Rozdział 35

Historia klanu ludzi o sile Tytanów była bardziej paskudna i mroczna niż mogłoby się zdawać.

Upadek i zezwierzęcenie rodu Ackermann po wylądowaniu za murami nastąpiły niesamowicie szybko, bo w ciągu zaledwie jednego pokolenia. Prawdopodobnie było to związane z faktem, że bezpośrednio służąca władcy główna gałąź rodu niemal w całości została wymordowana już w dniu pierwszego sprzeciwu, a reszta klanu częściowo się rozpierzchła. 

Wtedy nastąpiły spięcia doprowadzające do mordów w samej rodzinie. Część chciała walczyć, część próbowała wrócić w łaski króla, a jeszcze inna grupa kompletnie nie radziła sobie z odcięciem od pozycji społecznej. Naturalnie przez to dwie pierwsze grupy zaczęły najdurniejszą w tym momencie wojnę wewnątrz rodu, wyżynając się nawzajem do tego stopnia, że o ile ze swoją pierwotna liczebnością mogliby podjąć się zamachu stanu, teraz została z nich gromada skłóconych niedobitków, których Żandarmeria szybko wyłapała.

Trzeba też dodać, że klan w pierwszych latach pobytu za murami był naprawdę ogromny, z powodzeniem liczący ponad półtora setki członków. Przy takiej liczbie krewnych oczywistym było, że nie każdy, tak jak główna linia głowy rodu, miał wpojone zasady męstwa, przetrwania, honoru i reszty tych rycerskich bzdur. I właśnie w momencie gdy wśród Ackarmannów zostało niecałych dwudziestu członków klanu, należących do bocznej, nieukształtowanej i niewychowanej linii rodu, nie biorących czynnego udziału w bojach a tylko pławiących się w luksusach majątków rodziny, na świat przyszedł Keegan Ackermann.

Najstarszy chłopiec w czterdziestym drugim pokoleniu tysiącletniego rodowodu, drugie pokolenie urodzone za Murami.

Największa, zdaniem nielicznych krewnych, zakała klanu w jego historii.

Keegan z wrodzonego braku asertywności i chęci dogodzenia każdemu pokornie przyjął tę łatkę, chociaż w głębi serca nigdy się z nią nie zgodził.

Dorastał słuchając bajdurzenia dziadków o chwale, o potędze, o niesamowitych zdolnościach do przebudzenia i doświadczeniu bojowym podawanym w pigułce. Ale też o wielkiej rezydencji, pokładach broni, paradach, i niesamowitym szacunku jakim darzona była rodzina. Już wtedy coś mu się nie zgadzało, bo jak można mówić o szczęściu czy chwale, gdy poślubiało się dalsze krewniaczki, a reguły przynależności do rodu były przerażająco sztywne? Jak można przeplatać opowieści o własnoręcznym ścięciu nastoletniego krewniaka za dezercję z historiami o dobrobycie tych czasów? I jeśli ród kiedykolwiek był wolny, dlaczego to jedynie sam król decydował kto za kogo wyjdzie, i kto z kim ile ma mieć dzieci? Mające zaszczepić w chłopcu tradycyjne Ackermańskie wartości przemowy, zasiały w nim tylko mocne przekonanie o obrzydliwym chowie w którym uznawani musieli być bardziej za rasowe psy, niźli za ludzi.

Z wiekiem też powoli zaczynał rozumieć, że jego klan najwidoczniej nie akceptował faktu, że obecnie mieszkali we wsi, a nie w pałacu, a do obrobienia mieli pole ziemniaków, a nie lokaja noszącego tace ze śniadaniem do łóżka. Może to przez to rodzina niezdolna do zamachu stanu odreagowywała brak godzenia się z rzeczywistością całymi litrami spirytusu, ale nie zmieniało to faktu, że nie mieli co jeść. Jedyne co pozostało im w tym momencie po przodkach to traumy pokoleniowe i obrzydliwa brutalność.

Dlatego też po jakimś czasie wszyscy pluli na Keegana, który chodził pracować w polu (co ich zdaniem godne było wieśniactwa, a nie Ackermanna), z uprzejmością odnosił się do innych ludzi (obrzydliwego chłopstwa), nie pił (więc nie był mężczyzną), i nie wyraził entuzjazmu na wieść o zaręczynach w wieku lat jedenastu (bezczelne zaprzeczenie przedłużeniu znamienitego rodu). 

Kiedy był młodszy, próbował podejmować dyskusję związane ze światopoglądem rodziny. Mówił, że przecież mogą na wszystko zapracować, co spotykało się z oporem, ponieważ "pracować nie będą w polu", a od tego trzeba było zacząć. Tłumaczył cierpliwie, że i tak siedzą w nieogrzewanych chałupach i piją, co nie odróżnia ich od chłopstwa. Nie reagował na zaczepki, gotował i szył po śmierci matki, co zdaniem ojca było "tylko kolejnym dowodem na jego pedalstwo". W końcu przecież parał się zajęciami kobiet lub służby, a do tego był nadzwyczaj spokojny i miał niesamowicie delikatną urodę.

Do tego potem doszły różne przypadłości chłopaka, takie jak większe zainteresowanie edukacją niż bronią białą, nadwrażliwość na niektóre kolory czy dźwięki, czy niezdolność do zrozumienia tak prostych rzeczy jak sarkazm czy żart. Było to kolejnym powodem do wytykania palcami, ktoś mógł w najbardziej sarkastyczny i obraźliwy sposób pochwalić jego drobną posturę, a ten grzecznie się skłaniał i z uśmiechem dziękował, co witały salwy śmiechu.

W dodatku, ku rozczarowaniu ojca, Keegan po żadnym laniu nie doznał przebudzenia, mimo że często po takowych jego plecy lepiły się od krwi, ani nie wyparł się dziwacznych nawyków, o czym biadoliła cała rodzina. 

Często, kiedy w młodości chłopak ledwo oddychał, próbując wyprać ubrania z krwi w taki sposób, żeby pod żadnym pozorem nie zgiąć pleców (strupy mogłyby wtedy popękać i sytuacja byłaby jeszcze gorsza), zastanawiał się czemu w rodzinie próbuje się "przebudzać" dzieci w taki właśnie sposób. Chciał wiedzieć jak robiło się to w czasach sprzed powstania Muru, ale bał się zapytać.

Wiedział że mimo wszystko u większości jego kuzynostwa ta metoda po latach zaczynała działać, ale jego nieśmiałe wtrącenie że odciska to też trwały ślad na psychice, a jego brat (z którym wiązano większe nadzieje) już zachowuje się niepokojąco brutalnie przez samo bycie świadkiem przemocy, zostało ponownie zakrzyczane.

I pewnie przez brak zrozumienia nawet własnych emocji, jak i pogląd że "rodzina to rodzina", możliwe że resztę życia spędziłby pracując na nich w polu, kradnąc ubrania i cicho wspominając o wyprowadzce, gdy Żandarmeria wpadła na ich trop. Na szczęście w końcu się to zmieniło. Keegan bowiem, mimo właściwej obojętności na własne niezrozumiałe emocje i ból, a także nieoczywiste i niepewne pojmowanie dobra i zła, miał w sobie ogromne pokłady empatii. 

Pewnie dlatego uczył młodszych członków rodziny, że nie, tata nie powinien cię bić. Uczył ich jak odpowiadać, jakim tonem mówić, jak udawać skutecznie brak strachu. Dzięki niemu kilku kuzynów uciekło z domu jak najszybciej. Ostrzegał przed konsekwencjami zachowań i polecał chowanie się w stodole na noce, kiedy ktoś z dorosłych wypije za dużo. Pewnie też ze względu na te mniejsze dzieci pozostawał w domu, z którego dawno już mógł uciec z krewnymi, lub się wyprowadzić biorąc ślub z wyznaczoną dziewczyną.

Pamiętał dzień, kiedy coś w nim się złamało, szybka jego psychiki w końcu pękła, jak już sto razy zabliźniona skóra na plecach. Pamiętał jak Kenny przybiegł do niego na pole, z twarzą zalaną krwią i bez kilku zębów. Upadł w miękką ziemię i dławił się łzami, próbując powiedzieć cokolwiek, ale widocznie sam nie rozumiał do końca co się stało. Wtedy w Keeganie coś drgnęło, coś jakby przeszło dziwnie obezwładniającą falą przez jego ciało, a kij trzymanej w dłoni motyki pękł z trzaskiem, mimo, że wydawało mu się że wcale nie ścisnął go mocno.

Więc najwyraźniej rodzina uznała, że pięciolatki też można już zacząć przebudzać. 

Keegan uspokajał chłopca dobrą godzinę, przytulając go, ocierając koszulką łzy zmieszane z krwią. Wiedział, że każdy ma w dupie to, czy chłopak przeżyje przebudzanie w tak młodym wieku, mimo że większość dzieci z jego pokolenia była już martwa, a taki skarb powinni traktować jak oczko w głowie. Dwoje dzieci z rodziny umarło na rękach Keegana we wczesnym dzieciństwie, i pewnie dlatego przelał on całą swoją miłość na Kenny'ego. Od niemowlęctwa chodził z nim na pole, a noce kazał mu spędzać w stodole, biegał z nim do lekarza w środku zimy i mozolnie uczył czytania. Poskutkowało to tym, że Kenneth był właściwie odizolowany od własnych rodziców, na tyle, na ile tylko było to możliwe.

A najwidoczniej starczyło raz zostawić go samego, żeby kroś od razu zaczął go "wychowywać".

Odniósł więc wciąż szlochającego chłopca do stodoły, kazał na siebie zaczekać, sto razy zapewnił że wszystko będzie dobrze i poszedł do domu. Chciał tylko wrócić po Kuchel i wynieść się razem z dziećmi, ale napotkał ze strony ojca opór zdecydowanie bardziej stanowczy niż ten, którego się spodziewał.

Wrócił po zmierzchu, próbując uspokoić płaczące niemowlę, leżące w wyściełanym skrawkami ubrań koszyku. Kenny już spał, kiedy Keegan wziął go na ręce. Śpiący wtulał się w jego szyję i pytał, czy tata się już uspokoił. Keegan potarł dłonią o koszulę, próbując po raz pierwszy w życiu pozbyć się ze skóry nie swojej krwi, i starał się nie trząść aż tak mocno.

Reszta rodziny znalazła ciało dopiero nad ranem, a samego Keegana po latach, mieszkającego z (wielkie oburzenie - nawet nie swoimi) dzieciakami w Stohess. 

I nagle każdy kurwa stwierdził, że może warto się do niego przypierdolić.

***********************************************************************************************

Okna zasłonięte niesamowicie ciężkim i grubym materiałem nie przepuszczały ani jednego wątłego promyczka słońca, przez co jedynym oświetleniem pokoju były porozwieszane na ścianach niemal pod sufitem lampy naftowe. Nie dawały tak intensywnego blasku jaki można by uzyskać odsłaniając okna, ale musiały wystarczyć.

Z pomieszczenia usunięto dywan i większość mebli, pozostawiając jedynie biurko oraz dwa krzesła. Jedno obecnie okupował Rod Reiss, pijący whiskey z kryształowej szklanki. Drugie było puste, ale Kenny'emu nie pozwolono na nim usiąść, więc stał obok Roda z pewnego rodzaju fascynacją wyczuwając wyraźny niepokój mężczyzny. Od śmierci Uriego być ciągle spanikowany, chociaż Rozpruwacz nie sądził żeby późniejsza rzeź jego rodziny pogorszyła ten stan. Rod nigdy specjalnie nie zajmował się ani żoną ani dziećmi, i miało się takie nieodparte wrażenie, że maniakalnie traktował ich jako koła zapasowe. 

Teraz liczba kół gwałtownie się zmniejszyła, a sam Reiss za nic nie poświęciłby siebie. Wmówił sobie że to dlatego by pielęgnować kult, ale tak naprawdę był fanatycznym tchórzem nie chcącym ponosić odpowiedzialności, i zwalić ją na własne dzieci których celem istnienia była absolutna podległość ojcu. Już chyba nawet Kenny miał więcej serca.

Gdy na korytarzu dało się usłyszeć kroki, Rod gwałtownie odstawił szklankę na blat, i usiadł w sposób, których chyba uznawał za męski.

- Miej broń w pogotowiu. - rzucił do Kenny'ego, który sceptycznie położył dłoń na rękojeści noża, tylko po to by mężczyzna się od niego odwalił.

W końcu, po dłużących się sekundach czekania, pięciu uzbrojonych żołnierzy zdołało wprowadzić do pokoju rzucającą się postać z lnianym workiem na głowie. Przez chwilę byłemu mordercy z podziemia wydawało się, że posturą postać mu kogoś przypomina, ale gdy któryś żołnierz sprowadził poturbowaną osobę do parteru kopniakiem w kostkę, a postać upadła na jedno kolano wylewając z siebie potok stłumionych przekleństw, Kenny już doskonale wiedział z kim ma do czynienia.

Wiedział, i poczuł się do szpiku kości przerażony i zagubiony.

Klęczącemu Franzowi inny z gwardzistów oparł stopę na karku, a kolejny kopnął go w drugą kostkę, zmuszając by pochylony prawie dotykając czołem posadzki przysiadł na piętach. 

Duża część worka który miał na głowie była zakrwawiona, dłonie miał skrępowane na plecach tak mocno, że były sine, a jego ubrania były porozrywane i nie mniej pokrwawione niż worek.

- Mocno go związaliście? - zapytał Rod, starając się brzmieć spokojnie.

- Nawet rozwiązany nie mógłby za bardzo się ruszać. Radzę mówić póki przytomny. - odparł jeden ze zbrojnych. - A potem wywieść i zastrzelić, bo straciliśmy przez niego trzynastu ludzi.

Reiss uciszył go gestem dłoni, po czym ostrożnie wstał i z lękiem którego wyraźnie nie mógł ukryć podszedł bliżej Franza.

- Zdejmijcie mu to i się odsuńcie. - powiedział, mimo że Kenny doskonale wiedział że wszyscy w pomieszczeniu wcześniej dostali nakaz by strzelać bez ostrzeżenia. Na szczęście gwardia słuchała się bardziej jego niż Roda. Gdy Rozpruwacz złapał kontakt wzrokowy z jednym z mężczyzn, pokazał mu gest w którym zastukał dwukrotnie palcem w szyje. Ten natychmiast szturchnął towarzysza, by rozkaz dotarł do wszystkich. 

"Nie strzelać do chłopaka pod żadnym pozorem."

Dopiero gdy Franza uwolniono z worka i pozwolono mu klęknąć na szeroko rozstawionych kolanach, Kenny mógł zobaczyć jak bardzo młody mężczyzna jest poturbowany. Praktycznie nie było na jego twarzy miejsca które nie byłoby oblepione krwią. 

- Chcę tylko spokojnie porozmawiać. - oznajmił Rod, pochylając się tak by patrzeć Franzowi w oczy.

- Zawsze napadam kogoś na pierdolonej ulicy jak chcę być kurwa spokojny. - wycherczał chłopak. - Kocham jebane rozmowy pokojowe.

- To było konieczne.

- Tata mówił, że jesteś kawał skurwysyna, ale żeby mnie hakami napierdalać?

Kenny z niepokojem obserwował jak wokół jednej z łydek Francesca zbiera się kałuża krwi.

- Widzę że się nie dogadamy, więc przejdę do konkretów. - uznał Rod. - Uczynię cię królem, jeśli będziesz posłuszny moim ideałom.

Franz obdarzył Roda zdegustowanym spojrzeniem, zanim splunął mu w twarz. 

- Nie możesz zrobić z niego króla, nie ma odpowiedniej krwi. - wtrącił Kenny, postępując krok do przodu.

- Ma. - odpowiedział Reiss, prostując się i ścierając mankietem zmieszaną z krwią ślinę. To stwierdzenie wstrząsnęło Kennym na tyle mocno, że nie był w stanie się odezwać, a już na pewno nie był w stanie jakoś polemizować. Wiedział jednak, że kimkolwiek u licha była matka Franza, chłopak nadal jest Ackermannem.

- Najpierw, kurwa, zajebać mi tatę, a teraz potrzebujesz mojej krwi. Jak ja ci szmaciarzu jebany w chuj gratuluje biegłości umysłu, pierdol się, to w czym siedzisz to sekta z gówna. - zaczął gadać, robiąc na podłodze jakąś dziwną akrobację, dzięki której zdołał częściowo uwolnić skrępowane na plecach dłonie, przemieszczając ręce do ich naturalnej pozycji z przodu ciała. - Pierdolenie tylko w kółko, zostań królem, chujem nie królem, co to za król który musiałby ci dupę lizać Rod, władza bez władzy, jebane uzurpatorstwo. - mówił dalej trąc zawiązaną na nadgarstkach liną o brzeg buta. Tylko Kenny'ego nie zdziwiło to zachowanie. Keegan też miał żyletki wystające nieco z podeszw.

- Chciałbym, żebyś to przemyślał i wrócił jak będziesz gotowy.

- To się stanie jak sięgniesz językiem do odbytu, jebany fanatyku. - odparł chłopak, któremu wreszcie udało się uwolnić od sznura, i teraz zaczynał masować sobie absolutnie zgrabiałe dłonie. Udało mu się stanąć na nogi dopiero po paru próbach. - I na następną pogadankę zapraszam do siebie, albo chociaż nie wieź mnie jak kurwa worka ziemniaków. Ja nawet nie wiem o chuj ci chodzi.

- O krew płynącą w twoich żyłach.

- Krew taty nie była tyle warta, bo miałeś jej dostatek? Zakurwiście, na podłodze masz moją, chcesz to zliż i spierdalaj.  - rzucił Franz, który niemal wywrócił się na drzwi. Nie mógł do końca stanąć na krwawiącą nogę, raczej nie czuł też jeszcze do końca rąk, ale zdołał wykuśtykać z pokoju. Kenny oczywiście natychmiast pośpieszył za nim, co reszta przyjęła ze spokojem, mając nadzieję na rychłe przyprowadzenie chłopaka z powrotem.

Rozpruwacz jednak przerzucił sobie przez kark ramię Franza, i w milczeniu pomógł mu doczłapać do drzwi wejściowych, po czym rzucił krótką instrukcję dotyczącą tego jak stąd zwiać, i zaczął odpinać konia od najbliższego powozu.

- Wiesz, kim była twoja matka? - zapytał, pomagając krewniakowi wsiąść na koński grzbiet.

- Wiem.

- Więc?

- Więc myślę, że jak się kurwa dowiesz to będziesz dla Roda tak w chuj nieprzydatny, że chuj wie ile jeszcze pożyjesz.

- Ty zapluty bachorze.

- Kenny. - Franz zacharczał, i odpluł krew. - Wiesz że bym chciał, żebyś kurwa zdechł. Ale tata kochał cię całym kurwa sercem, więc myślę że miał powód żeby ci nic o tym nie mówić. Niewiedza jest tym co nas chroni, nie wpierdalaj kurwa nosa w nie swoje sprawy. 

Po tym jak brunet odjechał, Kenny został tylko z jeszcze większym rozpierdolem w głowie, i zagwozdką, jak wyjaśnić Rodowi taki obrót spraw.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top