Rozdział 62
Od niepamiętnych czasów, Ethan Mcmillan miał dwie pasje: prawo i kobiety. Przez całe życie skrupulatnie pilnował, żeby te zainteresowania nigdy się nie połączyły. Pewnie dlatego wziął za żonę kobietę, która z jego uczelnią nie miała absolutnie nic wspólnego. Nita wyglądała na spełnienie jego wszystkich marzeń, bo nie dość że szybko urodziła mu syna, to na Ethana zawsze czekał w domu ciepły obiad i czyste ubrania, nigdy nie musiał się o nic dopominać, a ta cudowna kobieta zawsze tak dobrze go rozumiała. Rozumiała do tego stopnia, że nigdy nie miał nawet cicho wypomniane że ma na kołnierzyku ślady szminki, a jego wyjścia z kolegami czasem niesamowicie się wydłużają.
Ale potem Nita się zestarzała, i nie dość, że jej włosy posiwiały, to jeszcze uderzyły jej do głowy te wszystkie dumnie wygłaszane przez niektórych idiotów sentencje. Doprawdy, stworzenie tak naiwne jak kobieta łatwo było kupić kilkoma prostymi hasełkami o jakich trajkotały irytujące sąsiadki. Próbował nie winić kobiety za to, że odeszła, wszak była zbyt głupia żeby zrozumieć że robi źle. Był pewien, że wkrótce zrozumie swój błąd i wróci do domu, a po takim wyskoku będzie dużo bardziej pokorna niż wcześniej, a on był gotowy przyjąć ją z otwartymi ramionami. Przecież jej zmarszczki i siwe włosy nie przeszkadzały tak bardzo, bo ledwo urodziła dziecko, Ethan umiejętnie nauczył się, że w okolicy zawsze będzie wystarczająco dużo kobiet. A ta jedna będzie w domu, i na stół wrócą dobre obiady.
Tyle tylko, że nie pomyślał kompletnie o tym, że on też się starzeje. W jakiś sposób umknęło to jego uwadze, a coraz więcej "kobiet z okolicy" dawało się kupić podobnym teoriom o niezależności co Nita. Co jakiś czas oczywiście, znajdowała się jakaś, ale szybko zaczynała jęczeć o pierścionki i pieniądze, i ulatniała się jak tylko nie dostała czego chciała, co oczywiście utwierdziło Ethana w przekonaniu, że kobiety to straszne materialistki.
Do tego jego koledzy już dawno powydawali za mąż córki, jego stare znajome też się zestarzały, tak samo jak Nita, więc Ethan zwykł tylko ze smutkiem kręcić głową nad tym upadkiem kobiecości. Bo prawdziwych kobiet już w zasadzie nie było, same doprowadzały się do zagłady mając nieślubne dzieci albo chodząc na studia, brutalnie mordowały w sobie wszystkie cechy, jakie czyniły je wartościowymi. A on tylko martwił się o te biedne istoty, o to, jak trudno będzie im znaleźć męża tak dobrego jak on, a niezaopiekowane pewnie szybko zginą gdzieś w tym świecie i oszaleją bez towarzystwa głowy rodziny. Chłopcy wychowani przez samotne matki za to staną się niemalże kobietami, jak ten biedny głupi Ivo, pierwsza z ofiar nowego systemu.
I kiedy wyrośnie pokolenie takich mężczyzn i takich kobiet, miękkich, rozlazłych, nie trzymających się swojej roli, to już nic z ludzkości nie zostanie. Nie będzie miał kto iść do wojska, i nie będzie kto miał zostać z dziećmi w domu. Biedne, zaniedbane dzieciaki nie mające nawet szansy na zostanie kimś porządnym.
Tak więc biedak cierpiał na deficyt prawdziwych kobiet i prawdziwych mężczyzn. Smętnym wzrokiem patrzył na horyzont, pewien, że po objęciu rządów przez tą małą dziewczynkę, i tego pedała z dziwnymi pomysłami opiewającymi przygarnianie obdartych dzieci z ulicy, świat po prostu spłonie.
Pełen rezygnacji i ubolewania nad pokoleniem, które nigdy nie chciało słuchać jego rad, trwał jako poszkodowany tego świata, zajmując się ostatnią pasją jaka mu została. Zajmował się więc prawem, prowadząc rozprawy z wyważeniem, zawsze wiedząc jak docisnąć przesłuchiwanego, żeby powiedział to, co było od niego wymagane.
Aż pewnego pięknego dnia, jego miłość do prawa jednak splotła się z miłością do kobiet. Bo o to na rozprawie swojego życia przekonał się, że prawdziwe kobiety jednak istnieją. I to takie naprawdę idealne, takie, które bez wachania poprosiłby o rękę. Że też Erwin Smith nigdy nie mówił nikomu, że ma młodszą siostrę. Chociaż może i dałoby się zrozumieć, taki kwiatuszek trzeba chronić, a przede wszystkim upewnić się, że trafi w dobre ręce. Pewnie dlatego oddał ją swojemu przyjacielowi, w umyśle Ethana tym samym zostając strażnikiem tej resztki społeczeństwa, która będzie tworzyła prawdziwe rodziny.
Ale też fakt, że Lara do kogoś należała, nie był w stanie jakoś bardzo zrazić Ethana. W końcu on też był prawdziwym i kompetentnym mężczyzną, a i w wojsku nie był, więc byłby w stanie spędzać z nią więcej czasu niż Levi. Myślał nawet, czy jakoś nie zagadać w tym temacie do Smitha, ale wstrzymywał się z tym do końca sprawy.
Skłamałby mówiąc, że nie wydłużał czasu rozpraw, żeby sobie na nią dłużej popatrzeć. Po prostu kobieta idealna, młodziutka blondyneczka, wyglądająca na przytłoczoną towarzystwem tak wielu mężczyzn, szukająca pocieszenia i ochrony w swoim narzeczonym. Naturalnie tą ochroną mógłby być też sam Ethan, bo bardzo chętnie uspokajająco trzymałby ją za tą drobną rączkę.
A z każdą rozprawą Lara pokazywała tylko więcej swoich zalet. Była pogodzona z tym, jak głupiutka jest, bo widocznie rozumiała że nie musi myśleć, w końcu ktoś się nią zajmie. Ze swoim wyglądem laleczki na pewno miałaby wielu kandydatów. W dodatku z dnia na dzień wydawała mu się piękniejsza, nosiła ładniejsze sukienki, układała włosy, które z siana zmieniły się w śliczne fale, patrzyła na niego swoimi nierozumiejącymi oczętami i nawet wiedziała, kiedy siedzieć cichutko.
Jakby tego było mało, to nawet zgadzała się ulegać narzeczonemu, i adekwatnie wstydzić się tego w większym gronie. Przy nim pewnie też się wstydziła, ale nie jest to tak ważne jak fakt, że rozumiała jego potrzeby i swoją rolę. Jej jedyną wadą była służba w wojsku, ale jasnym było, że pewnie nawet nie wiedziała jak założyć sprzęt do manewrów, a korpus musiał być dla niej tylko bezpiecznym miejscem, blisko brata i narzeczonego. Bo w te historie o tym, że brała udział w zamachu stanu i walczyła z oddziałem Kenny'ego, nikt by nie uwierzył. Przecież jak, taka głupiutka? Taka drobna? Ta dziewczyna która dukała, że jej jedynym marzeniem jest gromadka dzieci?
Tylko idiota uwierzyłby w to, że robiła w Zwiadowcach coś poza zabawianiem Levia.
Tak, Lara szybko stała się obsesją Ethana, co zaczęli zauważać nawet jego znajomi, gdy za bardzo zapędzał się na wspólnych wieczorach z wishey. Raz, po jednym z wykładów na temat tego, jak to nie jest ostatnią szansą na ratunek dla kobiecości, i jak bardzo on by jej nie pomógł z przedłużeniem rodowodu, odezwał się jeden z jego zaufanych przyjaciół.
- Ethan. - wymamrotał, nieco przytłumiony ilością obecnego na wieczorze alkoholu. - Ty się będziesz na odbijanie lalki Leviowi szarpał? Samobójstwo.
Trochę racji miał, bo takiej kobiety to z rąk się nie wypuszcza, ale przecież mógł uzgodnić to z Erwinem i Levi nie miałby nic do gadania. Przez jakiś czas miał nawet nadzieję, że podbije swoje szanse zdecydowanie lepszym urodzeniem, niż to, którym mógł chwalić się kapitan. Tyle że potem okazało się, że wbrew plotkom jest synem szanowanego kupca. Mało tego, był też siostrzeńcem Keegana, czyli człowieka którego Ethan kojarzył ze studiów, i szczerze go nienawidził. Pieprzony pedał, ale z piękną posiadłością, piękną stajnią i błyszczącą karetą, pojawiający się na wykładach raz w miesiącu, i zdający wszystko z pierwszymi wynikami w przyśpieszonym trybie. Zaczynali studia razem, ale jebany Keegan skończył je trzy lata wcześniej, pewnie dając dupy dziekanowi.
No, ale jakim zjebem nie był stary Ollsen/Ackermann, to reprezentował klasę wyższą niż Ethan. Tak więc nie mógł już doczepić się do statusu Levia, który miał szlachetne pochodzenie ze strony i ojca i matki. Tyle że istniały inne sposoby, a w bezpośredniej rozmowie Erwin wydawał mu się nawet przychylny. I to był dobry znak, każde przewrócenie oczami generała na temat Levia było na wagę złota. A ile złota Ethan by nie dał, żeby to drobne ciałko i słodka głupota dziewczyny należały tylko do niego.
W dodatku jaką piękną była dla niego muzą, jaką inspiracją, jakie świetne rozwiązania przychodziły mu do głowy gdy była na sali. Bo w tym wszystkim przecież chodziło o wyrok, a zabicie Kenny'ego, mimo że sprawiedliwe i dałoby mu satysfakcję, zaczęło zdawać mu się strasznie durne. W końcu teraz ustrój się zmienia, dobrze byłoby podlizać się Zwiadowcom, dać im obiekt do eksperymentów, znaleźć ładne kobiety z szerokimi biodrami i wykorzystać Kenny'ego do stworzenia pokolenia super-żołnierzy.
Bo pewnie Levi i tak wcześniej czy później doczeka się potomstwa z Larą czy tam inną kobietą, Franz miał już syna, wkrótce dostanie żonę i będzie miał jeszcze kilkoro dzieci, a co do Mikasy to mowa o małżeństwie mogła być dopiero za rok. O trwałość rodu raczej nie musieli się martwić, bo jeżeli faktycznie Kenny miał siedemnastu kuzynów, to rodzina była naprawdę jedną z tych wielodzietnych.
W krótce więc Ethan podjął decyzję o oddaniu Rozpruwacza w ręce korpusu, licząc tym samym na wystarczające uznanie Erwina żeby oddał mu swoją siostrę. Oczywiście był gentlemanem, więc zamierzał poinformować dziewczynę o tym, że może jej narzeczony się zmieni. W końcu dobrze żeby wiedziała, że nie ma co się go bać, że on jest dobrym mężem, że z Nitą to już się rozwodzi, a przede wszystkim że nie ma jej za złe że sypiała z innym, bo w końcu była to jej powinność.
Znalezienie jej okazało się jednak trudne, bo zniknęła zaraz po wyroku, a że mieszkała obecnie w zamku, trzeba było bardzo się starać żeby gdzieś ją spotkać. To dobrze, bo stanowiła urocze i słodkie wyzwanie, na którego resztę życia stary sędzia miał już plan.
Więc łatwo wyobrazić sobie jego zdziwienie, kiedy wreszcie, kompletnie przypadkowo, udało mu się spotkać ją na rynku, a Lara nie miała ani sukienki, ani przewieszonego przez rękę koszyczka z zakupami. Właściwie, wyglądała na coś, co Ethan nazywał skazą pokolenia, łażąc z jakaś koleżanką między straganami i ze śmiechem komentując jakąś sytuację z ich przeszłości. Wcześniej wydawało mu się, że nie ma piegów, że ma ładniej ułożone włosy, i że w swoim zachowaniu jest dużo bardziej delikatna.
Nie było jednak odwrotu kiedy na siebie wpadli, a Ethan wciąż wmawiał sobie, że może targają nią te głupiutkie kobiece emocje, przyczyna tak wielu rozpadów związków. Jednak jego wyśniony, wymarzony ideał zdawał się całkiem głuchy na jego przemowę, a bardziej niż kandydatem na męża Lara zdawała się zainteresowała jedzeniem jakiegoś wymyślnego ciastka.
- Ale ty wiesz... - oznajmiła w końcu, głosem tak dalekim od jej zwykłego szczebiotania. - Że Erwin nie decyduje za kogo ja wyjdę? A już tym bardziej ty o tym nie decydujesz. Jestem z Leviem bo go kocham, a on kocha mnie. I nie jest bezczelnym bucem, który widzi mnie jak jakieś szalone połączenie głupiutkiej małej dziewczynki, dobrej żony i wyuzdanej prostytutki. Nie obrażając prostytutek.
Próbował się jeszcze kłócić, jakkolwiek wtrącić, ale ledwo otworzył usta, znowu się odezwała.
- Taaaa... Jakbym faktycznie była młoda i głupia, byłoby mi ciebie nawet trochę szkoda. Być takim idiotą, żeby za swoje urojone fantazje wypuścić na wolność największego mordercę wszech czasów. Postrzeganie kobiet jako ludzi z pewnością by ci pomogło.
Odeszła, ciągnąć za ramię koleżankę, a wyobrażenie Ethana o sielskich dniach z piękną żoną w sekundę pękło. Jego wściekłość, jego zrozumienie co do tego, że faktycznie został zmanipulowany, zostały szybko stłumione przez jedną, jakże prostą myśl.
Jednak nie ma prawdziwych kobiet. Są tylko bezużyteczne, chciwe szuje, takie jak ta.
**********************************************************************
- Naprawdę? - Levi odwrócił wzrok od swojego oddziału, który obecnie po prowadzonych przez niego ćwiczeniach zdawał się półżywy.
- Tak, typ przerwał mi jedzenie ciastek i zaczął pierdolić o ślubie, mam temat do gadania z dziewczynami przez cały wieczór. Ale mam też ciastka dla ciebie, szlachetny paniczu, odbyłem rozmowę z bratem twej narzeczonej, pragnę poinformować, iż twe zaślubiny mogą się nie odbyć, ble ble...
Kapitan wyciągnął rękę po ciastko, które mu podawała, już po jednym gryzie rozumiejąc że ma w sobie więcej cukru niż przyswoił przez całe życie. Nie lubił słodyczy, nie jadł ich na tyle długo, że ten rodzaj smaku stał się dla niego czymś nienaturalnym i mdlącym. Mimo wszystko dojadł resztę, ze spokojem słuchając gadania Lary.
- Ciebie to nie rusza? - zapytał w końcu, starając się ukryć zdziwienie jej lekkim, beztroskim tonem którym opisywała sytuacje.
- Nie no, wkurwia, ale idzie się przyzwyczaić. Pamiętam, że kiedyś jedna z dziewczyn z Poczekajki miała kompletnego świrusa na karku. Prześladował ją z rok i to do tego stopnia, że nie mogła nigdzie chodzić sama. Znajdowaliśmy liściki do niej w różnych miejscach, łaził za nią, kradł jej ciuchy ze sznurka na pranie, włamywał się do kamienicy i próbował ją porwać, i znaleźliśmy typa dopiero kilka miesięcy potem. To było chore, nie mieliśmy pojęcia skąd wiedział o tym wszystkim, a laska miała mocną paranoję potem. Ethan też jest pierdolnięty, ale chociaż wiemy kim jest. I raczej jak mu fantazje prysnęły, to odpuści, a jak nie, to przestrzelę mu stopę.
Cóż, skromnym zdaniem Levia, to nie Ethan był tu problemem. Znaczy, był oczywiście dziwnym rodzajem zboczeńca i świrusa, będąc przy tym koszmarnie obrzydliwym. Ale był też starym sędzią, który nie mógłby zrobić Larze żadnej realnej krzywdy. Prowadził sprawę Kenny'ego właśnie z tego względu, że nie miał zbyt wielu znajomości wśród rządu, poza tym po przewrocie stanu i tak jego dotychczasowa obstawa szybko by zniknęła. Na pewno nie byłby też na tyle głupi, żeby nasłać kogoś na dziewczynę, raczej nikt nie podjąłby się też takiego zlecenia, a gdyby próbował coś ugrać samodzielnie, to na pewno skończyłby z jakimś mocnym urazem.
Jednak, chociaż Lara mówiła spokojnie, z nutą rozbawienie, jakby opowiadała o wycieczce po bułki, czuł w jej głosie coś dziwnego. Jakąś domieszkę nie tylko irytacji, ale też dziwnego bólu. I wtedy zrozumiał, że o ile Ethana musiała uznać za przelotny element życia, prawda, obmierzły i znienawidzony, to fakt, że sędzia wspomniał o swojej rozmowie z Erwinem, musiał ją zaboleć. Jeszcze jakby była to część jakiegoś planu ratowanie Kenny'ego, gdyby Smith wcześniej ustalił to z siostrą...
Ale nie powiedział jej tego. Ani przed rozmową z sędzią, ani po niej, a nie miał przecież podstaw do ukrywania przed dziewczyną planu, w którym aktywnie uczestniczyła. Wręcz powinien wszystko jej wyjaśnić, żeby sytuacja przebiegła sprawniej.
Skoro wyraźnie nic nie wiedziała, a Erwin sam mówił, że ratowanie starego Ackermanna nie ma sensu, natomiast powieszenie go byłoby znakiem potęgi nowej władzy... To były szanse, że rozmowa z Ethanem była prawdziwa.
Z jakimś popierdolonym staruchem, który z powodzeniem mógłby być nawet jej dziadkiem.
- A ty nie powinnaś ćwiczyć? - mruknął Levi, popychając ją w stronę wydeptanej przez służbę ścieżki, ciągnącej się przez ogrody wokół zamku. - Przynajmniej dziesięć kółek.
Coś tam ponarzekała pod nosem, ale pobiegła truchtem przed siebie. Kapitan zaczekał kilka chwil po tym, kiedy zniknęła za zakrętem, i odwrócił się na pięcie, szybkim krokiem kierując się do zamku. To był bardzo zły pomysł, bo w związku z koronacją odbywała się obecnie masa obrad, w których czynnie uczestniczyły największe osobistości. Jednak Levi nie czuł szczególnej potrzeby chylenia czoła przed lordami czy generałami, których teraz już i tak znał prywatnie.
Zresztą, nawet gdyby miał w sobie jakaś pokorę, która podpowiadała mu kiedy przyklęknąć, a kiedy powiedzieć "wasza wysokość", w tym momencie kompletnie by zniknęła. Z każdym krokiem coraz silniejszy gniew wzbierał w nim coraz bardziej, zaciskał pięści tak mocno, że pod drzwiami musiał otrzeć z nich krew, bo paznokcie wbiły mu się w skórę. Nawet przez sekundę nie próbował ochłonąć, zatrzymać się i pomysleć, czy robi dobrze. Miał pełne prawo do tego, jak się czuł, a ta banda dyplomatów w gajerach mogła mu naskoczyć.
- Erwin. - rzucił tak lodowatym tonem, że przy długim stole na sekundę zapanowała cisza, a oczy wszystkich skierowały się na niego. Tylko w spojrzeniu Colta widać było, że cokolwiek Levi zrobi, ma jego pełne poparcie.
- To nie jest dobry moment. - odpowiedział generał, starając się wrócić do dyskusji.
- A kiedy jest dobry? Jak próbujesz sprzedać siostrę?
Raczej ton jakim zostały wypowiedziane te słowa zadziałał bardziej niż treść, bo zbiorowisko siedzących w pokoju ludzi pewnie już dawno pooddawało komuś swoje córki. Przez moment wokół było słychać tylko głośny odgłos kroków Levia odbijający się od ścian.
- Levi. - Erwin musiał mieć jakąś złudną nadzieję, że przywoła go w tym momencie do porządku.
- Nie denerwuj mnie. - uciął, zatrzymując się w końcu obok niego. - Ty nie wiesz, że nie masz żadnego głosu w tej sprawie? Gówno ją obchodzi co tam pieprzysz pod nosem, bo na żaden ołtarz byś jej nie zaciągnął, ale jesteś w tym tak bezczelny, że się tobą brzydzę.
Tym razem próbował odezwać się Ethan, ale o ile na dyskusję z Erwinem Levi miał jakieś resztki nerwów, to tego człowieka nie zamierzał słuchać w ogóle. Ledwo sędzia otworzył usta, kapitan gwałtownie uderzył w stół, nawet nie patrząc w stronę mężczyzny. Może i dobrze, bo od karcącego spojrzenia bardziej wymowne były sterczące teraz z połamanego mebla pełne drzazg deski. Ethan, wciąż w milczeniu, ostrożnie odsunął się nieco dalej.
- Ostatnie pytanie, to był jakiś plan, czy faktycznie z nim rozmawiałeś? - Ackermann postanowił dać dowódcy ostatnią szansę, ale milczenie jakie otrzymał w zamian było wystarczające.
Tak bardzo trudno było mu uwierzyć w to, że człowiek, którego przez tyle lat uważał nie tylko za przyjaciela, ale też swego rodzaju zbawcę, mógł zachować się w taki sposób. Tak obrzydliwie, tak przebiegle, i to względem swojej rodzonej siostry, osoby, która tak bezrefleksyjnie go kochała. I po co? Jaki miał interes w tym, żeby w ogóle się dogadywać z sędzią? Już nigdy w życiu nie będą potrzebowali tego człowieka, który pewnie i tak zejdzie na zawał w ciągu najbliższych pięciu lat.
Do tej pory myślał, że dla Lary wylądowanie na ulicy musiało być mocną traumą. I z pewnością było, ale niewymiernie gorszy los spotkałby ją, gdyby pozostała w domu rodzinnym. Trafienie pod skrzydła Franza zapewniło jej chyba zdecydowanie zdrowszy pogląd na rzeczywistość. Wychowanie przez Erwina chyba w pełni stłumiłoby jej prawdziwą naturę, a jeżeli osoba o takiej ambicji i ciekawości życia zostałaby sprowadzona do roli żony, to byłaby to dla niej ogromna krzywda.
A ten skurwysyn próbował nie tylko zaskarbić sobie jakieś prawa do decyzyjności Lary, ale też bardzo widocznie chciał jej zrobić krzywdę. Tylko jak mógł być jednocześnie w stosunku do niej tak okrutny, żeby traktować ją jak przedmiot, i tak opiekuńczy, żeby dostać jakiegoś dziwnego ataku gdy myślał że zginęła?
Jak mógł zachować się tak podle w stosunku nie tylko do jedynego członka rodziny, ale też do osoby którą Levi tak bezgranicznie kochał, że tylko jakieś resztki szacunku powstrzymywały go przed wybiciem Erwinowi zębów o krawężnik.
Nie było czasu ani atmosfery odpowiedniej do tego typu pytań, bo cisza w pokoju zaczęła się niebezpiecznie wydłużać, a Levi właściwie dostał już co chciał.
- Jeżeli jeszcze raz wydarzy się taka sytuacja, odchodzę z wojska. Sam wywalcz Ludzkości wolność. - rzucił jeszcze na odchodne. I dopiero wtedy, zza jego pleców wybuchła wrzawa głosów, ale to ton Erwina, tak pewny swego, dotarł do jego uszu jako pierwszy.
- I gdzie pójdziesz?
- Nie wiem, generale. - wtrącił leniwie Colt. - Być może pójdzie na dworek swojego wuja w Stohess? Na moich ziemiach też jest zawsze mile widziany.
Trzasnął drzwiami, przy okazji chyba je uszkadzając. Więc miał go za takiego człowieka? Który nie ma gdzie pójść, jeżeli nie będzie akurat leżał u jego stóp? To by się kurwa zaskoczył, gdyby łaskawie zobaczył wszystkie zmiany w życiu Levia jakie nastąpiły w przeciągu tel roku. Jeżeli tylko zrozumiałby, że nie tylko miał rodzinę, ale okazało się też że miał ludzi, których mógł uznać za przyjaciół. Miał też miłość swojego życia, wkurwiającego psa, własny dom i pieniądze na remont. Prawda, nie wiedział w jakiej dokładnie pracy mógłby się odnaleźć, ale na dobrą sprawę byłby pewnie przydatny w wielu zawodach.
Nie zamierzał oczywiście porzucać kariery w wojsku. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest ważny, i mimo że ta praca często nadwyrężała jego nerwy, nawet przez myśl nie przemknęłoby mu zostawienie całej Ludzkości bez wszystkiego, co mógł dla niej zrobić. Może na emeryturze pomyśli nad innym zajęciem.
Przez resztę dnia chodził podirytowany, w myślach niemal nieustannie rozgrywając różne scenariusze kłótni z Erwinem, i wyciągając mu coraz to nowsze brudy z przeszłości. Bo gdyby się zastanowić, było ich naprawdę sporo, a gdyby się uprzeć to niektóre podchodziły również pod kwestie sądowe. A pamiętasz, jak obciąłeś żołd naszym ludziom, żeby zebrać fundusze na badania, a twoja płaca została bez zmian? A to, kiedy kazałeś nam kraść racje żywnościowe stacjonarki? Kiedy dosłownie posłałeś moich przyjaciół na pewną śmierć, żeby... co? Żeby udowodnić mi okrucieństwo Tytanów? Jak porzuciłeś własną siostrę, nie odwiedzałeś jej w szpitalu, jak latami oszukiwałeś inwestorów, jak mnie ignorowałeś całymi tygodniami pomiędzy kolejnymi wyprawami?
Wszystkie te rzeczy były tak dokładnie okryte kołderką uprzejmości, że mogły uchodzić za wręcz idealne manipulacje. O ile część nich dało się wyjaśnić złą sytuacją materialną korpusu, to te dziwne skurwysyństwa jakie robił ludziom ze swojego otoczenia były już zwyczajnie podłe, albo czysto złe. Jak mógł przez tyle lat być tak ślepy? Dopiero gdy Lara dołączyła do wojska, Erwin bardzo wyraźnie zaczął się potykać w swoich działaniach. Widocznie była w jego życiu tak nieprzewidzianą zmienną, że sama jej obecność powolutku zaczęła ukazywać jego prawdziwą osobowość.
Nie ma więc co się dziwić, że kiedy Erwin zapukał wieczorem do drzwi sypialni Levia, pytając czy mogą porozmawiać ten rozważał czy w ogóle go wpuścić. Jednak Lara jeszcze nie wróciła, więc nie mogła ułatwić mu tej decyzji, a w końcu żołnierskie posłuszeństwo wygrało. Najwyżej znowu się pokłócą.
- Ale wpadłeś na tą rozmowę. - zaczął generał, opierając się plecami o ścianę. - Mieliśmy nadzieję że to Franz, ale ten idiota znowu nie przyszedł.
- Ten idiota i tak zrobił ostatnio wystarczająco dużo. - odwarknął Levi. - Ma dziecko, ma Hanji, ma schizofrenie i rzuca używki w międzyczasie próbując ustalić nowy system prawny.
- No tak, tak... To teraz i tak nieistotne, chciałem z tobą tylko porozmawiać.
- Chciałeś wydać Larę za jakiegoś starego dziada.
- Cóż, nie do końca...
- To jak, kontrakt na roczne małżeństwo sobie wymyśliłeś, czy inne gówno?
- Słuchaj, nie chcę jej na siłę za nikogo wydawać, ale przyznaję, nie chcę żeby wyszła za ciebie.
- Bo? - wydusił po chwili, boleśnie świadomy tego, że Erwin może mieć rację. Może nie był najlepszym z wyborów. Ale starał się, tak bardzo starał się być najlepszy jak tylko mógł.
- Bo nie chcę, żeby musiała po tobie płakać jak umrzesz. Nie chcę, żeby każdego dnia narażała w wojsku swoje życie, bo ty tutaj jesteś, i nie chcę żeby siedziała sama, kiedy tu zostaniesz, a ona będzie siedziała na przykład w domu z...
- Pójdzie na studia.
- Tak, pójdzie zrobić dyplom.
- A wiesz, z jakiego kierunku?
- Medy...
- Psychologia. A wiesz, czy chce rzucić wojsko?
- Lepiej byłoby, gdyby je rzuciła, obaj to wiemy. Nie dość, że cię rozprasza, to jeszcze bezmyślnie i egoistycznie się naraża. Nie chciałem, żeby nagle wychodziła za Ethana, chciałem odzyskać twojego wujka i zerwać umowę z sędzią, ale faktycznie, miałem zamiar porozmawiać z nią o kilku zmianach. Jest naprawdę dużo ludzi, przy których mogłaby liczyć na bardziej stateczne życie.
- Mam lepszy pomysł. - powiedział powoli Levi. - Pójdziesz spać, a o swojej siostrze będziesz rozmawiać z nią, zamiast za jej plecami gadać o jej małżeństwie z każdym przypadkowym facetem o statusie który ci odpowiada.
- Ona nie porozmawia ze mną tak jak ty, jest jeszcze młoda i trochę narwana, wiesz, że łatwo robi sobie krzywdę. Levi, bądź rozsądny.
- Jestem. - odparł twardo, wypychając go za drzwi.
Słychać było, że stał tam jeszcze dłuższy czas, zanim w końcu odszedł. Jednak jego gadanie zasiało w kapitanie ziarenko niepewności, dotyczące tego, czy na pewno jest dla Lary odpowiedni. Nie, zasiał to złe słowo, ziarenko zapewniające że na nic nie zasługuje, a już szczególnie nie na nią, siedziało w jego głowie od miesięcy.
Teraz Erwin po prostu je podlał, i miał zamiar powolutku patrzeć na to, jak wzrasta. Bo co ty masz, Levi? Tak, masz prawo do procenta majątku wuja, masz dom, masz fałszywy status. Ale to nie sprawi że nagle zasłużysz. Nie zaczniesz traktować jej tak, jak na to zasługuje, i przenigdy nie zostaniesz takim typem zabawnego, i lekko irytującego romantyka jakim jest twój kuzyn.
Wierzył szczerze w to, że Lara da sobie radę i że większość sytuacji w korpusie nie jest dla niej realnym zagrożeniem, ale to nie niwelowało ryzyka. Jemu też raczej szybko nie stanie się krzywda, ale gdyby...? Czy faktycznie stresował ją ciągłym życiem pełnym groźby śmierci?
Bezpieczniejsza byłaby w Stohess, to fakt, ale skoro Erwin podsunął mu tę myśl... To możliwe że nie mógł w ogóle jej ufać.
Tego próbował się trzymać, ale jednak długo nie mógł zasnąć, gapiąc się w sufit i rozważając wszystkie możliwe opcje. Najgorsze było to, że w jakiś sposób wiedział, że generał próbował nim zmanipulować, bo Lara nigdy nie istniała w jego planie na dalsze życie, i niewyobrażalnie mu przeszkadzała. Ale z drugiej, w jego głowie odezwał się ten dziwny głosik podświadomości, krzyczący, że przecież TEN człowiek nigdy nie mógł chcieć dla niego źle.
Tak, Levi doświadczał właśnie tego nieznośnego bólu głowy, który był fragmentem odziedziczonego po pierwszych przodkach jestestwa. Ta niewidzialna smycz, którą Ackermannowie byli szarpani przez swoich właścicieli od ponad tysiąca lat, która wymuszała nieograniczone niczym bezwzględne posłuszeństwo.
Uczucie było porównywalne do najbardziej pierwotnej formy lęku, tak dzikie i zwierzęce, że każdy chciałby mu po prostu zaufać. Bo przecież poddanie się mu jest tak łatwe, nie wymaga żadnego wysiłku, i sprawi, że poczujesz się lepiej. Tak, biedny psie, wróć do pana, przecież on chce dla ciebie tylko dobrze. Może jesteś zbyt tępy żeby to zrozumieć, ale instynkt nie może cię zawieść, nie teraz. To nie tak, że zostałeś dopasowany do pierwszej osoby, która jest personifikacją cech charakteru, którym twój zmodyfikowany kod genetyczny ma być oddany.
To na pewno nie tak, że kiedyś ktoś bał się was tak bardzo, że wymógł na was niemal ślepą służalczość. Że pozbawił was możliwości zamiany w Tytanów, że wysłał was na wieczną wojnę, setkami lat traum krusząc wasze zdrowie psychiczne, bo dopilnował, żebyście dziedziczyli też obraz tego całego okrucieństwa. Że podrzynał gardła matkom waszych dzieci na ich oczach, żeby wzbudzić w was tak pożądaną siłę, że istniał specjalny program treningowy i ściśle kontrolowany rozród w hermetycznej, odciętej od społeczeństwa rodzinie.
Bez wątpienia, projekt Ackermann był wybitnym osiągnięciem, w każdym calu przemyślanym i zadziwiającym okrucieństwem, które budziło mimowolny podziw.
Ale nieważne, jak bardzo przez tysiąc lat nie starali się naukowcy, jak wypaczona została genetyka ludu wojowników, nigdy nie dano rady wyplenić z nich siły, która już nie była tak potrzebna. Mimo setek tysięcy modyfikacji i eksperymentów, nadal nie byli zupełnie poddanymi laleczkami, zatrzymując fragment wolnej woli, tak bardzo niepożądanej w klanie.
Jak się okazywało, była to odwaga na tyle duża, by dać radę sprzeciwić się zwierzęcemu lękowi przywiązania. I pewnie dlatego każdy kto się sprzeciwił, natychmiast ginął.
Jakże trudno uwierzyć w to, że to tak wiele lat prób uzyskania wojownika idealnego wpływało teraz na Levia. Na człowieka, który nigdy nie był objęty dworskim programem nauczania, a o jakiś zaszczytach nie słyszał niemal całe życie. A to jednak pieczołowita praca setek królów właśnie się na nim odbijała, powodując ból głowy tak silny, że tłukł ręką w ścianę, żeby tylko świeży ból zranionej dłoni przyćmił ten huk wewnątrz czaszki. I to przez te szkolenia i plany wielu szalonych naukowców doświadczał najwyższej formy zwierzęcego lęku, przez który chciał płakać, i miał wrażenie że jego serce zaraz na zawsze się zatrzyma.
Dasz radę zerwać smycz, to nie jest niemożliwe. Ale jest kurewsko przerażające i bolesne.
Niestety, kapitan nie miał pojęcia o niewidzialnej smyczy, więc swój stan najchętniej zgoniłby na jakaś nieznaną chorobę. Właściwie nie tylko on, bo kiedy Lara wróciła do sypialni, wydawała się niemal przerażona jego widokiem. I mowa tutaj o osobie, która niejedno w życiu widziała, włączając w to dziwne ataki Franza.
Dziewczyna była zaniepokojona do tego stopnia, że do rana Levia oglądało jeszcze dwóch lekarzy, ale obaj rozłożyli ręce, mówiąc że to może być silna migrena połączona z jakimś atakiem paniki albo histerii. Co było zwykłym pierdoleniem, bo migrena tak kurewsko nie boli. Widocznie Lary nie uspokoiły ani opinie medyków, ani słabe zapewnienia kapitana, że zaraz mu przejdzie. Do rana siedziała przy nim, pomagając mu popić jakieś gorzkie tabletki i ziółka, z jakiegoś powodu kładąc mu też okład na czole. Jednak jakąś faktyczną pomoc dały mu dopiero leki nasenne, bo ledwo zadziałały, to wszystkie objawy odpuściły. W końcu we śnie nie mógł próbować pogodzić się z tym, że może Erwin niekoniecznie chce dla niego dobrze.
Bóle głowy nie odpuściły, ale przy każdym ataku były nieco słabsze. A najbardziej osłabły po tym, jak w końcu Kenny pojawił się gdzieś w zasięgu wzroku, i jednego poranka dźgnął palcem Levia pomiędzy łopatki.
- To prawda, co gadają? - rzucił od niechcenia.
- Co prawda? - odwarknął kapitan, opierając się chęci kopnięcia wuja. Był skurwysynem, ale nie po to go z Franzem ratowali, żeby teraz go skatować. I chociaż oboje czuli do niego ogromną niechęć i nie zamierzali mu wybaczać, to musieli przyznać, że Kenny ostatnio bardzo wyraźnie próbował nawiązać z nimi relacje. I nie zniknął.
- Że wlazłeś na obrady niedawno i Erwina opierdoliłeś, było tak?
- Tak.
- Dlatego, że chciał wydać twoją laleczkę za chuja starszego niż ja?
- Tak.
Nic nie odpowiedział, ale poklepał Levia po ramieniu z bardzo widocznym uznaniem w spojrzeniu. Zupełnie tak, jakby zrobił dobrze. Więc możliwe, że jego myśli też były na dobrym torze.
**********************************************************************
Pomijając to, że od jakiegoś czasu Erwin zupełnie nie odzywał się do swojej siostry, to dzień wielkiej koronacji był dla niej całkiem udany. Prawda, Ivo mógł rano nie wpieprzyć się do jej sypialni z buta, wrzeszcząc i wydając inne dźwięki szatana, ale też nie można było go oskarżać. W końcu i tak musieli już wstawać, a Levi nawet nie zrobił mu szczególnej krzywdy.
Poza tym, to szlachcic przybiegł z listem, z którego treści wynikało, że nowy właściciel lokalu w Stohess w końcu przekonał się co do jego sprzedaży. Co prawda koszmarnie wywindował cenę, ale była to jedyna opcja, w której wszystko zgadzało się w wyobrażeniami dziewczyny. Blisko mostu, na parterze kamienicy, nawet z małą sypialnią na piętrze. Pieniędzy i tak powinno jej starczyć jeszcze na drobny remont, dopięcie formalności i kupno zaopatrzenia. Mogą zatrudnić pracownika, a Levi sprzedawałby sobie tylko w trakcie przepustek, albo na emeryturze.
O ile oczywiście jej dożyją.
Jakby tego było mało, to miała jeszcze niepowtarzalną okazję na odstawienie Levia jak szczura na otwarcie kanału. Wyglądał naprawdę obłędnie ubrany jak młody królewicz, poza tym dał sobie nawet zaczesać włosy do tyłu, co zaskakująco mu pasowało. Zdawał się co prawda nieco markotny, ale Lara zrzuciła to na stres związany z wydarzeniem, na którym będzie tak wielu ludzi, i jego ostatnio ogólnie słabe samopoczucie.
Nie miała pojęcia, skąd biorą się te dziwne stany, ale przynajmniej leki działały. Ostatniej nocy na szczęście ominęło ich to całe piekło, bo Levi zasnął dość szybko, co nie znaczyło że nie sprawdzała mu temperatury i tętna co pięć minut. Być może zaangażowała się w to nieco za mocno, bo przy tym go budziła.
Ale ogółem, tradycyjnie zakryła swoje wszystkie zmartwienia związane z Erwinem za pomocą wpadnięcia w wir pracy, zupełnie jakby przygotowanie koronacji było tylko i wyłącznie jej zadaniem. Dlatego absolutnie każdy, nie wyłączając nawet Kenny'ego, był przygotowany do wydarzenia na dobre kilka godzin za wcześnie. No dobra, może jednak Kenny nie był tak do końca gotowy, bo wyrwał z klapy swojej marynarki ozdobny wzór z fioletowych koralików, a obecnie był zajęty wszywaniem w jego miejsce identycznego sznurka z białych korali, co było kompletnie bez sensu. Ale poza tym, wszystko było gotowe.
- Jak wyglądam? Cudownie czy wspaniale? Masz tylko te dwie opcje. - zapytała, z dumą przeglądając się w lustrze. W takich momentach niemal żałowała, że ominął ją etap, w którym powinna nosić pięknie wyszywane sukienki. Była zbyt mała na bardziej wyrafinowane kroje, kiedy żyła jeszcze pod opieką brata, a potem niemal całkowicie zarzuciła sukienki na rzecz spodni, ze względów czysto praktycznych. W sukni ciężko byłoby się wspinać po budynkach, a falbanki zawsze by szeleściły, rujnując każdy kamuflaż.
- Czemu na codzień nie układasz tak włosów? - mruknął tylko niezmiernie znudzony Levi, opierając się ramieniem o framugę. - Teraz wyglądają jakby widziały mydło, a nie jak sterta siana.
- Bo to masa roboty jest. Myślisz że w wojsku mam czas na czesanie ich tylko po użyciu setki kosmetyków? Poza tym tylko trochę się kundlą. - odpowiedziała, nie tracąc entuzjazmu. Sama przed sobą musiała przyznać, że jej włosy miały potencjał do układania się w lekko skręcone loki, ale doprowadzenie ich do takiego stanu wymagało mnóstwa czasu i wysiłku. Ciężko o to zadbać, kiedy cały dzień nosi się kilkanaście kilogramów żelastwa, a w nocy chce się tylko spać. Nie mówiąc o braku dostępności kosmetyków.
- Chodź chodź. - pokiwała dłonią, przywołując do siebie Levia, po czym ustawiła się z nim przed lustrem. - Wyglądamy jak para królewska. Masz ochotę obalić rząd trochę bardziej?
- Nie.
- Ten entuzjazm, za to właśnie kocham cię najbardziej. I za nonszalancki, kompletnie niewymuszony uśmiech.
- Też nie.
Odkąd pierwszy raz zobaczyła go uśmiechniętego, namawianie Levia do tego, by się zaśmiał, stało się niemalże rutyną. Jedną z tych z góry skazanych na niepowodzenie, a jednak istniejących.
- A wiesz, że pięknie się śmiejesz? - spróbowała jeszcze raz, bardziej się o niego opierając.
- Twarz mnie od tego boli.
- Byś się częściej uśmiechał to by się mięśnie przyzwyczaiły. - mruknęła, całując go w policzek. - Jak głowa?
- Nie boli.
- Ale jak zacznie boleć w trakcie koronacji, to daj znać i wyjdziemy.
- Zorientujesz się po tym, jak spadam z ławki.
- Dobra chuj, Kenny cię wyniesie.
- Myślałem że go nie lubisz.
- Bo nie lubię.
Nie było opcji, że póki co zapała nagle do Kenny'ego jakimkolwiek pozytywnym uczuciem. Nie po tym, jak tak zjebał psychicznie Levia i Franza, a potem miał czelność wracać. Żeby była w ogóle w stanie uwierzyć w jego wielkie nawrócenie, to musiałby postarać się bardziej, niż co jakiś czas zaczepiać krewniaków.
Ona w ogóle by nawet go nie ratowała, ale Leviowi zależało... I Cezar go bardzo sobie ukochał, więc stary Ackermann mógł żyć.
- Właśnie! - krzyknęła gwałtownie, przypominając sobie o psie. - Gdzie jego kołnierzyk?
- Czyj?
- Cezara! - kontynuowała, w panice przeszukując toaletkę, aż w końcu znalazła biały kołnierzyk od koszuli, z doszytą czerwoną muchą. Z namaszczeniem założyła go psu, przykrywając materiałem obrożę. Cezar wydawał się bardzo zadowolony, i tylko Levi był jakiś taki pewien, że wkrótce ich wszystkich zamkną w pokoju bez klamek.
Na samej koronacji było bardzo w porządku, nawet tak bardzo nie przynudzali, a i była okazja do pokazania będziemy środkowego palca. Mimo wszystko ceremonia ciągnęła się niewyobrażalnie, więc w pewnym momencie Lara razem z kapitanem zaczęli szturchać się łokciami, wskazując sobie palcem poszczególnych ludzi, albo szeptali o jakiś kompletnie nieważnych sprawach. Za to ich wierne psisko przestało być takie wierne, bo po kilkunastu minutach podreptało do Kenny'ego. Nikomu to szczególnie nie przeszkadzało, bo jak na mordercę to miał świetne podejście do zwierząt, a Cezar kochał go całym swoim psim sercem, ale Lara poczuła w sercu ukłucie zdrady.
Potem była okazja do obserwowania Lucasa, któremu wyraźnie koszmarnie się nudziło, więc łapał Franza za płaszcz i próbował się na nim huśtać. A Franz z całych sił nie chciał robić synowi przykrości, więc póki zachowywał się względnie spokojnie, nie zwracał mu uwagi.
I wszystko szło naprawdę wspaniale do momentu, kiedy po założeniu korony na łeb Franza, podczas oficjalnego koronowania jedynej prawdziwej królowej Ludzkości, ten pieprzony idiota wlazł za jakąś zasłonę, i przebiegł za nią uciekając z sali.
- Pojebany. - szepnął Levi.
- Wiem, że pojebany. - syknęła Lara, starając się jak najbardziej niezauważenie wyjść z ławki i przemknąć do wyjścia. W tym czasie kapitan podbiegł prawie na samo podium, skąd razem z Hanji w jakiejś dziwnej obławie złapali Lucasa, i wspólnie wrócili z nim do ławki.
Tymczasem Lara w myślach przeklinała Franza do dziesięciu pokoleń wstecz, biegnąc za nim tymi piekielnie długimi korytarzami. Już myślała o tym, czy nie dostał jednej z tych dziwnych faz, kiedy biegał w kółko i bił się z latarniami, czy to bezdech nie zmusił go do ucieczki po leki. Jednak widocznie nie miała racji, bo po półgodzinnej pogoni zdołała dopaść go dopiero w jakiejś piwnicy.
Już miała go opierdolić, kiedy zauważyła, że stał przed czymś, co wyglądało jak niesamowicie masywne drzwi do sejfu. I wtedy zaczynała rozumieć, że po drodze minęli wiele innych drzwi, z rozwalonymi zamkami albo wyrwane z zawiasów, które wyglądały na zmasakrowane całkiem niedawno.
- Franz... - odezwała się cicho, niepewna własnego głosu w półmroku i wilgotnej ciszy piwnic. - Musisz wrócić.
- Cicho. - wyszeptał z dziwnym szaleństwem w głosie. - Słyszysz, jak szepczą?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top