Rozdział 30
- Miłość to w pizde silne uczucie. Kurwa najsilniejsze. Wiesz, miłość pokonuje nawet śmierć. Tylko ni w chuja nie wiem czemu nazywają to nekrofilią.
Hanji zamrugała. Najpierw lewym, a potem prawym okiem. Co prawda nie miała okularów, więc nie widziała gościa, ale tylko jedna osoba w korpusie mogła mówić w ten sposób. Pułkownik podciągnęła kołdrę pod brodę, i znów skupiła się na mężczyźnie siedzącym na krześle obok jej łóżka.
- Jak dostałeś się do mojego pokoju? - wydusiła.
- Moordaa. - mruknął Franz. - To nie czas na pierdolenie, znaczy nie w tym sensie. Bo wiesz, na pierdolenie się w sumie zawsze jest czas.
- Skąd się tutaj wziąłeś? - kobieta ponowiła pytanie, tym razem bardziej zdecydowanym tonem. Sięgnęła po okulary leżące na szafce nocnej, i założyła je, piorunując rozmówcę wzrokiem, w którym mimo wszystko kryła się jakaś niezrozumiała fascynacja.
Świeżo upieczony żołnierz rozejrzał się po pokoju, potarł dłonią podbródek, po czym roztargał sobie włosy, posyłając pułkownik swój najbardziej zniewalający uśmiech. Franz posiadał cały repertuar uśmiechów, których nigdy nie ćwiczył, ale doskonale zdawał sobie sprawę z ich istnienia. Był wręcz urodzonym manipulatorem i kanciarzem, a niesamowity wygląd, oraz budzący niezrozumiałą sympatię charakter jedynie utwierdzał go w przekonaniu, że jego umiejętności są niepodważalne.
- Kurwa, nie wiem. - odparł z prostotą mężczyzna, szukając po kieszeniach papierosa. - Spizgałem się jak chuj, i jestem. Nie dziękuj słonko, możesz się popaplać w mojej wykurwistości. Ale teraz słuchaj, bo opowiadam historie. Czy ciebie też zawsze wkurwiał ten zjeb z brwiami jak szczoty?
- Znaczy... Erwin?
- On jest zjebany. - kiwnął głową Franz, odpalając właśnie odnalezionego papierosa. - Zresztą jak wy wszyscy, Korpus Pojebów... Jak ta wasza laska z wyjebanym poza skale instynktem macierzyńskim, tylko "EREN EREN EREN EREN" no pierdolca dostać można. Tak samo jak zero w niej wdzięczności, zero jebanej w dupę rżniętej wdzięczności. A żeby miała co do gęby włożyć narażałem się gęsią! Upierdoliła cię kiedyś gęś? Nienawidzę tych pierzastych skurwysynów. Chociaż nie, piórka mają akurat w chuj cudne. Troche jak anioły, te co je sie z gołymi fujarami w kościołach maluje. Wierzysz w Boga?
Kilka chwil zajęło Hanji prześledzenie biegu wydarzeń, tak aby zrozumieć, jak z tematu nekrofilii monolog Franza zboczył na wiarę w istnienie Stwórcy, i to w niecałą minutę. Jednak ledwo skojarzyła kilka podstawowych faktów, jej rozmówca wziął głęboki oddech, i zaczął mówić dalej.
Do rana kobieta siedziała szczelnie owinięta kołdrą, wdychając zapach papierosów, i słuchając wywodów nowego towarzysza broni. Przez kolejnych kilka godzin Franz przerobił takie tematy jak sens życia, prostytucja, sposób w jaki dźwięk instrumentów rozchodzi się w teatrze, dietę małych kociąt, rozpalanie ognia butelką po wódce i oliwą, metodę zmiany trajektorii lotu pocisku przez ułożenie nadgarstka, oraz sposób skręcania szaf tak aby nie wygiąć gwoździ, jak i również setki innych bezsensownych sytuacji i przekonań.
W pewnym momencie zamilkł, ziewnął szeroko, i stwierdził że spierdala, po czym wyszedł bez słowa. W kilka sekund po zatrzaśnięciu drzwi zabiły dzwony oznajmiające pobudkę, a Hanji nie była przekonana co w ogóle się stało, i czy to wszystko nie było snem.
***********************************************************************************************
- Nigdy więcej alkoholu. - mruknęła Lara sama do siebie, stojąc pod prysznicem. Strumień lodowatej wody już od ponad minuty spływał z jej włosów na plecy i ramiona, powodując gęsią skórkę oraz od czasu do czasu niekontrolowany dreszcz. Niestety, miała wrażenie że jeżeli pozbędzie się tego bodźca, jakim było uczucie przeszywającego chłodu, to przytłoczona bólem głowy zwinie się w kłębek, zatapiając na powrót we śnie.
Dodatkowym plusem tak zimnej wody był fakt, że w jakimś stopniu odświeżała, i leczyła kaca.
Po jakimś czasie stania w bezruchu, nadszedł moment w którym zaczęła w końcu szczękać zębami, co było jednoznacznym znakiem od organizmu, że najwyższa pora wziąć do ręki to najtańsze szare mydło i porządnie się wyszorować.
Leniwymi ruchami namydliła dłonie, tępo gapiąc się w ścianę. Ze wszelkich sił próbowała niejako wyliczyć i zaplanować sytuację, tak jak miał to w zwyczaju robić jej brat.
Fakt pierwszy: Levi to kretyn.
Fakt drugi: Słodki kretyn któremu na niej zależy, ale nie potrafi przekazać tego w sposób inny niż pisanie dennych, przesłodzonych listów, które potem i tak wywala do kosza.
Niestety najwyraźniej przyszło się jej zakochać właśnie w tym kretynie, co tylko potwierdzało teorię Franza na temat jej beznadziejnego gustu. Mimo to żadnym znanym sposobem nie potrafiła wybić sobie Levia z głowy.
Lubiła na niego patrzeć, bardzo jej się podobał sposób w jaki mówił, wyglądał, poruszał się... Do tego dochodziło to dziwne uczucie unoszenia się nad ziemią kiedy tylko był obok. Budzenie się przy nim, czucie ciepła jego ciała i silnego ramienia obejmującego ją w talii były jednymi z najcudowniejszych na świecie momentów. W ich pocałunkach było coś niesamowitego, były delikatne ale zarazem pełne tak niesamowitej pasji, że aż wywoływało to u niej dreszcze.
Mimo to dziewczynę zaczynał drażnić brak ustalenia jakiegoś rodzaju ich relacji. Zawsze wolała dostać deklarację tego, czy właściwie są w związku. Może dlatego że zaskakująco wiele facetów w jej życiu zachowywało się jakby byli parą, ale na nazwanie ich tak w towarzystwie reagowali jakimś rodzajem oburzenia.
Trzęsąc się podczas wycierania ciała szorstkim, cienkim ręcznikiem, z bólem zdała sobie sprawę z tego, że nie potrafiła wysnuć żadnego logicznego wniosku. Nie wiedziała, czy naciskanie na Levia z żądaniem określenia się nie sprawi że kapitan się całkowicie wycofa, ale nie miała też zamiaru tkwić w sytuacji która nie do końca jej odpowiadała. Może musi z nim zwyczajnie porozmawiać, jak zawsze, dać mu jeszcze trochę czasu...
Po kolejnych minutach spędzonych na ubieraniu się, i wyregulowaniu brwi, żeby broń boże przenigdy nie zacząć wyglądać jak Erwin, stwierdziła że to najwyższy czas aby wreszcie wyjść do ludzi, i być może dać kapitanowi w mordę albo pocałować go na środku stołówki. Zdecyduje po drodze.
Otworzyła drzwi swojej miniaturowej łazienki, i niemal dostała zawału widząc siedzącego na jej łóżku Erwina.
- A jakbym zapomniała koszuli i wyszła z gołymi cyckami to co, myślisz ty trochę? Pukaj albo pod drzwiami czekaj. - powiedziała, nie kryjąc irytacji. - Albo chociaż daj znać że w pokoju jesteś.
- Słabo wyglądasz. - oznajmił generał, najwyraźniej nie mając zamiaru odnieść się do zarzutów.
- Kac. - mruknęła dziewczyna. - Trochę piłam, nie mów głośno bo będę musiała zaszyć ci usta za pomocą włosów z twoich brwi, bo wojska nie stać na takie luksusy jak porządna nić.
- Widzę że masz kaca, ale chodzi mi o coś innego...
- Konkretnie, nie wiadomo ile mamy czasu zanim wrócisz do swojej papierologi. - fuknęła, siadając obok brata.
- Nie sądzisz że to co robisz z Leviem jest już przekroczeniem jakiejś granicy?
Lara z wrażenia aż przestała odciskać wilgotne włosy w ręcznik. Próbowała sobie przypomnieć wszystkie przepisy wojskowe jakie kiedykolwiek słyszała, ale żaden z nich nie zakazywał związków w korpusie. Wiedziała, że kiedyś istniał paragraf zabraniający żołnierkom seksu, jako że wojsko nie miało przewidzianego systemu wypłaty pensji podczas niedyspozycji spowodowanej ewentualną ciążą. Niemniej przepis był durny i oczywiście nie powstrzymał prawdopodobnie ani jednej parki. Nie można był dekapitować za ciążę, bo żołnierzy i tak było mało, a wyrzucenie kogoś bez możliwości powrotu do szeregów armii też uszczuplało ją jeszcze bardziej. W końcu paragraf zmieniono na wydalenie z korpusu na czas ciąży i jakąś kosmiczną karę finansową za straty poniesione przez armię.
Według Lary ten przepis też nie miał sensu, a wojsko wyszłoby lepiej na fundowaniu żołnierzom gumek.
Niemniej przypadki takich ciąż w korpusie Zwiadowczym można było policzyć na palcach jednej ręki, a biorąc pod uwagę charakter Levia, to dziewczynie ciąża naprawdę nie groziła. Tym bardziej nie potrafiła zrozumieć, o co chodzi Erwinowi.
- Wprowadziłeś jakiś nowy paragraf jak wszyscy spali, czy chodzi ci o jakąś inną granicę? - dopytała, w duchu modląc się żeby brat nie zrobił jej jakiejś durnej pogadanki o seksie czy tam jakimś szanowaniu się.
- Chodzi o to że za bardzo się angażujesz, już naprawdę starczy. - zaczął tłumaczyć generał. - Może nie znasz Levia, ale jemu nie trzeba wiele uwagi. Już zrobiłaś sobie z niego parasol ochronny, teraz staraj się trzymać ten dystans. Jak zaczniesz przekraczać granice będzie chciał więcej, a jeśli utrzymasz to tak jak jest dalej będzie cię bronił, a ty znajdziesz kogoś lepszego.
Dziewczyna powoli odłożyła ręcznik na łóżko, nie odrywając wzroku od swojego brata i starając się przeanalizować jego słowa. Nie do końca jednak dopuszczała do siebie ich znaczenie.
- Nie szukam nikogo innego. - powiedziała powoli, mając nadzieję że Erwin po prostu źle ubrał myśli w słowa. - I Levi nie jest moim parasolem ochronnym. Jest dla mnie ważny jako człowiek.
Erwin, widocznie zdumiony w równym stopniu co jego siostra, przez chwilę nie bardzo wiedział jak zareagować.
- Lara, nie mówisz poważnie. - wypalił w końcu. - Stać cię na więcej.
- Czy ty naprawdę myślałeś, że podrywam go żeby mieć bezpieczną dupę na wyjazdach za Mur?
- Tak, dokładnie tak sądzę. Nawet chciałem cię za to pochwalić.
- Masz mnie za taką, sukę która próbowałaby rozkochać w sobie człowieka dla jakiś kurwa korzyści? Czy ty masz w ogóle pojęcie jakby on się poczuł po czymś takim? I w ogóle to czemu tak myślałeś?
- Bo jesteś sprytna i słabowita, to chyba logiczne. Ale nie o tym teraz rozmawiamy, naprawdę mówisz poważnie? Nie udajesz tego wszystkiego co z nim robisz?
- Nie, nie udaję! Zachowujesz się jak kompletny moralny degenerat.
- Nie, Lara... Naprawdę szanuję Levia i mu ufam, ale on zwyczajnie nie jest dobrym materiałem na męża, szczególnie dla ciebie. Wyciągnąłem go z Podziemia a i tak próbował mnie potem zabić, taki człowiek może nie być...
- A ty z premedytacją skazałeś na śmierć jego najlepszych przyjaciół, w tym nastolatkę którą traktował jak siostrę, i to on jest tym złym człowiekiem? Wykorzystałeś to, że bez nich nie miał gdzie pójść i zrezygnował z życia, zostając w twoim marionetkowym wojsku, walcząc dla ciebie o coś, czego nie rozumie! - Lara gorączkowo gestykulowała, wstając z łóżka i przechadzając się po pokoju. Miała do powiedzenia w tej dyskusji tak wiele rzeczy, ale przez ich nawał plątał jej się język.
Nie wiedziała jak jej brat mógł mieć ją za tak bezduszną osobę, wkurwiło ją to że od razu nazwał Levia "materiałem na męża", kiedy oficjalnie nawet ze sobą nie chodzili, a przede wszystkim poruszyło ją uznawanie go za, z jakiegoś powodu, widocznie "niegodnego" jej osoby.
- Nie rozumiesz jeszcze życia na tyle, żeby wiedzieć jak funkcjonują ludzie w Podziemiach. On nie stworzy z tobą normalnej rodziny, Lara.
Chciała mu krzyknąć w twarz, że to on gówno wie o życiu. Doskonale wiedziała jak działa Podziemie, wiedziała że w każdym zaułku ktoś mógł ją tam zabić, ale jednocześnie żyła tam masa dobrych ludzi.
Były osoby, których parszywy świat nie kształtował na swoją podobiznę. Byli zdolni do najszczerszej miłości, do każdego poświęcenia i pomocy, i to nie ich wina że żyli w miejscu, gdzie musieli zabijać albo się kurwić żeby przeżyć. Z Podziemia był Levi, w Podziemiu pomieszkiwał Franz, który służył pomocną dłonią każdemu, kto niefortunnie znalazł się na dnie. Ten sam Franz który finansował Poczekajkę, i który niemal codziennie przyłaził do szpitala popytać Lary jak się trzyma, albo nakupić leków w bogatszym dyskrycie. Podczas kiedy Erwin odwiedził ją dwa razy. Dwa pieprzone razy.
- Wyjdź z mojego pokoju.
- O co-
- Wyjdź.
***********************************************************************************************
Prawdopodobnie nikt z oddziału nigdy nie doznał takiej głębi szczęścia, jaka widoczna była w oczach Sashy, podczas gdy dziewczyna już po raz czwarty biegła z tacą do lady kuchennej, roztrącając po drodze pozostałych żołnierzy.
Zresztą nie tylko ona była tak zaaferowana.
Każdy posiłek korpusu składał się z mikrych porcji mdłej jajecznicy, czasem zdarzał się szarawy kleik nieznanego pochodzenia z czerstwym chlebem, lub malutkie metalowe miseczki zup, które były po prostu losową zbieraniną warzyw zagotowanych w wielkiej ilości wody. Wielu z żołnierzy już nie pamiętało smaku żadnych innych potraw, a zjedzenie czegokolwiek smacznego zdarzało się tylko podczas wizyt w domu rodzinnym.
Aż do dzisiaj każdy był przekonany że tak właśnie musi być, a z zapasów nie da się przygotować niczego jadalnego.
A tu nadszedł chwalebny dzień, kiedy zwykle leniwa kolejka stała się niemal polem walki, a po całej stołówce roznosił się rozkoszny zapach doprowadzający niektórych do utraty przytomności umysłu, i niebezpiecznych, niekiedy niemal nieludzkich zachowań.
Bowiem okazało się, że odrobina jakichkolwiek umiejętności kulinarnych starczy żeby jedzenie miało smak.
W ten oto sposób, Franz zdążył wymazać wszystkie swoje grzechy oraz zdobyć grono głupawych wyznawców. Nie robił tego z dobroci serca (a przynajmniej tak sobie wmawiał), ale wiedział że lepiej będzie mieć wśród żołnierzy sojuszników.
Sasha uderzyła tacą w blat z siłą od której zaszczękała blacha naczyń.
- Totototo, to z patelni, pachnie tak dobrze, i te w tym na tej tacy też... - zaczęła składać zamówienie głosem oznajmiającym, że zje to co chce, albo serce kucharza, i ignorując agresję kolejki którą wyminęła.
- Jak wpierdolisz tyle na śniadanie, nie dostaniesz kurwa nic przez resztę dnia. - oznajmił Franz, jedną ręką dokładając do czyichś tostów jajka sadzone, a drugą poruszając patelnią na której smażyły się kotlety sojowe. Chciał podać je na obiad, ale popyt już teraz okazał się zbyt duży, więc już wysłał jednego z młodziaków wozem po kolejne zapasy za które płacił z własnej kieszeni. - Który z was zażyczył sobie kurwa ryż z gotowanymi warzywami? Pojebany jesteś? Też nie dostaniesz już jebanego gryzaaa KSIĘŻNICZKO DZIEŃ DOBRY!
***********************************************************************************************
Mimo generalnie chujowego nastroju, Lara nie mogła powstrzymać uśmiechu patrząc na przekrzykujących się żołnierzy. Większość dostała dokładnie to na co miała ochotę, nawet Levi sączył herbatę siedząc naprzeciw niej, podczas gdy reszta dowództwa uparcie wypytywała Franza o to, co do cholery stało się z kucharzem.
- O co teraz drą mordy? - zdecydował się zapytać kapitan, wskazując nieznacznie kubkiem na Jeana i Erena, szarpiących się obecnie na podłodze.
- Eren uważa że nie powinniśmy marnować tyle oleju na robienie chleba w jajku, a Jean twierdzi że Eren ma się nie wpierdalać w jego śniadanie, a tak w ogóle to ziemniaki z jajkiem sadzonym nie są śniadaniem tylko obiadem, a że obrażanie posiłku jest poniżej wszelkiej krytyki to teraz dyskutują na temat tego, co jest smaczniejsze. - odparła tłumacząc ciąg przyczynowo-skutkowy który doprowadził do obecnej sytuacji.
Zarówno ona, jak i Levi, postanowili najwyraźniej udawać że nic się wczoraj nie stało. dziewczyna co prawda przypuszczała, że kapitan doskonale wie o tym że czytała list, ale widocznie nie miał zamiaru poruszyć tego tematu. Ona za to była zbyt emocjonalnie wyzuta oceną sytuacją z Erwinem, żeby teraz bawić się w poważne rozmowy, więc na jakieś dwa dni postanowiła zaakceptować ten milczący kompromis.
Kapitan przytaknął, i lekko się skrzywił odstawiając kubek.
- Chyba nie przyzwyczaję się do słodzonej herbaty. Skąd on w ogóle wziął cukier?
- Pewnie miał ze sobą. Tak samo jak kilo koksu i piersiówkę, bez tego by nie przeżył. To mniej więcej taka relacja jak pomiędzy tobą a płynem do podłóg. Albo mydłem.
- Nie miałem do tego dostępu pół życia. - odparł, trąc o siebie dłońmi w geście podobnym do ich mycia. - Masz wolny wieczór? Myślałem czy chciałabyś się spotkać na murze twierdzy.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Levim?
- Przyzwyczajaj się, przed nami jeszcze wycieczka do Stohess.
W tym momencie prawdopodobnie Lara poczuła się zbyt pewnie, bo nonszalancko opierając się o stół, rzuciła;
- Czy to propozycja randki?
- A chcesz, żeby była?
- Nie mam nic przeciwko.
- Miałem nadzieję, że to powiesz.
- Nadzieja matką głupich.
- To ty tutaj jesteś głupia.
- I za to mnie kochasz.
Kapitan prychnął, z irytacją wywracając oczami.
- Na razie mam umówioną randkę z twoim starym znajomym, trzeba zobaczyć na ile umie posługiwać się sprzętem do manewru.
- On to umie. Kiedyś gadał, że ojciec go uczył. - w zastanowieniu zmarszczyła brwi, odgarniając grzywkę. - Nie, inaczej. Powiedział że jego ojciec SIĘ tego uczył. Ale pewnie chodziło o to że uczył też jego.
- Był w wojsku?
- Nie, chociaż podobno bardzo chciał. Nie wolałbyś poświęcić tego czasu mi?
- Wrócę wcześniej.
I tak uzyskała naprawdę dużo więcej, niż się spodziewała. W dodatku cieszyło ją strasznie to, że Levi zachowywał się... inaczej, ale też lepiej. Wyglądało na to że naprawdę się starał, i sądząc po nerwowym zerkaniu na boki, i tym jak sztywno się wysławiał, sporo go to kosztowało. Postanowiła więc już więcej go nie męczyć, i przejść do bardziej przyziemnych tematów.
Wyciągnęła z kieszeni niewielkie metalowe pudełko, i przesunęła je po blacie w jego stronę.
- To leki. - wyjaśniła. - Jak ten kretyn za bardzo się zmęczy, zaczyna się dusić. Teoretycznie powinien mieć zastrzyki, ale jeśli zareagujesz wcześniej, to tabletka powinna chwilowo pomóc.
- Czyli do gówna się w wojsku nada. - podsumował mężczyzna, jednak biorąc pudełko.
- Opiekuj się nim.
- Powinien sam ogarnąć dupę.
***********************************************************************************************
- Gdzie on jest? - mamrotała Hanji, kiwając się na gałęzi, z której dowódcy mieli doskonały widok na stojącą nieopodal drewnianą podobiznę Tytana, z gąbką umiejętnie wciśniętą w miejsce gdzie teoretycznie można zadać śmiertelny cios.
- Może nam się poszczęściło i się zabił. - podsumował Levi.
- Jak wy żeście się tego nauczyli?
- Ja nauczyłem się sam, jego podobno ktoś uczył.
- I tak w porównaniu do ciebie idzie mu beznadziejnie, zaplątuje się w linki i zużywa o wiele za dużo gazu, i jestem pewna że co najmniej trzy razy uderzył w drzewo.
Kapitan postanowił nie wyprowadzać jej z błędu, i nie uświadamiać że jego pierwsze próby polegały na wpadaniu przez okna do cudzych mieszkań.
- Poszukajmy go. - zdecydowała pułkownik, wstając, i zanim przyjaciel zdołał ją powstrzymać, zeskoczyła z drzewa, i szybko zniknęła w lesie. W kilka minut później, gdy mężczyzna już miał odpuścić i poszukać szurniętej okularnicy, całkiem niedaleko usłyszał znajomy brzęk haka mijającego cel o dobry metr, a w kolejnej sekundzie Franz runął na plecy u podstaw drzewa na którym właśnie siedział Levi. Ten westchnął z rezygnacją, i strzelił w niebo zieloną flarą, oznajmiając Hanji że mogą już wracać.
Następnie zszedł z drzewa po opartej o nie drabince, obrzucając Franza niechętnym spojrzeniem.
- Gorzej ci? - prychnął. Jednak im dłużej nowy żołnierz leżał na trawie, tym wyraźniej kapitan dostrzegał jego sine usta, nierównomiernie i zdecydowanie zbyt szybko unoszącą się klatkę piersiową, oraz słyszał raz chrapliwy, a raz świszczący oddech. Gdy ex szef Lary zdołał usiąść, Levi już wyciągał z pudełka tabletki. Przykucnął, i wysunął dłoń z lekami w stronę towarzysza.
- Weź, to pomoże. - oznajmił. Jednak gdy pusty, zamglony wzrok mężczyzny spoczął na nim, nieprzyjemny dreszcz targnął drobnym ciałem Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości. Siedzący mężczyzna zdawał się nie tylko zagubiony, ale również zupełnie oderwany od rzeczywistości. Był to stan podobny do ludzi którzy pierwszy raz biorą narkotyki, tyle że na śniadaniu nowy członek korpusu wciągnął kreskę koksu i zapił chleb wódką, a wielkiego wrażenia to na nim nie zrobiło. Ale wraz z siłą Franza, jego zbłąkanym spojrzeniem, siną twarzą, drgającymi powiekami oraz sporą ilością broni jaką miał przy sobie perspektywa tego, jakoby miał on stracić nad sobą kontrolę była, delikatnie mówiąc, przerażająca.
- Nie mamy na to pieniędzy. - wychrypiał ledwo słyszalnie Francesco, podkulając nogi.
- Nie wiem o co ci chodzi.
- Nie ma pieniędzy.
- Weź leki.
Z siłą imponującą jak na kogoś, kto wyglądał na umierającego, Franz złapał Levia za przód munduru, i w ułamku sekundy zerwał się na nogi, uderzając plecami kapitana o pień drzewa na tyle mocno, że dowódcy zabrakło tchu, a ostry ból przeszył jego kręgosłup. Tabletki wylądowały gdzieś w trawie, a przygwożdżony mężczyzna już podkulił nogę, aby kopnąć napastnika w bark. Jednak wtedy Franz, który, jak z niepokojem stwierdził Levi, najpewniej nie miał pojęcia co robi, splunął na bok krwią, i chrypiąc wydusił z siebie kilka zdań. Usta niepokojąco mu drgały, dłonie trzęsły się jak u starca, a wzrok błądził wokoło, ale jak na swój stan mówił nad wyraz zrozumiale.
- Wiesz, czemu Kuchel się kurwiła? - zaszczękał zębami, i zdawało się, że jest bliski płaczu. - Bo nie umiałem zarobić na te pierdolone leki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top