Rozdział 6

- Dobra, a ciebie co podkusiło żeby się zaciągnąć? - zapytał Eld, tym samym kończąc swój trwający jakiś kwadrans monolog i dając znak, że Lara też może w końcu coś powiedzieć. Jego gadulstwo mogło dać we znaki wielu osobom, ale dziewczynie wcale nie przeszkadzało. Po części dlatego że była przyzwyczajona do takich wywodów,  ale też dlatego że Eld mówił ciekawie i Lara nauczyła się dawno temu, żeby korzystać z jakichkolwiek źródeł informacji na każdy temat.

- Wiesz, ciężkie pytanie mi zadałeś. - odpowiedziała po chwili, machając nogami zwieszonymi zza krawędzi windy powoli sunącej wzwyż Muru. Jinn przypadł jej jako jedyny współpasażer, jako że platformy były dość małe.  - Chyba najbardziej dlatego że Erwin tutaj jest, ale też w sumie nie miałam innego planu na siebie. Poza tym przez dekadę zwiedzałam ten cały świat wewnątrz Murów, po czasie można zrozumieć jaki jest malutki i chcieć czegoś więcej.

- Czyli nie chciałaś być postrzegana jako bohater? - dopytał blondyn.

- Nie, na co mi to? Zawsze i wszędzie znali mnie tylko jako młodszą siostrę Erwina Smitha. A mi pasuje taki układ. Rozumiesz, każdy niby wie że istnieje, ale nikt nie kojarzy mnie inaczej niż dodatku do brata. Jak idę gdzieś z Erwinem, jestem ważna, bez niego nikt nie ma pojęcia kim jestem. A ty zaciągnąłeś się, żeby czuć się jak bohater?

- Trochę tak. - przyznał, drapiąc się po karku. - Miałem trzynaście lat, wiesz, ten cały bunt, odbiło mi. Zaciągnąłem się właściwie na złość rodzicom. Ale na drugim roku szkolenia, kiedy okazało się że naprawdę mam do tego smykałkę, postanowiłem że całkowicie się temu poświęcę.

- I to jeden z tych przypadków kiedy durny bunt nastolatka okazuje się przydatny. - uśmiechnęła się dziewczyna. - A jak rodzice?

- Są przerażeni. I dumni. Ale chyba bardziej przerażeni. A twoi?

- Ja i Erwin nie mamy rodziców. Gdybyśmy mieli, Erwina w życiu nie poniosłoby do wojska. Łeb by mu ukręcili. A jak on by został w cywilu, to ja pewnie też.

- Nie chcę cię martwić, ale generał mówił, że pewnie wrócisz do cywila i będziesz tylko współpracować z wojskiem kiedy sytuacja z Erenem się rozwinie.

- Erwin mówił też, że pisanie stopami jest ważną umiejętnością. Czasami tak pierdoli i nie ma co go słuchać. Która to twoja wyprawa? - dopytała tylko po to by zmienić temat. A już miała nadzieję, że Erwin nie będzie próbował wywalić jej z korpusu...

- Nie wiem. Po dwudziestej przestałem liczyć. Ale spróbujmy. - oświadczył i zaczął wyliczać. - Jestem w Zwiadowcach cztery lata. Od dwóch w Oddziale Specjalnym. Oficjalne wyprawy są jakoś dziesięć, może dwanaście razy rocznie, plus takie jak ta, to będzie... jakieś siedemdziesiąt wypraw za Mur.

- Nieźle.

- A to twoja pierwsza, co nie? - upewnił się, a Lara skinęłaś głową. - Boisz się?

- Raczej się nie boję, bardziej jestem podekscytowana. - wyjaśniła, nie mając ochoty na szersze omówienie sprawy. Dobrze znała uczucie strachu i była pewna że nie czuje przerażenia . Nie trzęsły jej się ręce, nie bolał brzuch, a zwinięty w ciasny supeł żołądek nie podchodził do gardła. Za to napięte mięśnie, rozszerzone źrenice i uśmiech który sam cisnął się na usta świadczyły o jednym. Że zaraz otrzyma długo wyczekiwaną dawkę adrenaliny.

Lara nie bała się od ponad dekady. Jako dziecko wychowane w dostatku i miłości w momencie utraty domu przeżyła taki szok, że od tego czasu nie była w stanie się bać, przeświadczona o tym, że nic gorszego jej w życiu nie spotka. Poza tym tyle razy przeżyła sytuacje które groziły jej w życiu, że uroiła sobie że jej zgon w wypadku jest zwyczajnie niemożliwy. Nigdy nie traciła nadziei na przeżycie, bo zawsze  w ostatniej sekundzie ratował ją jakiś cud.

A skoro ta filozofia pozwoliła jej w ostatniej chwili wymknąć się z szafotu, dokładnie w momencie kiedy niemal miała na głowie jutowy worek, to dlaczego nie miałaby zadziałać za Murami?

- Poważnie się nie boisz? Nic a nic? - dopytał Eld.

- No nie. Wiem, że to idiotyczne, ale jakoś nie potrafię. A wiem też że powinnam. Strach to potrzebna blokada, hamulec którego nie mam. 

- Imponujące. - parsknął chłopak. - Tym bardziej imponujące że Petra i Oluo za pierwszym razem posikali się ze strachu płacząc że chcą do domu.

- Słyszałem to! - wrzasnął nagle Oluo wyglądając z wyższej platformy. - Jesteś beznadziejny, Eld! Miałeś trzymać mordę na kłódkę!

- Ale czy ja kłamię? - odparł Jinn niewinnym tonem.

- Gówno mnie to interesuje! Prawdomówny się znalazł! - kontynuował wściekły Oluo, wymachując pięścią w kierunku Elda. - Czy nie możesz raz w życiu dotrzymać słowa? Czy to naprawdę tak cholernie trudne żeby...

- Ale przecież nic złego się nie stało. - Lara przerwała jego tytradę. - Ludzie robią ze stresu albo strachu różne dziwne rzeczy. Znałam gościa który obgryzał paznokcie, ale kiedyś jak robił to w nieodpowiednim momencie, to odgryzł sobie połowę kciuka. Wobec tego spodnie do wymiany nie są już takie upokarzające, co nie?

- Ale Eld i tak powinien trzymać jęzor za zębami. - fuknął Bozard.

- To akurat przydałoby się bardziej tobie. - dziewczyna uśmiechnęła się pobłażliwie. - Ile razy dzisiaj przygryzłeś sobie język?

- Ani jedn... - zaczął, ale w tym momencie jego winda, która dojechała już do końca muru, podskoczyła gwałtownie zrównując się ze szczytem. I właśnie wtedy Oluo przygryzł sobie język na tyle mocno, że z ust trysnęła mu krew. Natychmiast zasłonił twarz ręką i zniknął za krawędzią windy.

- On musi mieć serio sporo blizn na języku. - skwitowała rozbawiona Lara.

- Wiesz co, lepiej wstań i przejdź tutaj. - odezwał się Eld, wskazując na sam środek platformy. - Na ostatnich metrach zawsze trochę szarpie, i mogłabyś spaść.

- Wierz mi, nie spadłabym. - zapewniła. - Ale jeśli to cię uspokoi, to proszę bardzo. - dodała, posłusznie wstając i oddalając się od krawędzi. Winda, faktycznie dość mocno podskakując dotarła do szczytu Muru i tam się zatrzymała. Lara uspokoiła nieco zdezorientowaną Sandy i nie zwracając uwagi na pracujących przy windzie żołnierzy wprowadziła ją na kamienny budulec strzeżący bezpieczeństwa ludzkości. Kopyta klaczy zastukały na gładkiej powierzchni. Jakby się tak zastanowić, to mury były nieco zbyt gładkie, chyba nawet Armin jej coś kiedyś o tym mówił. Zupełnie jakby ktoś je wypolerował. Ale komu by się chciało? Miały pełnić funkcję praktyczną, a nie ładnie wyglądać.

- Smith. - dziewczyna usłyszała jak stojący na zewnętrznej krawędzi muru kapitan Levi ją woła. Posłusznie podeszła do przełożonego, który trzymał przed sobą sporych rozmiarów mapę. Złożył ją gdy tylko znalazłaś się na tyle blisko, żeby cokolwiek z niej odczytać.

- Dobra, Smith. Gdzie dokładnie teraz jesteśmy? - zapytał.

- Sto czterdzieści sześć kilometrów od Dyskrytu Trost, i tym samym trzysta siedemdziesiąt pięć kilometrów od Dyskrytu Karanese. - zaczęła objaśniać, wskazując kolejno za siebie i przed siebie. - Jakieś siedemdziesiąt kilometrów na północny zachód stąd mamy szlak handlowy którym da się dojechać bezpośrednio do Stohess. Gdy wyjedziemy za Mur, po dziesięciu kilometrach jazdy musimy skręcić na wschód, wtedy po kolejnych dwunastu kilometrach dotrzemy do Lasu Wielkich Drzew. To będzie gdzieś trzydzieści minut cwałem albo półtorej godziny spokojnej jazdy.

- Margines błędu?

- Nie ma żadnego marginesu błędu. Jeśli chodzi o ludzkie życie to robi się coś bezbłędnie albo nie robi się w ogóle. - odparła pewna swego. Wiedziała, że przy takiej ilości terenu pomylenie się o jeden czy dwa kilometry nie zrobiłoby wielkiej różnicy. Ale w Stohess nabrała precyzji w obliczaniu odległości. Tam liczyły się dosłownie centymetry i sekundy. Ale tutaj łatwiej się liczyło. Nie trzeba było brać pod uwagę zaludnienia, zamknięcia poniektórych ulic, utrudnień w postaci Awanturników lub dodatkowych patroli Żandarmerii.

- Najpierw poprowadzisz nas do Lasu Wielkich Drzew. Zobaczymy jak radzisz sobie z manewrem przestrzennym. - powiedział po chwili Levi, nawet nie potwierdzając trafności obliczeń kadetki. - Stamtąd do samodzielnie wybranego miejsca które według ciebie będzie dobrym noclegiem. Jutro objedziemy kilka mniejszych wiosek i wrócimy dokładnie w to miejsce. Zrozumiano?

- Ta jes panie kapitanie. - odparła, z uśmiechem salutując.

- Eld. - odezwał się kapitan, patrząc beznamiętnie na swojego zastępcę, stojącego obok wind prowadzących na drugą stronę muru razem z Petrą. Oluo i Gunther już byli w drodze na dół. - Na co ty czekasz? Jedziesz windą z Petrą.

Rudowłosa spojrzała na Jinna z gniewem i irytacją, na co ten tylko wzruszył ramionami. Potem bez słowa posłusznie weszli na platformę, która obsługiwana przez technicznych zaczęła się powoli opuszczać. A Lara już w myślach widziałaś listę swoich wszystkich grzechów. Naprawiła zamek w stajni? Tak. Uporządkowała trawnik? Tak. Wszystko wyprałaś? Tak. No to o co może chodzić? No nic. Nie miała sobie nic do zarzucenia, tak więc po krótkiej analizie stwierdziła że może mieć absolutnie gdzieś to, co tak wielce nie pasuje kapitanowi.

Dowódca odczekał jeszcze chwilę po tym jak platforma zniknęła za krawędzią Muru, po czym spojrzał na dziewczynę.

- Podwiń rękawy. - wydał rozkaz. Lara parsknęła śmiechem, od razu orientując się o co mu chodzi.

- Kurcze, striptizu nie miałam w umowie. - zażartowała podwijając prawy rękaw na wysokość łokcia i pokazała wewnętrzną stronę przedramienia.

- Nie znam. - pokręcił głową Levi, patrząc na niewielki tatuaż przedstawiający kundla z czerwoną obrożą z pyskiem tuż przy niepodobnej do niczego stercie śmieci. Rysunek był pozbawiony jakichkolwiek szczegółów, po prostu nieco już nieostry kontur psa wypełniony tuszem. 

- Działaliśmy głównie w Stohess i stolicy, mało osób było w granicach Marii, bardzo rzadko ktokolwiek schodził do Podziemi. A jak już, to jakoś specjalnie nie rzucaliśmy się w oczy. - wyjaśniła, opuszczając rękaw. Każda szajka lub mafia miała swój symbol. Prosty, czytelny tatuaż. A chociaż zbieranina wyrzutków Franza tak technicznie nie łapała się w ramy jakiejkolwiek zorganizowanej grupy przestępczej z powodu nie przestrzegania zasad półświatka, to Franz uparł się na tatuaże. 

Przystań będąca pełnoprawną mafią miała kontur promu, Awanturnicy (grupa jeszcze mniej zorganizowana od Przybłęd) faceta machającego jakąś bronią. W Podziemiach działały inne grupy, ale było ich zdecydowanie więcej, byli rygorystyczni i przeważnie nie utrzymywali się długo. Szubrawcy jako "herbu" używali łba zielonego konia (co było kpiną z jednorożca Żandarmerii), Zbrodniarze mieli klepsydrę z prawie wysypaną zawartością, a Dzicy pysk czegoś co w zamyśle miało być chyba psem. Symboli było naprawdę wiele, a drobne dodatki przy nich (jak czerwona obroża u twojego kundla) oznaczały w pewnym stopniu rangę.

Było to też swego rodzaju znakiem powiązania z resztą grupy. Czasami, żeby uniknąć bezsensownych potyczek starczyło pokazać tatuaż. Wtedy zapał przeciwnika przeważnie szybko zostawał ostudzony. Po pierwsze, jeśli miało się rangę wiedział, że nie jesteś byle chłystkiem. A po drugie, Przybłędy jako najsilniejsza grupa w Stohess budziły powszechny lęk, a Franz dbał o to, żeby śmierć jego ludzi nigdy nie pozostawała bez echa. Było to paradoksalne pod tym względem, że działali nielegalnie nawet w slumsach. Oficjalnie nie uznawano ich nawet za szajkę, chociaż to określenie najlepiej do nich pasowało. Ale czy to jakkolwiek wpływało na to, że mieli pieniądze, ludzi i masę źródeł dochodu?

Atakując kogoś z psem o czerwonym dodatku na przedramieniu, trzeba było liczyć się ze śmiercią. Czy to z ręki tego, na kogo się porwano, albo z brudnych łap reszty grupy.

- Idziemy. - rozkazał Levi, na co dziewczyna posłusznie wprowadziła Sandy na windę. Kapitan wsiadł na nią chwilę później, po czym platforma zaczęła powoli zjeżdżać w dół. Tradycyjnie Lara usiadła na krawędzi i zajęła się podziwianiem widoków. Szkoda, że nie udało jej się dołączyć do Zwiadowców kiedy wyjeżdżali na prawdziwe tereny za murem. Za Marią. Teraz niby znajdowali się na terytorium Tytanów, ale przecież jeszcze pięć lat temu mieszkali tutaj ludzie. Dziewczynie nawet często zdarzało się tutaj bywać. I to chyba właśnie wracając kiedyś razem z Franzem z Shinganshiny zrozumiała, jak mały jest ludzki świat. Kiedyś chyba nawet to liczyła. Nieco ponad siedemset tysięcy kilometrów kwadratowych. Dość marnie jak na cały dostępny świat.

Niestety nie było zbyt wiele czasu aby ponapawać się widokiem tych ogromnych łanów ziemi ciągnących się aż pod Mur Maria. Skoro to ona miałaś wyznaczyć oddziałowi drogę, to warto by przygotować się do tej roli. Wyjęła z wewnętrznej kieszeni kurtki pióro wieczne i stary, do połowy zapisany notes. Co prawda w skrzyni od Franza znalazła całkiem nowy (był tam też nóż byłego szefa, który na wszelki wypadek przypięła sobie z zewnętrznej strony prawej łydki), ale chciała najpierw wykorzystać do końca ten. Otworzyła go i przerzuciłaś kartki ze szkicami poszczególnych dzielnic Stohess, planami kilku budynków i durnymi rysunkami jakie musiał tam nabazgrać Kuglarz.

Otworzyła na czystej stronie której znalezienie zajęło więcej czasu niż powinno i nieco bardziej rozgięła notes żeby użyć dwóch kartek jak jednej płaszczyzny. Przygryzając usta, jak zawsze gdy rysowała, zaczęłaś skrobać mapkę terenu na który mieli zaraz wjechać. Na krawędzi papieru szybko nabazgrała granicę muru Rosa. Potem w odpowiedniej odległości Las Wielkich Drzew, a następnie naniosła kilka punktów które mogły robić za nocleg. Dwie stare twierdze, kilka opuszczonych wiosek...

W momencie kiedy winda opadła na ziemię, miała już kompletną mapę dzisiejszej wyprawy. Ostatni raz rzuciła na nią okiem po czym schowała notes i pióro. Potem wskoczyła na Sandy i dołączyła do reszty oddziału.

- Prowadź, Smith. Tak jak ustaliliśmy. - powiedział kapitan, ledwo wszyscy ustawili się do wyjazdu.

- Tak jest. - odparła spokojnie. Ponieważ w zasięgu wzroku nie było żadnych tytanów, a konie trzeba było oszczędzać w razie konieczności potencjalnej ucieczki, popędziła Sandy kłusem w stronę odległego Lasu. Można było naturalnie obrać prostą drogę, ale wolała trochę pokluczyć, żeby za bardzo nie oddalać się od drzew. Na płaskim terenie były większe szanse na ucieczkę, za to bliskość lasów dawała większe pole do manewrów przestrzennych. Zdecydowanie bezpieczniej jest posiadać możliwość nawiązania walki, niż polegać wyłącznie na ślepej ucieczce.

Na początku Lara w ogóle nie czuła się tak, jakbyś opuściła Mury. Ot, zwykła przejażdżka, jak na szkoleniu. Piękna wiosenna pogoda, rześkie powietrze i ciepłe promienie słońca padające na twarz. Cisza przerywana tylko głuchym odgłosem uderzających o podłoże końskich kopyt. Istna sielanka. Dosłownie przez kilka minut. Nawet nie zdołali za bardzo oddalić się od Muru, kiedy jadąc na granicy niewielkiego lasku w zasięgu wzroku pojawił się pierwszy Tytan. Właściwie to zauważyła go Petra, co na parę sekund zirytowało Larę. Może czasami wymagała od siebie za wiele, ale chciała być absolutnie samowystarczalna  w każdym aspekcie i uważała, że to ona powinna jako pierwsza dostrzegać zagrożenie.

- Dziesięciometrowiec po lewej, kapitanie! Wychodzi z lasu! - rudowłosa natychmiast poinformowała cały oddział. Wszyscy skierowali wzrok we wskazanym kierunku. Faktycznie, z pomiędzy drzew powoli wyłonił się jeden z tych dziwacznych ludożerców. Miał nieproporcjonalnie wręcz chude ręce i nogi, oraz wzdęty jak bęben wielki brzuch i obrzydliwie powykręcaną mordę na którą opadały włosy podobne do stogu siana. Widząc ludzi wydał z siebie stłumiony krzyk podekscytowania i zaczął biec w stronę Zwiadowów, pokracznie wyginając przy tym kończyny, co znacznie spowalniało jego ruchy.

Lara mocno zacisnęłaś dłonie na wodzach i spróbowała chłodno ocenić sytuację. Tytan był za blisko aby uniknąć walki, nie wyglądał na odmieńca. Poruszał się koślawo i groteskowo, musiał mieć problem ze środkiem ciężkości, więc nie powinien być zbytnim wyzwaniem dla Oddziału Specjalnego. Jednak jako że nadal nie słychać było żadnych rozkazów, dziewczyna spojrzała w stronę kapitana. Niestety zobaczyła tylko puste siodło.

- Kiedy on... - mruknęła sama do siebie, po czym potrząsnęła głową. Nie było sensu się nad tym zastanawiać.

- A teraz patrz i podziwiaj! - zaśmiał się Oluo, wskazując brodą na biegnącego Tytana. Idąc za jego radą obserwowała wroga. Ufała kapitanowi, ale mimo wszystko sama starała się również być ciągle gotowa do walki. Wzrokiem szukała też Levia, ale zauważyła go dopiero w momencie kiedy Tytan nagle zatrzymał się i gwałtownie obrócił, wyciągając przed siebie kościstą rękę. Wtedy właśnie za sprawą migającego w powietrzu rozmazanego kształtu (zidentyfikowanego po paru sekundach jako Levi) łapsko ludojada odpadło przy akompaniamencie zmieszanego burknięcia potwora i fontanny krwi tryskającej z resztek jego ramienia. Olbrzym próbując pojąć co właśnie się stało zrobił kilka koślawych kroków w tył, ale w tym momencie, krótkim jak mgnienie oka, kapitan zrobił ostry zakręt niemal okręcając linkę wokół drzewa i pomknął przed siebie rozcinając kark Tytana w jego słabym punkcie. Znów trysnęła krew, a następnie wielkie cielsko zakołysało się i zwaliło na ziemię, uwalniając ogromne ilości pary.

- No faktycznie. - oświadczyła z podziwem Lara. - Niesamowity jest.

- W końcu to kapitan Levi! - zawtórowała Petra. - Pewnie teraz moment go nie będzie, bo zwykle czyści miecze z krwi.

Kadetka zmrużyła oczy. Coś jakby ci nie pasowało w tej wypowiedzi. "Kapitan Levi". Zupełnie jakby się tak nazywał. Jakby stopień wojskowy był częścią jego imienia. Naprawdę rzadko używano stopnia aby podkreślić jak bardzo kogoś cenimy w prywatnych rozmowach. W końcu gdy mówi się o czyjejś wspaniałości, chcemy by ta osoba została rozpoznana. Zwykle używamy więc pełnego imienia i nazwiska w połączeniu z rangą. Tak, zawsze o każdym istotnym mówiono w ten sposób. "Generał Erwin Smith", "Dowódca Dot Pixis", "Lord Peter Nilsson". Owszem, w podziemiach i półświatku nigdy nie używano nazwisk, jedynie przezwisk, bardzo rzadko imion. Ale Levi przecież porzucił podziemia bodajże sześć lat temu. 

W dodatku to kadeci zwracali się do przełożonych stopniem i to tylko w ich obecności. Petra dużo gadała do Levia, więc musieli być blisko i naprawdę nie było powodu żeby nie mówiła mu po nazwisku albo samym imieniu. To nasuwało pewne pytanie.

- A jak on ma na nazwisko? - zapytała, spoglądając na Gunthera jadącego po jej prawej stronie. Chłopak zmarszczył czoło i pokręcił głową.

- Nie wiecie? - niemal zawołała szczerze zdumiona, omiatając spojrzeniem resztę skonfundowanego Oddziału. - Poważnie? Nikt nie wie?

- Dokładnie. Nikt, nie tylko my. - odpowiedział Eld, starając się obronić resztkę honoru. - Z tego co wiadomo to nawet generał nie ma pojęcia jak Levi ma na nazwisko. To po prostu Kapitan Levi i tyle.

- W ogóle niewiele o nim wiadomo. - dodała Petra. - Tylko to, że kiedyś żył w Podziemiach. - dodała rozglądając się nerwowo, jakby dowódca miał ją usłyszeć i opierdolić. 

- Moment. - Lara wyprostowała się i karcąco spojrzała na towarzyszy. - Chcecie mi powiedzieć, że służycie już parę ładnych lat, jesteście najbliższymi kapitanowi osobami, a żadne z was nawet nie podjęło próby żeby się z nim... no nie wiem... jakoś zaprzyjaźnić czy coś? Bez jaj! Znacie typa a jedyne co o nim wiecie to imię i to że żył w Podziemiach?

Była jeszcze w stanie zrozumieć, że Erwin wie o Levim tak mało. Jej brat był zawsze tak poświęcony pracy, że bardzo rzadko znajdował czas na jakiekolwiek relacje międzyludzkie. Patrzył na większość osób pod kątem posiadanych przez nich umiejętności i nigdy jakoś nie próbował z kimkolwiek nawiązać prawdziwej przyjaźni. Ale żeby ta czwórka wygadanych, młodych i bliskich kapitanowi ludzi też nic o nim nie wiedziała, jakoś nie mieściło się w głowie.

- I tak kompletnie NIC o nim nie wiecie? - kontynuowała, powodując chyba dość spore poczucie winy wśród oddziału. - Tak zero? Ani kiedy ma urodziny, ani co lubi jeść, czy lubi jakieś zwierzęta, ma rodzinę? Absolutnie nic? Ludzie, to są podstawowe informacje o człowieku! - dodała z wyrzutem. Naprawdę, to były pytania które zadają sobie dzieci w przedszkolu. Mimo że nie przyjaźniła się z większością ludzi w Gnieździe, raczej łączyła ich luźna znajomość, była pewna że potrafiłaby bezbłędnie odpowiedzieć po krótce o ich hobby, ulubionych potrawach czy najważniejszych datach w życiu. 

Było to spowodowane po części ciekawością, a po części tym, że im lepiej się kogoś znało tym skuteczniej można było gdzieś go przydzielić czy się przed nim obronić. Informacja była najcenniejszą walutą w Stohess.

- Dobra, ja znam go niecałe dwa dni. - mówiła, coraz bardziej się nakręcając. - I wiem że pochodzi z Podziemi, jest strasznym pedantem, lubi czarną herbatę ale bez cukru i dziwnie trzyma kubek. Czy znając go dwa lata wiecie o nim coś więcej? Nie? - dodała, gdy nikt się nie odezwał. - Jesteście beznadziejnymi przyjaciółmi. - skwitowała. I najpewniej kontynuowałaby opieprzanie najlepszych żołnierzy ze Zwiadowców, gdyby nie to że w chwilę później ze strony lasu usłyszała charakterystyczny dla sprzętu do manewrów syk i dźwięk zwijanych stalowych linek. W chwilę później zza drzew wyłonił się kapitan, sprawnie lądując w siodle.

Nikt nie odezwał się aż do granicy Lasu Wielkich Drzew, nie spotkali też chwilowo żadnego Tytana. A Lara, wpatrując się pustym wzrokiem w horyzont, zaczęła uświadamiać sobie jak kapitan musi być cholernie samotny. Ale przecież nie mógł być taki od zawsze, prawda? Erwin zdaje się pisał siostrze, że Levi nie przyszedł, a raczej nie został zmuszony do zaciągnięcia się do wojska sam. Jakim pasmem nieszczęść musiało być jego życie, że został bez nikogo, jednocześnie samemu nawet nie próbując nawiązać z nikim żadnej konkretnej relacji?

Reszta wyprawy przebiegła mniej więcej spokojnie. Co prawda kapitan nie pozwolił dziewczynie zabić żadnego z Tytanów, wysyłając do walki swój oddział. Została za to poddana prawdziwej musztrze w Lesie Wielkich Drzew, aby dowódca mógł rozeznać się w jej umiejętnościach. Trenowała na sprzęcie póki nie brakło jej gazu, który musiała później uzupełniać. Podczas jej popisów oddział zabił bez żadnego uszczerbku sześciu Tytanów, i dwóch kolejnych w drodze do opuszczonej twierdzy w której mieli przenocować.

Naturalnie nie wszyscy od razu położyli się spać. Ustalono kilkugodzinne warty, tak aby wszyscy wstali przed wschodem słońca. Lara jeszcze nie wiedziała jakie zadanie czeka ją jutro, i jako że nie była specjalnie zmęczona, wzięła na siebie pierwszą wartę. Na szczęście żaden Tytan nawet nie pojawił się w zasięgu wzroku, a dziewczyna już o godzinie pierwszej w nocy mogła spokojnie położyć się spać.


***


Zwykle za opuszczanie nocą swojego pokoju, a tym samym zakłócanie ciszy nocnej w oddziale Zwiadowczym groziły surowe kary. Czyszczenie stajni, musztry czy brak posiłków były tylko częścią z nich. Ale któż mógł ukarać samego generała, idącego do stajni o drugiej w nocy? No właśnie - nikt. Tym bardziej że Erwin Smith wcale nie miał zamiaru przyjść tutaj tak późno. Chciał to zrobić jeszcze zanim zajdzie słońce. Ale nie przewidział że odwiedziny Zackly'ego, Nile'a i Pixisa tak się przeciągną. Dopiero przed chwilą jego goście wielmożnie poprosili o nocleg, by niedokończone sprawy objaśnić rano. Niestety, generał miał w głębokim poważaniu owe sprawy. Wszystko, co on musiał przedstawić, przedstawił dzisiaj. I nie obchodziło go to, co reszta pomyśli sobie rano, próbując go odszukać. Niech Hanji zajmie się gośćmi. Albo Miche. Albo nawet Nanaba albo Molbit. On musiał zrobić coś ważniejszego.

Musiał jechać za Mur. Od kiedy zobaczył Larę wśród kadetów na placu, od kiedy siostra dołączyła do jego korpusu, niemal wszystkie decyzje podejmował wbrew sobie. Cieszył się, naturalnie, że zobaczył jedyną rodzinę po tylu latach. Ale jednocześnie z nerwów nie mógł spać. Przecież doskonale wiedział co dzieje się w Zwiadowcach. Ilu ludzi ginie. Nie chciał, nie mógł pozwolić na to, żeby Lara znalazła się wśród nich. Nie miał na świcie nikogo, do kogo był tak przywiązany jak do niej. Jemu po śmierci ojca było wszystko jedno, nie obchodziło go gdzie wyląduje. To że nie załamał się psychicznie i sam pomysł dołączenia do wojska zawdzięczał siostrze. 

Mógł wysyłać ludzi na śmierć, mógł okłamywać wszystkich wokół i grać każdą narzucaną mu rolę gdy tylko miał świadomość że Lara jest bezpieczna za ostatnim Murem. Tylko względem niej mógł być szczery, tak naprawdę tylko ona go znała i mogła z nim porozmawiać. A teraz co? A teraz wysłał tą kruchą istotkę którą znał od małej za Mur?

Co prawda z najlepszym i najbardziej zaufanym oddziałem, ale zrobił to. Jak ostatni idiota. Co z tego że Lara była dorosła, walczyła już z Tytanami i sprawdziła się jako obiecujący żołnierz? Co z tego, skoro to on był jej bratem. To on powinien ją chronić i się nią opiekować. Nie pamiętał kiedy ostatnio tak bardzo gryzło go sumienie. Po co mu to było, to całe wojsko, Zwiadowcy i udowadnianie jakiś chorych racji? Powinien siedzieć z Larą w Stohess, pracować jako nauczyciel czy ktoś taki i założyć rodzinę. A teraz, nie dość że zaczął mieć wątpliwości odnośnie własnej roli, to jeszcze wciągnął w to siostrę. W pewnym momencie zatrzymał się i oparł plecami o jeden z budynków gospodarczych. Głęboko westchnął i docisnął dłoń do czoła. Musiał się teraz uspokoić i zacząć trzeźwo myśleć.

- Kiedy stałeś się takim sukinsynem, Erwin? - mruknął sam do siebie. A teraz było już za późno żeby zawrócić. Musi dotrzeć do tamtej piwnicy Jeagerów. Wtedy wszystko jakoś się ułoży. W momencie kiedy wypełni swój życiowy cel, wreszcie będzie coś wiadomo. Wtedy przestanie walczyć tylko dla siebie, a zacznie walczyć dla ludzkości. Odkupi winy. Może mu się uda. Ale to wszystko nie będzie miało sensu jeżeli Lara zginie. Musi postępować tak, jak postępował zawsze. Najpierw siostra, potem on. Przydział egoizmu na całe życie wyczerpał w momencie kiedy wstąpił do wojska.

Z tą myślą ponownie ruszył w stronę stajni. Jego plan był prosty. Musi zwyczajnie przedostać się na drugą stronę muru tymi samymi windami, którymi rano jechała Lara. Żołnierze którzy je obsługiwali mają być w gotowości do jutra wieczorem, a generałowi nie zadaje się pytań. Potem, gdy Tytani są uśpieni, objedzie wszystkie miejsca jakie jego siostra mogła wziąć pod uwagę za nocleg. Znał już tamtejszy teren, ale na wszelki wypadek wziął mapę. Wszystko powinno pójść gładko.

- Zostaw ten boks! Ja osiodłam konia, ty tylko trzymaj pochodnię! - usłyszał nagle głos ze stajni. Natychmiast się zatrzymał i przywarł plecami do ściany stajni. Miał nadzieję że ten, kto jest w środku, nie zauważył blasku pochodni którą sam trzymał. Zaraz potem dotarło do niego, że wcale nie musi uważać. Jest cholernym generałem i jeżeli ktoś miał się tutaj tłumaczyć, to ten kto był w stajni w środku nocy. Mimo to nadal się nie poruszył. Miał wrażenie że słyszał ten głos. Całkiem niedawno.

- Ty za wolno siodłasz te konie! Jeszcze ktoś nas zauważy! - syknął drugi głos, tym razem kobiecy.

- Skup się na tym, żeby nie podpalić słomy, ziemniaczanko! - odszczekał u się pierwszy. Erwin pstryknął palcami. No tak. To głos Jeana, tego kadeta i przyjaciela jego siostry. A drugą osobą ze stajni była chyba Sasha, też nowa ze sto czwórki. Rozeznawszy się w owych głosach, Smith pewnie wszedł do stajni. Faktycznie, w blasku pochodni stała zszokowana dwójka kadetów. Chłopak właśnie zapinał ostatni pasek siodła, a dziewczyna mu przyświecała. Mieli na sobie mundury, ale nie założyli sprzętu do manewrów. Po chwili stanęli na baczność, salutując mu na tyle, na ile pozwoliły im trzymane w dłoniach przedmioty.

- Spocznij. - powiedział spokojnie. - Co tutaj robicie?

Kadeci spojrzeli na siebie trochę zdumieni, a trochę przerażeni. Pierwszy odezwał się Jean.

- Generale, melduję że mieliśmy zamiar udać się pod Mur i tam zaczekać na Larę aż oddział Specjalny wróci z wyprawy. - zameldował wciąż salutując.

- Naturalnie wykonaliśmy zadania zlecone nam na jutro żeby nie robić problemu. - dodała nieco panicznie Sasha.

- Nasi przyjaciele mieli zameldować iż nie ma nas na zajęciach z powodów zdrowotnych. - tłumaczył się nadal Jean.

- Wystarczy. - przerwał mu generał. Więc dzieciaki chciały, podobnie jak on, jedynie jako pierwsi mieć pewność że Lara wróci cała i zdrowa. I, kiedy Erwin chłodno ocenił sytuację, byli lepiej przygotowani niż on. Do siodeł przypięli torby z prowiantem i bukłaki z wodą, wzięli też ze sobą zapasowe pochodnie, dwie strzelby w razie konieczności samoobrony, a nawet notatki żeby wykorzystać czas na naukę. W dodatku nie byli tak głupi żeby chcieć wyjechać za Mur. Zamierzali poczekać po bezpiecznej stronie. Do Smitha dotarło, jak durny i niebezpieczny był jego plan. Działając pod wpływem emocji nigdy nie podejmował dobrych decyzji. Gdyby spełnił swój zamiar, prawdopodobnie zginąłby tej nocy albo nad ranem.

Jeszcze przez chwilę patrzył na przyjaciół swojej siostry. Nie pomyślałby że dorobi się tak wiernego duetu, bo nigdy za dobrze nie dogadywała się z ludźmi. Technicznie rzecz biorąc powinien ich ukarać za niesubordynację. Ale nie wypadało mu zakazywać im czegoś, co sam chciał zrobić w znacznie bardziej idiotycznej formie.

- Osiodłajcie też mojego konia i zaczekajcie na dziedzińcu. - oświadczył wiec tylko, wskazując na ciemnego konia w ostatnim boksie, i opuścił stajnię, zostawiając w niej zdumionych kadetów. Sam, wyklinając własne impulsywne działanie, wrócił do twierdzy. Odczepił sprzęt do manewrów i wszystkie paski, które niedbale rzucił na swoją podłogę. Wziął ze sobą doczepianą do siodła torbę i wzorem dzieciaków zapakował jedzenie, picie, notatki oraz flary. Przez plecy przerzucił też sobie strzelbę i wyszedł na dziedziniec. Jego podwładni już czekali. Generał bez słowa dopiął torbę do siodła i wskoczył na konia.

- Wiedzieliście chociaż, skąd ruszyła wyprawa? - zapytał Jeana.

- Nie dokładnie, sir! - odpowiedział chłopak. - Ale Lara mówiła że pewnie gdzieś pomiędzy Trostem a Karanese, sir!

- Chcieliśmy jechać wzdłuż Muru i wypatrywać wind, sir.- dodała Sasha.

- Udałoby się wam. - oświadczył Smith. - Sto czterdzieści kilometrów od Trostu. Jedziemy. - wydał rozkaz i spiął konia do kłusu. - I żebym więcej takich nocnych ekspedycji nie widział.

- Tak jest! - dobiegł go okrzyk kadetów. Nie śpieszyli się, więc zajechali pod windy dopiero gdy zaczęło się robić jasno. Erwin nie zamierzał peszyć kadetów swoją obecnością, dlatego sam zatrzymał się spory kawałek od nich. Mimo wszystko tak, aby ich widzieć. W końcu był odpowiedzialny za swoich żołnierzy. Sasha i Jean usiedli pod drzewami naprzeciw muru.

Najpierw gratulując sobie wzajemnie szczęścia zjedli śniadanie, napili się i trochę posprzeczali. Potem ucichli całkowicie, z nosami w notatnikach. Erwin również siedział oparty o pień drzewa, i mimo że nie umiał z lekcji kompletnie nic, nie mógł skupić się na nauce. Po prostu siedział, wpatrując się w szczyt wznoszącego się przed nim muru. Obserwował maleńkie sylwetki żołnierzy stojących na nim, i czekał na jakieś poruszenie wśród nich. Coś, co oznaczałoby że ekspedycja wróciła. Patrzył tak długo, aż kilka nieprzespanych nocy dało o sobie znać, aż powieki generała w końcu opadły ciężko jak bramy dyskrytów, a Smith pogrążył się w pełnym koszmarów, krzyków i krwi płytkim śnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top