Rozdział 34

- Coś długo go nie ma, no nie? - zagadała Lara, lekko kołysząc się w siodle. Od dłuższego czasu wpatrywała się w budynek z nieukrywanym niepokojem. Żołnierze właśnie kończyli załadunek ostatniego wozu, więc do wymarszu zostało w teorii parę minut, a jakiś kwadrans temu Franz wrócił się do twierdzy korpusu, i z pewnością ciągle jej nie opuścił.

- To dorosły facet, co niby miałoby się mu stać? - Levi poprawił zarzuconą na ramiona marynarkę, która już zaczęła się zsuwać. - Pewnie po prostu poszedł do kibla.

- Ale ma bezdechy, widziałeś żeby brał dzisiaj leki?

- Jakieś brał przy śniadaniu.

Dziewczyna zacisnęła usta, po czym delikatnie zsunęła się z siodła. Niby rana na brzuchu już się zarosła, ale wolała nie ryzykować jakiś komplikacji. W końcu i tak powinna teraz leżeć i odpoczywać.

- Pójdę po niego. - oświadczyła zirytowana. - Może gdzieś zemdlał albo się dusi.

- MOŻE po prostu siedzi w kiblu. 

- Wolę się upewnić, że nic mu nie jest.

Kapitan obdarzył kobietę lekceważącym spojrzeniem.

- Jesteś zbyt troskliwa, zachowujesz się jakby miał pięć lat. - rzucił od niechcenia, ale zaczął iść w stronę budynku. - Ja pójdę sprawdzić, odpuść już sobie opiekę nad nim.

- A kostka?

- Mogę chodzić. - powiedział przez ramię na odchodne. Kostka nadal była lekko spuchnięta i od czasu do czasu przypominała o sobie pulsując tępym bólem, ale usztywniona pierdyliardem bandaży, i czymś, co było pomiędzy nie wplecione, już tak nie przeszkadzała w poruszaniu się. Już nawet nie kuśtykał gdy chodził.

Kapitan wyszedł z słusznego założenia, że Franz mógł pójść albo do swojego pokoju, albo do najbliższej łazienki. Tyle że chyba spakował na wyjazd wszystko, co w tym pokoju miał, a poza tym żeby się tam dostać Levi musiałby pokonać jakieś sto schodków, a zwyczajnie mu się nie chciało.

Skręcił więc w stronę niedalekiej wspólnej łazienki, i mimo że uważał Larę za solidnie przewrażliwioną, sam zaczął się zastanawiać nad tym czy z tym idiotą wszystko w porządku. Chociaż miał świadomość tego, że nawet gdyby Franz miał atak duszności, nie unieruchomiłoby go to. Pewnie pobiegłby do Lary po pomoc, albo samodzielnie jakoś sobie poradził. 

Dlatego też to nie choroba układu oddechowego (prawdopodobnie) przyrodniego brata kapitana powodowała ten niepokój. Bardziej był on spowodowany tym, że gdy Franz rano się przebierał, Levi miał okazję zobaczyć że posiada on nie tylko niesamowicie pokaźną kolekcję blizn oraz ogromne poparzenie na ramieniu i torsie, a także dziwne ślady na przedramieniu.

Brunet nie miał jeszcze okazji zobaczyć, jak takie rany się goją, za to widział parę razy, jak wyglądają niedługo po zadaniu ich sobie. Problem w tym, że tak głębokie cięcia na  przedramionach widział zawsze u trupów. W Podziemiu podcięcie żył było najprostszym sposobem na pozbawienie się życia, na równi z daniem się zasztyletować albo przećpaniem.

Dla pewności dopytał jeszcze Lary, i okazało się, że faktycznie, te blizny były związane z dawną próbą samobójczą Franza. W dodatku, nie jedyną. Dlatego kapitan w tym momencie odczuwał coraz większy niepokój. Korytarze były puste, więc nie było możliwości by Franz spotkał po drodze kogokolwiek. W dodatku był obładowany bronią.

Levi roztargał sobie grzywkę, jakby chcąc odgonić z głowy te myśli. Przecież niemożliwe żeby coś sobie zrobił. Gadali rano, i Francesco jak zawsze rzucał setką podtekstów i śmiał się z własnych żartów. Wyglądał na zadowolonego kiedy pomagał w załadunku, w dodatku obiecał mu że pogadają poważnie w Stohess. Był zbyt radosny, otwarty i entuzjastyczny żeby zrobić coś takiego. W końcu czy czegoś brakowało mu w życiu? 

W połowie drogi do łazienki kapitan usłyszał huk wystrzału.

Jak na znak puścił się biegiem w kierunku drzwi, z szeroko otwartymi z przerażenia oczami, niemal gubiąc po drodze marynarkę. Kurwa, mógł od razu biec. To jego brat, jego pierdolony brat, najbliższa rodzina, prawie jedyna rodzina. Nie musiał nic tłumaczyć jeśli nie chciał, pogadaliby, starczyłoby żeby zwyczajnie był. To niemożliwe, nie zabiłby się, może strzelał do much, w końcu to kretyn, mógł strzelać dla zabawy prawda? Do much.

- Franz! - wrzasnął Levi, z biegu uderzając barkiem w drzwi i jednocześnie naciskając na klamkę. Bał się, że nie dostanie odpowiedzi.

Dzięki niech będą losowi, Franz nadal stał na własnych nogach przed najbliższą umywalką. Na ten widok na jedną setną sekundy Levi poczuł się spokojniej.

A potem dotarło do niego, że w ścianie jest dziura, z kolei mężczyzna mocno krwawi ze skrawka rozerwanej na brodzie skóry, a przede wszystkim ma szeroko otwarte usta i dociska sobie lufę pistoletu do podniebienia.

Kapitan był w takim szoku, że po naprawdę długiej chwili ciszy, przerywanej dźwiękiem kapania krwi na posadzkę i obijania się metalu o zęby Franza, to on odsunął pistolet i odezwał się pierwszy.

- Kaszlnąłem i obsunęła mi się ręka. - powiedział absolutnie spokojnie, wskazując lufą na krwawiący podbródek. - Teraz trafię.

- Franz. - powiedział Levi, tak łagodnie jak tylko potrafił, powoli robiąc malutki krok w stronę krewniaka. - Oddaj mi pistolet.

- Po co ci? 

- Bo nie chcę, żebyś zrobił sobie krzywdę. - powiedzenie tego musiało być błędem, bo mężczyzna gwałtownie cofnął się parę kroków, niemal przy tym przewracając, i mocno docisnął lufę pod brodę. Kapitan korpusu zastygł w bezruchu, panicznie próbując dobrać jakieś słowa albo gesty które odwiodłyby Franza od przestrzelenia sobie łba. Odległość była zbyt duża by próbował odebrać mu broń siłą. Prawdopodobnie zastrzeliłby się przez to natychmiast. Więc zostawała rozmowa - czyli coś w czym Levi był absolutnie chujowy, ale patrząc na obłąkanie w spojrzeniu krewniaka, zdał sobie sprawę z tego jak szybko musi działać.

- Czy... czy zgodzisz się na to żebyśmy chwilę porozmawiali, zanim zrobisz coś głupiego? - zapytał. Uznał że jeśli nie będzie sprawiał wrażenia jak gdyby chciał przeszkodzić Franzowi, ten nie będzie na niego patrzył jak na przeszkodę. Może kupi to trochę czasu, może uda mu się zabrać broń, albo Lara przyjdzie. Ona będzie wiedziała co powiedzieć.

Brunet gwałtownie kiwnął głową, na tyle na ile pozwalała mu trzymana pod podbródkiem broń. 

- Dobrze, powiesz mi czemu chcesz to zrobić? - Levi starał się brzmieć spokojnie.

- Bo tak bardzo chcę już umrzeć. - Franz odpowiedział po długiej chwili milczenia.

- A to dlaczego?

Mężczyzna szczękał zębami, i dopiero teraz kapitan zrozumiał, że nie robi tego z nerwów, tylko powstrzymuje płacz.

- Zrobiłem bardzo dużo bardzo złych rzeczy.

- Ale dla mnie...

- Przeze mnie twoja mama musiała się kurwić i potem umarła.

Levi wziął głęboki wdech, by uspokoić się i nie powiedzieć niczego co popchnęłoby Franza do samobójstwa. Nie miał w końcu pewności czy ten nie bredzi, ale jeżeli to ta sprawa zmuszała go do odebrania sobie życia, młodszy postanowił spróbować podjąć o tym rozmowę, jak bardzo jego samego by to nie bolało.

- Ile miałeś wtedy lat? - wciąż mówił łagodnie, zdołał nawet zrobić dwa powolne kroki w stronę Franza, a ten się nie odsunął.

- Osiem. - odparł niedoszły samobójca, a podbródek zadrżał mu bardziej. Gdy się odezwał, prawie łkał. - Ale ty nie rozumiesz, dalibyśmy sobie radę gdyby nie te pierdolone leki dla mnie, one były tak strasznie drogie, musiałem je brać, nie miałem pojęcia skąd miała pieniądze.

- Już, byłeś tylko dzieckiem.

- To wszystko przez moje leki.

- Dlatego nie chcesz ich brać?

Franz skinął głową.

- To nie twoja wina że jesteś chory. - Levi podjął dalej rozmowę.

- Moja.

- Błagam cię posłuchaj mnie, nie do końca rozumiem co się stało, ale byłeś tylko małym, chorowitym dzieckiem. Nie miałeś pojęcia co się dzieje, a nawet gdybyś miał, nie mógłbyś nic z tym zrobić. Skoro mama zrobiła to wszystko dla ciebie, nie chciałaby żebyś to zmarnował i sam się zastrzelił. - jeszcze jeden krok. I jeszcze dwa.

- Ty nie rozumiesz, ja już nie chcę tutaj być. Ciągle krzywdzę ludzi. I jest czasami tak głośno, tak obrzydliwie głośno... - łzy popłynęły Franzowi po policzkach. - Proszę, pozwól mi się zastrzelić. Ja już nie dam sobie rady Levi. Tak bardzo chcę żeby w końcu byli cicho.

- Kto?

- Ci ludzie w mojej głowie, oni cały czas mówią, oni mówią że to moja wina to wszystko, że twoja mama nie żyje, że moja się zastrzeliła, że tatę powiesili, że to przeze mnie i ja wiem że oni mają racje i... - mężczyzna musiał na chwilę przerwać, bo przez szloch głos uwiązł mu w gardle. - Ja już tego nie wytrzymam. Jestem tak strasznie zmęczony. Chcę wreszcie odpocząć, i żeby było kurwa cicho.

Teraz dzieliły ich maksymalnie dwa metry. Gdyby Levi spróbował odebrać Franzowi broń, myślał że mogłoby się to udać. Jednak, mimo że małe, ryzyko że się zastrzeli ciągle istniało. Poza tym, nie chciał się szarpać z Franzem. Chciał jakoś go uspokoić i porozmawiać.

- Ludzie w głowie? - zapytał niepewnie.

- Jestem popierdolony, prawda?

- Nie. - odpowiedział łagodnie Levi po chwili namysłu. - Jesteś po prostu chory. Ale to tak jak z przeziębieniem Franz. Pójdziemy do lekarza, będziesz brał trochę więcej leków, i przejdzie. Jak przeziębienie. Bardzo nam pomogłeś, jestem ci strasznie wdzięczny, więc teraz ja i Lara pomożemy tobie. Potrzebujemy cię, Franz.

Mężczyzna zamrugał, a jego wzrok stał się nieco bardziej przytomny.

- I będzie cicho? - wykrztusił.

- Tak, za jakiś czas lekarz ci pomoże i będzie cicho.

- I naprawdę mnie potrzebujecie? Jestem potrzebny?

- Jesteś bardzo ważny i bardzo potrzebny. Daj sobie tylko pomóc.

Nastąpiła niesamowicie długa chwila bezruchu. Z jednej strony Franz miał Levia, i dostał jasny sygnał - nie wszystkie sprawy zostały domknięte. Z drugiej, tłum wyjących głosów domagał się by nie był pizdą, i wreszcie strzelił sobie w łeb.

Ale Levi powiedział że głosy mogą ucichnąć. Skoro syn Kuchel dał mu przyzwolenie na dalsze życie, było to chyba równoznaczne z tym, że kobieta też chciałaby żeby żył. I tata na pewno też.

Brunet ciągle szczękając zębami, odsunął broń od swojej głowy i trzymając za lufę, podał ją młodszemu chłopakowi.

Kapitan odetchnął z ulgą.

- Gdybyś znowu czuł się tak źle... - powiedział powoli Levi. - Przyjdź do mnie albo do Lary. Pomożemy ci. Będziesz słuchał nas a nie głosów, prawda?

- Postaram się. - mruknął Francesco, trąc oczy mankietem.

- Będziemy ci pomagać w leczeniu.

- Dziękuję. - mężczyzna poczuł, jak Levi dociska mu do rozerwanego podbródka chusteczkę.

- Jesteśmy z tobą, Franz.

Ostatecznie wyjazd jeszcze bardziej się opóźnił, bo w pełnej konspiracji kapitan musiał odstawić przez okno jakąś dziwaczną pantomimę w celu przywołania Hanji. Chwilę myślał nad tym, czy nie zawołać Lary, ale Franz odwiódł go od tego pomysłu. Siedział skulony pod parapetem, dociskając rękaw do podbródka, i gadał coś o tym że jest dla niej już wystarczającym problemem od lat. Poza Larą tylko pułkownik była w stanie założyć mu szwy od których rana nie zgnije, ale na szczęście w koniec końców zrozumiała o co chodzi w tym dziwnym machaniu jej przez szybę.

Na nieszczęście, wytłumaczenie Franza o tym że spadł ze schodów jakoś jej nie przekonało.

- O schodek uderzyłeś? O poziomy schodek więc masz ranę szarpaną w pionie, tak? Z uszkodzeniem kości szczęki? - gadała roztrzęsiona, zakładając mu szew. 

- Szybko się zagoi. - mruknął tylko mężczyzna, uciekając wzrokiem.

- Ale nie chodzi o to żeby szybko się zagoiło, chodzi o to żebyś w ogóle do siebie nie strzelał. Bo strzelałeś, tak? Pokazuj pistolet! - zanim ktokolwiek zareagował, wyrwała mu zza paska broń i sprawdziła ilość kul w bębenku. - Wczoraj miałeś wszystkie, mam iść szukać prochu w kiblu czy się przyznasz?

Franz tylko pokornie spuścił głowę, mamrocząc coś co brzmiało jak "przepraszam", a Levi coraz bardziej zaczynał się w tym momencie czuć jak piąte koło u wozu.

 - Możesz to potraktować jak kurwa okazję do badań, no nie? - zasugerował w końcu Ollsen.

- Ale to w ogóle nie zmienia sytuacji, a poza tym to właśnie, jak żebro? - wypaliła, macając go po miejscu w którym było niedawno widoczne złamanie. Na chwilę zastygła, po czym wróciła do jeżdżenia mu dłońmi po ciele. Sprawdziła po kolei każde z żeber, aż w koniec końców postąpiła zdziwiona o krok w tył, z wyraźnym szokiem wypisanym na twarzy.

- Są całe. - bąknęła.

- No. Mówiłem, że się kurwa szybko zarośnie.

- Twoje żebro zrosło się w kilka dni. To nie jest normalne Franz.

Levi wcześniej w ogóle o tym nie pomyślał, ale faktycznie jak na złamanie mężczyzna był wyjątkowo żywotny. A teraz, jak widać, do grona ich zmartwień doszło to, że najwyraźniej organizm Franza potrafił zregenerować pieprzone złamanie w mniej niż tydzień.

- Jesteś Tytanem? - zapytała po chwili pułkownik, z mieszanką przerażenia i nadziei.

- Nie.

- Ale-

- Mówię kurwa że nie. I nie, nie dam ci ujebać sobie palca żebyś to sprawdziła. Poza tym patrzcie, mi ni chuja nic kurwa nie odrasta. - zapewnił, unosząc palcem górną wargę, żeby pokazać złotego zęba. - Wybity to kurwa wybity i chuj. 

Ciężko było powiedzieć, czy można uznać to za wystarczający dowód. Równie dobrze na zębie mogła być w końcu jakaś złota nakładka czy ki chuj, ale jednocześnie - nie był to temat na teraz. Oddział czekał i pewnie zaczynał się coraz bardziej niepokoić, a oni teraz dawali mu tylko ku temu coraz więcej powodów.

- Wiesz, że będę musiała to zgłosić Erwinowi i dokładniej zbadać? - dopytała niepewnie Hanji.

- Yhy.

- Nie smuć tak mordy, może się okazać że jesteś moim Tytanem. - dodała nieco radośniej, całując Franza w czubek głowy.

Kapitan w tym momencie stwierdził, że KONIECZNIE musi się dowiedzieć co działo się pomiędzy tą dwójką w czasie który on spędził w szpitalu.

W koniec końców Franzowi zostały założone na podbródek dwa szwy, potem zasłonięte grubym kawałkiem gazy oraz waty przylepionych bawełnianą tasiemką. Wata nasiąknęła porządnie krwią już w momencie, gdy wyjechali konno spod twierdzy.

Levi widział, jak Franz śmieje się do utraty tchu razem z kadetami, i jak przez pół drogi gada z Rainerem o czymś, co dla obojga musiało być naprawdę ważne, biorąc pod uwagę ich zaangażowanie. 

Mężczyzna był tak szczęśliwy i rozemocjonowany, że Levi i Hanji po cichu dwukrotnie przekonywali się wzajemnie, że sytuacja sprzed parunastu minut nie była ich wspólnym urojeniem, i ten sam facet który teraz ku uciesze towarzyszy demonstruje jaki dźwięk wydaje jeleń na rykowisku, przed chwilą zapłakany był całkowicie gotów by odebrać sobie życie we wspólnej łazience.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top