Rozdział 40
- A ty wiesz, że ja też mam inżyniera? Znaczy niedługo będę miał, ale idzie mi naprawdę świetnie. To nie wojskowy, ale jak dasz mi korepetycje to na pewno będę mógł być też... takim. - gadał Kenny, siedząc na oparciu kanapy, i mając najwyraźniej gdzieś to, że jego rozmówca potrzebował w tym momencie chwili spokoju.
- Inżynieria wojskowa wymaga więcej zaangażowania i wiedzy, szczylu. - odpowiedziała Eliza, grzebiąc w leżącym na dywanie drewnianym pudle, widocznie zdenerwowana na to, że znowu jej nie wyszło. - I nie jest dla takiej gównażerii, która nie umie się zaciągać papierosem. A poza tym słońce, nie przeszkadzaj, próbuje zrobić coś, co upamiętni twój ryj dla potomnych.
Doprawdy, Kuchel bawiła się przednio obserwując sytuację z fotela, i głaszcząc kota. Czuła się tak, jakby jedna z tych książek dotyczących najbardziej zabawnego trójkąta miłosnego świata, rozgrywała się na jej oczach. Miała Kennego, który łaził za Elizą niemal non stop i puszył się jak paw, kiedy zaśmiała się z jego żartu, podczas kiedy Eliza za wszelką cenę próbowała zdobyć chociażby ułamek zainteresowania romantycznego Keegana.
W sumie miała nawet jakieś drobne wyrzuty sumienia spowodowane tym, że już dawno razem z Kennym powinni wyjaśnić bratu, o co chodzi w tych dziwnych podchodach. Ale póki co, jego nieobeznanie w sytuacji prowadziło do tak zabawnych scen, że ciągle odkładała to "na jutro". Kenny też jakoś nie palił się do wyjaśnień, a Kuchel nawet podejrzewała, że jego mózg odrzuca świadomość faktu, że tej dziwnie bezczelnej kobiecie mieszkającej w ich domu bardziej podoba się jego brat.
Ten brat, który teraz siedział po turecku przed kominkiem, i popijał herbatę patrząc w ogień. Elizę musiał irytować fakt, że nie zwracał na nią kompletnie uwagi, więc próbowała jakoś go zagadać, kiedy tylko Kenny brał oddech i następował moment ciszy.
Za to Keegan nawet nie odrywał wzroku od płonącego drewna, kiedy odpowiadał jej najbardziej rzeczowo, jak tylko człowiek mógłby odpowiedzieć. I prawdopodobnie siedzący na kolanach Kuchel kocur rozumiał z tej sytuacji więcej od niego.
Wtrącanie się chyba też nie miało sensu, bo kiedy pod wpływem błagalnego spojrzenia Elizy Kuchel raz zapytała brata, jaki jest jego typ dziewczyn, uzyskała tylko odpowiedź brzmiącą "czysty". A żądając większej ilości wyjaśnień, dodał "nie wiem, żeby była miła?".
TEORETYCZNIE Eliza wpisywała się w te wygórowane standardy. Ale praktycznie, musiałaby chyba mu się oświadczyć, żeby zorientował się że go lubi. Póki co, jakieś siedem razy zapraszała go do teatru albo do restauracji. Poszli razem, ale Keegan nie widział w tym absolutnie niczego więcej, niż zwykłej wizyty w miejscu kultury. A dwa razy wziął nawet ze sobą Kenny'ego, bo "na pewno spodoba mu się spektakl".
Tak więc Kuchel bawiła się naprawdę świetnie.
***********************************************************************************************
- ZARĘCZYLI SIĘ! - wrzasnął Franz, zbiegając po schodach bez koszuli, z twarzą wysmarowaną pianą i z brzytwą w ręce. Hanji odpowiedziała mu jakimś niezidentyfikowanym odgłosem szczęścia, kilku kadetów zawyło, a Miche wymruczał coś co brzmiało jak "no nareszcie".
- Jak "nareszcie"? - zapytał przyjaciela Erwin. Zaskoczyła go taka reakcja oddziału, do tej pory relację Levia i Lary miał za bardzo prywatną, i nie spodziewał się że ktokolwiek poza nim i Hanji w jakiś sposób się ty zainteresuje.
- Myślałem, że już nigdy się jej nie oświadczy.
- Ale skąd wiesz, od kiedy się spotykają?
- Pachną sobą już bardzo długo. - odparł Zacharius, takim tonem jakby było to zupełnie oczywiste. Dopiero po paru sekundach szerzej otworzył oczy, wydając z siebie pomruk świadczący o tym, że właśnie przypomniał sobie że reszta oddziału nie potrafi węchem poznawać relacji międzyludzkich.
Tymczasem Franz otworzył brzytwą szampana, którego korek odstrzelił w sufit pozostawiając na nim ślad. Więcej alkoholu trafiło na podłogę niż do podstawianych kubków, a Armin poślizgnął się na plamie i niemal się wywrócił. A mimo to atmosfera była na tyle radosna, że nikt nie zwracał na to jakiejkolwiek uwagi.
- PÓJDĘ PO NICH! - krzyknęła Hanji.
- Nie idziesz. - Franz ją przytrzymał, i szarpnięciem posadził na kanapie. - Nie zrujnujesz mu tego kurwa.
- JA GO TYLKO PRZYPROWADZĘ!
- SIEDŹ KURWA NA DUPIE.
Miche szturchnął łokciem Erwina, żeby uzyskać jego uwagę.
- I co o tym myślisz? - zapytał pułkownik.
- Myślę, że Lara wie co dla niej najlepsze. Mamy inne zdanie, ale to może przez to że ona zna Levia od innej strony... W każdym razie to jej życie i jej szczęście. - odpowiedział powoli blondyn, po czym odszedł w kierunku reszty oddziału, żeby spróbować ich uspokoić.
Wcale tak nie uważał, ale nie chciał wciągać się w żadną dyskusję na ten temat. Mimo to tak naprawdę jego opinią była kompletna odwrotność tego, co powiedział. Uważał że te zaręczyny były jedną z gorszych rzeczy, jakie mogły przydarzyć się korpusowi zwiadowczemu. A co jeśli Leviowi odbije, i będzie chciał odejść żeby jakoś ułożyć sobie życie? Albo jeżeli urodzi mu się dziecko, i zacznie z nim spędzać czas, a wojsko spadnie gdzieś na drugi plan? Jeśli faktycznie z tego dziwacznego związku Erwinowi urodziłby się siostrzeniec, trzeba byłoby namówić Larę do zrezygnowania ze służby, żeby Levi dalej mógł pracować. Niestety, w każdym scenariuszu generał albo tracił swoje starannie wychowane skrzydło rewolucji, albo przydatność owego skrzydła gwałtownie spadała.
Najsilniejszy żołnierz ludzkości znowu miał coś, co mógł stracić. Coś, co odciągało od służby, sprawiało że nie narażałby życia tak chętnie, i coś, co lekkomyślnie mógłby zacząć bronić, porzucając przy tym odpowiedzialność za oddział. A do tego Erwin nie mógł dopuścić.
Tak podle zdradzony. I to przez własną siostrę.
*********************************************************************************************
Levi przewrócił stronę w albumie, wskazując na kolejne zdjęcie zasłonięte przez niemal przeźroczystą kalkę.
- To też powinniśmy oddać Mikasie. - oznajmił, stukając palcem w papier. - Ale dopiero po tym, jak Franz jej wszystko wyjaśni.
- A kiedy wyjaśni?
- Powiedział, że dzisiaj zabierze ją na taką samą wycieczkę jak mnie.
- To weź na razie tego nie wyjmuj. Nie ma po co przecież. - Lara odsunęła jego dłoń od kartki, żeby nie próbował dalej wysupłać rogów fotografii z wyciętych w papierze otworów. - Tylko je jeszcze zgubisz.
- Nie zgubię.
- Nie wyjmuj zdjęć z albumu, są od lat w jednym miejscu, a jak zaczniesz je sobie wyciągać i rozdawać to szybko zostaniesz tylko z kilkoma.
Kapitan tylko fuknął urażony, ale zrezygnował z usuwania zdjęć z albumu, i przewrócił na kolejną stronę. Lara co prawda wspominała mu, że tak zwane zdjęcia są niesamowite, i jak najszybciej powinni je zgłosić Erwinowi, a magiczne pudło z ich domu może być kluczem do całkowicie nowej technologii. Ale póki co, zgodziła się odłożyć to na przyszły tydzień. W tym momencie te setki obrazków na kartkach należały do niego, i naprawdę nie chciał, żeby Erwin zaczął przeglądać fotografie. Jeszcze byłby ciekawy jak funkcjonują, i mógłby zniszczyć którąś z nich.
- To jest moja mama. - powiedział, wskazując zdjęcie ruchem głowy. Zmrużył oczy, starając się odczytać dokładną datę fotografii. Na pewno wskazywała na osiemset osiemnasty rok, ale tusz w miejscu gdzie zapisany był dzień i miesiąc był rozmazany jakąś kroplą wody. Wyglądało, że ktoś płakał przeglądając zdjęcia. Ale sama fotografia była nienaruszona, a Kuchel wydawała się być na niej naprawdę szczęśliwa. Siedziała przy fortepianie, ale zamiast grać była zajęta głaskaniem kota, który siedział nad klawiszami. Może i ostatnie lata jej życia były piekłem, ale przynajmniej ogromną większość swoich dni spędziła w spokoju, szczęściu i cieple, nie będąc głodna ani przestraszona.
- Długo czekałeś żeby zobaczyć coś takiego, no nie?
- Całe życie.
- Ale się opłaciło. - dziewczyna objęła leżącego obok niej na dywanie kapitana, który w odpowiedzi przysunął się bliżej.
Kolejna godzina upłynęła im na kartkowaniu albumu, i przysłuchiwaniu się głośnemu świętowaniu które od rana miało miejsce piętro niżej. Całe to zamieszanie Levi skomentował tylko tak, że powiedzenie o zaręczynach w pierwszej kolejności Franzowi było błędem, i za nic nie dał się namówić na to, żeby dołączyć do tego małego święta. Kapitan zdecydowanie wolał zostać z dala od ludzi. Już się dzisiaj oświadczył, i nie miał pojęcia jak można było wymagać od niego jakichkolwiek więcej interakcji międzyludzkich.
Poza tym nie podobało mu się to, jak wiele osób nagle zaczęło brać udział w jego prywatnym życiu. Mógł przeżyć zainteresowanie ze strony Hanji i Franza, ale kurwa mać, co kadetów obchodzi z kim się zaręcza?
Dopiero po kwadransie wyklinania w myślach tych dzieciaków zrozumiał, że świętują bo oświadczył się ich przyjaciółce z korpusu. Przecież zaręczają się dwie osoby, a nie jedna. I większość osób w tym momencie opijała to wydarzenie, bo byli zamieszani w życie Lary, a nie jego. Czasami zastanawiał się nad tym, czy nie jest niesamowitym egoistą.
Z tych rozmyślań wyrwał go jak zwykle trajkoczący mu nad głową przez ostatnie miesiące głos, który czasami irytował, ale Levi zdecydowanie nie potrafiłby już bez niego żyć.
- Słuchaj, mieliśmy dzisiaj iść gdzieś razem, ale dzisiaj rano po drodze do apteki spotkałam jedną znajomą, no i prawie mi najebała, ale wcale jej się nie dziwię. Byłam dla niej tak samo paskudna jak dla reszty, ale dowiedziałam się że parę osób jeszcze nie wyjechało z miasta. Zbiorą się dopiero w nocy, i tak trochę się umówiłam żeby się z nimi spotkać.
Kapitan nie miał na ten dzień więcej planów, niż przejście się gdzieś z Larą, a teraz nie był pewien czy właśnie nie próbowała tego odwołać. Posłał jej więc najbardziej poirytowane spojrzenie, jakie był w stanie.
- Oj weź przestań, przecież i tak idziemy razem. Z nimi umówiłam się później. - odpowiedziała na nie od razu, przewracając oczami. - Ale myślałam o tym, czy nie chciałbyś zajrzeć do nich ze mną?
Minęły lata, od kiedy Levi został zaproszony na jakiekolwiek spotkanie nie dotyczące omówienia wyprawy za Mur, i mimo że w tym momencie poczuł dziwne ciepło na sercu, musiał się zastanowić czy na pewno się na to pisze. Fakt, że nie został w tym momencie wykluczony, był naprawdę miły. Ale z drugiej strony nie znał tych ludzi, pewnie spotkaliby się w slumsach a tam było brudno, każdy blat lepił się od wódki i ciągle ktoś darł mordę. W dodatku pewnie zepsułby reszcie świetną zabawę, a też Erwin wspominał o tym, że koniecznie potrzebuje go wieczorem.
Jednak sądząc po tym, jak dużo Lara mówiła o tym, jak boi się ponownego spotkania z przyjaciółmi, jak jej źle z tym że nie odpisywała na ich listy, i jak znowu chciałaby móc z nimi porozmawiać, a także po tym, jak nerwowo skubała teraz mankiety, musiał podjąć inną decyzję.
- Chętnie.
Lara go potrzebowała. I jakkolwiek uważał się za najgorsze możliwe wsparcie emocjonalne, nie mógł jej zostawić z tym samej.
*********************************************************************************************
- Obiecałem ci prom.
- Popłyniemy innym razem.
- Ale ci obiecałem.
- Nic nie poradzisz na to, że Erwin kazał nam unikać patroli, a w tym mieście jest pełno Żandarmów. Z wyjątkiem tej dzielnicy. Jest tutaj po prostu najbezpieczniej... przynajmniej pod tym względem.
"Ta dzielnica" zdecydowanie nie przypadła kapitanowi do gustu. Była pod samym murem który rzucał na nią cień, ulice były niesamowicie wąskie, a kamienne budynki dość wysokie, przez co było tutaj naprawdę chłodno. Levi był tutaj może raz czy dwa w życiu, i wiedział że w tym miejscu wszystko było powodem do sprzeczki, a każda sprzeczka kończyła się pójściem na noże. Większość dźwięków stanowił trzask pękających butelek, krzyki albo pijackie przyśpiewki, a ludzie byli w przeważającej części obszarpanymi bandytami.
Wspaniałe miejsce na randkę. Dzięki, Erwin.
- Pół życia w tym miejscu, a ja nadal się nie przyzwyczaiłam do tego zapachu. - Lara przerwała wybitnie fałszywe gwizdanie jakiejś melodii, łaskawie obdarzając towarzysza spojrzeniem.
- Aż dziwne, bo obdartus z ciebie. - za ten tekst Levi oberwał łokciem w żebra, ale było warto.
- Uważaj sobie. Pod miastem są zapadnięte tunele, którymi możesz wrócić do Podziemi.
- W życiu.
- Do niektórych można wejść studzienkami kanalizacyjnymi.
- Już nigdy mnie nie dotykaj jeśli kiedykolwiek do jakiejś wlazłaś. - ledwo powiedział ostatnie słowo, dłoń dziewczyny znalazła się na jego twarzy. - Jesteś okropna.
- Ale znośna.
- Ledwo co.
- Będziesz musiał się ze mną użerać resztę życia.
W tym momencie jeden z trzech mężczyzn, siedzących z flaszką na schodku przed pobliskim budynkiem, zagwizdał krótko w kierunku Lary, a gdy na niego spojrzała uniósł rękę w niedbałym geście pozdrowienia. Mimo to jego twarz wyrażała niesamowitą pogardę, a spojrzenie było agresywne. Dziewczyna odpowiedziała mu środkowym palcem.
Zwalisty blondyn widocznie poczuł się bardzo urażony, bo próbował się podnieść i nawet krzyknął coś niezrozumiałego, ale dwójka towarzyszy złapała go za ramiona, przytrzymując w miejscu.
- A temu znowu się wkręciło. - uśmiechnęła się Lara, po czym w dramatycznym geście wyciągając przed siebie dłoń i odchyliła głowę, po czym odezwała się naśladując męski głos - Gdy nie jesteś z nami, jesteś przeciw nam.
Kapitan przekrzywił głowę, z miną wyraźnie sugerującą że nie ma pojęcia o co chodzi.
- No Paulowi ubzdurało się ze jest w mafii, i czepia się każdego kto odszedł. - wyjaśniła dziewczyna, następnie zwracając się do rzekomego Paula. - Nie jesteś mafioso, gdybyś był, to nie żył byś już ze dwadzieścia razy. - rzuciła, wykonując pełen godności obrót na pięcie, i odeszła, ciągnąc Levia za sobą.
- Co ty tutaj konkretnie robiłaś? - zapytał brunet.
- Pierwsze parę lat to się uczyłam strzelać i bić. Potem głównie skakałam po dachach i pilnowałam Franza.
- A gdzie w tym wszystkim był Kuglarz? - dodał niepewnie.
- Kiedyś byliśmy razem. - machnęła ręką. - Przez dwa lata.
- I czemu już nie?
- Był pijany jak go spotkałeś?
- Tak.
- Zawsze był pijany. Nie wygląda, ale to zupełny alkoholik. Nie mam pojęcia, czy jeszcze w ogóle bywa trzeźwy. Był nawet ogarnięty jak go poznałam, ale prędzej czy później większość ludzi w takim środowisku zupełnie się stacza. Skoro nie widział problemu, nie zamierzałam się z nim dłużej męczyć.
Reakcją Levia było niezidentyfikowane mruknięcie. Lara miała naprawdę spore doświadczenie w relacjach z ludźmi, którzy mieli mniejsze bądź większe problemy ze sobą, i wykazywała się w owych relacjach niesamowitą cierpliwością, więc Kuglarz musiał naprawdę odpierdalać skoro nie uznała go za wartego jakichkolwiek starań.
I bardzo dobrze. Z pewnością nie zasługiwał nawet na to zainteresowanie, które od niej otrzymał. Nie był też wart jej uśmiechu, dotyku, towarzystwa, a tym bardziej miłości. Przynajmniej zdaniem Levia.
- A teraz czas żebyś poznał moich przyjaciół, którzy dla odmiany nie są rudymi alkoholikami.
******************************************************************************************
Lara dawno nie czuła takiego zdenerwowania jak w tym momencie, kiedy była zmuszona nacisnąć klamkę. Bar co prawda powinien być już zamknięty, ale ponieważ pracujący w nim Thomas też spędził lata życia pod opieką Franza, nie było problemu z tym, żeby spotkać się tam po godzinach. Naprawdę, ktoś w końcu powinien zagrać w grę polegającą na chodzeniu w losowe miejsca i mówieniu "jestem od Franza", a na koniec wygrywała osoba która przyniosła z takiej eskapady najwięcej rzeczy.
Z tego co udało się jej dowiedzieć, w mieście było jeszcze conajmniej piętnaście osób, które miały wyjechać wkrótce, po upewnieniu się że reszta została ewakuowana i wywiezieniu największej możliwej ilości rzeczy osobistych reszty. Ale fakt, że wśród tych osób zostali jej naprawdę bliscy przyjaciele, sprawiał że miała trudności z oddychaniem.
Spędziła niemal dziesięć lat życia z tymi ludźmi, i teraz widziała jak bardzo chujowo postąpiła. Przez taki szmat czasu byli jej najbliższymi przyjaciółmi, wspólnie godzinami podróżowali, chodzili po barach, albo zwyczajnie siedzieli i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Zawsze każdy z tej grupy był gotowy zająć się problemami reszty, liczyli na siebie w każdym możliwym aspekcie. Razem przeszli masę gówna, i razem wyrośli na ludzi, którymi są teraz.
A ona z pełną bezczelnością uciekła im do wojska, zapewniając że tak, będzie pisać. Colt, który wtedy przygotowywał się do przejęcia majątków i tytułu niedawno zmarłego ojca za to obiecał, że dołoży się do finansowania Zwiadowców, żeby korpus nie upadł i aby dzięki finansowaniu Lara miała tam choć trochę lepsze żarcie i czyste pościele. Nadia i Ivo wyściskali ją przed odjazdem, Paco znosił jej torby z dobytkiem ze schodów, a Cecylia ciągle mówiła, że ma im napisać zaraz po przyjeździe na miejsce.
Ale od przyjazdu do jednostki szkoleniowej Lara jedynie skrupulatnie unikała kontaktu, czując tylko narastające poczucie winy. Próbowała sobie wmówić, że to tylko etap który minie, a starzy znajomi to element przeszłości, którą należało wymazać z kart swojego życia. Powtarzała sobie, że zwyczajnie musi odciąć się od tamtych dni. W jej oficjalnej biografii miały one nigdy nie nastąpić, a zerwanie kontaktu było pierwszym etapem do powrotu do normalności. Do tego bycia idealną siostrą, z której Erwin mógłby być dumny.
Ale najwidoczniej nie był.
I chyba właśnie to uświadomiło Larze, że niemalże zaprzepaściła szczerą przyjaźń tylu osób, które faktycznie ją kochały i były z niej dumne, dla uznania brata, którego i tak nie otrzymała. Kiedy Erwin przestał być tą kotwicą, która umożliwiłaby jej powrót do względnej normalności, zrozumiała jak bardzo zjebała życie.
A mimo to, kilka osób zgodziło się z nią porozmawiać, a ona musiała naprawić ich relację za wszelką cenę. A ona, kurwa, nie mogła nacisnąć tej klamki.
Kiedy trzeci, albo nawet czwarty raz zabrała z niej rękę, głęboko oddychając, Levi widocznie stracił cierpliwość.
- Idziemy tam, czy nie? - zapytał z wyrzutem, kiedy Lara musiała przykucnąć, bo nogi trzęsły jej się zbyt mocno by stać.
- Idziemy, tylko daj mi moment. A, i jakby ktoś chciał się ze mną poszarpać to się nie wtrącaj, nie zrobią mi żadnej krzywdy.
A poza tym, zasłużyła sobie na to. Minęła jakaś minuta, zanim zdołała wstać i znowu położyć rękę na klamce. Ale tym razem, kiedy chciała się wycofać, Levi sam otworzył drzwi, widocznie mając dość tej dziwnej gierki. I może nawet wtedy Lara by jednak uciekła, gdyby nie to, że Colt zauważył nią niemal natychmiast, i wbił w nią to dziwne świdrujące spojrzenie, powodujące że nawet jego najbliżsi zastanawiali się czy przypadkiem nie był wampirem.
- No to... jak u was? - zapytała nerwowo, z wymuszonym uśmiechem przekraczając próg.
- Oj nie wiem Lara, może byś się dowiedziała gdybyś czytała nasze pierdolone listy? - burknął Thomas, czyszcząc blat kawałkiem szmaty. W pomieszczeniu poza nim i Coltem był tylko Isaac, Paco, Cecylia, Nadia i Ivo. A co do tego ostatniego, to Lara była pewna że miał długa rozmowę w której zabroniono mu otwierać pysk na początku tej dyskusji.
- Tak jakoś wyszło że nie bardzo dawałam radę, poza tym... nie, nie mam wytłumaczenia. - wzięła głęboki oddech, starając się uporządkować myśli. - Chciałam was przeprosić. Tak strasznie, strasznie mocno przeprosić za to, co wam zrobiłam. I wiem że przeprosiny gówno dają, i że nie macie nigdy obowiązku mi wybaczać, bo zachowałam się jak kompletna kurwa, ale moje życie jest teraz zupełnie rozjebane i bardzo mi w nim was brakuje, i może chcielibyście jednak spędzić ze mną pare godzin?
Być może to fakt, że Lara wyglądała jak siedem nieszczęść, albo to, że nigdy ale to przenigdy nie zawiodła zaufania przyjaciół poza tym jednym, godnym najgorszej szmaty wybrykiem, sprawił że w ich oczach pojawiła się nuta zrozumienia. Zawsze czuli, że mogą liczyć na jej pomoc, więc bardziej niż źli, byli mocno zawiedzeni.
- Ale dlaczego nie pisałaś? - zapytała Cecylia, patrząc na trzymanego w dłoni drinka. - Martwiliśmy się o ciebie, ty chory pojebie.
- Bo... wojsko? I Erwin nie miał pojęcia co się dzieje i myślałam, że jak o was zapomnę będzie mu łatwiej się ze mną dogadać...
- Wiedziałem! - Ivo przerwał jej kolejny wywód, uderzając pięścią w blat. - Widzicie wszyscy? Mówiłem że to przez jej kurwa braciszka bo paniczyk z dobrego domu, to ona też chciała być z dobrego domu bo taaaaak go kocha i tyle o nim pierdoliła! I teraz co?
- I teraz... - odpowiedziała dziewczyna, z pełną świadomością dźwigając brzemię swoich słów. - Okazuje się, że nieważne jaka będę, on nigdy nie będzie już tym samym bratem którego pamiętam. I poświęciłam dla niego dużo za dużo...
- Aha, czyli gdyby nie miał w ciebie wysrane, to byś nie wracała? - Colt uniósł brwi, i poprawił okulary które zjechały mu z nosa.
- On nie ma we mnie wysrane, zwyczajnie nie mogę się z nim dogadać. Ale to nie tak, ja ciągle was wszystkich kocham i bym wróciła, tylko teraz szybciej to zrozumiałam. To nie tak, że przestałam was kochać, ale spróbujcie zrozumieć. Połowę z was rodzice wyjebali z domu, a byliście gotowi zrezygnować z siebie żeby znowu was akceptowali. Ty goliłeś łeb kurwa na łyso Colt, a Ivo to nawet się zaręczył. Nie mówiąc o tym, że ty, Cecylia, zerwałaś z Nadią i próbowałaś udawać, że jej nie znasz bo twoi rodzice się dowiedzieli a ty nie chciałaś ich stracić. Każdy z nas odjebał gówno tylko... tylko moje było gorsze i trwało dłużej. Ale chcę z powrotem zasłużyć na waszą przyjaźń.
Lara podałaby więcej argumentów, ale z nerwów i rozpaczy oczy zaszły jej łzami, więc nie mogła brnąć dalej aby się nie popłakać. Jednak przytoczone przykłady chyba podziałały. Większość osób które znajdowały się u Franza przez jakiś czas desperacko chciały zmienić siebie, i wrócić do rodzin. Zmienić to, za co zostali wyrzuceni, mimo że właśnie te cechy sprawiały że są wyjątkowi. Na szczęście, z czasem nabierali pewności siebie i znajdowali nową rodzinę w innych, podobnych sobie wyrzutkach.
Na przykład Colt, wyrzucony przez ojca za bycie "zbyt białym odmieńcem", od wczesnego dzieciństwa golił na zero przeklęte białe włosy, i próbował się opalać, doznając przy tym bolesnych poparzeń. Teraz miał włosy za łopatki, a skórę białą jak papier, i był sto razy szczęśliwszy niż wtedy.
Najgorszym było to, że wypowiadając te słowa, dziewczyna zaczynała rozumieć, że też musi prędzej czy później poddać się w pogoni za uznaniem ze strony Erwina.
Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś.
Ludzie w pomieszczeniu spojrzeli po sobie, i w niemym porozumieniu Isaac wskazał Larze miejsce na wolnym krześle. Nikt jej nie wybaczył, ale właśnie dostała od nich szansę, której nie mogła zmarnować pod żadnym pozorem.
- A kogo żeś ze sobą przywlekła, panicza z gazet? - dopytał Thomas, jako pierwszy zwracając uwagę na stojącego w drzwiach kapitana. Lara szybko otarła łzy z kącików oczu, i uśmiechnęła się szeroko, wciągając go za rękaw do środka.
- To najsilniejszy żołnierz ludzkości, znany też jako Levi albo światełko mojego życia i, od rana, mój narzeczony. Ma troszkę trudny charakter, ale przysięgam że go pokochacie.
- Cóż, nie jest rudy, a to dobrze. - oznajmiła oceniająco Nadia.
- Też nie lubię tego rudego. - odpowiedział Levi, na co większość zebranych parsknęła śmiechem.
- Dogadamy się, też gardzimy rudym szczylem. - Isaac podsunął kapitanowi krzesło z jakiegoś stolika, żeby mógł usiąść z resztą przy barze.
- Już nie pierdolcie, sama se go wybrała, a każdy jej mówił że to zły plan.
- Bo ma chujowy gust.
- Chyba że Levi będzie w porządku.
- Właśnie panie zwiadowca, opowiedz nam pan coś.
***********************************************************************************************
Kolejne trzy godziny upłynęły dość szybko, a Levi, o dziwo, czuł się naprawdę dobrze w towarzystwie. Na początku rozmowa szła dość opornie, ale już po jakimś kwadransie każdy się przekrzykiwał, opowiadając swoje historie życia i wymieniając się doświadczeniami, czy sypiąc jakieś durne żarty odnoszące się do własnych traum. I mimo że Levi mówił mało, nikt nie udawał że go tutaj nie ma, i nie wydawał się zniechęcony częstym brakiem odzewu. Ludzie dalej mówili bezpośrednio do niego, zadawali pytania, i uważnie słuchali kiedy już postanowił się odezwać. I dostał nawet darmową herbatę.
Co prawda trochę pokłócił się z Coltem, i Nadia musiała uspokoić ich obydwu, ale poza tym to był naprawdę udany wieczór. Nie tylko pod względem wspólnego spotkania, ale też tego, że widział jak z Lary powoli schodzi całe napięcie a jej oczy przestają się szklić, a resztę wieczoru patrzył jak dziewczyna się śmieje i powoli na nowo odnajduje w towarzystwie starych znajomych, a ten widok był jego prawdziwym szczęściem.
W dodatku nie zapomniała najwyraźniej o tym, że kapitan nie bardzo przepada za podobną do panującej w barze atmosferą, i co jakiś czas posyłała mu pytające spojrzenie, na co on uspokajająco łapał ją za dłoń, dając znać że nie chce wymordować wszystkich w pomieszczeniu.
Jednak kiedy słońce zaczęło zachodzić, wszyscy musieli się zbierać, a to do domu, a to wyjechać z miasta. Lara dostała jeszcze zjeby na pożegnanie, ale widocznie się tym nie przejęła, rozpromieniona ciągnąc Levia za rękę w stronę domu. Musiał ją złapać za kołnierz żeby przestała niemalże biec, i zrównała z nim krok.
- I jak, co o nich myślisz? - dopytywała, machając ich splecionymi dłońmi.
- Lubię Colta, wydaje się mocno stać przy swoim.
- Tak myślałam że się polubicie. Jest trochę oschły dla nieznajomych, ale pogadasz z nim jeszcze parę razy i zobaczysz, że potrafi być też zabawny.
- Nazywa się Lovof, prawda?
- Tak, nienawidzi kiedy ktoś mu to przypomina i nie podpisuje się nazwiskiem.
- Wiesz, że jego ojciec zlecił mi zabójstwo Erwina? Obstawał za zakazem wypraw, a Erwin miał jakieś dokumenty które mogły go pogrążyć.
- Słyszałam, straszny skurwysyn, zdechł potem na zawał jak zaczęły się procesy, więc Colt zajął jego miejsce.
- I finansuje nasz korpus.
- A Ivo z tytułem po tatusiu łoży kasę na Poczekajkę, nie sądzisz że to zajebiście poetyckie jak pięknie przeplatają się nasze życia?
- Sądzę, że jesteś za głośna.
W odpowiedzi oberwał z łokcia pod żebra, ale dostał też buzi w policzek, więc w sumie wychodził na tym na plus. Gdyby nie liczyć tego trajkotania mu nad głową resztę drogi.
Lara umilkła na parę sekund dopiero, kiedy dotarli pod dom, i zobaczyli Erwina skrzętnie zamiatającego trawę na podwórku za pomocą samego kija od miotły. Franz chyba też dopiero niedawno go zauważył, bo wybiegał właśnie z domu, i wyrżnął jak długi na trawę, zanosząc się śmiechem, zanim zobaczył Levia, z poirytowaniem wchodzącego na podwórko.
- O KURWA MAĆ! - krzyknął Franz, łapiąc się za sterczącą grzywkę. - SKUBANY WPIERDOLIŁ MOJE BABECZKI Z HASZYSZEM!
A teraz arty gdyż otrzymałam. Dzisiaj Franz od @MiyakoSaa i Lara i Franz ode mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top