Rozdział 44

Odkąd tylko Franz nauczył się mówić, sprawiał, że Kenny czuł się strasznie staro. Nie był gotowy na nazywanie go wujkiem, znacznie lepiej radziłby sobie w roli kuzyna, i długo przekonywał dzieciaka do nazywania go po imieniu. W końcu jednak się udało, i został znowu zwyczajnym Kennym, a od wielkiego dzwonu „wujkiem Kennethem".

Ale poza tym, dzieciak Keegana zdawał się być naprawdę w porządku. Miał w sobie ten entuzjazm i minę zawadiaki z ulicy, ale jednocześnie darzył go jakimś rodzajem podziwu, co jeszcze bardziej zawyżało już i tak ogromne ego jego wujka. Nie marudził mu, tylko czasem się kłócili, a przez to jak Franz ubóstwiał jego towarzystwo, Kenny często zabierał go gdzieś ze sobą. Częściowo po to, żeby odciążyć Keegana i Kuchel, a trochę dlatego, że lubił swojego małego potakiwacza.

Co prawda Kuchel ciągle biadoliła coś o tym, że młody się zaziębi czy tam zgubi, ale z tym ile razy dzieciak pierdolnął na łeb, to chyba jednak był niezniszczalny. Dobra, czasami Kenny popełniał błędy, pozwalając mu wyławiać monety z fontanny późną jesienią, co Franz przepłacał solidną grypą. Faktycznie, dał mu dwa razy orzechy, na które miał alergię. I tak samo faktem było, że nie powinien dawać mu "troszeczkę" piwa (chociaż zrobił to łyżeczką, więc nie wiedział o co wszyscy się czepiali). I być może upuścił go tam kilka razy, albo zapodział go gdzieś w muzeum.

Ale Keegan nie wydawał się gniewać na to jakoś bardzo długo, więc było w porządku. I chyba nie gniewał się też dlatego, że Franz mial zakaz mówienia mu o niektórych wypadkach.

I to były naprawdę dobre dni.

- Pamiętaj, jak ja się w końcu wyniosę w pizdu, a ty wreszcie odrośniesz od ziemi, a do domu przyszedłby jakiś wujek dziadek czy inny chuj, to musisz bronić taty, bo on tych skurwysynów to nie wyjebie z domu. Trzymasz mocno kapelusz?

- Taaaak! - przytakiwał siedzący na ramionach wujka Franz, obiema łapkami trzymając za rondo za dużego kapelusza, żeby nie zwiało mu go z głowy. - Będę taki wysoki jak ty?

- Nie, nigdy w życiu, twój ojciec jest jebanym kurduplem.

- Nieprawda!

- Zauważysz to jak podrośniesz. Dobra, jesteśmy na miejscu, spadaj stąd. - powiedział, łapiąc dzieciaka za kołnierz i odstawiając na ziemię. - Miłego dnia, ucz się ale nie bądź ciotą.

Kenny próbował zabrać chłopcu swój kapelusz, ale Franz zawsze odskakiwał, łapiąc go mocniej i śmiejąc się tak, jakby właśnie dokonał udanego rabunku. Przychodzili do szkoły długo przed rozpoczęciem zajęć, więc zazwyczaj mieli czas na te dziwne przepychanki, ze śmianiem się i szarpaniem za rękawy. Poza tym Kenny uważał, że nawet tego rodzaju konflikty zawsze będą dla szczeniaka jakiegoś rodzaju nauką uników czy ucieczek, więc nie miał nic przeciwko.  Albo po prostu nie chciał przyznać sam przed sobą, że lubi bawić się tak ze szczeniakiem swojego brata.

Kiedy już naprawdę mu się nudziło, a do szkoły schodziło się więcej dzieciaków, to podnosił Franza za przód koszuli i zabierał mu kapelusz, po czym pomagał mu założyć tornister, próbując wyrównać te skórzane paski. Nie za bardzo widział cel tej codziennej regulacji ramiączek, ale Keegan gadał coś o tym że dla dobra dziecka ciężar musi być równo rozłożony, nie obciążający jednego ramienia mocniej niż drugiego. Tak samo zresztą przez lata poprawiał tornister Kenny'emu, mimo, że chłopak nie czuł żadnego ciężaru.

W końcu Franz zauważał jakiegoś kolegę i biegł za nim, jeszcze z progu kiwając wujkowi na dowidzenia.

A potem Kenny albo szlajał się bez celu po mieście, albo wracał sprzątać w domu i robić zakupy. Spotykał się z Keeganem pod szkołą, kiedy jego brat przychodził odebrać dzieciaka, i szli coś zjeść, albo Kuchel ciągnęła ich na jakąś wystawę czy koncert. Potem Kenny przepadał na jakiś tydzień, oddając się w pełni hulankom po różnych dyskrytach, czy tam mordował w Podziemiu, i wracał z rozbitym nosem albo podbitym okiem, a Keegan go opatrywał i gotował jakiś dobry obiad. I fajnie było wtedy.

**********************************************************************************************

Mimo, że Lara nadal nie miała pojęcia jak ma odnosić się do Erwina w takiej sytuacji, postanowiła zachować pełen profesjonalizm w momencie konfrontacji z bratem. Przynajmniej tyle dobrego, że zdążyła złapać go pod domem, zamiast latać po dyskrycie i szukać dorożki, która zresztą już miała odjeżdżać.

- Podobno wołałeś. - powiedziała, lekko lądując obok generała. 

- Tak. - potwierdził Erwin z zakłopotaniem w głosie. - Zmieniłem plan, nie zostajesz w Stohess na czas łapania Tytana Kobiecego.

W normalnej sytuacji dziewczyna pewnie by zaprotestowała, zaczęła dopytywać Smitha czy znowu mu odwaliło, albo uparłaby się że zostanie. Tyle że w tym momencie życia, kiedy pomiędzy rodzeństwem było tyle nierozwiązanych spraw, naprawdę chciała uniknąć wszelkiego rodzaju sprzeczek.

Więc postanowiła potraktować go tylko i wyłącznie jako generała.

- Zrozumiałam. - zasalutowała spokojnie. - Rozkazy?

- Powiedz mi, myślisz że ilu ludzi-tytanów żyje w obrębie Murów? - generał oparł się plecami o okalające podwórko ogrodzenie. 

Pierwszym odruchem naturalnie byłoby odpowiedzenie, że dwóch - Eren i Annie. Ale przecież mężczyzna w życiu nie zadałby pytania, na które odpowiedź była tak prosta...

- Pewnie więcej niż ci, o których wiemy. 

- A ci, o których wiemy, są ze sto czwórki, czyli z twojego korpusu treningowego. 

- Dlatego odesłałeś część kadetów do jakiejś dziury? Podejrzewasz ich?

- Ja wiem że wśród nich jest ktoś jeszcze, słuchaj mnie, ja... - blondyn na sekundę przyłożył dłoń do czoła i odetchnął, zanim znowu podjął konwersację. - Wiem, że mamy sobie rzeczy do wyjaśnienia, ale teraz nie mam czasu powiedzieć ci wszystkiego, więc powiem tylko że nigdy nie wybaczę sobie że chociaż raz nie wróciłem do Stohess, a cokolwiek cię spotkało to moja wina. I nie jestem o nic zły.

- Nie spodziewałam się, że to powiesz.

- Będzie czas na obszerniejsze tłumaczenie. Na ten moment zajmiemy się tytanami. Weź konia, i pojedź do kadetów ze sto czwórki. I błagam cię, zabierz ze sobą Franza, bo jakkolwiek słucha się tylko ciebie i Levia.

- A co zrobić jak już dojadę do kadetów? Pilnować ich?

- Nie. - generał położył siostrze dłonie na ramionach. - Pomyśl, który z nich jest naszym kolejnym tytanem. Złapiemy, a jeśli będzie trzeba to zabijemy osobę którą wskażesz.

- Ale...

- Wiem, że potrafisz go znaleźć. Spędziłaś trzy lata z tymi ludźmi, znasz ich, wiesz co charakteryzuje ludzi-tytanów i wiesz kto na pewno do nich należy. Pomyśl, obserwuj ich, szukaj jakichkolwiek połączeń pomiędzy nimi. Czy teraz jakiekolwiek nazwisko przychodzi ci do głowy?

Lara nie odpowiedziała od razu, nie tylko przez to, że była w lekkim szoku ze względu na zachowanie brata, ale też przez to że musiała pomyśleć nad odpowiedzią. Przede wszystkim Erwin był na nią wczoraj naprawdę zły, a teraz z kolei pokazywał, że nadal nie stracił do niej zaufania, nawet po tych wszystkich kłamstwach, co bardzo uszczęśliwiło dziewczynę. Z kolei co do ludzi tytanów...

Annie. Kto znał, rozmawiał lub miał bliższy kontakt z Annie? W korpusie treningowym Lara bardziej skupiała się na ćwiczeniach i zabawie niż obserwowaniu relacji międzyludzkich, ale czy tego chciała czy nie, zauważała wiele przez nabyte w Stohess nawyki. 

Annie była bardzo zamknięta w sobie, sporo osób z nią rozmawiało, ale zazwyczaj kończyło się to na dwóch czy trzech zdaniach. Tytanem mógł być ktoś, kto znał ją wcześniej, jeszcze przed dołączeniem do wojska. Żeby przypomnieć sobie, kto mógł ją znać, Lara musiała wrócić wspomnieniami do pierwszych dni ćwiczeń, kiedy to ludzie trzymali się bardziej w znanych sobie grupkach, zanim każdy zaczął trzymać z każdym.

Pierwszy dzień? Nie, chyba wtedy nawet nie widziała Annie. Drugiego dnia też nie zwróciła na nią szczególnej uwagi. Ale kolejnego dnia były pierwsze ćwiczenia walki wręcz, na których to Leonhart wyraźnie się wyróżniała. Tylko że zanim w ogóle ćwiczenia się zaczęły, a kadeci mieli dobrać się w pary, Annie zapytała Rainera czy się z nią bije, a on bardzo gwałtownie zaprzeczył. 

Czemu takiego faceta miałaby przerażać perspektywa potyczki z tak drobną dziewczyną, której stylu walki nigdy wcześniej nie widział? A przynajmniej nie miał prawa widzieć, chyba, że znaliby się wcześniej...

Tyle że jednocześnie jak to, Rainer nie mógłby być tytanem. Przecież to byłoby niemożliwe. Musiałby mieć jakieś wrogie zamiary, a niemal dla wszystkich kadetów zawsze był pomocny, zawsze starał się wszystkimi opiekować, zupełnie jak starszy brat. Nie pasowała do niego wizja mordercy. Ale patrząc na Larę też nikt nigdy nie przypuszczał, że mogłaby zabijać. Ona też pomagała kadetom, jako że byli od niej znacznie młodsi. I ona również nie byłaby podejrzana przez wzgląd na swój charakter, a przecież doskonale wiedziała co robiła w przeszłości.

- Sprawdź co wiemy o przeszłości Rainera Brauna. - odpowiedziała w końcu. - Czy ma jakieś powiązania z Annie i luki w dokumentacji które powinien wypełnić. Ja spróbuję dowiedzieć się czegoś jak do nich przyjadę.

- Ktoś jeszcze?

- Bertholdt Hoover zawsze kręcił się obok Rainera, znali się zanim zaczęli szkolenie. 

- Mądra dziewczyna. - Erwin mocniej złapał kobietę za ramiona. - Cokolwiek się nie działo, jesteś moją siostrą, kocham cię i ci ufam, ale od teraz naprawdę musisz być ze mną szczera. Opowiesz mi wszystko? Mogę na ciebie liczyć?

- Jak ci opowiem, to już nie będziesz mi ufał.

- Będę, obiecuję, a ty obiecaj że wszystko mi wyjaśnisz kiedy tylko znajdziemy wolną chwilę.

- Obiecuję. - przytaknęła po dłuższej chwili, zupełnie niepewna czy składanie tak lekkomyślnych obietnic dotyczących tak ważnych spraw jest rozsądne. - Ale co do chłopaków, to tylko przypuszczenia, nie skazuj ich na nic zbyt lekkomyślnie. - dodała, wymijając brata i lekko przeskakując płot, zanim zdążyłby zabronić jej wbiec do domu.

Nie była gotowa na konfrontację z nim, poza tym w tym momencie dużo się działo, a on właśnie zmieniał swój starannie ułożony plan, co było kurewsko nienaturalne. I zachowywał się dziwnie spokojnie jak na to, jak wczoraj się rzucał, a na ten moment dziewczynie naprawdę ciężko było się połapać, kiedy jej brat zachowuje się względnie naturalnie. Chyba zaczynała mieć paranoje tyczącą się tego, co jest częścią jakiejś jego gry, a co nie.

- Jadę do kadetów ze sto czwórki, Franz jedziesz ze mną! - krzyknęła od progu, rozglądając się po domu. Było możliwe, że widziała teraz miejsce w którym spędziła wczesne dzieciństwo po raz ostatni w życiu, ale nie czuła żadnego ukłucia żalu. To budynek, który mógł sobie runąć. I tak bez jej dawnej przyjaźni z Erwinem, nie znaczył obecnie nic.

- Czemu? - dobiegło ją wołanie gdzieś z prawej strony, a z kuchni wychylił się Levi, usilnie starający się zapiąć Cezarowi obrożę. - Franz poszedł odnieść fortepian. 

- Sam?

- Da sobie radę.

- Jak zwykle, kompletnie niezauważony. On nie ma pojęcia co znaczy tajna misja. Na kolejną wyprawę założy koszulę z napisem "zjedz mnie" i doczepi do siodła setkę chorągiewek. Chcesz się założyć?

Levi posłał jej spojrzenie dużo bardziej przymulone niż zazwyczaj, a wyraz twarzy miał podobny do tego, jaki ma pies o trzeciej w nocy, kiedy pomimo wybitnego zmęczenia idzie za właścicielem do łazienki.

- To byłaby głupia strata pieniędzy. To oczywiste, że to zrobi. - odpowiedział, poprawiając sobie grzywkę. - Rozleniwiłaś mnie tymi ośmioma godzinami snu na dobę. Nie wiem nawet gdzie się kurwa znajduje.

- To nie jest lenistwo, to jest troska o twoje zdrowie. - dziewczynie aż przykro patrzyło się na te próby pochwycenia psa, więc sama zapięła mu obroże i przypięła do niej trzymaną przez Levia smycz, po czym pocałowała kapitana w policzek.

- Franz mówił, że w rodzinie możemy spać po trzy godziny, i nic nam nie będzie.

- Franz mówi też, że da radę wyżyć jedząc sól kąpielową, a rzygał krwią już po południu. Trzymaj się i pilnuj naszego dziecka.

- To pies.

- Tak, ale nie mów mu tego bo się zasmuci. 

- Lara, czy ja powinienem najpierw zapytać Erwina czy możesz za mnie wyjść?

To pytanie było tak irracjonalne, że dopiero po paru sekundach w głowie dziewczyny pojawiła się myśl, która mogła jakkolwiek je uzasadnić. Właściwie, pytanie ojca czy brata o rękę jakiejś kobiety społecznie było normalne i powszechne, ale przez lata spędzone z Franzem większość "społecznych" nawyków które w jakikolwiek sposób ograniczały odchodziło w zapomnienie. 

- Nie, głupi jesteś? On za ciebie nie wychodzi, więc nie ma nic do gadania.

- Ale chyba się wkurwił o ten ślub.

- To niech się wkurwia ile chce, to akurat nie jest temat w którym o czymś zadecyduje. To ja cię kocham, ja za ciebie wychodzę, i ja decyduje że to zrobię. Może sobie krzyczeć o to jak go okłamywałam, ale nie o ciebie. - wyjaśniła, szybko całując go w usta i obracając się na pięcie, żeby wybiec z domu w poszukiwaniu Franza. Ale po kilku krokach zawróciła, naprędce zarzucając Leviowi ręce na szyje, i z całej siły go do siebie przytulając.

- Nie przejmuj się Erwinem. - dodała jeszcze. - Jesteś cudownym facetem, a jak coś ci nakładł do głowy to potem mi o wszystkim powiesz i jakoś to ogarniemy. Poza tym mam teraz chujowy okres w życiu, i chyba za mało ci dziękuję za to, że jesteś w nim przy mnie. Więc teraz dziękuję. I kocham cię za to.

- Nie ma problemu. - odpowiedział, obejmując ją ramieniem.

***********************************************************************************************

- Hej Franuś!

- Hej Kenneth, synu skurwysyna!

- Obraziłbym się, ale to prawda. Babka kurwą była, a stary skurwysynem.

W całym swoim misternym planie odniesienia fortepianu do domu, Franz niestety zapomniał o tym, że Kenny wczoraj go szukał. A jeśli rozglądał się za nim jednego dnia, to kolejnego było bardziej niż pewne że będzie w domu, ścierając kurze i czyszcząc żyrandole. Cóż, przynajmniej tego pilnował.

- Gdzie ty kurwa wyniosłeś ten fortepian? 

- Wypierdalaj, najebany byłem. - odetchnął ciężko, wreszcie odstawiając instrument na miejsce. Nie miał żadnej gwarancji tego, że dzisiaj cały dom nie ulegnie zniszczeniu, ale tak samo mógł pierdolnąć dom Smithów. A jeśli to jednak tamta chata skończyłaby w gruzach, to nigdy w życiu nie wybaczyłby sobie tego, że fortepian akurat tam stał. Jeśli ulegnie zniszczeniu tutaj, wraz z resztą dobytku, to może wmówić sobie że nie miał na to wpływu, bo w końcu jest na swoim miejscu.

- Znowu powyjmowałeś moje zdjęcia z albumu, ty mały skurwielu. - odezwał się znowu Kenny, machając mu przed nosem kopertą. - A tak w ogóle, to gdzie album? Muszę je włożyć z powrotem.

- Jutro odniosę.

- Przehandlowałeś?

- Jak ty swoje kurwa dziewictwo? Według różnych doniesień sprzedawałeś je od kurwa siedmiu do dwunastu razy.

- Pierdol się, napisz jak album odniesiesz. Nie zostaniesz porozmawiać z wujaszkiem? - dodał, widząc że Franz odwrócił się w stronę wyjścia. - Franuś? 

- Z gadającymi kupami gówna nie rozmawiam.

- Ale ja mam ważne informacje! Franek, do nogi! Franz, kurwa!

Użycie jego faktycznego imienia oznaczało, że być może wyjątkowo Kenny miał do powiedzenia coś istotnego, więc mężczyzna obrócił głowę w jego stronę, jednocześnie kładąc dłoń na klamce. Chciał tak pokazać, że w sumie niewiele go to interesuje, ale poświęci wujkowi cenne trzy sekundy swojego żywota.

- Nie wiem jak długo będę mógł jeszcze przeciągać ten spokój. To kwestia tygodni zanim gówno mocno wypierdoli, i twój kochany wujaszek nie poprowadzi tej rzeki sraki bez ofiar.

- To staraj się nie zajebać nikogo ode mnie. A jak zamierzasz do mnie strzelać to proszę kurwa, zrób to teraz! Wjeb mi kulkę kurwa w łeb i nie wycieraj se potem mordy moim ojcem.

- Nie zesraj się. Nikt nie będzie do ciebie strzelał. 

- A do Levia?

- Na co miałbym zajebać moje największe dzieło?

- A chuj wie co jest w tym twoim posranym łbie. Wyjedź z miasta przed południem, albo lepiej kurwa od razu.

- Bo?

- Bo cie o to kurwa błagam. - rzucił jeszcze, zanim trzasnął za sobą drzwiami.

Nie mógł powiedzieć, że Kenny nie robił dla niego zupełnie nic. Odkąd pracował w tej elitarnej brygadzie pierwszej kompanii to nawet się przydawał, bo nie dość, że prześladowania ze strony władz ustały, to jeszcze pierwsza brygada nie szarpała się za szukaniem wyrzutków z wysokich rodów, którzy trafiali do Franza. Nie mówiąc o tym, że za każdym razem kiedy mężczyzna trafiał do więzienia czy aresztu, to Kenny pojawiał się gdzieś w okolicy, i wypuszczał go z celi, z westchnieniem godnym zawiedzionego ojca.

Z tym, że kiedy Kenny już zrozumiał, że Franz tak naprawdę nigdy nie chciał go zabić i nigdy by tego nie zrobił, a jego życie względnie się ustabilizowało, przestał trwać w swoim durnym przekonaniu co do tego, że jego bratanek jest "klątwą Ackermannów".

A sam Franz do końca nigdy nie przestał w to wierzyć.

**********************************************************************************************

- Ale dlaczego podejrzewasz akurat Reinera? To jest świetny dzieciak, kurwa ja ci przysięgam, ja za niego ręczę w chuj. Poznałem gnoja jak Mur pierdolnął, pamiętasz jak ci mówiłem? Pisał do mnie potem, znaczy głównie o jakieś kurwa rzeczy ale no chuj, pisaliśmy trochę. Weź się odpierdol, on jest sto razy bardziej kurwa ogarnięty niż my.

- Franz, przestań adoptować każde dziecko jakie znajdziesz.

- Spróbuj mnie kurwa powstrzymać. A tak poza tym to każdy z was jest tylko moją jebaną lokatą na przyszłość.

Plusem galopu było to, że Franz nie mógł palić papierosów w takim momencie, dzięki czemu kolejnym problemem Lary nie był dławiący się facet. Więc jazda pod jakąś starą twierdzę minęła całkiem spokojnie, tak samo jak zameldowanie Miche'owi że już są na miejscu. Potem jakaś godzina minęła im na bezsensownym siedzeniu na stołówce, podczas kiedy Franz palił i coś gadał, a Lara próbowała przysłuchać się toczącym się w pomieszczeniu rozmowom. Niestety, z powodu nudy i braku tematów te szybko ucichły, i przez długi czas jedyny rozbrzmiewający w okolicy głos należał do Franza.

Aż w końcu nadarzyła się okazja, żeby porucznik mogła potwierdzić przekazaną bratu teorię. Było to w momencie, kiedy Connie i Sasha wspomnieli, że ich rodzinne wioski są niedaleko.

- Ej, a co z waszym domem? Też nie jest blisko? - rzuciła niedbale Lara, odchylając się na krześle, i patrząc w stronę stolika Rainera. - Mówiliście że to te okolice.

Było to oczywiście łganie w żywe oczy, dziewczyna doskonale pamiętała, że po pierwsze, wioska o której opowiadali była za murem Rosa (a więc obecnie na terytorium tytanów) a poza tym została zrównana z ziemią w czterdziestym piątym.

Mimo to Rainer i Bertholdt przez dobrych parę sekund patrzyli na siebie zdezorientowani. Hoover sprawiał wrażenie niesamowicie zbitego z tropu, aż w końcu po naprawdę długiej chwili blondyn odwrócił się w stronę Lary. Wyglądał na nieco przybitego, ale jednak, w ułamek sekundy po pytaniu dziewczyny, przez jego twarz przemknął uśmiech, tak jakby zaraz miał potwierdzić jej słowa.

- Musiałaś coś pomylić. - odparł ze smutnym uśmiechem. - Naszej wioski nie ma w okolicy.

- Tak? To gdzie? - dziewczyna ciągnęła rozmowę.

- To...

- Była za murem Rosa. - wyrwał się Bertholdt.

- Zapomniałam. - skrzywiła się porucznik. - Przepraszam za przywołanie tamtych wspomnień, chłopaki.

O Sino, czy oni potrzebowali czasu żeby przypomnieć sobie zmyśloną wersję wydarzeń, czy z powodu traumy nie chcieli pamiętać tamtego dnia? Ale przecież kiedyś mówili o tamtej masakrze dość przejrzyście, nie mogliby zapomnieć prawdy.

Ta sytuacja mogłaby być w jakimś stopniu dowodem, ale czy była na tyle jednoznaczna, żeby oskarżyć te dzieciaki o posiadanie mocy tytanów? Chociaż, gdyby byli jednak niewinni, to zwyczajne pojmanie nie wyrządzi im żadnej krzywdy, a nikt nie zabiłby ich bez niepodważalnych dowodów. Lepiej dmuchać na zimne, i na ten moment uznać ich za zagrożenie.

Po kolejnych paru minutach rozmowy Lara podniosła się z miejsca i wyszła z pomieszczenia, a Franz poszedł za nią, ani na sekundę nie przestając opowiadać o tym jak to kiedyś rozwalił sobie nos o ścianę.

Jednak gdy tylko drzwi stołówki zamknęły się za jego plecami, umilkł i przejechał dłonią po fragmencie swojego sprzętu do manewrów, upewniając się, czy ma wszystkie ostrza.

- Nie powiesz mi chyba, że będziesz ich podejrzewać kurwa za to? Ja jebie no, mogli się pierdolnąć, są traumy, no skurwysynie...

- Kłamstwa łatwo zapomnieć.

- To kiedy kurwa zapomnisz mi to, że powiedziałem że to Nadia wjebała twoje śniadanie?

- Kłamstwa, a nie zdrady. Chuju.

- A weź spierdalaj. 

- Chodź, zapytamy Miche'a co o tym myśli, powinien być... - dziewczyna przerwała, ponieważ istotnie, Miche powinien być na dachu budynku, ale właśnie biegł korytarzem w jej stronę.

- Mur Rosa upadł. - oznajmił stanowczym głosem, zatrzymując się obok porucznik.

- Jak to upadł? - Lara szerzej otworzyła oczy, i odruchowo złapała za miecz. - Skąd masz tą wiadomość?

- Tytani. Dziewięć sztuk jest jakieś pół kilometra stąd, zaraz tutaj będą.

- Jaja sobie kurwa robisz, te jebane dzieciaki nawet nie mają sprzętu. - wtrącił Francesco.

- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie będą go potrzebować.

- Wiesz jak daleko od Rosy jesteśmy? Gdyby się przebili, na pewno ktokolwiek zdołałby uciec, Stacjonarka wysłałaby do nas posłańca. - przerwała kobieta, jakby za wszelką cenę starając się nie dopuścić do siebie informacji o tym, że mur padł. To oznaczałoby utracenie pięćdziesięciu procent terytorium ludzkości, setki tysięcy zabitych, brak pożywienia i mogłoby doprowadzić do zagłady. Tym razem całkowitej.

- Masz inne wytłumaczenie na tytanów niż wyrwa w murze? Pomyślimy potem o tym jak to się stało, teraz trzeba ewakuować okoliczną ludność. - Miche nie tracił czasu, natychmiast po tych słowach biegnąć w stronę wyjścia. Po sekundzie Lara i Franz do niego dołączyli.

Jeżeli Rosa naprawdę została przebita, oznaczało to upadek nie tylko Muru, ale i ludzkości. Jednak mimo, że ta wizja napełniała serca Zwiadowców paniką oraz zwątpieniem, porucznik na ten moment zdecydowała się całkowicie odrzucić jakiekolwiek rozważania na ten temat. Próba zrozumienia co się stało była bezsensownym działaniem długoterminowym. Teraz najważniejszym było jak najszybsze osiodłanie koni i ewakuacja ludności cywilnej.

Korpus był zgrany, doświadczony, oraz mimo tego że liczba kadetów przewyższała dwukrotnie liczbę weteranów wśród żołnierzy, wszyscy działali sprawnie. Ci ludzie, chodź ledwo szesnastoletni, mieli za sobą kilka walk z tytanami. Nie było więc takiej paniki jak w Troście, gdzie co druga osoba płakała czy wymiotowała. W kilka minut wszyscy jechali już konno po ubitej drodze, której odnogi prowadziły do osad okolicznej ludności, zachowując chociaż pozorny spokój.

Lara nie przypominała sobie by kiedykolwiek była w tej okolicy, ale spędziła w życiu tyle czasu nad mapami, że mogła bez problemu wskazać drogę do paru wiosek. Było to ogromnie pomocne, jako że oprócz niej tylko Conny i Sasha wiedzieli gdzie się właściwie znajdują.

Jednak po dosłownie minucie jazdy zauważeni wcześniej Tytani zaczęli doganiać zwiadowców, a sytuacja robiła się tym bardziej niebezpieczna, że żaden z kadetów nie miał nawet sprzętu do manewrów. Pewnie dlatego Miche zdecydował się odłączyć by kupić reszcie trochę czasu, a zaraz potem reszta podzieliła się na grupy by umożliwić cywilom szybszą ewakuację. Oraz w miarę skuteczną obronę w razie konieczności.

Niestety, żołnierzy było mało. O wiele za mało. Wysyłane do informowania wiosek grupy były dwu lub trzyosobowe. W przypadku napotkania większej grupy tytanów, te małe oddziały były praktycznie skazane na śmierć w imię kupienia minuty dłużej na ucieczkę cywilom.

Najgorsze jednak było to, że nie było czasu żeby martwić się o towarzyszy. Bardzo szybko, bo zaraz po zniknięciu Miche'a, Lara i Franz musieli odłączyć się od reszty i galopować w stronę odległej o parę kilometrów osady. Minutę potem stracili z oczu towarzyszy.

- Jak dobrze opanowałeś ten sprzęt? - dziewczyna odwróciła się w stronę rozmówcy, przekrzykując świszczący pęd wiatru. 

- Na tyle, że nie zdechnę! - wyszczerzył się wyjątkowo dumny z siebie brunet. Mimo to przecież nigdy nie walczył z Tytanem, mogło wydawać mu się że dobrze sobie radzi. Zresztą ilu kadetów po szkoleniu krzyczało w Troście, że nie zginą?

Jednak tym, co oprócz perspektywy śmierci Franza niepokoiło Larę, był fakt że nie spotkali żadnego Tytana, wyłączając grupę do której poleciał Miche. Podobno mur Maria padł w niecałą dobę, a teraz na tamtym terytorium roiło się od tych ludojadów. Obecnie od Rosy żołnierzy dzieliło jakieś piętnaście kilometrów, co oznaczało że tytani mogli przebić się nawet pół godziny temu. Nie było możliwym żeby w tamtym czasie tylko taka mała grupa dostała się na terytorium ludzkości. Powinni też zostać zauważeni o wiele wcześniej, najpewniej przez jakiś wieśniaków albo oddział stacjonarny. Zbyt dużo rzeczy w całej sytuacji było nielogicznych żeby złożyć z nich całość. Nic do siebie nie pasowało. Kto miałby przebić mury? Eksplozja wywołana przez Kolosa byłaby widoczna z daleka, łoskot wybijanej wyrwy też nie przeszedłby niezauważony.

- Widziałaś, jaki kurwa małpiszon? - krzyknął Franz, gdy wyjechali z niewielkiego zagajnika. Faktycznie, spory kawał dalej, pomiędzy jakimiś drzewami spacerował tytan. Dla Franza może i był to tylko "małpiszon" ale dla Lary był... kurewsko niepokojący.

Owszem, odmieńcy się zdarzali, ale nie odstawali wyglądem aż tak od reszty pobratymców. Natomiast ten osobnik, nie dość, że pokryty był gęstym, brązowym futrem wszędzie z wyjątkiem fragmentu korpusu, był o wiele wyższy od przeciętnych tytanów. Z tego co dziewczyna pamiętała, najwyższe ludojady miały do piętnastu metrów, a i tak były to pojedyńcze przypadki. Małpi tytan miał spokojnie jakieś siedemnaście, czy nawet osiemnaście metrów wzrostu, do tego zachowywał się dziwnie. 

Bardzo dużo nieproporcjonalnych osobników, na przykład o powykrzywianych kończynach czy za dużych łbach dalej próbowało chodzić i biegać normalnie, przez co potykały się i wywracały. Ten odmieniec miał o wiele za długie łapy i krótkie nogi, i chyba w pełni zdawał sobie z tego sprawę. Szedł powoli, nie następując na drzewa, kołysał się tak by zachować równowagę, i od czasu do czasu podnosił ręce, żeby o nic nimi nie zahaczyć. 

Wokół niego było paru mniejszych, przeciętnie wyglądających tytanów, które niewątpliwie widziały nie tylko Larę, ale i Miche'a stojącego na dachu pobliskiej twierdzy. Jednak nie starały się atakować. 

Porucznik najpierw zamierzała tylko zwolnić żeby przyjrzeć się odmieńcowi, ale w końcu całkowicie zatrzymała Sandy na jakimś pagórku.

- Coś jest z nim nie tak. - oznajmiła bardziej do siebie niż do towarzysza. - Coś jest bardzo, bardzo nie tak. 

- Czy tam jest ten psi skurwysyn z korpusu? - Franz zmrużył oczy. - Ten, co mnie tak kurwa wywąchał, wiesz, i na pety narzeka. Da sobie radę?

- Jest najlepszy w korpusie zaraz po Leviu. Dałby sobie radę ze zwykłymi tytanami, ale ten z futrem mnie niepokoi. Widzisz gdzieś tutaj konia? Jeśli coś mu się stało to Miche ma kłopoty.

- Nie pierdol tylko działaj, księżniczko. Popierdalaj tam do tych wiosek, ja skoczę po typa, zaraz kurwa wracamy.

- Nie waż się rzucać na tytanów tylko dlatego że masz wysokie ego.

- Morda, po cichutku skoczę po pieska, nikt mnie kurwa nie zauważy.

- Mam nadzieję. - prawdopodobnie mężczyzna nie usłyszał odpowiedzi, ponieważ w momencie jej wypowiadania pojechał już w stronę kolejnego zagajnika, najwyraźniej chcąc okrążyć sporą połać terenu i zabrać towarzysza od drugiej strony budynku.

Czas uciekał, więc Lara mogła tylko wrócić do planu i wierzyć, że nikomu nic się nie stanie.

Franz da sobie radę, powinien dać. Nie latał co prawda najlepiej, ale z tego co udało się dziewczynie zrozumieć z długiej historii rodu Ackermannów, coś co nazywali "doświadczeniem bojowym" otrzymywali w genach. I być może dlatego, że ojciec Franza podobno wiele lat latał po Podziemiu, teraz każdemu z klanu nauka przychodziła tak łatwo. Szkolenie wojskowe trwało wszak trzy lata, a z tego co mówił Levi, to on sam po jakimś miesiącu umiał wykonywać większość skomplikowanych akrobacji. Franz miał na to nieco pod miesiąc, więc powinien dać radę zabrać Miche'a i z nim uciec.

Ewakuacja poszła o wiele sprawniej niż ktokolwiek mógłby przewidzieć. We wszystkich trzech osadach które odwiedziła dziewczyna, procedura wyglądała tak samo. Szybkie poinformowanie mieszkańców, ich ucieczka, objechanie wioski żeby sprawdzić czy nikt się nie został i odeskortowanie ludzi kawałek w stronę muru Sina, by upewnić się czy po drodze nie zaatakują ich tytani.

Natomiast fakt, że nie spotkali ani jednego osobnika był równie niepokojący, co pocieszający. 

Podczas pobytu w ostatniej z wyznaczonych wsi dziewczyna trafiła na oddział Nanaby, gdzie po krótkiej dyskusji uznano, że najlepszym wyjściem będzie jeśli Lara wróci do Stohess ze szczegółowymi informacjami i meldunkiem. Co prawda goniec został wysłany zaraz po zauważeniu tytanów, czyli jakieś cztery godziny temu, ale warto było przedstawić Erwinowi świeższy obraz sytuacji. Tym bardziej z racji tego, że sytuacja zrobiła się coraz bardziej irracjonalna.

Jedna z wiosek była zrujnowana, ale nie było w niej śladów krwi czy zwłok. Prócz tej grupy z początku zaobserwowano tylko jakiś ośmiu tytanów, i nadal nie było informacji jakoby ktokolwiek znalazł wyrwę w murze. 

Cała akcja przynosiła więcej pytań niż odpowiedzi. W dodatku Lara od rana zjadła tylko jedno jabłko, była niewyspana i coraz bardziej wkurwiona na cały świat. Po szaleńczym galopie od wioski do wioski Sandy też się zmęczyła, więc porucznik dotarła do Stohess dopiero po zachodzie słońca. A tam też panowało poruszenie, więc tym bardziej nie było czasu na przerwę czy zjedzenie czegoś. Trzeba było złożyć raport Erwinowi, a samo to zajęło tak długo, że natychmiast po rozmowie korpus już praktycznie wyjeżdżał do Trostu.

Dopiero na parę minut przed wyjazdem dziewczynie udało się w końcu znaleźć Levia.

- Święta kurwa Sino. - przywitała się, wchodząc do jednego z nielicznych wozów. - Co za dzień. Słyszałeś że w obrębie muru pojawili się tytani?

- Nie, nikt nic nie słyszał. Zbieramy cały korpus i przygotowujemy się do wyjazdu tylko przez kaprys. - odpowiedział kapitan. - Nic ci nie jest?

- Umieram.

- Czyli nic ci nie jest.

- Co u was? - Lara ziewnęła, po czym uznała że położenie się na siedzisku wozu z głową na kolanach Levia będzie najlepszym wyrażeniem tego, jaka jest zmęczona.

- Ten tytan ze Stohess zamknął się w krysztale.

- W czym?

- Chuj wie, jakiś kryształ. Poza tym mury najwyraźniej są z tytanów i tego kryształu. Złapaliśmy też księdza, dwie godziny temu Franz przywiózł Miche'a i obaj bredzą. Nic im nie jest.

- A ten ksiądz to na nasz ślub rozumiem? - rzuciła kobieta. Ten dzień, tak samo jak całe jej życie, był już tak ostro popierdolony że nie miała ochoty analizować reszty otrzymanych informacji.

- Nie, bo śmierdzisz.

- Nie śpię i jeżdżę po świecie od jakiś dwudziestu godzin, dzięki za troskę.

- Nie żartowałem, idź się umyj. A, i twój dom wyleciał w powietrze.

- Dziękuję Levi, nie krępuj się, dobij mnie jeszcze bardziej.

- Mogę zerwać zaręczyny, jak tak bardzo chcesz.

- Lepszego dnia niż dzisiaj nie znajdziesz. Poza tym spałam tak mało, że jestem w tym dziwnym momencie półświadomości, to uczucie jak się zarywa noc, kojarzysz? Wczoraj nigdy się nie skończyło, jutro nigdy nie nadeszło, jestem astralnym bytem unoszącym się w przestrzeni. A teraz powiedz mi coś miłego, na przykład że Franz grzecznie wziął leki.

- Nie wziął, bo nie wiedzieliśmy co mu dać.

- Zostawiłam ci rozpiskę w pokoju.

- To wszystko było nieczytelne, a tabletek jest za dużo.

- Albo po prostu jesteś już tak stary, że ślepniesz i nie byłeś w stanie się doczytać.

- A ty wyglądasz gorzej niż pachniesz. - kapitan spojrzał na Larę z największą pogardą jaką tylko można sobie wyobrazić.

- Nie będę się z tobą kłóciła tylko dlatego, że jestem za głodna żeby wymyślić jakieś dobre riposty. Ale jak się najem to zobaczysz jak ci dogadam.

- Jedliśmy pieczone ziemniaki, przynieść ci?

- Powiedziałabym żebyś nigdzie nie chodził z tą kostką, ale uważam że ja bardziej potrzebuję tych ziemniaków niż twoja noga odpoczynku. Gdzie jest mój pies?

- Z Franzem i Michem w szpitalu, nakradł żarcia i teraz ledwo żyje. - Levi zdjął marynarkę i zwinął ją w kłębek, żeby owy tobołek podłożyć dziewczynie pod głowę kiedy wstał.

- Jestem z ciebie dumna Levi, prowadzenie konwersacji idzie ci coraz lepiej, otrzymujesz ode mnie mocne trzy na dziesięć. Myślę że za jakąś dekadę będziesz w stanie nawiązać rozmowę o pogodzie z panią w warzywniaku. Potrenujmy, ja powiem "zimno dzisiaj" a ty powiesz "a zimno, zimno".

- Wiesz że przynoszę ci jedzenie tylko po to, żebyś była cicho jedząc to?

- Wiem, i ty myślisz że masz kontrolę bo ja nie mówię, ale tak naprawdę to ja mam kontrolę bo jestem najedzona, i daję ci trwać w złudzeniu zwycięstwa.

Mężczyzna wydawał się naprawdę poirytowany, ale nie było to nic nowego. Praktycznie zawsze tak wyglądał, z wyjątkiem tych bardzo nielicznych momentów kiedy byli sami. Co prawda nie była to wielka zmiana w charakterze, ale zdawał się jakiś łagodniejszy. 

Tyle że Lara nie znała Levia zanim wstąpiła do wojska, tak więc nie miała pojęcia że u niego nawet tak minimalna zmiana nastawienia była natychmiastowo zauważana przez otocznie. Kiedy ktoś ma stałą rutynę bycia z której się nie wychyla, każda czynność nie wchodząca w jej skład jest wielkim wydarzeniem.

Tak więc Hanji niemal dostała zawału, gdy zobaczyła jak Levi siedzi z Larą na brzegu wozu, lekko machając nogami i jedząc ziemniaki z solą w drodze do Trostu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top