Rozdział 43

- Wiesz co, nie mówię że jest źle... bo technicznie jest dobrze, ale spróbuj włożyć w to więcej uczuć, bo strasznie sztywno grasz. Rozumiesz, emocje, tak? - Kuchel nie miała pojęcia czy Keegan zrozumiał o co jej chodzi, ale pokiwał głową, więc chyba musiała mu zaufać. 

- Naprawdę potrzebujesz tego podkładu? - dopytał dla pewności, próbując dostroić gitarę. Według niej wszystko z instrumentem było jak najbardziej w porządku, ale on ciągle uważał, że struny są o ułamek milimetra za mało naciągnięte, i za nic nie mógł dopasować ich do własnych potrzeb.

- Jeszcze mu harmonijkę do mordy włóż, to już na pewno nauczy się grać. - rzucił Kenny z drugiego końca pokoju, ani na sekundę nie odrywając wzroku od deski kreślarskiej. - Nie możesz mu co drugi dzień kazać grać na czym innym.

- A ty nie powinieneś siedzieć u siebie? 

- A ty nie powinnaś drugiego dzieciaka huśtać? Niektórzy z nas nie mają cyców i perspektyw na bogatego męża, i muszą się uczyć.

- To ucz się w mieszkaniu, na co ci wynajem jak i tak tutaj przyłazisz z tymi pracami?

- Widocznie potrzebował prywatności. - wtrącił się Keegan. - Ja się cieszę, że nas odwiedza. Poza tym musicie w końcu przestać się tak o wszystko kłócić, na pewno jest coś, w czym dalibyście radę się dogadać.

Kuchel szczerze w to wątpiła. Kenny zawsze żył trochę w swoim świecie, a jakiś bliższy kontakt mieli tylko wtedy, kiedy była naprawdę mała, i siłą rzeczy musiała zostawać z nim w domu kiedy Keegan pracował. Potem się przeprowadzili, a z każdym tygodniem Kenny więcej czasu spędzał albo z kolegami na dworzu, albo z lokalną patologią w gorszej dzielnicy, wszczynając bójki i kradnąc po bazarach. Keegan czasami tam po niego chodził, albo kazał mu zostawać w domu, ale nie zdawało się żeby miał jakieś obiekcje wobec stylu życia młodszego brata. Przeciwnie, kiedy miał czas zabierał go na ćwiczenia, uczył go strzelać i trzymać nóż, a ostatnio nawet zabierał go do Podziemia i usilnie wpajał mu zasady używania sprzętu do manewrów.

A odkąd Kuchel podrosła, próbował tak samo traktować i ją, zanim zorientował się że nic to nie daje. Dziewczyna za nic nie chciała uczyć się typów broni ani tego, jak podkręcać kulę. Nie trafiała nożem w tarczę (ale to raczej dlatego, że celowo się nie starała), a żaden z talentów do walki który szlifowali jej bracia, zwyczajnie ją nie interesował. Nie widziała w tym celu, i mimo, że jako dziecko była niemal równie problematyczna co Kenny, i średnio raz w tygodniu Keegan musiał tłumaczyć ją w szkole z jakiś podpaleń, to z wiekiem jednak się uspokoiła. Myśl o jakiejkolwiek walce z człowiekiem, w której zmuszona byłaby kogoś skrzywdzić, napawała ją obrzydzeniem i stresem tak silnym, że miała ochotę wymiotować. 

Do tego żyła w jakiegoś rodzaju złudzie, że nie może nigdy dojść do takiej sytuacji. Mieszkała w najbogatszym dyskrycie zaraz po stolicy, w dużym ciepłym domu, miała wszystko czego potrzebowała, a wszyscy ze slumsów wiedzieli kim są jej bracia, więc nikt jej nie zaczepiał. Żadne tłumaczenia Keegana o tym, że mimo wszystko powinna być gotowa na wzmożenie się prześladowań i wylądowanie na ulicy jakoś ją nie ruszały. I nie wiedziała, czemu Kenny też nie chciał prowadzić wygodnego życia w kolebce rodu, tylko gadał coś o tym że "musi dorosnąć żeby zrozumieć".

I tak naprawdę, nie było co jej się dziwić. Nie pamiętała wsi, wiecznej ucieczki, nie pamiętała dźwięku tłuczonych na głowach butelek i ciągłego płaczu. Nie widziała setek blizn na plecach Keegana, ani tego jak płakał kiedy skręcało go z głodu. Jej wspomnienia zaczynały się w małym mieszkaniu na granicy slumsów, gdzie, prawda, tynk nieco odpadał od ścian, ale jedzenie było dobre, miała lalki i spinki do włosów. A zanim podrosła na tyle, żeby zrozumieć czym w ogóle jest bieda, przenieśli się do tego domu. Żyjąc w pewności, że świat nie jest aż taki zły, a ona da sobie w nim radę pracując uczciwie, i nie musząc mieć zdolności przetrwania w dzielnicach biedy.

Kenny póki co tych zdolności też posiadać nie musiał, ale w życiu wiecznie brakowało mu adrenaliny, którą wywoływał bójkami w barze albo lataniem po podziemiu, czasami wybijając sobie bark albo skręcając kostkę. Był nieustannie pełny energii, chciał doznać w życiu każdego szczęścia i bólu, i nie mógł usiedzieć w miejscu. Już sam fakt, że w ogóle zdecydował się na studia, miał podłoże tylko i wyłącznie w tym, że nie chciał robić przykrości bratu. A i tak nigdy nie chciał wiązać się z żadnym zawodem, zakłady, kradzieże i wygrane w bójkach były dla niego wystarczającym źródłem utrzymania. W dodatku lubił, kiedy ludzie się go bali. Może nauczony tym, że tak w rodzinie od pokoleń zdobywało się szacunek, a może zwyczajnie coś było z nim nie tak.

Rozstrzał w charakterach rodzeństwa i ich poglądzie na rzeczywistość był tak przeogromny, że ciężko było dziwić się temu, że zwyczajnie nie mieli za wiele wspólnych tematów. Za to oboje doskonale dogadywali się z Keeganem, który był gdzieś pośrodku. Z jednej strony chodził do teatru wystrojony w przeszywane złotymi nićmi płaszcze, i wiedział czym jest paleta barw, a z drugiej umiał się bić i znał Podziemia jak nikt inny. I, jakimś cudem, zgadzał się z oboma tymi światopoglądami.

- Nieważne. - odezwała się w końcu dziewczyna. - Gramy jeszcze raz, i wchodzisz w chórku w refrenie i w...

- SŁUCHAJCIE! - przerwał jej wrzask z piętra, a zaraz potem odgłos zbiegania po schodach.

Eliza wpadła do salonu rozczochrana, z dłońmi umazanymi jakąś niezidentyfikowaną mazią, trzymając to dziwne pudło na trójnogu, nad którego konstrukcją pracowała już dobre pół roku. Samo to musiało doprowadzić do lekkich palpitacji Keegana, który dla własnego zdrowia już dawno przestał zaglądać do jej pracowni.

- Chyba się udało! - kontynuowała, z ekscytacją zasłaniając okna. - Przysięgam, tym razem jakoś to kurwa pójdzie!

Chyba każdy w pomieszczeniu miał co do tego bardzo wyraźne wątpliwości, włączając w to Kapitana, który aż podniósł się z kanapy i zamiauczał z oburzeniem. Kuchel dla pewności wzięła kota pod pachy, z zamiarem wybiegnięcia z nim z pokoju jeśli coś się stanie, a Kenny trochę bardziej schował się za deską kreślarską.

- Tak, na pewno ci się uda. - powiedział Keegan, powoli cofając się w kierunku przedpokoju.

- We mnie wątpisz? - Eliza odwróciła się gwałtownie, widocznie gotowa pobić go tym magicznym urządzeniem.

- Nie, skarbie ja nigdy, ja tylko... środki ostrożności. - odparł, biorąc z wieszaka parasol, i chowając się za nim tak, że widać było tylko ten zabawny wicherek z włosów który sterczał mu na środku głowy, i żadnym sposobem nigdy nie dał się ułożyć.

Eliza najwidoczniej uznała, że jedynym sposobem na udowodnienie, że wszystko pójdzie znakomicie, będzie próba użycia pudła po raz setny. I tym razem po jakimś trzasku, skierowany w Kenny'ego obiektyw nie wybuchł, nie zasyczał, nie zaczął się tlić, ani nie strzelił mu w twarz kawałkiem szkła. I przez moment zapadła cisza, potem przerwana entuzjastycznymi wrzaskami niemal wszystkich obecnych.

Tak więc pierwsze zdjęcie wykonane na Paradise przedstawiało nieco przerażonego chłopaka z plastrem na nosie i łuku brwiowym, gotowego odbić lecącą w jego stronę sprężynę za pomocą trzymanego podręcznika.

***********************************************************************************************

- I jak tam, pogadane z braciszkieeem? - Hanji mało elegancko usiadła obok Lary, machając zwieszonymi z krawędzi dachu na tyle zawzięcie, że bębniła piętami w kamienną ścianę budynku.

- Jak na razie było za mało czasu. - odparła dziewczyna, przerywając jedzenie jabłka. Ten dzień zaczął się źle już od tego, że musiała wstać nad ranem. A w dodatku teraz, mimo że była szósta, pułapka została rozstawiona i pozostało tylko czekać jakieś... sześć godzin. - Tylko minęliśmy się w kuchni w niezręcznej ciszy.

- A Levi to to wszystko tak na serio mówił?

- To zależy od tego, co ci powiedział.

- Że wylądowałaś na ulicy w wieku dziesięciu lat, ze skalpelem i bez paznokci. A potem pracowałaś dla Franza.

- No to mówił na serio.

- I jak było? - zapytała pułkownik z nagłym entuzjazmem, przysuwając się jeszcze bliżej koleżanki.

- Liczysz na jakąś opowieść jak z tamtego romansu który mi wcisnęłaś, co nie? - blondynka z uśmiechem rzuciła ogryzek jabłka przed siebie, a ten po chwili wylądował na dachu po drugiej stronie wąskiej uliczki. - To nie wygląda jak ta książka, tylko nauczyłam się jak trzymać nóż, jak rozbić butelkę po wódce o kant stołu żeby zrobić tulipana, i miałam chłopaka alkoholika. Potem udało mi się załapać trochę studiów. 

- Levia pytałam dwa lata jak było i NIC mi nie powiedział, więc ty musisz opowiedzieć więcej. Nie odpuszczę ci, przysięgam, mów, gadaj no. - oburzyła się kobieta, i by dać wyraz swojej determinacji dźgała Larę palcem pod żebra, na co ta odpowiedziała nieco zgorzkniałym uśmiechem.

Punkt widzenia zawsze zależał od punktu siedzenia, więc Lara naprawdę nie miała pojęcia jak odpowiedzieć. 

Życie na przysłowiowej ulicy miało bardzo wiele aspektów, więc ciężko było odnieść się do niego jako do ogółu. Chyba najtragiczniej było na samym początku, zanim trafiła do szajki Franza. Głównie dlatego, że jako dziecko nie potrafiła zrozumieć co się właściwie wydarzyło, i przez kilka miesięcy żyła w jakimś rodzaju amoku, którego teraz nawet nie do końca potrafiła sobie przypomnieć. Moment kiedy to wszystko się zaczęło był za to zapisany w jej pamięci wyjątkowo wyraźnie, i czasami miał tendencję do powrotów w najmniej odpowiednich momentach.

Tamta chwila była jednak tak bardzo... niezgodna z książkową, do tej pory utrwaloną w dziecięcym łepku  Lary wizją świata, że jej artystyczna część duszy była tym niemal zawiedziona. Znała wówczas wiele opowieści, w których główny bohater w karkołomnym biegu musiał odzyskać wolność, a scena wyglądała zawsze tak samo. Deszcz lał strumieniami, jacyś antagoniści biegli na bohaterem pustą ulicą krzycząc coś w stylu "Łapać go!", psy ujadały, a cały pościg był długi i pełen przeszkód.

Natomiast podczas gdy Lara uciekała przed niechybną śmiercią, świat zdawał się niewzruszony jej tragedią. 

Doskonale pamiętała, że nieznajomy Żandarm kucał obok tej wąskiej szczeliny pomiędzy kredensem a ścianą, gdzie w panice się wycofała. Czasami mogła odtworzyć to uczucie, kiedy palce mężczyzny zacisnęły się na jej nadgarstku, i mocnym szarpnięciem została wyciągnięta z kryjówki. Chyba próbowała złapać się kredensu, ale zamiast tego jej dłoń prześlizgnęła się po podłodze, aż w pewnym momencie natrafiła na zimną stal skalpela.

Oczywiście to znalezienie broni było tak niespodziewane, że Żandarm nie miał jak osłonić się przed krótkim ostrzem, i mimo że Lara naprawdę nie miała w porównaniu do niego żadnej siły w rękach, nie było to przeszkodą w przebiciu tak delikatnej części ciała jak oko.

Wtedy mężczyzna krzyknął z bólu i zaskoczenia, wyklinając cały świat, i odruchowo próbował zatamować krwawienie rękoma. Dziewczynka z kolei z przerażenia miała dłoń tak kurczowo zaciśniętą na skalpelu, że mimo chęci nie była w stanie go puścić, zupełnie jakby organizm stwierdził, że nie może dopuścić do utraty narzędzia mającego zapewnić jej przetrwanie w kolejnych miesiącach. 

Przez spięcie mięśni dziesięciolatka zdołała odsunąć od żołnierza rękę dopiero po sekundzie, kiedy ostrze wysunęło się spazmatycznie z powoli pustoszejącego, krwawiącego oczodołu, i rozcięło napastnikowi skórę niemal do kącika ust.

Pewnie gdyby zaczekała z ucieczką dwie lub trzy sekundy dłużej, zostałaby złapana za kark oraz najpewniej zabita. Na szczęście w nagłym przypływie adrenaliny wybiegła z salonu na korytarz, pewnie przez szok łapiąc po drodze jakąś kurtkę, wywróciła się na schodkach prowadzących na podwórko zdzierając przy tym kolana, i biegiem znalazła się na ulicy.

Wtedy okazało się, że mimo że w domu przed minutą rozegrała się krwawa tragedia, a ciało tamtej mówiącej gwarą, niepiśmiennej dziewczyny pewnie nadal leżało w kuchni, ulica ani o tym nie wiedziała, ani nie wykazywała jakichkolwiek oznak przejęcia dzieckiem.

Deszcz nie padał. Nikt nie gonił Lary. Biegła w kierunku mostu tylko dlatego, że pamiętała jak każdy mówił że w dzielnicy za nim łatwo się zgubić, a tego właśnie potrzebowała. Nie było nawet jakiejś dramatycznej ciszy, kiedy dziewczynka czując jak powietrze pali ją w płucach, łzy spływają po jej policzkach a miejsca gdzie niedawno były paznokcie krwawią i pulsują ostrym bólem. Dzięki niech będą wszechświatowi, że miała buty, których wówczas zdejmowanie w domu w swym dziecięcym buncie uznawała za niepotrzebne.

Była drobnym, słabym dzieckiem, nie mogła biec zbyt szybko ani zbyt długo, już obok mostu brakowało jej sił. Minęła ją dorożka, przebiegła obok chłopca sprzedającego jakieś drobiazgi i starszego małżeństwa odzianego w futra, które szło w kierunku bardzo odległego teatru. Kobieta zawiesiła na niej spojrzenie, ale mąż szybko odciągnął uwagę damy, mówiąc coś o podrostkach i żebrakach. Nie zauważyli albo nie chcieli zauważyć krwi na twarzy, ubraniu oraz dłoniach przerażonego dziecka.

To był moment, w którym Lara, mimo że nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, zrozumiała że od teraz jest TYM dzieckiem.

TYM, które każdy mija gdy żebrze na ulicy, przy którym damy taktownie odwracają wzrok mocniej ściskając torebki, które od momentu pojawienia się na targu jest czujnie obserwowane przez wszystkich sprzedawców, już trzymających w dłoniach kije, ażeby przegonić złodzieja. Dziecko marznące na ulicy, nie wpuszczane do domów, uznawane za niewidzialne przez sierocińce oraz władze, mijane przez przechodniów, kradnące, jedzące resztki, wyrastające potem na pijaka, zakapiora lub umierające cichutko i samotnie.

Lara często widywała takie dzieci na moście, po którym właśnie przebiegała. Erwin zawsze mówił jej, żeby się z nimi nie zadawała, i najlepiej na nie nawet nie patrzyła, bo zaczną prosić o pieniądze. W jedną chwilę dziewczynka do tej pory wychowywana na grzecznie odwracającą głowę na widok obszarpanego, małoletniego złodzieja, sama trafiła do ich świata.

Kiedy nie mogła już biec dalej, ze ściśniętym żołądkiem siedziała za cuchnącą beczką w jakimś zaułku, ściskając materiał czegoś, co potem okazało się starą kurtką Erwina którą zdołała zabrać z domu. Nie miała pojęcia kiedy zasnęła, wyczerpana emocjonalnie i fizyczne, ale odkąd obudziła się kolejnego dnia, uczucie napięcia mięśni oraz dokuczliwego bólu brzucha towarzyszące przerażeniu już nigdy nie wróciło.

Pierwsze co trzeźwo pojęła, to fakt, że Żandarm źle zerwał jej paznokcie. Całe opuszki palców były poranione, ale niezbyt głęboko. Dwa z paznokci były zerwane całkowicie, reszta urwana do jakiejś połowy, pęknięta w poprzek lub wzdłuż, a odłamki tkwiły w miękkiej tkance, skąd przez kolejne miesiące musiały być usuwane w związku z jątrzącymi się ranami.

A potem zaczął się ten mętlik, kiedy dni (z wyjątkiem tych dwóch w miesiącu, kiedy musiała wyjąć ze skrzynki listy od Erwina, odpisać na nie, i odesłać odpowiedź) praktycznie zlewały się w jeden ciąg. Nie wychodź ze slumsów, chyba że naprawdę musisz. Najłatwiej kraść jedzenie i drobniaki w podwórku za tym dziwny barem, bo leżący tam czasami mężczyźni byli tak pijani lub naćpani, że niemal nieprzytomni. Po wodzie pitej z zapchanych jakimś syfem rynien chce się wymiotować i boli brzuch, ale przynajmniej jest co pić. Śpij w dzień, najlepiej schowana w przewróconych beczkach, lub szczelinach na tyle wąskich że nikt dorosły tam nie wejdzie. Uciekaj przed mężczyznami którzy krzyczą do ciebie dziwne rzeczy. Uciekaj przed grupką dzieciaków z kamieniami. Uciekaj przed skąpo ubranymi kobietami, które dziwnie słodkim głosem proponują ci spotkanie z jakimś ich "pracodawcą". Uciekaj przed Żandarmami, którzy czasami są obok baru.

Jedz, pij, wymiotuj, uciekaj, nie daj się złapać, kradnij, nie płacz, śpij. Powtórz codziennie kilka razy.

A potem, kiedy zrobiło się już tak zimno, że Lara niemal stale miała sine usta oraz skostniałe palce, był ten mężczyzna. Na pewno był bardzo pijany kiedy próbowała ukraść mu płaszcz, żeby mieć cokolwiek do przykrycia, ale obudził się, złapał ją za włosy i krzyczał dziwnie szczęśliwy że zaraz ją nauczy jak ma się kurwa zachowywać. Z perspektywy czasu dziewczyna uważała za bardzo możliwe że chciał ją zgwałcić, ale wtedy jej wiedza na temat seksu ograniczała się do tego że widywała czasami półnagie pary gdzieś w zaułkach i bramach kamienic. 

Wtedy natomiast dotarło do niej tylko to, że facet chciał ją skrzywdzić, był pod wpływem, leżał i mimo że mocno szarpał ją za włosy nie do końca panował nad swoim ciałem. Dawało jej przewagę w pewnym aspekcie. Ale jednak nie mogła się wyrwać, a gdyby tylko napastnik zdołał podnieść się chociażby do siadu, nie miałaby już żadnych szans.

Nikt nie rodzi się zabójcą i nikt zazwyczaj nie uczy od dziecka jak nim być. Na szczęście Lara miała dość dużą jak na swój wiek wiedzę na różne tematy, oraz zdolność szybkiego kojarzenia faktów. Pamiętała dobrze jak kiedyś była u lekarza gdy źle się czuła, a doktor badał jej węzły chłonne na szyi, śmiejąc się że ma wysokie ciśnienie, pewnie ze strachu. Zapytała o co chodzi, i dowiedziała się że to miejsce zaraz pod szczęką to tętnica, miarowo pulsująca i transportująca wielką ilość krwi. Z kolei Erwin miał kiedyś pobieraną krew i był po tym dziwnie blady. Dostał czekoladę, i mówił że po utracie krwi człowiek jest słaby, a gdy straci jej za dużo może nawet zemdleć lub zginąć.

Lara naturalnie nie była pewna, czy wbicie skalpela w tętnicę pijaka spowoduje natychmiastowy zgon, czy mężczyzna tylko zemdleje. Miała nadzieję na to drugie, ale zrozumiała że raczej nie ma dla niego ratunku gdy zobaczyła ilość posoki płynącej z powstałej rany. Uciekła chwilę potem, bo z baru wyszedł inny mężczyzna, sądząc po zachowaniu był to przyjaciel wykrwawiającego się pijaka.

Niedługo potem wysoki mężczyzna z wystającymi spod kapelusza długimi włosami (ubrany w dziwny rodzaj jakby częściowej zbroi) wyciągnął Larę z jakiejś beczki w której spała. Trzymał ją za daleko od siebie żeby mogła jakoś się obronić, wyrwał jej skalpel i zaciągnął na posterunek Żandarmerii, gdzie wylądowała w celi razem z Franzem.

Tego niepokojącego faceta widziała jeszcze parę razy, zanim dowiedziała się że to właśnie ten słynny Kenny, znany z tego że poderżnął gardło ponad stu Żandarmom. W całym życiu zamieniła z nim parę zdań i praktycznie się nie znali, ale kiedy rano miała iść na szafot, to on związał jej nadgarstki. Gdy nawet wtedy nadal upierała się że nie umrze, oddał jej skalpel i powiedział że może teraz uwierzy w to co pierdoli. 

I może Franz kazał mu to wtedy zrobić, może rozbawiła go sytuacja, a może odezwała się w nim jakaś cząstka człowieczeństwa, ale naprawdę bardzo jej wtedy pomógł. Wcisnął jej skalpel między związane nadgarstki, pokazał jak go szybko wyciągnąć, żeby trzymać ostrzem w dół. 

Kat był kolejną osobą którą musiała zabić, ludzie się na nią rzucili, Kenny zabrał ją sprzed tłumu a potem w końcu trafiła do Franza, gdzie poznała Colta i wiele innych osób, które podobnie jak ona szybko spadły ze szczytu drabiny społecznej na dno. W szajce było sporo porządnych ludzi, więcej takich "pomiędzy", i masa alkoholików i ścieku społecznego, który stanowił faktyczne zagrożenie. Z upływem lat proporcje niemal kompletnie się odwróciły, ale wtedy było nie za ciekawie, i Lara spędzała czas z kilkoma rówieśnikami albo z Franzem.

Po kolejnych sześciu latach, gdy na dobrą sprawę jej życie nie było zagrożone na tyle, by ciągle musiała się pilnować, nieco jej odwaliło.

Możliwe że to był spóźniony ze względu na sytuację okres dojrzewania psychicznego, ale Lara miała etap, kiedy naprawdę cieszyła się z życia w slumsach. Nikt jej nie kontrolował (może z wyjątkiem Franza, ale jego wtedy ignorowała) więc mogła robić co chciała. Znikanie bez słowa na trwającą kilka dni libację ze nieznajomymi? Żaden problem. Podoba ci się ta rzecz? Jak dobrze że możesz ją ukraść, i ze śmiechem uciekać sprzedawcy. Jesteś co prawda niepełnoletnia, ale masz ochotę pić, palić albo spróbować dragów? Przecież nie ma nikogo kto mógłby ci tego zabronić. Masz jakieś obowiązki? Możesz krzyknąć do Franza kultowe "NIE JESTEŚ MOIM OJCEM" i iść z chłopakiem na piwo, zaliczyć go na zapleczu i zwyzywać barmana, bo jesteś taka cool i poza kontrolą.

Tyle że potem do Lary dotarło, że takie życie prędzej czy później wpędza w nałogi i doprowadza człowieka do upadku. To był chyba moment, kiedy Kuglarz wyciągał ją na piwo codziennie. Pieniądze się kończyły, więc zastawiał rzeczy albo kradł, a problemu nie widział nawet w momencie, kiedy piwo zastąpiła najtańsza wódka, a on pił już tylko ją, byleby najszybciej się najebać. W koniec końców zapomniał zamknąć w pokoju Aleksa, kota dziewczyny, więc kocur uciekł i został przejechany przez dorożkę. To był czas na zakończenie związku.

I na morderstwo, które jednak nie doszło do skutku, bo chłopak niestety jakimś cudem nie skręcił karku po wypadnięciu przez okno kamienicy, a po tym incydencie Franz odizolował go od Lary.

Kuglarz był pijany cały czas, więc chyba nigdy do końca nie zajarzył że Lara z nim zerwała. A dla niej był to czas, żeby wrócić na wykłady na uczelnie, które zapewnił jej Franz a z których uciekała, i domknąć wszystkie sprawy w mieście, oraz przede wszystkim wreszcie zaciągnąć się do wojska, bo przez ostatni rok miała przerwę w składaniu papierów na pobór. I ogólnie przerwę w normalnym życiu.

Po kolejnym roku wreszcie udało jej się wyjechać z miasta. Franz nawet się nie pożegnał, co w jakimś stopniu ją dotknęło, więc uznała jego reakcję za ostateczne zerwanie przez niego kontaktu. Potem oczywiście korpus treningowy, akcja w Troście, korpus Zwiadowczy i Levi. 

A jeśli to wszystko co przeszła i jak żyła zmierzało do punktu, w którym miała poznać kapitana, to kurwa było warto.

Szkoda tylko, że teraz przez nieco bardziej nierozgarniętego osobnika w korpusie Lara nie miała spokoju.

- Zaraz zrzucę cię z tego dachu jeśli nie przestaniesz, Hanji. - oznajmiła dziewczyna, z najmilszym uśmiechem na jaki było ją stać.

- Czemu nie chcesz opowiedzieć mi rzeczyyyy. - pułkownik dramatycznie odchyliła głowę, mówiąc pełnym rozpaczy głosem.

- Możemy po prostu pogadać po tym jak wyjaśnię wszystko Erwinowi? Teraz naprawdę nie mam na to nastroju.

- Dobra, to trenujemy rozmowę z Erwinem. - Hanji wzięła teatralny wdech i potrząsnęła dłońmi, rozluźniając nadgarstki. A potem przejechała opuszkami palców po najbardziej usyfionym fragmencie rynny, i rozmazała sobie kurz na brwiach, niemal dwukrotnie je pogrubiając.

- POŚWIĘĆCIE SWE SECA, ŻOŁNIERZE! - krzyknęła, zamaszyście salutując. - DLA SPRAWY! NIECH NIOSĄ WAS SKRZYDŁA WOLNOŚCI! 

Naturalnie Lara niemal zadławiła się powietrzem, przez co jej śmiech zamienił się w dramatyczną walkę o życie, połączoną z kaszlem, płaczem, oraz desperackimi próbami nabrania oddechu. Musiało to wyglądać naprawdę groźnie, bo Hanji aż przestała parodiować generała, w panice klepiąc koleżankę po plecach i przytrzymując ją tak żeby nie spadła z dachu.

- Sama widzisz, nie będzie najgorzej! - zapewniła entuzjastycznie pułkownik, starając się przy tym objąć dziewczynę. - Dasz radę, to tylko rodzinna pogadanka!

- Jesteś idiotką. - Lara ledwo wydusiła te dwa słowa, po czym otarła oczy mankietem.

- Tak tak, z każdym dniem coraz bardziej przypominasz Levia.

- Jebnięta czterooka.

- Jeszcze się na czarno przefarbuj. - kobieta poklepała rozmówczynię po plecach. Czuła jakiś rodzaj ulgi dzięki temu, że udało jej się chociaż troszkę poprawić humor Lary. Teraz bez wyrzutów mogła cieszyć się własnym szczęściem kiedy już złapią tego Tytana.

- Pani porucznik! - krzyknął ktoś z oddziału, lądując na dachu obok kobiet. - Generał wołał do siebie.

***********************************************************************************************

Levi szczerze zastanawiał się, czy ilość leków przyjmowanych przez Franza podpada już pod ćpanie.

Jako że Lara już dawno wyszła z domu, to właśnie kapitanowi przypadło kilka zaszczytnych obowiązków, takich jak nakarmienie i wyczesanie Cezara, spakowanie ich rzeczy na wypadek jeśli z domu zostanie ruina, oraz dopilnowanie żeby Franz wziął wszystkie proszki.

Co prawda dziewczyna zrobiła listę tego, co, jak i kiedy powinien brać, ale nadal było to tak skomplikowane, że w koniec końców i tak Ackermanowie skończyli przy zawalonym tabletkami oraz ulotkami stole.

- Nie bierz tego. - powiedział ostro Levi, powstrzymując kuzyna przed wpakowaniem sobie do mordy jakiejś pigułki. 

- Jest kurwa napisane, że rano.

- Ale po jedzeniu, to masz chyba przed. - dodał kapitan, przesuwając w jego stronę paczkę innych leków.

- Ale to przed obiadem.

- To ma znaczenie?

- Nie wiem kurwa, ile to ma gramów?

- Nie masz na sztuki? - Levi ze szczerym zdumieniem wpatrywał się w rozpiskę. 

- Lara mówiła że jakąś mam brać po połowie, ja pierdole, napisała którą?

- Jest że czegoś pięć gram.

- Skąd mam kurwa wiedzieć która ma dziesięć?

- Na pudełku powinno... - mężczyzna przerwał kiedy zrozumiał, że w swej nieskończonej inteligencji powyjmowali z opakowań leki i ulotki, więc teraz nie mieli pojęcia co było czym i gdzie być powinno. Franz musiał pojąć to w tym samym momencie, bo z irytacją uderzył pięścią w blat.

- Zapytajmy Lary.

- Tak, zapytajmy.

Francesco odchrząknął, starając się porozdzielać leki chociaż ze względu na podobieństwo niektórych tabletek, co na szczęście nie było trudne. Chyba nie było dwóch różnych rodzajów, które wyglądałyby tak samo.

- Musimy się już zbierać. - wtrącił Levi.

- Wiem kurwa. Mam nadzieję że mój doktorek nie zdechnie podczas Krwawej Masakry Erwina Smitha. - Franz dramatycznie odwrócił głowę w stronę wspomnianego Smitha, który obecnie był zajęty jedzeniem resztek wczorajszego obiadu.

Atmosfera w domu była od rana tak gęsta, że niemal fizycznie można było czuć jej ciężar. Cisza była jeszcze w miarę bezpieczna, dlatego niemal każdy obecny teraz w domu albo milczał, albo jak już coś mówił to bardzo cicho lub kompletnym szeptem. Nikt nie chciał, żeby napięcie zebrane w naczyniu ciszy nagle zostało rozlane przez jedno nieuważne słowo, które mogło doprowadzić do pęknięcia jakiejś niewidzialnej bariery pozornego spokoju.

O ile Levi i Franz znali szczegóły afery na tyle, by czuć się w miarę pewnie i pozwolić sobie na jakieś strzępki rozmów, to kilku kadetów było przerażonych. Nawet sprzęt do manewrów zakładali jak najwolniej, byleby nie wydał jakiegokolwiek odgłosu, i stawiali jak najcichsze kroki.

Gdyby Franz nie zaniósł im jedzenia do pokoju, możliwe że nie odważyliby się podjąć próby spożycia jakiegokolwiek posiłku. W końcu wymagałoby to wejścia do kuchni, gdzie przesiadywał Erwin.

- Powinieneś najpierw mnie zapytać o zdanie. - rzucił generał, odkładając naczynia do zlewu.

Minęło parę długich sekund zanim Levi zorientował się, że wypowiedź była skierowana do niego.

- O co ci chodzi? - zapytał z lekką dezorientacją.

- O oświadczyny.

- Bo wiesz, generalnie jest taka kurwa tradycja jakby czy chuj wie... - wtrącił Francesco, widząc że jego kuzyn nie ma pojęcia o czym mowa. - W tych bardzo wysokich strefach małżeństwa są aranżowane. A w całej reszcie, z wyjątkiem zajebanego marginesu społecznego, to o rękę laski pyta się jej ojca. Ewentualnie, jeśli kurwa tatuś nie żyje, to najbliższego lasce męskiego opiekuna czy coś. Teoretycznie to niby powinieneś zapytać Erwina o to czy Lara za ciebie wyjdzie, co jest absolutnie kurwa najgorszą formą kontroli jaką Erwin mógł w tym momencie z odbytu kurwa wyciągnąć.

Erwin bardzo widocznie próbował przerwać wypowiedź żołnierza, ale niestety, Franz już się nakręcił i mówił dalej, podając naprawdę sensowne argumenty.

- Wiesz, jak to kurwa działa? Zwyczajnie tak, że wpaja się kurwa komuś do głowy jak zajebiście to romantyczne, wiesz kurwa szlachetne. Że tatuś kocha swoją córeczkę tak bardzo, że nie chce jej ODDAĆ jakiemu obdartusowi, więc przychodzi ślicznie wystrojony panicz którego panienka oczywiście kocha, i on pyta ojca o zgodę, a on mówi TAK! A w praktyce to chuja o dupę kurwa potłuc, chodzi tylko o to żeby z kontroli laska przeszła pod kontrolę, wiesz ile dziewczyn z takich małżeństw do mnie kurwa trafiało? Tatuś chłopa każe iść chłopu zapytać kurwa tatusia dziewczyny czy za niego wyjdzie dla jebanej formalności i to najczęściej w Stohess ci ojcowie się dogadują między kurwa sobą. Kurwa Levi, czas ci świat pokazać.

- Franz, już wystarczy.

- Zamknij mordę, Levi. Słuchaj kurwa zajebany panie generale, nie wiem jakim cudem uważasz wpierdalanie się w taką sprawę jak małżeństwo za stosowne, ale wygląda na to że jesteś pierdolonym skurwysynem. Oh strasznie mi przykro, że nie masz dwustu procent kontroli nad siostrzyczką, ale pierdol się w dupę wkurwiający gnoju. Wygląda na to, że najchętniej wychowałbyś ją na tak samo kurwa nieporadną laskę jak cała reszta, żeby ci tylko kurwa nie przeszkadzała. Gardzę tobą w chuj.

Levi naprawdę nie chciał konfliktu, a nawet w jego głowie pojawiła się myśl, że może Erwin ma rację. Może takie zachowanie jest normalne, a to on wyłamał się z jakiś ram których nie znał, a które społecznie są kompletnie normalne? I może powinien zapytać o zgodę?

- Uspokój się. - warknął, ciągnąć kuzyna za rękaw.

- Ja mam się uspokoić? O nie kurwa, ni chuja. Nie widzisz, co skurwysyn odpierdala? Co zrobisz, Erwin? Kogo mi zajebiesz żebym ci został w korpusie? Kogo zajebiesz Leviowi, żeby znowu nie miał wyboru i ślepo szedł za tobą? Poświęcisz dla tego tym razem własną kurwa siostrę?

- Dobra, odpierdala ci przez ten brak leków. - uciął kapitan, kompletnie nie biorąc nawet pod uwagę tego, co mówił Franz. Wrzucił tylko jakieś tabletki do losowego opakowania, i poprawił marynarkę zsuwająca mu się z ramion. Była trochę za duża, ale nie miał żadnej innej, a podobno to właśnie w tym ubraniu przyszedł po ostatnim upiciu się razem z kuzynem. Marynarka chyba należała do Keegana, więc była w jakimś starszym kroju, a przeszywane rękawy i klapy mieniły się srebrnymi nićmi. Mimo to była była na tyle lekka, żeby nosić ją w cieplejsze dni, ciągle udając eleganckiego gentlemana ze stolicy. 

W koniec końców, Franza udało się wyprowadzić z kuchni, mimo że ciągle gadał coś pod nosem.

Ale Erwin został przy stoliku, a w jego głowie powolutku kształtował się całkiem dobry plan.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top