejszy szmer. Szczególnie w tej kwestii upodobał sobie Levia, który już dawno kopnąłby go w ten durny, uśmiechnięty ryj, gdyby nie to, że Lara mu zabroniła. No i nie chciał zaprzepaścić jedynej szansy na dostanie się do tej dziwacznej, zamkniętej od jakiegoś wieku komnaty.

- No, czas się z tym pogodzić. – kontynuował chłopak. – Zamki to zawsze szły ci wybitnie słabo, nie potrafisz rozróżnić kiedy wpada zapadka a kiedy ją oddalasz. Nie żebym cokolwiek sugerował, ale mogłabyś mi chociaż podziękować jakoś za pomoc. Chyba że to jest moja wina jak zawsze, co nie, kwiatuszku? Co ty taka wkurwiona stoisz? Kiedyś byłaś bardziej wyluzowana. Wojsko tak widocznie działa na ludzi. Masz teraz takiego kija w dupie. Albo ten twój dziwny gach. No mów mów, co tam u ciebie... Kurwa.

Syknął z irytacją i dopiero w tym momencie musiał wziąć swoje zadanie na poważnie, bo wyjął z kieszeni coś, co przypominało niesamowicie zmodyfikowany rodzaj stetoskopu. I wszystko wskazywało na to, że wreszcie się zamknie i skupi. Ale nie, bo akurat wtedy musiał doprowadzić Larę na skraj jakiegoś wybuchu.

Do tej pory stała kawałek dalej, z wymalowaną na twarzy taką wyższością, że wyglądała jak dystyngowanie obrażona na zalotnika szlachcianka. Jej dzisiejsza, układana starannie cały poranek fryzura, i suknia z masą falban tylko podkreślały ten efekt. Patrząc na jej minę Levi zrezygnowałby natychmiast z jakiejkolwiek próby uspokajania jej, bo istniała możliwość, że cała jej irytacja zostałaby wylana na niego. Poza tym mógł sobie tylko wyobrażać, jak wybitnie musi być teraz zdenerwowana. Już samo wyrzucanie jej, że czegoś nie potrafiła, koszmarnie musiało uderzyć w jej ambicje. Nie wspominając nawet o reszcie wypowiedzi tego idioty, zbyt durnego nawet na to, by się bać.

- Ja po prostu dorosłam. – oznajmiła ostrym głosem. – Tobie też polecam.

- A dorosłaś dorosłaś, zdziadziałaś i tyle. Kiedyś to...

- Kiedyś kurwa co? – syknęła z tak niesamowitą ilością jadu w głosie, że każdy natychmiast pojął, że granica została przekroczona. – Byłam zbyt fajna, żeby zwrócić ci uwagę, tak? Oj tak, bo baby się oczywiście tak czepiają i zawracają dupę, więc fajnie robić tak, żeby nie zachowywać się jak baba, prawda? Jak ja kurwa uwielbiałam być zbyt wyluzowana na to, żeby jakkolwiek podważać każdą twoją zjebaną akcję, i nie być jak te inne złe kobiety.

- No. – przytaknął, jakby kompletnie nie rozumiejąc sytuacji. – Byłaś jak kolega.

- Byłam jak- kurwa mać, chcesz się bujać z kolegą, to umawiaj się kurwa z kolegą! Byłam twoją pierdoloną dziewczyną, a nie ziomkiem od chlania. Jak chce się z kimś tworzyć związek, to wymagasz od niego więcej niż od kolegi, z którym skoczysz się najebać. Wiesz kurwa, dlaczego? – podniosła głos, robiąc krok w jego stronę. – Bo to nie twój kolega szukał cię po mieście i musiał odstawiać do domu jak tak pomieszałeś, że cię kurwa reanimowaliśmy! On się z tobą spije i pójdzie do kurwa domu, a ja z tobą siedziałam jak potem rzygałeś, ja się o ciebie martwiłam, ja płaciłam twoje rachunki w barach jak ci nogi chcieli połamać! Bo ten kolega miał cię w dupie, a mi zależało!

- Wiesz co, przeszkadzasz trochę.

- Oj tak, bo zawsze przeszkadzałam. Zawsze było żebym była cichutko, bo tu koledzy, tu praca, tu kac, a tu to w ogóle robisz coś innego.

- I i tak nie umiałaś uszanować tego, że jestem zajęty, tylko zawsze i wszędzie wszystko było moją winą.

- Bo było! Nie pilnowałeś się, zostawiałeś ślady, byłeś tak pewien że Franz zapewnia ci bezpieczeństwo że chwaliłeś się tym co robimy przypadkowym ludziom w barach...

- I nie tylko tym w kwestii rzeczy, które robiliśmy.

- Wypuściłeś Aleksa!

- Ooooo, i wracamy do kotka, świetnie.

- Kochałam tego kota sto razy bardziej niż ciebie kiedykolwiek, i żałuję, że przekonywałam Iva żeby ci nie wybił zębów o chodnik po naszych kłótniach.

- Moja wina, że zadajesz się z tak kompletnym psychopatą, że miał takie pomysły? Obaj wiemy, że ten człowiek jest niezrównoważony. A teraz słoneczko, jak nie pomagasz, to chociaż nie przeszkadzaj. A nigdy nie pomagasz, więc...

Levi próbował spojrzeniem uzyskać od Lary jakieś informacje, odnośnie do tego czy ma reagować, czy uznałaby to za skazę na własnym honorze. Jednak położenie całej nadziei w czytaniu w myślach się nie sprawdziło. Być może jego telepatyczny przekaz spłonął gdzieś w iskrach, którymi ciskała spojrzeniem.

- Wypierdalaj. – warknęła, podchodząc do drzwi. – Sama to zrobię.

To był akurat zły plan, bo Lara faktycznie nie potrafiła otwierać zamków, a co dopiero tych na szyfr. Jakoś to jeszcze szło jej z oknami, albo zamkami w bardzo, bardzo starych drzwiach. Nawet Franz próbował jej zwrócić uwagę, ale uciszyła go ruchem dłoni. Widocznie jej duma została urażona na tyle, że postanowiła sobie zostać mistrzem włamów tak płynnie, jak płynnie przyjmowała każdą narzucaną jej przez Erwina losową rolę w korpusie. Kapitan w tym momencie postanowił zrobić jedyną racjonalną rzecz, czyli złapanie Kuglarza za kołnierz, i odciągnięcie go od drzwi na tyle gwałtownym szarpnięciem, że wylądował na dupie dwa metry dalej. Oczywiście tylko po to, żeby pomóc Larze, w żadnym razie nie dlatego, że typ działał mu na nerwy i właściwie zawsze rzucał cień wątpliwości na jego dopiero co ułożone życie.

- Pokombinuj. – mruknął, kiedy podłapał spojrzenie narzeczonej. – Mamy czas.

Właściwie to nie mieli czasu, zaraz po koronacji zbierali się do wyjazdu, a potem każda minuta dnia będzie zajęta ćwiczeniami z Erenem, aż do momentu kiedy planowane było odbicie Muru. Ale to była Lara, i nawet gdyby nie wierzył w jej zdolności, to nie miałby serca jej o tym powiedzieć. A trzeba przyznać, że mimo wiedzy o jej kompletnym nieobeznaniu w temacie, szczerze wierzył w jej sukces. Miał rzecz jasna wątpliwości dotyczące przedłużenia się procesu, ale był przekonany, że jeżeli uprze się że otworzy komnatę, to to zrobi. Zawsze umiała wykombinować jakiś sposób, czasem kompletnie naokoło, ale jeżeli tylko jakiś problem dałoby się rozwiązać sprytem czy inteligencją, wiedział, że to właśnie Lara temu podoła.

Może uśmiech który mu posłała był związany z faktem, że chyba jednak umiała czytać mu w myślach, a może kompletnie nie odnosił się do tematu. W każdym razie w milczeniu stała przed pokrętłami jakąś minutę, w trakcie której Levi dwukrotnie uciszał Kuglarza, i niemal można było usłyszeć jak intensywnie pracują trybiki w jej głowie. W końcu coś musiało zaskoczyć, po powiodła wzrokiem po drzwiach, przez uchwyty na pochodnie na pobliskiej ścianie, aż do Mikasy, w spokoju pozwalającej Lucasowi oglądać bandaż na jej nadgarstku.

- Słoneczko? – odezwała się łagodnie do chłopca. – Wiesz może, kiedy masz urodzinki?

- Tak. – malec pokiwał głową z dumnym uśmiechem. – Mama to mówiła, że wtedy jak upadł Mur się urodziłem. Bo to mówiła jak tłumaczyła cioci, czemu jednego dnia jej świat zniszczyły dwie rzeczy.

Franz przytulił dziecko i z westchnieniem pogłaskał je po głowie, bo chyba żaden z obecnych nie bardzo wiedział, jak to skomentować. Kenny też nie wiedział, a mimo to zdecydował się odezwać.

- Twoja matka to szmata. – oznajmił krótko i dosadnie. – Nie słuchaj jej.

Lara tylko mruknęła coś, co świadczyło o tym, że współczuje małemu, ale to nie czas na omawianie jego problemu, nad którym pracuje z nim ojciec i psycholog. Zamiast tego zaczęła kombinować przy jednym z pokręteł.

- Błagam cię. – zaśmiał się krótko Kuglarz. – Nawet nie słuchasz zapadek, na ślepo lecisz?

Nie wydawała się nie wiedzieć co robi i działać losowo, wykręciła kilka ciągów cyfr, przerywając co chwila, a po niespełna minucie coś w drzwiach trzasnęło, zacharczało i zaskrzypiało. Odgłos trącego o skalną ścianę metalu utwierdził wszystkich w przekonaniu, że jeden z zamków właśnie ustąpił.

- Jak to wymyśliłaś? – zapytał Levi, unosząc brwi w zdumieniu. Nie spodziewał się, że zajmie jej to mniej niż pięć minut.

- Poszłam w najprostsze rozwiązanie. – oznajmiła z ekscytacją. – Franza tu przywiało, pięć zamków, pięciu Ackermannów, to czego dowiedzieliśmy się o manipulacji wspomnieniami, szyfr na cztery cyfry... Zero dwa zero dwa to Franz, zero cztery zero dwa to Kenny...

Kolejny zamek trzasnął, więc możliwych kombinacji na kolejne ubywało.

- Ty to dwa pięć jeden dwa, Mikasa ma jeden zero zero dwa... Zauważyliście, że w większości jesteście z lutego? I Lucas, zero siedem zero dziewięć.

- I mówisz, że drzwi które stoją tutaj od stu lat, przewidziały, ile nas będzie i kiedy się urodzimy?

- Drzwi nie, tylko ktoś kto je tu wstawił.

Kenny zagwizdał przeciągle, i trudno było określić, czy jest pod wrażeniem jej toku myślenia, czy tego, że znała daty ich urodzin. Levi natomiast uniósł głowę, a spojrzenie, które posłał wujkowi mówiło mniej więcej „i zobacz, to moja dziewczyna, widzisz jaka sprytna?". Jednak spotkał jego spojrzenie dosłownie na ułamek sekundy, bo po tym jak puścił ostatni zamek, drzwi niebezpiecznie pochyliły się do przodu. Dla niego ta chwila trwała co najmniej kilka sekund, ale dla Lary nie była chyba tak długa, bo nie zdążyła zrobić żadnego ruchu świadczącego o tym, że ma zamiar zrobić chociaż krok w tył. Kiedy żelazna plomba o grubości jakiegoś metra huknęła o posadzkę, wznosząc tumany kurzu, Levi stał z Larą na rękach już tak daleko, że niesiony podmuchem pył ledwo do nich dotarł.

- Mogłam to przewidzieć. – wydukała dziewczyna, kiedy tylko jej umysł pojął, jak i czemu znalazła się gwałtownie w innym miejscu. – W sumie były takie pochylone...

- Ale nie wyglądały jakby mogły tak szybko upaść. – pocieszył narzeczoną, lekko odstawiając ją na ziemię. – Trafiło go?

- Levi!

Nie trafiło, nie było słychać dźwięku miażdżonego ciała, a jedynie ludzi zanoszących się kaszlem kawałek dalej. Szkoda, że ich drogie ubrania i misterne fryzury były teraz pokryte pyłem. Na szczęście wyglądało na to, że dość łatwo go strzepnąć, bo Franzowi tylko moment zajęło względne wyczyszczenie Lucasa. Artur oznajmił zdartym głosem, że pójdzie po panicza, a dławić zaczął się dopiero, kiedy zniknął w głębi korytarza. Kuglarz przez moment uświadamiał sobie, że to nie on otworzył drzwi, i zaraz po tym jak dotarł do niego ten fakt, odszedł z rękami w kieszeniach i miną oburzonego nastolatka.

Moment zajęła pomoc Mikasie ze względnym doprowadzeniem się do porządku, Hanji wcale nie chciała się wyczyścić i trajkotała jak nakręcona, a Kennym nikt nie zawracał sobie głowy, mimo że coś tam jęczał, że coś wpadło mu do oka.

Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że komnata stoi przed nimi otworem, a otrzepywanie ubrań stanowiło tylko środek co do tego, jak odwlec moment wejścia do środka. Nagle każdego opuścił entuzjazm, bo nikt nie był w stanie wyobrazić sobie, co jest za drzwiami.

- To wchodzimy? – odezwała się w końcu Hanji, wskakując na drzwi. Franzowi nanosekundę zajęło złapanie jej w talii i przyciągnięcie do siebie, bo ledwo jej noga musnęła żelazo, w drzwiach uruchomił się jakiś mechanizm sprężynowy, który wysunął z nich kolce, wyglądające na tak cienkie i ostre, że z pewnością bez trudu przebiłyby się przez podeszwy i stopy. Patrząc na ich gęstość, widać było, że miały za zadanie pochwycić kogoś w wyjątkowo krwawą pułapkę. Prawdopodobnie ofiara po przebiciu nóg wywróciłaby się w którąkolwiek stronę, bo kolce z pewnością złamałyby się przy gwałtowniejszym szarpnięciu nogą. Po upadku ktoś taki były skazany na nabicie się na pozostałe ostrza i powolne wykrwawienie.

Bardzo okrutne, ale wybitnie jednorazowe.

Były naprawdę wybitnie łamliwe, bo usunięcie ich kopniakami z drzwi zajęło niecałe dwadzieścia minut. Kiedy sterta żelaza leżała już pod ścianą, a drzwi uznano za względnie bezpieczne, Franz dla pewności rzucił jeszcze do środka zegarek, a spadająca przez przejście gilotyna przecięła go na pół.

- Komuś wybitnie zależało, żeby nikt tu nie wszedł. – podsumowała sytuację Lara.

- Nie aż tak. Nie ma więcej pułapek. Nie są, żeby zabić, to test. – mruknął Franz, bawiąc się mankietem.

- Test na co?

- Czy jesteś Ackermannem.

- I skąd wiesz, że nie ma ich więcej?

W odpowiedzi wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od mankietu. Najwyraźniej jednak Kenny mu uwierzył, bo mamrocząc coś o tchórzliwej gówniażerii wszedł do środka.

Wszedł, cofnął się o krok, oparł o framugę i docisnął dłoń do czoła.

- A ja myślałem, że połowę wymyślał. – wyszeptał tylko.

Levi nigdy nie miał wyobraźni ukierunkowanej na książkowe marzenia, a mimo to, wyobrażał sobie hałdy złota w komnacie. Nie dlatego, że chciałby mieć takie bogactwa. Tylko dlatego, że były chyba pierwszą rzeczą, o której każdy pomyślałby w kontekście opuszczonej komnaty z pułapkami.

Rzeczywistość okazała się diametralnie inna. Prawda, w kącie leżały ogromne jutowe worki i stare, obite walizki, a cała długość ściany była zajęta ułożonymi pod nią obrazami, które śmiało można było liczyć w setkach. Ale koszmarną większość przestrzeni zajmowało coś, co można było śmiało uznać za arsenał. Od rozwieszonych na stojakach zbroi, mundurów, niedźwiedzich skór i hełmów, przez lśniące miecze i topory, aż do broni, których skomplikowane nazwy miał w głowie, mimo że nigdy nie widział ich na oczy. Całość zdawała się tak ostra, że słychać było świst broni tylko na nie patrząc, niektóre puklerze czy tarcze zostały tak misternie pokryte płaskorzeźbami, że trudno uwierzyć było w fakt, że coś takiego wyszło spod ręki człowieka. Jedna ta niewielka część arsenału musiała służyć raczej na paradach, bo proste zbroje były pełne rys, rękojeści mieczy owinięte rzemieniami zdawały się mocno zużyte, mimo nieskazitelnych ostrzy.

Cała broń wyglądała też na dziwaczną mieszankę. Wiedza ludzkości o historii była znikoma, ale dało się odczuć, że nie wszystko może pochodzić z jednego okresu. Togi, puklerze i skóry przeplatały się ze zbrojami płytowymi, a te przechodziły w mundury. Hełmy miały rogi, pierzaste czuby, albo smocze przyłbice.

Wszystko miało swoje przeznaczenie i Levi doskonale o tym wiedział. Pełne zbroje ciężkiej jazdy po latach zmieniły się w lekkie puklerze, a te w nieliczne metalowe elementy ochraniaczy. Lance do walki na odległość, noże i krótkie miecze do walki w zwarciu, ogromne tarcze zasłaniające ciało do małych tarcz przyczepionych do przedramienia na stałe, przytroczone do pasa łańcuchy i kule na sznurach.

Na ścianach można było widzieć nie tylko prawdopodobnie kilkusetletnią ewolucje technologiczną, ale też dopasowanie wyposażenia w taki sposób, żeby wyciągnąć jak najwięcej z fizycznych możliwości. Coś do rzucenia, coś do dźgnięcia, coś do postrzału, coś do obrony. Coś, na czego noszenie nie zużyjesz niepotrzebnie siły, co nie ograniczy ci ruchów, w sekundę da się odpiąć, przepiąć, wymienić. Włócznie, oszczepy, młoty, kolczugi, łamacze mieczy, sieci, trójzęby...

- Kusze. – odezwał się z niedowierzaniem Kenny, z namaszczeniem głaszcząc jedną z ogromnych kuszy leżącą na drewnianym stojaku. – Kusze tak ciężkie, że tylko my byliśmy w stanie je naciągnąć. Nie kłamał.

Levi zaczekał z przeglądaniem broni. Najpierw wziął się za stojący w centralnej części komnaty rzeźby z lśniącego kamienia, podobnego do tego z jaskini Roda. Mężczyzna stojący na podwyższeniu był prawdopodobnie figurą naturalnych rozmiarów. Jego twarz była oddana z tak wielką precyzją, że określenie wieku nie było żadnym problemem. Miał pewnie jakieś trzydzieści lat, krótkie włosy, grube brwi i poważne, srogie spojrzenie. Był dobrze zbudowany, ale jak przystało na Ackermanna, nie wydawał się toporny, jego postawa była strzelista i pewna siebie.

Jednak najdziwniejsze było to, że ktoś ubrał tą makabryczną statuę w pełen mundur. Co najgorsze, mundur ten miał w sobie jakąś setkę dziur, ledwo trzymał się w całości, a prawie każdy jego centymetr był umazany niesamowicie starą, zaschniętą krwią. Napis na podwyższeniu głosił „Najdroższemu przyjacielowi za najwierniejszą służbę. Obyś kiedyś mi wybaczył.", co dodatkowo wzmagało uczucie niepokoju.

Więc to było jego wielusetletnie dziedzictwo? Wieczna wojna? Mieszkając w Podziemiu, odkładając każdy grosz i żyjąc na ulicy, każdego dnia mijał kamienną kolumnę, w której ukryte były bogactwa jego przodków? Gdzie w drzwiach przewidziano to, kiedy się urodzi, i że pewnego powalonego dnia znajdzie się w pałacu królewskim, że w ogóle dożyje tego momentu?

Poza tym, drzwi były teraz dowodem na to, że nie ma ich więcej. Żadnych zagubionych dziedziców i nieślubnych dzieci. Z tego ogromnego klanu, małej niezwyciężonej armii, miało pozostać pięć osób, z których tak naprawdę do czynnej służby nadawały się dwie lub trzy? Co to za szalony plan losu i kto go przewidział?

- I po co miałem tutaj przyjść? – odezwał się Franz, wznosząc głowę, jakby błagając przodków o odpowiedź. – Fajne kurwa mieliście lance, ale co poza tym, ja pierdole.

Levi uchylił się przed czymś podobnym do piłki, tyle że ważącym na pewno kilka kilo więcej. Lucas zachichotał jak rasowy szatan, rzucając w niego kolejną kulą, które prawdopodobnie służyły do ćwiczeń, albo były jakimiś zabawkami dla dzieci. Tą kapitan złapał jedną dłonią i lekko odrzucił do dziecka. Nie wywalił się łapiąc ciężar, co można było wziąć za dobry znak.

Cały moment wejścia do komnaty mógł być uznany za podniosły, gdyby nie piski zachwytu i rzucanie się w Hanji po całym pomieszczeniu. Mimo to, nikt sobie nie przeszkadzał, Kenny głaskał broń, Hanji napadła Franza, a Lucas doczepił się do Mikasy ze swoimi piłkami. Lara natomiast, jak przystało na jej zainteresowania, poszła w stronę obrazów i worków.

Kilka pięter wyżej odbywało się właśnie huczne święto, a mała Ackermańska rodzina godzinami przeglądała artefakty. W walizkach nie było nic aż tak ciekawego, ot zwyczajne ubrania i środki pierwszej potrzeby, zwyczajne bagaże podróżne, które nigdy nie zostały rozpakowane. Wory zawierały niedbale ułożone złote kielichy i zastawę, pewnie dużo droższą niż te w domu Colta, kilka worów złotych monet, i popękane rzeźby, busole, namioty, i inne przedmioty służące do nawigacji za pomocą gwiazd albo przetrwania poza cywilizacją. Poza tym książki, wszystkie bez wyjątku będące spisami rodzajów broni przedstawionej na lśniących rycinach, podręcznikami do taktyki, pomazanymi historiami poprzednich wojen i planami na kolejne. Nazwisko Ackermann pojawiało się na każdej stronie, od rękopisów do druku. Występowało w połączeniu z określeniami takimi jak generał, porucznik, dowódca wojsk, jego ekscelencja, szanowny pan, najświętszy wybawca, królewski służebnik.

W całości dominowały rzeczy niezbędne, mało było czegoś, co służyło do rozrywki. Odnośnie odzieży, więcej było nawet ubrań służby niż Ackermannów. Zresztą, pewnie właśnie służba zabrała obrazy i inne drogocenne przedmioty, ratując tym samym dziedzictwo klanu. Zdaniem wszystkich zebranych, ród sam w sobie ograniczyłby się tylko do najpotrzebniejszej teraz broni.

Obrazy przedstawiały głównie głowy rodu z żonami i dziećmi, ale znalazły się też takie ze srogo patrzącymi damami o czarnych włosach, albo młodymi braćmi ćwiczącymi walkę drewnianymi mieczami. Na szczęście, każdy obraz był podpisany, więc rozróżnienie przodków i dokopanie się do własnych w prostej linii nie było trudne. Szczególnie po tym, jak wykopali zza obrazów gobelin.

Był przeogromny, zamocowany na drewnianym palu tak grubym, że z początku wzięli go za żagiel. Jednak po rozwinięciu na podłodze okazał się najdokładniejszym drzewem genealogicznym, jakie widział świat, a wyszyte podobizny sięgały ledwo do połowy materiału. Czyli ktoś miał nadzieję, że klan przetrwa kolejne tysiąc lat. Na dole wyszyto legendę, która oznajmiała, jak kolor obszycia podobizny ma się do pozycji w klanie, kto jest czyim mężem a kto bratem, kto wżenił się w rodzinę, a kto najbardziej odznaczył się w służbie.

Był to moment, w którym najbardziej popisał się Kenny. W ostatnim rzędzie na samym dole, gdzieś w bocznej gałęzi rodu, złotą nicią wyszyto imię Ingarda. Podobno ten właśnie człowiek był dziadkiem Kenny'ego, który wraz z daleką kuzynką Ilse byli jedynymi ze swojego pokolenia, którzy przeżyli pierwszy pogrom. Oboje nie mieli podobizn, prawdopodobnie wyszyto by ich po tym, jak nieco by dorośli. Oprócz tego pogrom przeżyli też rodzice Ingarda i paru innych dorosłych, ale Ingard i Ilse byli jedynymi, których nie dobito nawet wiele lat później, a doczekali się śmierci ze starości.

Kenny opowiadał, że Ingard miał czterech synów „o których nie warto wspominać". Jeden z nich był ojcem Keegana, Kenny'ego i Kuchel, inny ojcem Killiana. Syn Killiana, Eric, to słynny „rodzinny labrador" i ojciec Mikasy, dalej można było śmiało dopisać Franza i Lucasa w linii prostej od Keegana, a Levia do Kuchel. Więc w tym momencie przeanalizowanie drzewa genealogicznego do paruset lat wstecz nie stanowiło problemu.

Zdaniem Lary, całość wyglądała przezabawnie z uwagi na to, że na dwadzieścia poważnych, bladych twarzy o ciemnych oczach i mocnym spojrzeniu, okalanych ciemnymi, najczęściej czarnymi włosami, znajdował się jeden uśmiechnięty blondyn, szatyn albo rudzielec. W tym momencie najbliżej tej roli był Kenny, bo jako jedyny miał brązowe włosy, jasne oczy i uśmiech psychopaty.

- Co zamierzacie z tym wszystkim zrobić?

To, że pytanie padnie, było tak samo pewne jak to, że właśnie Lara je zada. Nad odpowiedzią nikt się nie zastanawiał, bo nikt nie chciał brać odpowiedzialności za taką ilość pamiątek. Jeżeli je stąd wyniosą, nie było wiadomo, co się z nimi wydarzy, a podświadomie nikt nie chciał zostać grabieżcą tradycji. Na upartego, wszystko dałoby się zmieścić w starym domu w Stohess, tyle tylko że czasy były niesamowicie niepewne. Miasto mogło lec w gruzach w ten czy inny sposób, a setka lat tutaj poszłaby na marne.

- Zostawmy to w spokoju. - zdecydował w końcu Kenny, a reszta przyjęła to z ulgą. - Kody każdy zna, będzie chciał wielce powspominać to wlezie. Być może nawet z dekretu naszego księcia. Ktoś chce tańczyć? Bal nadal trwa.

Drzwi okazały się automatycznie zatrzaskiwać zaraz po wstawieniu ich z powrotem na miejsce, a większość skarbów znów pogrążyła się w migotliwym świetle kamieni osadzonych w ścianach. Wynieśli tylko kilka drobiazgów, Kenny jedną z wielu kusz, Lucas drewnianego konika którym bawiło się już z pięć pokoleń jego przodków, Hanji notatniki i dzienniki do przeanalizowania. Levi nie chciał ruszać czegokolwiek, ale kiedy wracali na salę, wuj zatrzymał go nieco z tyłu i wsunął mu do ręki ciężką, skórzaną sakwę, w której złoto aż brzęczało.

- Nie chcę. - warknął, próbując ją oddać.

- Bierz nie szczekaj. Pieniądze przepierdolisz na remonty, a co jak któreś z was kiedyś zachoruje, jak będzie trzeba za leki płacić, albo znowu zaczną się pogromy? Bierz. - zarzucił kuszę na ramię. - I jeszcze to.

Pomiędzy jego poparzonymi, nie do końca już sprawnymi palcami błysnęło coś z niebieskimi kryształami.

- Daj jej. - Kenny dał mu bransoletkę. - Spodoba się. Wybrałem taką, żeby pasowała. Weź się chłopie raz postaraj i udowodnij, że jesteś mężczyzną.

Bransoletka istotnie pasowałaby Larze. Była złota, a składała się z płaskich, łagodnie prostokątnych ogniw, naprzemiennie z błękitnego kamienia szlachetnego i misternie wyrzeźbionego w sceny bitew złota. Pewnie należała do jakiejś praprapra ciotki wujka stryja matki bratanka, czy innej równie dalekiej krewnej.

Jak idiotycznym nie było to, co zrobił Levi, zdecydował się dać prezent Larze, i był w lekkim szoku odnośnie tego, jak bardzo się ucieszyła. Jeżeli będzie go kiedyś stać, musi jej częściej kupować takie drobiazgi.

Bankiet nie okazał się najgorszy, mimo że przyszli na niego najpewniej w połowie. Za sprawą Franza i Historii nie był aż tak wystawny, jak kiedyś musiały wyglądać bankiety w tych salach. Nie było więc okazji patrzeć na niedźwiedzie drażnione przez pręty klatki pogrzebaczami ani na kuriozalne występy "dziwadeł". Absolutną atrakcją okazał się natomiast Ivo, który niesamowicie poirytował się rzucanymi w jego stronę uwagami, i faktem, że nikt ze szlachty nie chciał usiąść w jego towarzystwie. W momencie, w którym Levi i Colt dyskutowali przy jednym ze stołów o możliwości wyprowadzenia obywateli z Podziemia, Ivo wyszedł na środek sali i kolejno zaczął wyzywać zebranych na pojedynki. 

Machał szablą i z prześmiewczym uśmiechem krzyknął, że skoro nie uważają go za mężczyznę, nie powinni się bać, bo z łatwością daliby radę go pokonać. Początkowo zebrani udawali, że go nie widzą, ale kiedy jego przytyki stawały się coraz bardziej obraźliwe a orkiestra ucichła, jeden ze szlachciców z irytacją wyszedł mu na spotkanie. 

Ivo okazał się najbieglejszą w szabli osobą, jaką kiedykolwiek Levi widział na oczy. Tego wieczora podjął się siedemnastu pojedynków, z których zwyciężył każdy, a po jego triumfie ludzie ze Stohess wyli i klaskali. W końcu matka musiała ściągnąć go z parkietu, bo rozkręcił się nieco za bardzo, i istniało ryzyko że zaraz poleje się więcej krwi niż z lekkich zadrapań. 

Właściwie, kobieta była tak samo ciekawą osobą, jak absolutnie każdy powiązany z szajką Franza. Lara streściła Leviowi większość życiorysów jej znajomych. Anastazja, bo tak się nazywała, była dzieckiem prostytutki, osieroconym i dzielącym los matki już w wieku dwunastu lat. Gdy nieco podrosła, znalazł ją szlachcic, który szukał kobiety która mogłaby urodzić mu dziedzica. 

Poszła na ten układ, bo obiecywał w zamian jedzenie i dach nad głową. Żona szlachcica konsekwentnie udawała ciążę, Anastazja urodziła Iva i pozostała w posiadłości jako niańka. Mogła odejść z zapłatą, bo urodziła zdrowego chłopca, ale chciała zostać przy dziecku. Ivo dorastał przekonany, że jest dzieckiem małżeństwa, ale kiedy ojciec przyłapał go na całowaniu się z jakimś chłopcem stajennym gdy miał trzynaście lat, wyrzucił syna, jego matkę i służącego na bruk. Niedługo potem całą trójkę znalazł Franz.

Życia ludzi z nim powiązanych zawsze były niesamowicie beznadziejne, więc nie dziw, że wykazywali się taką lojalnością wobec swojego wybawcy. Sam Franz mówił, że to nigdy nie przychodziło od razu, i wymagało masy pracy. Dzieci nauczone tylko przemocy gryzły wyciągniętą w ich stronę pomocną dłoń, i to Levi znał z autopsji. Teraz jednak większość z tych osób zdawała się prowadzić w miarę ustatkowane i szczęśliwe życia. Z kimś, na kogo mogli liczyć, czasami spadkami po ojcach. Nigdy już nie będą musieli martwić się głodem.

Niesamowite, jak bezpieczną przystań dla nich wszystkich udało się stworzyć Franzowi.

Tak, bankiet był spokojny i nawet interesujący, do momentu kiedy Lara chciała z nim zatańczyć. Oczywiście odmówił.

- Levi, nie wiadomo kiedy znowu będziemy mieli szansę zatańczyć. - prosiła, wyciągając do niego rękę. 

- Nie. - pokręcił głową, ale dziewczyna bez namysłu wyciągnęła rękę w stronę Kenny'ego. - Jednak zatańczę.

Nie potrafił tańczyć, więc to ona prowadziła. Mimo, że czuł się jak kompletny idiota na którego wszyscy patrzą i wytykają go sobie palcami, był też szczerze szczęśliwy w tamtym momencie. Zapytała, czy jeszcze kiedyś z nią zatańczy, więc odpowiedział, że jak już dostanie posag, to zastanowi się nad tańcem na ich ślubie. Taka odpowiedź była warta nadepnięcia mu na stopę.

Każdy młody szlachcic chciał tańczyć z Historią, najczęściej popychany w jej stronę słowami ojca lub matki, i w pewnym momencie doszło to do takiego apogeum, że dosiadł się do niej Franz. Wtedy mogła na moment odpocząć od wianuszka niechcianych, dużo starszych od niej adoratorów, którzy widocznie ją przytłaczali. Z czasem nauczy się radzić sobie w takich sytuacjach, ale póki co, w takim wieku i przy takiej odpowiedzialności jaka właśnie na nią spadła, miała pełne prawo do pomocy.

Potem Franza wymienił jakiś jego kolega, bo Ackermann wyciągnął na parkiet Hanji, na moment odrywając ją od rozłożonych na stole notatek. Tańczyli tak energicznie i w takim chaosie, że narazili się na więcej nieprzychylnych spojrzeń, ale świetnie się przy tym bawili. Kiedy skończyli, Franz zatańczył też z Ivem, co z kolei wywołało taki niesmak, że kiedy chłopak podszedł do stolika z przystawkami, wszyscy się od niego odsunęli. Dla Levia cała ta sytuacja była niezrozumiała, czego nie omieszkał mu wytknąć.

- I po co znowu się w to pakujesz? - zapytał Iva.

- W co? Cały stolik słodyczy tylko dla nas? - parsknął śmiechem szlachcic. - Co ty, przecież wiesz że połowa tych grzybów by mnie brała, gdyby tylko mogli. 

- Nie będą brali ani ciebie, ani twojego głosu w radzie na poważnie.

- Trudno. Poświęcę mój głos w radzie. 

- Dla tańca? 

- Nie do końca. Widzisz, gdybym był na takim bankiecie kiedy miałem, nie wiem, z dwanaście lat, i zobaczyłbym że dwóch facetów ze sobą tańczy... Może nie czułbym takiego obrzydzenia do samego siebie. Wiesz, dodałoby mi to odwagi. Poza tym, chciałem zatańczyć.

- Czemu nie z Cecilem? - Levi skinął głową w kierunku młodego żandarma stojącego przy drzwiach.

- A no bo wiesz... Cecil nie jest jeszcze gotowy na takie rzeczy. Ma teraz ciężki okres. Więc jakbyś mógł...

- Nikt nic nie wie.

- I to jest swój chłop. - Ivo poklepał Levia po ramieniu, i o dziwo, nawet szczególnie mu to nie przeszkadzało.

Niedługo potem Lara ogłosiła, że skoczy szybko zmienić buty, bo te ją zaraz wykończą, ale już nie wróciła. Widocznie spędzenie kilku godzin na parkiecie i bycie duszą towarzystwa ją wykończyło, bo Levi znalazł ją śpiąca w fotelu, z jednym butem w ręce. Mamrotała coś o tym, że ona jeszcze wróci tańczyć, kiedy przeniósł ją na łóżko i pomógł w zdjęciu gorsetu i tej falbaniastej sukienki. Sam chciał jeszcze wrócić na bankiet, żeby zobaczyć, czy dzieje się coś ciekawego. Na korytarzu dowiedział się dwóch nowych rzeczy, po pierwsze, Historia nie żartowała z uderzeniem go, kiedy już dostanie koronę, a po drugie, oddział nie podzielał opinii Lary odnośnie jego uśmiechu. Może faktycznie z jego twarzą coś jednak było nie tak.

Na sali nie został już praktycznie żaden szlachcic, a jedynie Zwiadowcy i osoby ze Stohess, zajęte chwaleniem Lucasa i dawaniem mu różnych drobiazgów. Chłopiec nie do końca to rejestrował, bo praktycznie przysypiał na rękach ojca, który w chwilę potem odniósł go do pokoju. Do nocy Kenny próbował namówić Anastazję na taniec, a Levi robił za swego rodzaju pośrednika pomiędzy Zwiadowcami i członkami szajki. Te dwie grupy wybitnie przypadły sobie do gustu, pewnie ze względu na zdziwaczenie. Sto razy pomiędzy nimi padły takie zwroty jak "Nie wierzę, ty też?" albo "To tak samo jak ja!". 

O trzeciej w nocy zostało zawartych z dziesięć nowych przyjaźni, jedyną osobą na parkiecie był napruty w trupa Kuglarz, a Colt zagrał na fortepianie. Do piątej prawie wszyscy byli napruci, i w swoim przebłysku inteligencji uznali, że nie kończą imprezy, bo niegrzecznie byłoby kazać służbie sprzątać o tej porze. Jedyną osobą, która nie zdawała się świetnie bawić, był Erwin. Ale Levi przestał przejmować się jego samopoczuciem po którejś butelce wina. Potem rzucił tą butelką o ścianę, kiedy dowiedział się, że Kuglarz jest producentem większości dostępnego na rynku wina. Idiota nie odziedziczył tytułu, ale dostał w spadku winiarnię, i to na tyle ogromną, że był traktowany jak osoba o statucie wyższym niż niektórzy ze szlachty. 

Wrócił do pokoju żeby położyć się spać w momencie, kiedy Lara się obudziła, i była gotowa do powrotu na bankiet, który w jej imaginacji chyba jeszcze trwał. I wydawała się koszmarnie rozczarowana faktem, że właśnie nastał kolejny dzień.

Więc najbliższe plany Levia opiewały tylko odbicie Muru Maria, ocalenie ludzkości, remont, a potem ślub i zamieszkanie z miłością jego życia. Nic nie mogło pójść źle.

Tylko że najpierw ludzkość sobie poczeka, aż wytrzeźwieje.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top