Rozdział 56
Mimo, że jednym z niekwestionowanych talentów Iva bezsprzecznie była umiejętność wciśnięcia każdemu miłosnego kitu, to z taką samą lekkością uderzały go potem wyrzuty sumienia. Dobra, robił to, co musiał, ale naprawdę musiał przez to sprawiać że jakieś bardzo spragnione uczucia jednostki czuły się potem kurewsko zranione?
Z facetami szło mu dużo łatwiej niż z kobietami, wszak w społeczeństwie związek dwóch mężczyzn nadal był koszmarnym tabu, a jak już wyszedł na światło dzienne, trzeba było żyć z piętnem. Piętnem, które młody szlachcic znał doskonale od najwcześniejszych lat życia, ale które zdołał już przerobić i czuć się względnie dobrze z samym sobą. Wiedział natomiast, że inni często nigdy nie mieli do czynienia z tak wspierającym środowiskiem jak to do którego trafił, więc każdy ułamek atencji i akceptacji jest dla nich na wagę złota. A to było nieocenioną pomocą w manipulacji.
No a potem starczyło na zawsze podeptać czyjeś poczucie zaufania, tak?
Tylko że na to Ivo był zdecydowanie zbyt łagodny i przyjacielski. Poza tym facet z Żandarmerii był naprawdę miły, wydawał się też wstąpić do wojska bardziej pod naciskiem ojca niż z własnej woli i nie miał żadnych ciągot do brutalności. Pewnie dlatego tak łatwo poszło uproszenie go, by spisał dyktowany przez Iva list, i zaniósł go jego matce.
Normalnie dawanie namiaru na kobietę w średnim wieku mogłoby być dla niej wyrokiem śmierci, ale w jej przypadku, to raczej szło martwić się o Cecila. Na szczęście, zarówno jej, jak i Żandarmowi nic się nie stało, a skrzętnie ukryta w liście podpowiedź została odszyfrowana oraz przekazana komu trzeba. Takim sposobem kolejnego dnia zapłonął budynek parlamentu, w związku z czym odroczono egzekucję Smitha, za to niedługo potem w więzieniu pojawiła się pomoc.
- Szybciej, co ty myślisz że oni tylko chleją? Zaraz patrol przyjdzie. - Paco, ubrany w pełen mundur, stał oparty plecami o drzwi. - Przez was będę musiał zaliczać w sesji poprawkowej. Kurwa, dzisiaj miałem mieć ostatni egzamin.
- Jakże ja cię przepraszam że akurat dzisiaj musiałeś ratować nam życie. - burknął Colt, masując sobie odarte nadgarstki.
Zostało jeszcze tylko odpiąć kajdany Iva i można było uciekać, z nadzieją że Erwin i jego Wielki Plan jakoś sobie razem poradzą. Tyle tylko że zamki okazały się naprawdę skomplikowane, i nawet Kuglarz miał duży problem z rozwikłaniem zagadki ich działania.
- Stary, czym oni cię zapięli... - mamrotał tylko, dłubiąc w kajdanach wytrychem. Ilekroć ktoś próbował mu odpowiedzieć, odszczekiwał krótkim "zamknij ryj, muszę słyszeć czy kliknie".
W końcu kliknęło, a Ivo powiódł nieszczęśliwym wzrokiem po krwawiącej skórze dłoni. Musieli uciekać szybko, nie było wiadomo po jakim czasie ktoś zorientuje się, że dwójka przebranych za Żandarmów chłystków nie tylko nie należy do korpusu, ale jeszcze jest obecnie poszukiwana.
Na dowidzenia Colt zamienił jeszcze kilka słów z Erwinem, Kuglarz krzyknął mu przez dziurę w ścianie "ruchałem ci siostrę", dostał za to w łeb, i mogli iść pod pretekstem prowadzenia na przesłuchanie. Jedynym, czego nie przewidział ten szczwany plan, było to, że Cecil zamienił się zmianą z innym żołnierzem, a w dodatku przykładał się do pracy na tyle, żeby wiedzieć kogo obecnie szukają.
I nie trudno zgadnąć, że widząc do bólu charakterystycznego rudego typa, który wyraźnie nigdy tu nie pracował, od razu sięgnął po broń, a Paco zrobił to samo.
- Nienienie! - syknął przez zęby Ivo, robiąc jakieś dziwne wymachy nogą, jako że dłonie miał luźno związane za plecami. - On jest w porządku, przysięgam!
Starał się przy tym za wszelką cenę unikać spojrzenia znajomego. Jednak zamiast ciosu kolbą karabinu w twarz, albo jakiegoś pełnego wyrzutu monologu, dostał tylko jedno treściwe pytanie.
- Oni są z tobą? - zapytał szeptem Cecil, rozglądając się po korytarzu.
- Nieeeee... ja nie znam Żandarmerii? - chłopak jeszcze przez moment naprawdę próbował grać debila, ale żołnierz tylko przewrócił oczami, po czym wskazał inne wyjście.
- Tam nie ma teraz warty, ale mamy minutę. - wyjaśnił, ciągnąc Kuglarza za kołnierz w stronę drzwi. W ciągu kolejnych kilku chwil w całkowitym milczeniu wyprowadził ich z budynku, unikając każdego patrolu, a mimo że istniało spore prawdopodobieństwo że prowadzi ich prosto w zasadzkę, Ivo uparł się żeby leźć za nim.
Żaden nagły atak nie nastąpił, a wraz z pierwszym powiewem chłodnego nocnego powietrza dwójka więźniów zaznała upragnionej wolności. Ktoś cicho podziękował za pomoc, a z uwagi na swój niebywale chujowy wzrok Colt sekundę później podziękował też stojącemu przy wejściu pomnikowi z granitu, ale nikt nie wziął mu tego za złe.
Jedyną osobą nie do końca zadowoloną z tego rozwiązania był sam Cecil.
- Ej. - zapytał jeszcze, kiedy reszta miała właśnie odejść. - Ten wasz Franz, to jest prawda że on pomaga takim... no, TAKIM ludziom?
- No, a co ty se myślisz? - odparł niepewnie Paco. - Jak jesteś synem dziwki, albo gejem, albo... nie wiem, jesteś zbyt biały i prawie ślepy, to tylko tam normalnie pożyjesz.
- I za to go ścigamy?
- Nie wiem za co. - westchnął Ivo, wreszcie zdecydowany by się odezwać. - Nikt z nas tak naprawdę nie wie. Ale wierzę, że nigdy nie zrobiłby nic złego, gdyby życie go nie zmusiło. Tak samo jak nas wszystkich.
Cecil popatrzył na tą dziwną bandę wyrzutków, którzy mimo wszystko właśnie ryzykowali życiem żeby wykraść kolegów z cel, po czym obrócił się w stronę budynku, mierząc go dużo bardziej pogardliwym spojrzeniem.
- A pierdole taką robotę. - rzucił, zbiegając po schodkach w stronę tych dziwacznych idiotów. - Mam nadzieję, że wiecie co robicie.
Chyba wtedy Ivo zrozumiał, że chłopak wiedział o planie, wiedział o liście, i swoją ucieczkę od swojego dotychczasowego życia musiał planować już bardzo długo, a przeglądanie akt Franza nie służyło do rozwiązania sprawy.
- Wiemy, wiemy. - usłużnie wyjaśnił Colt pomnikowi. - Idziemy utworzyć opozycję polityczną, która poda do opinii publicznej fakty dotyczące przesłuchań ulubionej szlachty klasy wyższej. Jutro wyjdą gazety, a wierz nam, ludzie nas kochają.
- Yhy, chodź. - westchnął Kuglarz. - Najpierw założysz okulary.
*******************************************************************************************
Faktem jest, że zawsze należy dopasowywać i modyfikować plan na bierząco, tak żeby uwzględniał wszystkie nieplanowane wydarzenia. Jednak plan zwiadowców przeszedł już tak wiele modyfikacji, że naprawdę łatwiej byłoby go wymyślać na bierząco. Póki co byli wyrzutkami, których nie złapano przy takiej obławie naprawdę tylko cudem, co naturalnie cieszyło Larę. Ale ciągłe spanie po lasach, cały dzień marszu z pełnym wyposażeniem, brak bieżącej wody i pilnowanie kadetów oraz Cezara naprawdę wykańczały.
Z Cezarem to ogólnie był taki problem, że o ile w czasie starcia w Dyskrycie starczyło zostawić go w magazynie, gdzie na szczęście była część oddziału, to nie bardzo było wiadomo co zrobią z nim na ziemiach Riessów. Ale też, czemu brygada miałaby strzelać do psa? Gdyby się napatoczył, to jasne, dostałby kulkę, nie był jednak głównym celem. Trzeba będzie wymyślić, gdzie zostawić tego niedźwiedziowatego stwora.
Póki co jednak cały oddział z wielką ulgą przyjął wiadomość o tymczasowej przerwie w okolicy najbliższego miasteczka. Wszystkich koszmarnie bolały nogi, do tego kończyło się jedzenie i woda, a ludzie zaczynali śmierdzieć.
Jednak po jakimś kwadransie postoju trzeba było iść w miasto, zebrać informacje i znaleźć coś na obiad, jednocześnie najlepiej jak to możliwe poznając nastroje społeczeństwa i plany wojska. Spędziła więc pół dnia chichocząc ze sprzedawczyniami ze straganów, słuchając wygłaszanych przez Żandarmerię dumnym tonem sentencji w centrum, czy rozmawiając właścicielem gospody.
Mimo tego, że każdy bez wyjątku oskarżał o wszystko Zwiadowców, nie wydawało się żeby w mieście kręcił się ktoś z brygady Kenny'ego. Naliczyła jedynie jedenastu Żandarmów, z tego większość stanowili nie znający okolicy kadeci, w sumie nie mający pojęcia gdzie są i co robić. W przeciwieństwie do innych członków oddziału zrezygnowała też z noszenia płaszcza z kapturem, przechadzając się w skradzionej z czyjegoś prania spódnicy, żeby już kompletnie nie zwracać na siebie uwagi. Od dziecka obdarzona była wzbudzającą zaufanie aparycją, więc wniknięcie w jakąkolwiek społeczność było dla niej dodatkowo ułatwione.
Po kilku męczących godzinach wróciła by zdać pełen znaczących informacji raport, ale zaczęła od dużo mniej potrzebnej wiadomości.
- Słuchaj, wiem że już widziałeś gazetę, ale wzięłam jeszcze jedną tylko dla twojego rysunku. Przysięgam, wytnę go i już zawsze będę nosiła przy sercu, żeby pamiętać jaki jesteś przystojny. - wypaliła do Levia, machając mu przed nosem prasą codzienną. Ten potwornie nienaturalny, koślawy rysunek jego twarzy był jedynym, co poprawiło jej ten dzień.
W odpowiedzi kapitan posłał jej pełne dezaprobaty spojrzenie, mamrocząc o tym, że ta gazeta nadaje się tylko na podpałkę.
- Powinieneś się cieszyć, jesteś celebrytą! - kontynuowała niezrażona, siadając obok niego na trawie. - Ale nie, już wcześniej o tobie pisali, czytałeś?
- Nie kupuje gazet.
- Czyli nie wiesz ile o tobie pisali? Było kilka sporych artykułów, zazwyczaj po wyprawach, i naprawdę masa domysłów po tym jak Erwin wyciągnął cię kij wie skąd. Naprawdę, jesteś trochę jak śpiewak operowy, taki ładny znany chłopak. Wiesz, korpusy to i tak główny temat plotek kiedy nic się nie dzieje.
- A co się teraz dzieje?
- Strasznie nie lubią nas na mieście. - Lara, już z dużo mniejszym entuzjazmem, sięgnęła po swój plecak, szukając w nim spodni. - Póki co nikogo od Kenny'ego, nie zatrzymał się tutaj, pewnie pojechali prosto do Riessów. Trwa rządowa propaganda, nadal rozdają jedzenie i podsycają nastroje społeczne, żeby ludzie chcieli zniszczenia korpusu. Mamy miejski oddział stacjonarnych na głowie i jedenastu Żandarmów, głównie bardzo młodych. Widziałam do tego czwórkę ze Stohess. Strzeżona linia punktów kontrolnych jest dwanaście kilometrów stąd, możemy kraść mundury albo uderzyć w jeden z nich, ale nie wiem, w którym jest dowództwo.
Mówiła dalej, wyciągając poskładany mundur, żeby jak najszybciej się przebrać. Nie było wiadomo, kiedy trzeba będzie użyć sprzętu do manewru, i o ile bez kurtki było dużo bezpieczniej, to obowiązkowo musiała jak najszybciej założyć spodnie i pozapinać wszystkie paski.
Oczywiście nie do końca było gdzie się przebrać, poza tym po latach w bezpiecznym, ale w gruncie rzeczy zatłoczonym budynku w Stohess, Lara nie bardzo myślała o szukaniu jakiegoś miejsca tylko po to żeby zmienić ubrania. Poza tym, musiała to przyznać, trochę bawiło ją zachowanie Levia w takiej sytuacji, bo zdawał się kompletnie nie wiedzieć, czy taktownie patrzeć gdzieś w bok, czy udawać że nic się nie dzieje, więc kończył w dziwnym zdenerwowaniu gapiąc się na nią.
- A wysłali patrol do lasu? - zapytał, po zdecydowanie zbyt długiej pauzie.
- Nie, nie słyszałam też żeby to planowali, ale na pewno ktoś pójdzie sprawdzić. Pewnie wyślą najmłodszych, żeby w razie czego to ich pogryzły kleszcze i inne robactwo. - odpowiedziała, skacząc na jednej nodze w komicznej próbie założenia tych skandalicznie obcisłych spodni od munduru.
- I to im chcesz ukraść mundury?
- Ty tutaj dowodzisz, ja tylko sugeruję.
- Możemy zastawić na nich pułapkę, ale jak nie złapiemy ich w ciągu godziny to jedziemy prosto na punkt kontrolny. - oświadczył, wyplątując z pasków ich górną część, po czym pomógł dziewczynie je założyć i pozapinać.
Taki kompromis był bardzo korzystny, bo dawał szansę na uniknięcie niepotrzebnego rozlewu krwi, czego oboje nie chcieli. W mundurach byłaby szansa na przewiezienie reszty oddziału przez punkt bez większych problemów, gdyby tylko podrobić przepustkę albo wymyślić jakiś dobry kit. A te rzeczy też można było uzyskać od porwanych dzieciaków.
Tyle że jakby na złość, złapana przez Zwiadowców niecałe pół godziny później parka okazała się na tyle przykładnymi ludźmi, nie zniszczonymi w żaden sposób zgnilizną skorumpowanego korpusu, że ciężko było podejść do nich z odpowiednią dozą okrucieństwa przy wymuszaniu zeznań. Tak zwyczajnie, po ludzku, było ich żal.
W dodatku ciężko im się dziwić nastawienia do korpusu zwiadowczego, bo szybko wyszło na jaw że to właśnie oni pracowali przy usuwaniu ciał z Trostu. Logiczne, że ludzi którzy doprowadzili do takiej rzezi, nawet pośrednio, bardzo łatwo jest nienawidzieć. Więc nie dość, że w gruncie rzeczy były to dzieci, to jeszcze miały dużo racji. I jak tutaj kopać kogoś takiego po twarzy? Jak, skoro wyraźnie ma słody, chłonny umysł, i chce służyć słusznej sprawie?
Logicznym było, że dużo lepiej i bezpieczniej będzie takich ludzi przeciągnąć na swoją stronę perswazją, a nie siłą. To z kolei poszło nadspodziewanie szybko, bo informacja o tym, że to ich koleżanka z oddziału była Tytanem ze Stohess, wyraźnie złamała ich światopogląd i wiarę w słuszność misji. I to w dodatku na tyle, że po próbie jakiej poddał ich Jean (i która była kurewsko ryzykownym, ale jednak majstersztykiem) zgodzili się na wskazanie najsłabszego punktu kontrolnego, jak i na zaraportowanie, że w lesie nikogo nie ma.
W to ostatnie oczywiście ani Lara, ani Levi nie wierzyli kompletnie, więc jedynym co im zostało było napadnięcie punktu jak najszybciej. I nadzieja, że zdążą, zanim ktoś zeżre Erena.
Osobistym zdaniem Lary, gdyby ktoś faktycznie przejął moc jego Tytana, to jeszcze nie wszystko stracone, bo taką osobę można byłoby jeszcze przekonać do walki w ich sprawie. Ale skazywać dzieciaka na śmierć w taki sposób? Tak bardzo ranić tym jego przyjaciół, ludzi, których notabene długo już znała i zdążyła polubić? Nawet, jeżeli im się nie uda - musieli się starać go odbić.
Tylko, co później? Jak przewrót stanu mimo to się nie uda, to wszyscy zginą, co nie było optymistycznym scenariuszem, natomiast jeśli się uda...
- Levi, myślisz że Historia każe powiesić Kenny'ego jeśli zostanie królową? - zapytała, kiedy leżeli wspólnie za jakimś powalonym pniem na pagórku, ledwie kawałek od namiotów. Zaraz reszta oddziału powinna zacząć operację odbijania punktu, czyli, kolokwialnie mówiąc, mało eleganckiej bójki z Żandarmerią. Jednak jak zawsze potrzebny był ktoś do obserwowania sytuacji możliwie z daleka, żeby w razie czego oddać strzał w któregoś z wrogów. Posłanie bandy dzieciaków na pierwszy ogień wydawało się głupie, ale pozwoliło na danie Larze roli snajpera, jako że strzelała najlepiej z nich, natomiast dla Levia stanowiło to odwrócenie uwagi na tyle długo, żeby mógł pobiec prosto do dowództwa.
- Czemu niby chciałaby go zabić? - odszepnął, przysuwając się bliżej.
- A ten typ, o którym mówiła że zabił jej matkę? Nie wydaje ci się, że to twój Kennyś?
- Myślisz?
- Wiesz, ktoś musiał mu zapewnić amnezje ogólnie... po zmianie władzy jego sto morderstw solo, i pewnie kolejne sto dla rządu, znowu będzie aktualne. W tym to, które widziała Historia.
Najwidoczniej Levi o tym nie pomyślał, bo zacisnął tylko mocniej zęby, chyba uświadamiając sobie, że naprawdę wznowienie procesu Kenny'ego jest możliwe.
- Narazie skupmy się na nakopaniu mu do dupy. - oświadczył tylko krótko, całując ją w policzek, zanim huknęła wyłamywana bramka, a on chwilę potem pobiegł w kierunku dowódcy.
Obyło się bez konieczności śmiertelnych strzałów, bo w nagle powstałym chaosie punkt praktycznie nie był w stanie się bronić. Mało kto zdążył nawet naładować karabin, zanim oberwał w łeb, nie mówiąc o tym, że żołnierzy było mało, a i tak niemal wszyscy byli wyrwanymi nagle ze swoich obszarów młodymi ludźmi.
Jedynym co pozostało, to uratowanie przyszłej królowej i jedynej Tytaniej nadziei ludzkości.
I dowiedzenie się, gdzie właściwie ich znaleźć, żeby móc ich uratować.
****************************************************************************************
Dla Franza absolutnie każdy pomysł pojawiający się teraz w jego głowie był fantastyczny, ale też miał głębokie przeczucie, że żaden z nich nie jest tak naprawdę jego. To były jakieś powtarzające się schematy, ściąganie z tego, co się już kiedyś wydarzyło.
Niemniej, jakiż on był wspaniały.
Od kiedy uciekł z miasta, szum w jego głowie nieco ucichł, a przerażenie przestało ściskać mu absolutnie każdy narząd. W końcu teraz przed nim prosta droga, starczy nakraść kilka potrzebnych rzeczy, takich jak beczki z prochem albo bukłaki, które potem napełni olejem w jakimś zajeździe. Jednak, im dłużej trwały jego przygotowania, tym mniej zdawał się je kontrolować. Na początku wiedział dokładnie co zrobić, ale z każdą godziną był coraz mniej pewien swego, nie potrafił określić po co mu są niektóre przedmioty, ani na chuj mają się przydać.
Potem szum całkowicie ucichł, a on został z pustką w głowie i wozem pełnym jakiegoś gówna. Jasne, próbował na powrót przywołać się do tego stanu, w którym jego ręce pracowały praktycznie same, ale spełzło to na niczym. Nie zadziałała nawet żadna z metod, które pozwalały mu od zawsze lepiej skupić się na umiejętnościach odziedziczonych po odległych przodkach. Co gorsza, nie miał pojęcia gdzie jest, ale zaufał w pełni swojemu napadowi szaleństwa, i siedział w okolicy zrujnowanego kościoła tak długo, aż usłyszał stukot kół, a spomiędzy zarośli mignęły mu pochodnie.
Nie był tak durny, żeby biec od razu w kierunku światełek, ale kiedy usłyszał głos Hanji, to już poleciał na złamanie karku. I prawie został zastrzelony, bo wybiegł z lasu i uderzył o wóz zanim ktoś go poznał.
- Jestem! - wrzasnął, wspinając się na ławeczkę. - Wszyscy kurwa są, wszyscy zdrowi? Dwójka was, ty słońce, ten kurwa koń, światełko mojego życia... Hanji, ja mam w chuj pytań.
Co prawda Lara bardzo wyraźnie starał mu się coś powiedzieć, ale panikował zbyt długo żeby teraz nie wygłosić swojego monologu. Poza tym, policzył dzieciaki i każdy był żywy i zdrów, więc nie było ważniejszych spraw żeby o nich gadać.
- Zakładając, że byłby sobie taki ród, powiedzmy kurwa że miałby... tysiąc sto lat, tak hipotetycznie tak kurwa około. I członkowie tego rodu w pewnym momencie mają pierdolnięcie piorunem i nagle umieją wszystko w biciu się co umieli ich prapraprapra, kurwa nadążasz? Jak chuj. No generalnie są kurewsko przystojni i biją się dobrze w chuj i służą jakby królowi, masz to? I NAGLE ktoś z nich ma pierdolnięcie ALE INNE, i wypierdala go normalnie w czyjąś głowę, to co to znaczy?
Po minie Hanji wnioskował, że zgubiła się gdzieś po pierwszym zdaniu, ale był zbyt rozemocjonowany żeby czekać na odpowiedź, więc potrząsnął nią za ramiona, dalej gadając prawdopodobnie bzdury, bo aż Mikasa kopnęła go w kolano, żeby przestał.
- O czym ty mówisz? - zapytała pułkownik, odpychając od siebie jego ręce. - Mów dalej.
- Bo był taki hipotetyczny w chuj ród...
- Chodzi mu o możliwość przekazywania z pokolenia na pokolenie doświadczeń w jednym klanie. - wtrąciła się Lara, najwidoczniej podejmując się wyzwania jakim było streszczenie jego wywodu. Rozbiegany wzrok Franza padł na nią tylko na ułamek sekundy, ale wydał z siebie rozczulone westchnienie, kiedy zobaczył, że trzymała Levia za rękę.
- Tak, ród przez tysiąc lat służący królowi, którego każdy członek ma siłę Tytanów, bez potrzeby obrośnięcia kupą cuchnącego mięsa. - dodał kapitan.
- Właśnie, o! I kurwa jakby masz doświadczenie w boju wszystkich przodków więc dostęp do jakiegoś skrawka ich pamięci, ale nagle wypierdala cię w pizdu tak całkowicie w czyjąś pamięć, tak dosłownie na sekundę jesteś innym kurwa człowiekiem, co to znaczy?
- Czy ty chcesz mi powiedzieć że jesteś jakimś od stu pokoleń szlachcicem czy co? Musisz się skupić i...
- Nie teraz. - przerwała Lara, z taką stanowczością w głosie, że umilkły nawet rozmowy kadetów jadących konno obok wozu. - Franz, nie wiem co ci się stało, ale teraz musimy ubić króla, a mamy walczyć z przydupasami Kennysia w jakiejś jaskini, więc o ile nie masz niczego co może nam pomóc, to musisz się uspokoić i wpasujemy cię w plan.
- Mam proch. I worki z olejem i zajebałem kilka tych szmat na wozy to tak jebią jak się palą.
Minął moment ciszy, podczas którego nawet zamglony umysł Franza skojarzył, że jeżeli faktycznie mają walczyć w jaskini, mając do dyspozycji broń białą krótkiego zasięgu, to cokolwiek mogącego wytworzyć dym jest na wagę złota.
- A kto jest dobrym chłopcem? - zapiszczała Hanji, gwałtownie targając mu włosy z równą zapalczywością, z jaką czochra się psa.
- JA JESTEM!
****************************************************************************************
Nikt nie chciał pilnować Lucasa całą drogę, więc Kenny musiał go nosić, karmić, i pilnować żeby nie zżarł prochu strzelniczego czy co tam dzieci mają w rodzaju robić. Ale jak nagle mieli do wyboru, albo zajęcie się dzieciakiem, albo uczestniczenie w potencjalnie śmiertelnym pojedynku, to nagle każdy zapragnął być nianią na pełen etat.
I o ile zaniesienie go do Roda chyba byłoby najbezpieczniejszą możliwością, tak Rozpruwacz Rodowi nie wierzył. Już raz skurwysyn kazał porywać Franza, a mając do dyspozycji mającą królewską krew córkę, niestety już nastoletnią, i mające w sobie jedną czwartą krwi królewskiej malutkie dziecko, łatwo było przewidzieć które z nich było łatwiejszym celem do zmanipulowania. Nie wiadomo było, czy Riess w ogóle skojarzyłby dzieciaka z Franzem, ani czy by ryzykował, ale po co narażać szczeniaka?
- Ciągle mi każesz gdzieś zostawać. - marudził chłopiec, którego Kenny zdecydował się umieścić razem ze swoimi ludźmi w punkcie, z którego mogli zablokować zwężenie jaskini siecią.
- Bo idę do pracy.
- Strzelać?
- Tak, a ty siedzisz na dupie i na mnie czekasz.
Chłopiec rozejrzał się wokół, wodząc wzrokiem po niemal surrealistycznej jaskini pełnej uzbrojonych i niemal kompletnie obcych mu osób.
- Ty chyba kłamałeś z tym tatą. - powiedział powoli.
- Tym razem nie. Siedź, nie przeszkadzaj, staraj się wyglądać smutno to nikt cię nie zastrzeli.
Już samo siedzenie mogło być problemem, bo okolicą nagle wstrząsnął huk na tyle głośny, że Lucas podskoczył ze strachu, natomiast Keny zrozumiał, że cokolwiek miało mieć miejsce, właśnie się zaczęło, i musiał lecieć na miejsce jeżeli nie chciał stracić oddziału. Nie było czasu na jakieś uspokajanie dziecka, a jak już to powinien to zrobić jeden z członków jego brygady. On miał ważniejsze sprawy na głowie, takie jak spełnienie jedynej ambicji dla której jeszcze ogóle żył na tym żałosnym i okrutnym świecie.
Jak się okazało, ta ambicje była poważnie zagrożona, bo wbrew swoim przewidywaniom na miejscu zobaczył nie tylko wielce kapitana zwiadowców, ale też swojego szurniętego bratanka, co było dość poważnym problemem.
******************************************************************************************
W całym swoim życiu Lara przeszła już niejedno piekło, ale każde z nich tylko w minimalnym stopniu przygotowało ją na to, co działo się teraz. Myśląc o walce w jaskini, była raczej pewna że ich głównym problemem będzie szybkie pochłonięcie tleny przez płonące worki z olejem, albo brak światła czy ciasnota. Jednak miejsce boju okazało się surrealistycznie jaskrawe, świecące rażącym w oczy, niemal białym światłem odbijającym się od każdego skrawka jaskini, tak niesamowicie ogromnej, że przemieszczanie się nie było żadnym problemem.
W samej walce też było coś obrzydliwie nierealnego, jakby zaraz miała obudzić się z koszmaru, a Levi uspokajałby ją kolejny kwadrans zanim znowu poszliby spać. Z każdą sekundą jednak coraz boleśniej docierał do niej fakt tego, że wszystko co dzieje się w tym momencie jest prawdziwe. I znów musiała stłumić w sobie lęk przed tym, kogo zobaczy żywego, a kto zaraz spadnie na posadzkę, rozchlapując kałużę własnej krwi. Jeżeli chciała żeby Levi jeszcze kiedykolwiek przytulał ją po złym śnie, to musiała dożyć chwili w której znowu położy się do łóżka.
Nie było czasu, musieli jak najszybciej uporać się z wrogiem, zabrać Erena, i uciekać z tego przeklętego miejsca.
Oczy łzawiły jej przez gryzący dym w który wlecieli chwilę po wbiegnięciu do środka, ale stanowiło to zdecydowanie większy problem dla nieprzygotowanej na taką ewentualność brygady. Element zaskoczenia dał im na tyle czasu, że Lara zdołała ciąć pierwszego z mężczyzn mieczem już sekundę później. Zobaczyła w dymie tylko jego rękę, z lufą pistoletu skierowaną gdzieś w kierunku osób zajmujących pozycje przy wejściu, i bez wachania uderzyła mieczem w jego nadgarstek. Odcięta dłoń poleciała gdzieś dalej, a w kolejnym momencie wrzask bólu zmienił się w charkot, kiedy przelatując obok cięła go też przez gardło. Nie myślała o tym, żeby ulżyć mu w cierpieniu, nie chciała po prostu by zranił kogoś drugą, dla odmiany sprawną ręką.
Krew ubrudziła jej rękaw koszuli, kiedy wyleciała ponad dym by złapać oddech, i w ślepym szczęściu znalazła się tylko nieco niżej od kolejnego członka brygady, któremu zdołała wpakować ostrze pod żebra, ledwo unikając dwóch strzałów. Nie słyszała jaką liczbę wrogów wykrzyczał Levi, co stanowiło pewne utrudnienie, ale naliczyła za to pięć ciał leżących na ziemi, i żadne z nich nie należało do jej towarzysza.
Potem jej durne szczęście najwyraźniej postanowiło zrobić sobie chwile przerwy, bo kula świsnęła tuż koło jej dłoni, ale zanim przeciwnik zdołał wystrzelić z drugiego pistoletu, coś mignęło zaraz obok niego, i cokolwiek to było, odcięło jego głowę od tułowia.
Oprócz smrodu prochu, paskudny zapach krwi też był już bardzo dobrze wyczuwalny w okolicy.
Kolejne ciało huknęło o posadzkę, a Lara powoli traciła orientację w sytuacji, więc na moment zatrzymała się przy jednaj z kolumn, tylko odrobinę nad linią dymu, starając się wybrać skąd zaatakować. Ktoś, komu widocznie skończyły się pociski próbował zaatakować ją z góry, ale uchyliła się, przez co kopniak który pierwotnie miał pozbawić ją przytomności, albo i części czaszki, trafił w kolumnę, przy akompaniamencie wrzasku i chrzęście łamanych kości. Odgłos był tak obrzydliwy, że wstrząsnął nawet nią. Ale właściciel pokiereszowanej nogi nie musiał bać się o rehabilitację, bo strzała Sashy przebiła mu szyję już w następnej chwili.
Wtedy właśnie dziewczyna zdołała wypatrzeć Levia, i już miała wrócić do eliminacji przeciwników, kiedy z bardzo dobrze znanym jej krzykiem szalonego kowboja w zasięgu wzroku pojawił się Kenny.
Przez sekundę jej serce zamarło, próbując wychwycić w jego zachowaniu zmianę świadczącą o zmianie intencji i chęci zabicia siostrzeńca, ale nie dość, że Rozpruwacz chybił, to jeszcze na długą chwilę zatrzymał się w bezruchu, w którym był niemal idealnie wystawiony na jeden celny rzut ostrzem.
W dodatku na moment rozproszył go Franz, zajęty strzelaniem z flar w twarze ludzi, widocznie uznając że równie dobrze może to być druga funkcja pocisków, zaraz po wytwarzaniu smug dymu. Jedna z takich flar przerwała majestatyczny monolog Kenny'ego, uderzając go prosto w pancerz, a mimo to Ackermann zdołał sparować lufą pistoletu cios Levia.
Mimo niesamowitej potrzeby dalszego obserwowania tej walki, Lara musiała wrócić do dbania o własne życie, żeby chociaż to zmartwienie mogło nie dotyczyć kapitana. Gdzieś z góry kapała na nią czyjaś krew, więc jak najszybciej musiała ukryć się z powrotem w kłębach gryzącego dymu w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Jakaś kobieta dosłownie sama nabiła się na jej ostrze, nieopatrznie zniżając za bardzo lot. Pęd z jakim jej ciało uderzyło w Larę kompletnie zaburzył jej trajektorię lotu, więc żeby nie huknąć głową o którąś z kolumn odczepiła kotwiczkę i zdołała pozbyć się ostrza wraz ze zwłokami dopiero po twardym lądowaniu.
Ktoś krzyczał imię Hanji, a nad jej głową miał miejsce tak potężny wybuch ognia, że jeden z płonących kawałków bukłaka podpalił jej kurtkę, której musiała się niemal natychmiast pozbyć żeby nie zająć się ogniem. Zanim zdążyła z powrotem wzbić się w powietrze, brygada Kenny'ego zaczęła się wycofywać, a fakt, że nikt nie poleciał za przeciwnikiem, tylko potwierdzał to że muszą mieć przynajmniej jedną ofiarę.
Hanji leżała we krwi ledwie kawałek dalej, a Larze udało się być przy niej jako pierwszej.
- Żyje! - krzyknęła w stronę Levia, kiedy tylko wyczuła pod palcami słaby puls. - Nic jej nie będzie! - dodała, chociaż wcale nie była tego taka pewna. Na szczęście większa część oddziału poleciała za Kennym, co dawało nadzieję na wygranie tej bitwy zanim się przegrupują.
Rana pułkownik wyglądała bardzo źle, mięśnie wraz ze skórą były dosłownie wyrwane ze sporego fragmentu ciała, ale ku własnemu zaskoczeniu, zobaczyła w tej całej krwi wciąż pulsującą tętnicę. Była nienaruszona, mimo że nie osłaniało jej już kompletnie nic. Hanji od natychmiastowej śmierci najwyraźniej uratowało to kilka milimetrów. Nadal jednak nie było wiadomo czy nie ma jakiegoś urazu głowy, ani kiedy wróci jej przytomność.
- Co się kurwa stało? - wrzasnął Franz, lądując ślizgiem zaraz obok.
- Nie widziałam, chyba kotwiczka, kurwa nie pomyśleliśmy o kotwiczkach. - warknęła Lara, usilnie tamująca krwawienie oderwanym od koszuli Hanji rękawem. - Nie wykrwawi się ale chuj wie co potem z tą ręką, gorzej z głową, nie wiem jak uderzyła.
Franz w panice poklepał się po każdej kieszeni, aż w końcu wyciągnął gdzieś z odmętów kurtki bandaż, który mimo że czysty, wyglądał na już kilkukrotnie wiązany. Jednak wystarczył żeby zatamować krew, i pozwolił na wykorzystanie rękawa jako opaski uciskowej. W międzyczasie Hanji odzyskiwała jakieś resztki świadomości, bo zaczęła majaczyć, a póki co żadnych fizycznych objawów wstrząsu mózgu nie było widać. Moblit, który pojawił się na miejscu sekundę po Franzie próbował pomóc jej wstać, ale Ackermann bardzo wyraźnie nie dawał o to jebania, bo po prostu wziął pułkownik na ręce i pobiegł z nią w stronę, w którą poleciał oddział.
Berner coś krzyknął i zaczął biec za nim, ale po chwili się poddał i postanowił skorzystać ze sprzętu do manewru, bo nie dałby rady dogonić Franza.
Po dołączeniu do reszty okazało się, że dalsza pogoń nie jest możliwa. Jaskinia w pewnym momencie zwężała się w tunel, który w dalszej części sprawiał wrażenie specjalnie poszerzanego, ale jego koniec zamykała sieć ze splecionych solidnie lin. Przejście przez nią było możliwe, ale oznaczało kilka chwil wystawienia się na strzał, który z pewnością zostałby oddany bez wachania.
- Jesteś! - wydusiła Lara, ledwo łapiąc powietrze, po czym rzuciła się na Levia na tyle niespodziewanie, że nawet troszkę się zachwiał. - Wszyscy bezpieczni?
- Wszyscy, z Hanji w porządku? - zapytał, też dopiero uspokajając oddech.
- W porządku.
- Krew masz na twarzy.
- Ty też.
Reszta żołnierzy raczej nie czuła się szczególnie komfortowo z tym, że po sekundzie nie do końca ogarniętego patrzenia sobie w oczy zaczęli się całować, ale w tym momencie gówno ich obchodziły odczucia oddziału. Przeżyli wspólnie kolejną chujnię, a teraz mieli krótki moment żeby wyrazić swoje uczucia.
Lara, ku bardzo widocznemu niezadowoleniu Levia, odsunęła się dopiero, kiedy kątem oka zobaczyła Franza zbliżającego się do sieci.
- Odejdź od tego! - syknęła.
- Levi, wymyśl jakiś kurwa plan. - rzucił Ackermann, którego o dziwo nikt jeszcze nie zastrzelił. - A ja się tym zajmę.
- Wróć!
- A tam, kurwa, im nie wolno do mnie strzelać! - zaśmiał się, po czym rzucił tak niewiarygodnie durne zapewnienie, że naprawdę cudem nikt nie odciągnął go stamtąd za ryj. - JA ich zagadam.
Nikt nie zdążył zareagować, kiedy przelazł przez jedną z dziur sieci, zaplątując się nogą w jakąś linę, i pierdyknął o glebę plecami. Ale faktycznie, nikt nawet do niego nie podleciał, kiedy szedł przez jaskinię, wrzeszcząc na przemian "wujku Kenny!" i "wujku Rodzie!".
- Wujku Kenny? - powtórzył z niedowierzaniem Jean.
- Wujku Rodzie? - wydukał Moblit.
- Będzie czas na wyjaśnienia. - przerwał Levi.
- O MÓJ... WYPIERDALAJ! - krzyknął gdzieś z oddali Kenny.
Najgorsze było to, że jedynym o czym myślała w tym momencie Lara, to fakt, że wyraźnie słyszała że Kenny przy starciu z Levim użył wyrażenia "lebiego", a przez stres i strach o życie jej mózg był zafiksowany na pytaniu o to, kto do cholery w tych czasach nieironicznie wyzywa kogoś słowem "lebiega".
Przynajmniej dzięki temu nie miała czasu nad zastanawianiem się nad tym, o co chodzi Franzowi, więc nie była na niego aż tak zła.
Kolejny kwadrans naprawdę starali się wymyślić jakikolwiek plan, ale każdy zakładał stratę przynajmniej trzech ludzi. Aż w końcu rozwiązanie przyszło samo, w postaci czegoś, co byli skłonni uznać za cholernie mocne trzęsienie ziemi. Z sufitu zaczął najpierw sypać się pył, a później spadały z niego coraz większe odłamki skał. Na szczęście, wypadła też żelazna krata z tunelu prowadzącego na zewnątrz, więc można było ewakuować Hanji, a członkowie brygady polecieli gdzieś w dalszą część jaskini.
I nawet, jeżeli mieliby narazić się na ostrzał, jedyną nadzieją na nie zostanie zmiażdżonym przez lawinę głazów było przejście przez siatkę. Ta na szczęście już faktycznie nie była strzeżona, więc teraz jedyny problem stanowiło przedostanie się do Erena. Tyle tylko, że jak okazało się na miejscu, ten nie tylko był półnagi i przykuty do jakiegoś miejsca wyglądającego niemal rytualnie, to jeszcze obok niego powoli w mięso obrastał największy Tytan jakiego w życiu widzieli.
- Myśl o tym, że powiedział "lebiego". - wyszeptała do siebie Lara, próbując nie stracić panowania nad sobą, i wbiec po schodach do nastolatka, którego właśnie Franz i Historia próbowali rozkuć. W tornadzie gorącego powietrza, które wypełniało całą krusząca się jaskinię wydawało się to niemal niemożliwe, ale w końcu oddziałowi udało się go uwolnić. Mało to dało, bo chłopakiem, jak i resztą, po prostu rypnęło o ścianę w nagłym podmuchu, a ten pieprzony Tytan nie przestawał rosnąć.
- Levi! - dobiegło nagle gdzieś od strony schodów, a ledwo słyszalny w huku skał wrzask zdawał się nagle słyszalny, ale charakterystyczny głos należał do Kenny'ego. - Levi!
I, ku zdumieniu wszystkich, Levi pobiegł w dół schodów, po których z wielkim trudem wspinał się jego wujek. Lara nie miała pojęcia, co się tam działo, ale absurdu sytuacji dodało to, że kapitan, ledwo trzymając się na nogach i ciągle wołając Rozpruwacza wrócił do oddziału z jakimś małym dzieckiem pod pachą, a Kenny, zamiast do nich dołączyć, mignął jej gdzieś w lawinie kamieni.
- Wujku! - krzyknął Franz, robiąc kilka kroków w stronę schodów.
- ZOSTAŃ TAM KURWA! - odpowiedział mu inny wrzask.
Trudno było określić, co stało się potem, bo lawina zagłuszyła wszystko. Lara zarejestrowała tylko to, że chyba fragment jej koszuli zajął się ogniem, Levi mocno ją do siebie przytulił, na przemian z Franzem wołając Kenny'ego, a Eren pobiegł prosto przed siebie.
Cała jaskinia się zawaliła, ukazując nad ich głowami czyste, nocne niebo, i mimo że dziewczyna czekała aż jakiś z głazów w końcu na nich spadnie, nic takiego się nie stało. Po trwającej wieczność chwili nastała cisza, a kiedy otworzyła oczy, zobaczyła przed sobą tylko pogorzelisko świecących gruzów, i skamieniałego Tytana, od którego nieruchomego ciała odchodziły gałęzie jakiejś misternej konstrukcji. Po tym całym rumorze zapanowała absolutna, niczym nie zakłócana cisza.
- Wujku Kenny? - powtórzył Franz, i tym razem jego głos poniósł dalej, ale nikt mu nie odpowiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top