Rozdział 36

- Smith ma Ollsena! Smith dostał do klasy kolejnego... - wydyszała nauczycielka, wbiegając do pokoju, roztargana i uśmiechnięta. - Kolejnego Ollsena!

W pokoju nauczycielskiem zapanował radosny chaos, pełen wzajemnych gratulacji i ulgi, a wspomniany Smith tylko podniósł głowę, starając się zrozumieć co się dzieje i czemu starsi koledzy po fachu ze współczuciem klepią go po plecach. Spojrzał jeszcze raz na listę uczniów, którą właśnie przepisywał do dziennika.

- Faktycznie, jest Ollsen, ale co to znaczy? - dopytał, a odpowiedziała mu salwa śmiechu.

- Mieliśmy już dwójkę Ollsenów w tej szkole. - odezwała się w końcu jakaś życzliwsza nauczycielka. - A razem z nimi była sztuczna krew, bójki, podpalenia, wagary całych klas, kradzieże... 

- Przynajmniej jest co wspominać. Pamiętacie jak ojciec tego chłopaczka się wkurwił? To tak jakbyś zastanawiał się, dlaczego Harold ma bliznę na pół twarzy. - siwy geograf klepnął Smitha w ramię. - Będziesz miał ubaw z chłopakiem. Tylko ręki na niego nie podnoś, bo skończysz z obitą mordą.

Do rozpoczęcia lekcji Marcus dostał od kolegów z pracy na pewno ponad sto rad, historii i przestróg związanych z uczeniem młodego Ollsena. Dowiedział się o wszystkich przypuszczeniach i teoriach na temat jego rodziny, o trochę utrudnionym kontakcie z ojcem chłopaka, i przede wszystkim otrzymał masę życzeń powrotu do zdrowia psychicznego. Tak na zaś.

Mimo że uczył w szkole dopiero dwa lata, uważał że szło mu naprawdę dobrze, stąd patrzenie na niego przez kolegów jak na podlotka irytowało go podwójnie. Więc jeśli faktycznie o rodzinie młodego Franza krążyły szkolne legendy, to tym lepiej. Jeżeli na jego zajęciach chłopak będzie względnie spokojny, to dla samego Smitha jest to szansa na zdobycie szacunku.

W koniec końców Franz siedział spokojnie przez jakieś dziesięć minut, patrząc na nauczyciela z konsternacją i przestrachem. Marcus omyłkowo uznał, że może jest zwyczajnie spokojniejszy od reszty rodziny, ale chłopaka przez ten moment powstrzymywało tylko rozmyślanie na temat tego, czy jego nauczyciel nie skojarzy z nim porwaniem swojego syna. Gdy tylko upewnił się, że Smith najwidoczniej za chuj go nie kojarzy, zaczął zachowywać się "normalnie".

Ciągle przerywał, szturchał kolegów, rzucał po klasie papierowymi zwitkami, bębnił palcami o blaty i podskakiwał na krześle, gapiąc się za okno albo w sufit. Odpowiadał jednak bezbłędnie na wszystkie pytania, przy okazji mówiąc że "on to umie bo uczył się z tatą". Więc mimo że kompletnie rozpieprzał lekcje, Marcus wziął go za naprawdę inteligentne, ale mocno nadpobudliwe dziecko. Trzeba było więc go podejść sposobem.

I tak właśnie Franz otrzymywał wszystkie dodatkowe zadania w klasie. Biegał podlewać kwiatki, brać kredę od woźnej, układał książki na półkach, ogółem robił wszystko żeby jakoś spożytkować swoją energię. Chłopakowi to nie przeszkadzało, bo miał co robić i podobało mu się bycie w centrum uwagi, a dzięki temu troszkę się uspokajał. Nadal jednak gadał niemal non stop, więc nie mogąc sobie poradzić z tym faktem, Smith zaproponował mu, że owszem, może mówić. Ale niech mówi do niego, i o omawianym temacie. Większość dzieci uznałaby to za groźbę, ale Marcus uśmiechał się i mówił szczerze, a Franz (przyzwyczajony do towarzystwa dorosłych) nie miał żadnych oporów żeby gadać z nim resztę dnia.

Tak więc pierwszy dzień obszedł się bez podpaleń, powodzi, zgonów, a nawet bez szpilki na krześle nauczyciela. 

Potem Franza odebrał jego ojciec, razem z jakimś rosłym facetem który stał pod bramą z deską w ręce, i nie zareagował zbyt radośnie na wieść że "dzisiaj nie będziemy bić żadnego nauczyciela". 

W każdym razie, ku ogromnemu zdziwieniu grona pedagogicznego, młody Ollsen w jakiś tydzień został absolutnym pupilkiem Smitha, mimo że wyraźnie gardził resztą nauczycieli. Nosił Marcusowi torby i dzienniki, zawsze był w szkole wcześniej żeby posprzątać w klasie i przygotować ją na zajęcia, i mimo że nadal miał bardzo wyraźny problem z nadpobudliwością, starał się uważnie słuchać na zajęciach. Sam Smith też bardzo polubił dzieciaka, bo mimo że od jego gadania czasami bolała głowa, było widać że naprawdę się stara i ma ogromny potencjał.

Tym większe było zdziwienie, gdy po paru miesiącach drugiej klasy Franz przestał kompletnie się pojawiać. Po tygodniu wysłano list z prośbą o kontakt, a po miesiącu wykreślono go z listy uczniów i temat ucichł. Większość nauczycieli obstawiała że rodzina wyniosła się do stolicy, ale Marcusowi nie chciało się w to kompletnie wierzyć. Jeszcze przed wykreśleniem Franza przeszedł się parokrotnie pod dom Ollsenów, w którym zdarzało mu się gościć kiedy rozmowy z Keeganem mu się przeciągały, więc był zapraszany na herbatę. 

Dom stał pusty, rabatki zaczęły zarastać chwastami, a w stajni nie było konia, mimo że kareta stała nienaruszona. 

Ta sytuacja nie dawała mu spokoju, a jego paranoja wzmocniła się jeszcze bardziej, gdy jakieś pięć lat później natknął się na obdartego nastolatka w slumsach. Wcale nie chciał tam iść, ale bary były już zamknięte w innej części miasta, a sądził że nikt nie zrobi mu krzywdy jak tylko szybko skoczy coś zjeść. Nie szedł w końcu gdzieś w te wąskie uliczki, to był pierwszy bar zaraz za mostem, z okna było widać jego dom stojący za rzeką...

- Franz? - zapytał z niedowierzaniem, patrząc na chłopaka w podartej koszuli, który palił papierosa przed wejściem. Chwile zajęło żeby nastolatek go rozpoznał, ale wyraz jego twarzy zmienił się nagle z "chcesz wpierdol?" na "o moja święta Sino". 

- Co pan tu robi? - syknął, zdenerwowany rozglądając się naokoło. 

- Co ty tutaj robisz? I gdzie jest twoja rodzina, chodziłem pod dom, wszyscy myślą że wyjechaliście do stolicy. - zaczął mówić, nie bardzo wiedząc co może zrobić w nerwach. Sytuacja była coraz bardziej szokująca, a on nie wiedział jak mógłby pomóc Franzowi. - Chodź ze mną do domu.

- Nienienie, morda psze pana. - warknął chłopak. - Pan zapamięta, że mnie kurwa nie zna, rozumiemy się? Moja rodzina nie żyje, prawie wszyscy nie żyją, jak pan chce żyć to siedzi kurwa cicho.

- Co ty-

- Mówię to, bo pana kurwa szanuje. Pan siedzi z pyskiem cicho i się nie wychyla, i się kurwa nie znamy. Dla pana dobra. - rzucił Franz, po czym odwrócił się na pięcie i pobiegł gdzieś w slumsy, zostawiając nauczyciela samego z masą wciąż znajdujących potwierdzenie teorii.

***********************************************************************************************

Lara wcześniej uważała, że Levi nieco przesadza i niepotrzebnie zasłania sobie włosy i połowę twarzy chustką podczas sprzątania.

Ale teraz miało to tyle sensu, że była wdzięczna za ten sposób ochrony przed kurzem.

Okazało się że o ile dom wyraźnie został kiedyś solidnie przeszukany i ograbiony z niektórych kosztowności, tak od tego czasu najwyraźniej nikt w nim nie był. Budynek został za to zabity deskami i zaryglowany, i tak stał przez trzynaście lat. Najpewniej Żandarmeria miała w planach spalenie wszystkiego, co w nim zostało, a potem sprzedaż albo przeznaczenie do jakiegoś użytku korpusu, ale wcześniej dom wpadł w ręce Franza. Dziewczyna przez te wszystkie lata w Stohess unikała go jak mogła, a Erwinowi wcisnęła kit o tym, że w związku z przebudową nowej dzielnicy (która akurat faktycznie miała miejsce) nazwa ulicy została zmieniona. Dzięki temu listy od brata mogła wyciągać ze skrzynki Żandarma, do którego trafiały.

Przez tak nagłe opustoszenie i wieloletnie porzucenie, w domu zebrała się trudna do opanowania ilość kurzu oraz wszelkiego rodzaju syfu.

Erwin razem z resztą oddziału musieli odstawić konie do stajni lokalnej karczmy, a Lara wraz z Levim i Franzem (którego kapitan za żadne skarby nie chciał zostawić bez nadzoru) zabrali się za sprzątanie.

Konieczne było obwiązanie twarzy chustami, zerwanie desek, otworzenie wszystkich okien, oraz ograniczenie rozmów do minimum żeby nie udławić się kurzem. Ilość brudu natychmiast przyprawiła Levia o kompletną kurwicę, przez co tempo sprzątania było zastraszające. Najpierw trzeba było wynieść wszystkie dywany, wyszorować je jakimiś detergentami których Levi kupił zdecydowanie za dużo w pobliskim sklepie (narażając się przy okazji na to że ktoś go rozpozna), wypłukać wodą ze szlaucha, i rozwiesić na płocie. Potem ten los podzieliły obleczki na wszystko, a pościele oraz poduszki zostały wytrzepane. W pierwszym porywie kapitan je również chciał wyprać, ale Lara uświadomiła mu, że skończył im się płot do wywieszenia prania, i sprzątanie trzeba będzie rozłożyć na parę dni.

Obecnie pościele zostały więc tylko zmienione na inne, znalezione w skrzyniach dzięki czemu uniknęły kompletnego pokrycia kurzem (nadal nie były najświeższe, ale nieco czystsze), a fakt że w szafach i owych skrzyniach nie zagnieździły się mole, był ewidentnie cudem.

Poza tym, dom musiał naprawdę szybko zacząć sprawiać wrażenie opuszczonego na nie więcej niż trzy lata temu, żeby uniknąć podejrzeń ze strony Erwina. Dlatego, oprócz sprzątania, konieczne okazało się niemal całkowite opustoszenie i przemeblowanie starego pokoju Lary, żeby nie wyglądał aż tak dziecinnie. Z powodu ograniczonego czasu, głównie zebrali do skrzyni (później przeniesionej na strych) większość jej pluszaków, książek i ubrań, zamiast tego zapełniając szafę starymi rzeczami jej matki, a półki książkami z biblioteczki ojca w salonie. Na szczęście składany tapczan nie wymagał wymiany. 

Lara czuła nie do końca wytłumaczalną pustkę podczas segregacji rzeczy. Składając swoje stare sukienki, wydawało jej się, jakby należały do kompletnie jej obcej osoby. Pamiętała sporą część z nich, ale te wspomnienia były tak nierealnie, jakby zabrane z poprzedniego życia. Takie same odczucia miała względem reszty domu. Znała jego rozkład, kolor ścian i dywanów, ale jednocześnie to miejsce było niesamowicie wręcz obce i zimne, chociaż za dzieciaka zdawało się jej ostoją wszelkiej miłości.

Kiedy jeszcze tutaj mieszkała, życie zdawało się takie proste. Jej plan na dorosłość opiewał to, co zawsze mówił jej Erwin. Chciała skończyć szkołę, iść na studia, zostać lekarzem i założyć miłą rodzinkę w Stohess, gdzie jej największym zmartwieniem byłaby pogoda przy której ciężko schło pranie. Z tego marzenia udało jej się skończyć tak połowę studiów i mieć uprawnienia na położną, więc patrząc na warunki, i tak nie wyszło najgorzej.

Ale zamiast swojego domku z białym płotkiem doczekała się sromotnej, trwającej latami kurwicy, z którą mimo najszczerszych chęci nie potrafiła zerwać. Gdyby mogła cofnąć czas, nie miała pojęcia czy chciałaby zmienić bieg swojej historii. Jasne, życie według schematu byłoby łatwiejsze, ale po przypałętaniu się do szajki Franza też nie było tak tragicznie. Bywało jej zimno, bywała głodna albo płakała do poduszki, popełniała durne błędy, ale przy tym poznała masę wartościowych, ciekawych ludzi. I przede wszystkim poznała też siebie, pozostając do dziś wersją Lary Smith którą niewątpliwie ceniła bardziej niż dziwnie nierealny obraz tej samej osoby z dziecięcych marzeń.

Mimo to nawet dla niej sam pobyt w Stohess był niesamowicie stresujący. Nie wiedziała, czy Erwin nie znajdzie w domu czegoś podejrzanego, czy ktoś z jej znajomych przypadkiem nie został w mieście i nie ucierpi podczas maskary, czy Franz czegoś nie odpierdoli... A sama myśl o tym, że część miasta może runąć za kilka dni, była nie do zniesienia. Bo to całokształt dyskrytu, jego strome dachy na których tyle razy piła piwo z Coltem, fontanna z której wyławiali monety, a nawet zimne i wilgotne uliczki slumsów zdawały się jej domem bardziej, niż te pokryte kurzem pomieszczenia.

Do tego wszystkiego dochodził fakt poszukiwań korzeni rodziny Levia, jego pokrewieństwa z Mikasą i Franzem, dziwna rana na podbródku Ollsena - Ackermanna...

- Jak chcesz wypalić całą paczkę, to zrób to później. Sprzątanie czeka. - rzucił kapitan, wychylając się na zewnątrz przez tylne drzwi, prowadzące z kuchni bezpośrednio na ogród. Lara spojrzała na niego przepraszająco, dopalając powoli kolejnego tego dnia papierosa.

- Jakoś nie mogę się na tym skupić. - wyjaśniła. - Ten dom wydawał mi się kiedyś jaśniejszy, i jakiś taki większy i no... bardziej jak dom.

- Jebie w nim trochę stęchlizną, ale da się wywietrzyć ten smród. 

- Nie o to chodzi. - pokręciła głową. - Po prostu było inaczej, Erwin też był inny. Wiesz co, na początku nie chciałam żeby przyjeżdżał bo myślałam że stanie mu się krzywda, a potem to już tylko bałam się jak zareaguje. Może gdybym napisała to by wrócił, i teraz nie byłoby między nami tak ten... chujowo.

- Smithowie. Jesteście dziwni.

- Twój prawdopodobny kuzynowujkobrat próbował dzisiaj wciągać proszek do prania, nie chcesz ze mną dyskusji o wjeżdżaniu na rodzinę. Ale właśnie, powiedział ci jak to rozwiązać?

- Nie, znaczy powiedział że pójdziemy do domu i na cmentarz, dał mi też adres. - kapitan odstawił blaszane wiadro pełne wody na schodek, po czym podał Larze wymiętoloną kartkę. 

- Ja wiem gdzie to jest. - powiedziała powoli, odczytując nazwę ulicy. - Wiesz jaka to zajebista chata? Jest zaraz naprzeciwko kościoła, w centrum. Dwa piętra i poddasze mieszkalne, wielki ogród i mała stajnia, właściciel musiał mieć własne konie i karocę. 

Dziewczyna przez moment chciała nawet dodać, że był to dom który dość regularnie odwiedzał Kenny, ale ugryzła się w język. Nie chciała dobijać Levia faktem, że jego opiekun najwidoczniej miał dużo, ale to dużo lepsze warunki do wychowania go, a mimo to porzucił chłopaka w Podziemiu. 

- Widocznie rodzina dobrze się ustawiła. - Levi widocznie nie chciał ciągnąć dyskusji, bo podniósł wiadro i obrócił się w stronę kuchni. - Zaraz zmyję do końca tę krew, póki co prawie wywabiłem ją z desek.

- Jesteś kochany.

- Ale to nie znaczy że możesz się opierdalać, wyrzuć tego peta albo sam to zrobię. Masz zasłony do ściągnięcia.

Kapitan przez cały czas porządków starał się pilnować Franza, i możliwie nie tracić go z oczu. W koniec końców uznał, że jeśli tylko zamknąć go w domu, na pewno łatwiej będzie go upilnować.

*********************************************************************************************

Pilnowanie Franza w domu okazało się niemożliwe.

Co prawda zwymiotował dwa razy, i wciąż miał lekką gorączkę, ale mimo to latał po domu jak pojebany, błagając przy tym Levia by ten pozwolił mu iść do baru. Kapitan oczywiście wolał żeby jego krewniak po pierwsze nie pił, po drugie siedział w domu na dupie, i po trzecie, najważniejsze, żeby był w zasięgu wzroku. Niestety, mężczyźnie zaczynało odbijać. Bez przerwy nucił, skakał po schodach w górę i w dół ledwo przy tym oddychając, bębnił palcami o wszystkie blaty, i niesamowicie natrętnie flirtował z Erwinem gdy ten tylko wrócił.

W koniec końców Levi postanowił że najlepszym wyjściem będzie wyprowadzenie Franza na spacer i przypilnowanie go. Przed wyjściem powiedział jeszcze Hanji, żeby w razie czego przekazała Larze że poszli się przejść, bo sądził że dorośli odpowiedzialni ludzie lubiący innych dorosłych odpowiedzialnych ludzi informują owe osoby o swych poczynaniach.

Oczywiście skończyli w jakimś barze, w dość nieciekawej dzielnicy, mimo że Levi chciał poszukać wskazanego mu przez Franza adresu. Ale po wspomnieniu o tym mężczyzna dostał jakiejś kurwicy z błaganiem na kolanach o to, żeby iść tam nieco później.

- Więc, tak technicznie rzecz biorąc cały wszechświat składa się z takich małych, kurwa maleńkich decyzji, i jakby wyobraź sobie była taka wyjebana opcja, że rzeczywistość rozszczepia się w chuj przy każdej decyzji na alternatywne światy, gdzie każde życie leci dalej ale z kurwa inną decyzją, to znaczy że nie jesteś sobą, tylko żyjesz w pierdolonej symulacji, ale wszystkie wersje ciebie jednocześnie są tobą, a to znaczy że istnieje linia tej kurwa... wiesz, materii kurewsko wielkiej czasoprzestrzeni, więc albo ty nie jesteś prawdziwy albo inne twoje wersje a ponieważ tutaj kurwa jesteś, a byt jest w chuj wiarygodniejszy od niebytu, to kurwa na pewno każdy ty jest tobą i sobą tak samo, to w tym gównoświecie jest nurt w którym inny Franz nie słyszy głosów, a ponieważ ten pizdostrzelec jest mną a ja nim i jesteśmy Franzem to skoro on nie jest spierdolony to ja nie muszę iść do pierdolonego psychiatry. - oznajmił brunet, niezmiernie dumny ze swojej przemowy podczas której wziął tylko jeden wdech, i odchylił się na krześle wyzywająco patrząc na Levia.

Zwiadowca lekko przekrzywił głowę, analizując to co właśnie usłyszał. Czuł, że musi zostać w nurcie alternatywnych uniwersów w tej dyskusji, żeby Franz go zrozumiał.

- Ale zakładając że każdy alternatywny ty jest tobą a ty nim, to każdy z ciebie ma skłonności samobójcze i każdy powinien iść do psychiatry. - odpowiedział w końcu, na co jego rozmówca zareagował mocnym uderzeniem dłonią w blat stolika.

- Kurwa a byłem blisko. - warknął, sięgając po piwo Levia.

- Zostaw.

Franz coś wymamrotał pod nosem, ale cofnął rękę, i oparł się stopą o stolik, bujając na krześle. Po kolejnej kłótni obaj ustalili że starszy z mężczyzn nie powinien przez jakiś czas pić, ale wyraźnie nie zamierzał ruszać soku który notabene sam zamówił.

- Lara mówiła, że twierdziłeś że tylko słabi się zabijają. - kapitan postanowił wyjątkowo podtrzymywać rozmowę.

- No, bo to jest żałosne u mnie kurwa strasznie.

- Ale ty...

- Ja nigdy nie twierdziłem że jestem silny. - Francesco ziewnął, bębniąc palcami w brzeg szklanki. Miał bardzo nietypowe dłonie, smukłe, o długich palcach, jak u pianisty, ale pełne przetarć i odcisków, jakby całe życie ciężko pracował. Tyle, że te dziwne sinofiloetowe ślady na prawej dłoni raczej nie były od pracy.

- Pogryzłeś sobie palce? - zapytał Levi, próbując przyjrzeć się tym obrażeniom. Ollsen zarechotał, wyraźnie zadowolony ze zmiany tematu.

- Nie, ogarnij kurwa dupę. Hanji mi pogryzła.

Kapitan zamrugał, mając dziwne przeczucie że wie o co chodzi, ale miał jakąś nikłą nadzieję na to, że się myli.

- Czy ja chcę wiedzieć, jak twoja ręka dostała się do jej ust?

- Nie, ale i tak ci powiem.

- Proszę nie.

- Ma tam gabinet niedaleko Erwina, a nie chciałem żeby nam ten gównobrwiowy chuj przerwał, a była trochę za głośno...

- Nie zamieniaj tego w kolejną historię.

- Nie no kurwa, jaja sobie z ciebie robię. Znaczy to ona mnie pogryzła, ale nie jak się ruchaliśmy. Myślę że okazuje jakby kurwa uczucia w taki sposób czy ki chuj. Czasami mnie użre i tak trzyma ale to urocze więc chuj. Ale i tak się ruchamy.

- Znacie się ile, trzy tygodnie i już jesteście razem?

Mężczyzna spojrzał na Levia z mieszanką zażenowania i litości.

- Po pierwsze, ruchaliśmy się jak miałem proszki czyli od razu jak wjebałem się wam w szeregi. A teraz ci to kurwa rozpiszę. - oznajmił, rozsypując jakąś przyprawę na stole, i kreśląc w niej palcem działanie. - Więc seks nie zawsze jest równy związkowi, związek nie musi iść w parze z ruchaniem, ale może i kurwa fajnie, możesz kogoś nie kochać ale go pieprzyć, możesz kogoś pieprzyć jeśli go lubisz albo nawet nie znasz. Lubie Hanji, ona lubi mnie, dogadujemy się, ergo możemy się ruchać bez zobowiązań kiedy chcemy.

- Ale mam nadzieje że jej to powiedziałeś? - odchrząknął zwiadowca, starając się nie pokazać jak niezręczna to dla niego sytuacja. Niemniej jednak darzył Hanji jakimś rodzajem sympatii, i głupio by było jakby jego krewniak ją wykorzystywał.

- No kurwa, od razu mówiłem. Oboje ustaliliśmy że chcemy i możemy się pieprzyć, ale wierz mi na pierdolone słowo, nie chcemy być razem ani nic.

- A jak ona sobie kogoś znajdzie? Albo ty?

- To przestaniemy się ruchać.

- I co ty tak ze wszystkimi?

- Kurwa, nie za bardzo ostatnio. Znaczy, nie za dużo. Czasami jak mam ochotę wyrwę kogoś w jakimś pierdolonym barze... o, z jednym typem jestem tak jak z Hanji, koleżeństwo plus ruchanie. Chodź kurwa, przedstawię ci go, zajebisty chłopak.

- Ale przecież... jak Hanji... przecież w takim razie nie jesteś gejem. - umysł Levia próbował połączyć fakty.

- Ja pierdole kurwa młody, ty to jakiś niedojebany jesteś. Laski są gorące, faceci są gorący, i jestem na górze więc to nie jest kurwa pedalskie.

- Ja pierdole.

- Dobra stop, zapomnij co kurwa mówiłem, zapamiętaj najważniejsze. Używaj. Kurwa. Kondomów.

- Franz, poważnie... - kapitan nie miał pojęcia w jakim kierunku idzie ta rozmowa, ale czuł się w niej coraz gorzej i coraz bardziej panikował. Mimo to męska duma nie pozwalała mu tego okazywać.

- A jeśli nie ruchasz bo ci nie staje, to idź z tym kurwa do lekarza.

- Spierdalaj.

- To chcesz kondomy?

- Jak kurwa doszliśmy do tego momentu rozmowy?

- Zapytałeś.

- Nie o to.

- Weź gówniarzu, serio czasami mnie wkurwiasz. Ja tak dla jaj pierdoliłem że nie ruchasz, ale miałem nadzieje że nie mam kurwa racji. - mężczyzna wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę, a Levi był aktualnie zbyt wewnętrznie zażenowany by zabronić mu palić. - Tyle że jak chcesz z kimś być żeby zaliczyć, to teraz jakby kurwa jesteś, to w czym problem?

- My się praktycznie nie znamy, nie czujesz jakoś tak że za bardzo wpieprzasz mi się w życie?

- Nie wpierdalam się, tylko jak czujesz się jakoś źle, to może nie tylko ja powinienem zapierdalać do jakiegoś psychiatry. - Franz zapalił papierosa, mocno się nim zaciągnął, i dmuchnął dymem w stronę kapitana. - Potraktuj to jako radę od starszego braciszka. Jak chcesz mogę dać ci jeszcze trochę rad, takich zajebistych w chuj... ale jutro bo teraz to zaraz pierdolne. - oznajmił wstając.

- Gorzej się czujesz?

- Nie, znaczy tak, znaczy zamknij kurwa mordę? Tak ogólnie to trochę mi lepiej, pierwszy tydzień podobno po odstawieniu najgorszy, teraz chyba mam trochę gorączkę to pierdolić. Ale teraz chce do domu.

- Chciałeś wyjść.

- A teraz chce kurwa wrócić?

Levi w geście zdumienia uniósł brwi, ale wstał z miejsca i razem z cały czas gadającym krewniakiem wyszedł z baru. Było już grubo po pierwszej w nocy, i w sumie sam miał zaproponować powrót. Mieli zaledwie kilka dni na przygotowania, a poza tym Lara z reguły nie kładła się spać zanim nie wrócił, więc nie chciał żeby musiała czekać do rana.

To było miłe uczucie. To, że ktoś się o niego troszczył, chciał mieć pewność że wróci skądś cały. Była osoba której na nim zależało. Na nim jako na człowieku, a nie najlepszym żołnierzu w korpusie. 

**********************************************************************************************

- W ogóle się nie zorientował, mówię ci. Ale nie wiem czy przez sprzątanie, czy przez to że ma jakoś wywalone w ten dom. Zajął sobie biuro ojca i szczęśliwy. - Lara wydała z siebie nie do końca zrozumiały dźwięk rezygnacji, gapiąc się w sufit.

- To Erwin, gabinety są jak jego dom. - rzucił kapitan, składając koszulę w kostkę.

- Ale on jest w swoim pieprzonym domu. I to głupie ale ja też tu jestem i kurwa... Nie czuje się tak jak wtedy, kiedy ja i Erwin ostatnio tutaj byliśmy.

- A kiedy to było? - zapytał, przysiadając na brzegu tapczana. Nie bardzo wiedział jak może pocieszyć dziewczynę, ale nie chciał też zostawiać jej bez żadnej rozmowy.

- Wtedy kiedy wyjechał na szkolenie. Miałam dziesięć lat, on zaraz po osiemnastce... Wiesz, to był taki zwyczajny dzień, jak wszystkie inne. Erwin zrobił naleśniki, pozwolił mi zrobić sobie wolne od szkoły żeby go odprowadzić, no i powiedział że będzie pisał. I ja nie mówię że kłamał bo pisał non stop, wysyłał mi kwiatki zza Murów, ale nawet nie wspomniał o tym żeby wrócić kiedyś na zawsze albo wrócić w ogóle.

- Może nie miał czasu?

- Przez trzynaście lat? Tak jak Franz dla ciebie a ty dla Mikasy?

- Ja o Mikasie dowiedziałem się jak dołączyła do wojska. I skręciłem sobie kostkę ratując jej dupę.

- Częściowo cię usprawiedliwiam. 

- Chcesz żebym pogadał o tym z Erwinem?

- A mógłbyś?

Cóż, relacja Levia i Erwina opierała się głównie na pracy, w której wzajemnie bezgranicznie sobie ufali, ale nigdy nie wpieprzali się sobie wzajemnie w prywatę. Starczy na to powiedzieć, że przecież kapitan nawet nie wiedział że Smith ma siostrę. I oprócz dwóch czy trzech momentów kiedy Erwin dostawał absolutnego pierdolca gdy Lara była blisko śmierci, faktycznie, mało się nią interesował. Gadali zazwyczaj przy posiłkach, albo kiedy przyszła do niego z papierami, ale Erwin miał taki sam stosunek do wszystkich podwładnych, a mimo to Levi uznawał go za przyjaciela. Więc może udałoby mu się jakoś ustabilizować sytuację między rodzeństwem.

Kiwnął więc tylko głową, a Lara uśmiechnęła się najśliczniejszym uśmiechem jaki widział.

 - Jutro z nim pogadam. Ale później pójdziesz ze mną na obiad.

- Jutro jesteś umówiony z Franzem na odkrywanie swoich korzeni. Taki już stary jesteś że to czas na początki demencji?

- Możemy iść na obiad później.

- Zobaczymy, jak będzie czas to chętnie. Znam bardzo miłą melinę w której odkażają szczury w wodzie ze ścieków, zanim wrzucą je na ruszt. 

- Jesteś czasami przeobrzydliwa.

- Nie, poważnie. Erwin mówił, że nie wolno nam wychodzić na miasto bo możemy natknąć się na patrole i ktoś zacznie coś podejrzewać. Więc możemy chodzić tylko na slumsy, tam nie ma żandarmerii. 

- To jak ja mam się jutro dostać do centrum?

- Ogarniemy ci jakiś płaszcz z kapturem żeby cię ludzie nie poznali, ale pójdziecie bocznymi przez ogródki, narysuję wam mapkę i naściemniam bratu że poszedłeś w slumsy. Wiesz, żeby przypomnieć sobie swoje dziedzictwo.

- Spierdalaj. - mruknął tylko Levi, kładąc się obok niej. - Denerwuję się tym.

- Poznaniem drzewa genealogicznego?

- Tak, chyba ma gałęzie zawiązane na supeł. Franz mówi, że rodzinę trzymał mocny fundament kazirodztwa, i uratowało nas tylko to, że średnio było trzy razy więcej facetów niż kobiet, więc nie mogli się żenić tylko między sobą. 

- Musieliście być obrzydliwie szlacheccy i bogaci. Powinniście mieć gigantyczny gobelin z drzewem i waszymi twarzami. Byłaby masa nitek do syna kuzyna córki brata i jego jednoczesnej żony psa sąsiada. - ziewnęła. - Kiedyś wam taki zorganizuje.

- Wolałbym herbaciarnię.

- W sumie taniej niż złoty gobelin. - skwitowała, całując Levia w policzek. - Niczym się nie zamartwiaj, w końcu dowiesz się kim była twoja mama i kim jest Franz. Potem pogadacie z Mikasą, umieścicie się jakoś wszyscy w tej genealogii i kto wie, może ktoś jeszcze żyje.

- Nie jestem pewien czy chcę mieć rodzinę, która jest taka popierdolona. 

- W każdej rodzinie jest ktoś wart uwagi, mówię ci. Poza tym nikt nie każe ci ich lubić, masz tylko wiedzieć kim są. 

Była to jakaś możliwość. Ale mimo to, żołądek Levia ciągle był związany w ciasny supeł. Nawet nie wiedział czemu tak się denerwuje, w końcu większość osób z rodziny była martwa, ale dalej nie miał pojęcia czy ta wiedza poprawi mu humor, czy kompletnie go skopie. Nie chciał być bezpańskim psem, ale pozostawał nim już tak długo, że nie wiedział czy da radę żyć inaczej.

Chciał powiedzieć Larze coś jeszcze, ale zorientował się że zasnęła przez ten moment ciszy. I nic dziwnego, musiała być kompletnie wykończona, fizycznie i emocjonalnie. Kapitan zanim też zasnął, jakieś pół godziny słuchał przez ścianę jak Franz i Hanji czytają jakiś słaby romans z podziałem na role, zabawnie modulując przy tym głosy. I sądząc po tym co mówili później, Levi nabierał wątpliwości co do tego, czy Franz przypadkiem nie kłamał mówiąc że nic ich nie łączy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top