Rozdział 3
- Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania odnośnie tematu, albo warte przetłumaczenia zwroty lub słowa? - zapytała Lara, wiodąc wzrokiem po zgromadzonych w Auli osobach. Stała właśnie pod wielką tablicą, teraz w całości zapisaną komendami wojskowymi i podstawowymi zwrotami przetłumaczonymi na ten dziwny język, w którym słowa czytało się inaczej niż zapisywało. Wspólnie z Erwinem stwierdziła, że uczenie oddziału od podstaw innego języka nie zda egzaminu, ponieważ opierałoby się na powiedzeniach kompletnie nieprzydatnych w wojsku. Dlatego musiały wystarczyć te słowa, które uczestnicy lekcji sami uważali za przydatne, i wedle uznania je przedstawiali, następnie cierpliwie przepisując wyrażenia z tablicy do własnych notatników. Tak więc dzisiaj siedem kred zostało w całości zmarnowanych na słowa takie jak "formacja szerokiego rozpoznania", "prawa", "lewa", "wycofać się", "czterooka" czy "idioci". Nie wiadomo jak te dwa ostatnie miały się przydać, ale kapitan dość agresywnie nalegał na to, aby o nich wspomnieć.
- Czy ktoś OPRÓCZ Armina ma jakieś pytania? - powtórzyła, widząc jak ręka chłopaka wystrzeliła w górę. Wszyscy obecni siedzieli w milczeniu. No tak, większość z nich zapisała dzisiaj od kilku do kilkunastu stron, i raczej nie mieli zamiaru mieć do nauki jeszcze więcej.
- Armin, mówiłam, my porozmawiamy prywatnie. Dobrze, w takim razie na dzisiaj to koniec. - oświadczyła. - Następne zajęcia za dwa dni, o tej samej godzinie i w tej sali. I na nie macie umieć wszystko, co zostało powiedziane dzisiaj, w dodatku zastanówcie się nad tym, czego chcielibyście się dowiedzieć na kolejnej lekcji. W razie jakichkolwiek problemów zgłaszać się do mnie, i jak ustalaliśmy, po nauczeniu się macie spalić notatki. To by było na tyle.
Po tym monologu Zwiadowcy zaczęli powoli wychodzić z sali, przy akompaniamencie cichych narzekań i westchnień. Padła nawet cicha sugestia od jakiegoś rekruta, który stwierdził, że nie po to szedł do wojska aby uczyć się jak w szkole. No racja, lepiej przecież ryzykować pożarcie niż uczyć się matematyki albo innego szajsu. Lar odłożyła na biurko resztkę trzymanej w dłoni kredy, i zanim jeszcze wszyscy wyszli, złapała za stojącą w kącie sali miotłę, po czym zaczęła energicznie zamiatać warstwę pyłu spod tablicy. Wychodzący z Auli kapitan Levi posłał jej zirytowane spojrzenie, na które odpowiedziała zmęczonym półuśmiechem. Nie miała pojęcia co tak bardzo mu nie pasowało w twojej osobie, ale nie miała mu tego za złe. W końcu ona też nie wszystkim od razu ufała, więc rozumiała ludzi chłodnych w obejściu. W końcu sala opustoszała. Prawie.
- Aleś nam tego nawaliła. - jęknął Jean, siadając na biurku. On jako jedyny został w pomieszczeniu. - Mam dwa dni, żeby nauczyć się jakiś pięciuset słów i zwrotów.
- Dwustu trzydziestu ośmiu. - poprawiła, wskazując na tablicę gdzie rozsądnie numerowała każde nowe powiedzenie.
- Kij z tym. - wzruszył ramionami chłopak. - Kto będzie to sprawdzał?
- Ja, Jean. Ja będę to sprawdzała. - spojrzała przyjacielowi w oczy, opierając się na kiju od miotły. - I zdaje mi się, że na początku lekcji mówiłam, jakie zasady wprowadził Erwin. Będę wam robiła kartkówki, a ten kto nie będzie w stanie nauczyć się języka w którym od teraz nasz oddział będzie rozmawiał w obecności Królewskich, wylatuje ze Zwiadowców.
- Jezu! Ja myślałem że robisz to tak dla jaj! - pisnął przerażony Kirschtein. - Coś ty się tak uwzięła na rolę nauczyciela?
- Czy ja wiem? Może geny? Mój tato uczył. - odparła, zbierając na szufelkę zamieciony pył i wrzucając go do kosza. Potem złapała za leżącą w wiaderku z wodą szmatkę, odcisnęła ją i wzięła się za ścieranie tablicy.
- Zostawmy naukę i zajmijmy się sprawami ważnymi. - oświadczył Jean, teatralnie rzucając za siebie notatnikiem. Następnie odchylił się nieco do tyłu i oparł dłońmi o biurko.
- Mikasa na ciebie nie leci. - Lara przerwała jego jeszcze nie rozpoczętą przemowę.
- Ona mnie ubóstwia. - zaprzeczył chłopak. - Po prostu jest nieśmiała. Ale widzę jak na mnie patrzy, i wiem że wkrótce zbierze się na odwagę i zaprosi mnie...
- Jest na śmierć zabujana w Erenie. Jesteś ślepy? Świata nie widzi poza naszym Tytanem.
- Ten idiota na nią nie zasługuje!
- Też tak uważam. - przytaknęła. - Wiesz, ja tam życzę ci udanego związku z Mikasą, domku z czerwonej cegły, dwójki dzieci i psa. Ale weź pod uwagę że masz piętnaście lat, i jakby nie było, żyjemy w świecie w którym możemy zginąć w każdej chwili. Lepiej nie myśleć za daleko w przyszłość, skoro możesz nie dożyć jutra.
- Niby racja. - wzruszył ramionami Jean. - Ale myślisz że mam u niej szanse?
- Jeżeli Eren zginie, a ona uderzy się w głowę, straci pamięć, i pierwszym co zobaczy po tym jak otworzy oczy będziesz ty, wtedy tak, masz szansę. Jakie jest prawdopodobieństwo takiego zdarzenia? - zaśmiała się. Prawda, była jedną z paru osób na świecie którym Mikasa darowałaby życie po kopnięciu Erena, i mimo że miała na nią jakiś minimalny wpływ, była przekonana co do tego że nie uda się sprawić, aby nagle polubiła Jeana. Zresztą sama nie bardzo wiedziała jak nazwać swoją relację z dziewczyną. Nie była to otwarta przyjaźń, ani jakaś tam nikła nić koleżeństwa. To było bardziej... nieme porozumienie. Miały podobne cele, umiejętności i system wartości, a mimo to nie było pomiędzy nimi widać jakiejś szczególnej więzi. Jednakże znały swoje charaktery dość dobrze, stąd też Lara wiedziała, że Jean nie jest facetem w typie Mikasy. Ale jako że nadzieja umiera ostatnia, koniowaty za nic nie zamierzał odpuścić.
- Eren to samobójczy głąb, więc pierwsza część planu daje mi jakieś szanse. - oszacował szybko chłopak. - No ale całkiem poważnie, podpytaj ją dyskretnie czy widzi jak bardzo jestem zajebisty.
- Spróbuję. - zgodziła się, wiedząc że ten plan nie ma szansy na powodzenie. - W sumie kilka dni temu Rainer prosił mnie też żebym zorientowała się czy podoba się Chriście, więc dwie pieczenie na jednym ogniu, no nie? Coś wymyślę. Daj mi tydzień.
- Nawet dwa.
- Jakiś ty łaskawy. - westchnęła, patrząc na wyczyszczoną już tablicę. Potem szybko zgarnęłaś swoją torbę i z uśmiechem popatrzyła na przyjaciela. - Masz ochotę na odwiedziny u dowództwa, koniowaty?
- Przestań mówić do mnie "koniowaty". - warknął Kirschtein, wstając i zbierając z podłogi porzucony notatnik.
- To jak mam mówić? Ogierze?
- "Jean", do kurwy nędzy! Po prostu "Jean"!
- Jeaneczek? - zapytała, naśladując głos mamy swojego kolegi.
- Nie było tematu, zostańmy przy ''koniowatym". - zrezygnował chłopak.
- Wiesz koniowaty, co do tego "Jeaneczka". - zaczęłaś mówić, gdy wyszliście z sali. - Mówiłam wam wczoraj, że jestem sierotą, no nie? Wiem że matka cię wkurwia, szczególnie w tym wieku, ale weź trochę uszanuj to jak o ciebie dba. Ja mojej nigdy nie miałam okazji poznać.
- Jak nie?
- Zmarła przy porodzie. To dość częste, a już miała komplikacje po pierwszym.
W odpowiedzi chłopak burknął coś niezrozumiałego, i splótł ręce na klatce piersiowej. Resztę drogi szedł z naburmuszoną miną, która nadawała mu iście koński wygląd. Co prawda Lara znała swoją mamę jedynie z mętnych historii Erwina, oraz z kilku rodzinnych portretów, ale i tak czuła się w jakiś sposób winna jej śmierci. Podobno rodzice planowali dwójkę dzieci, co i tak było wyjątkową głupotą po tym jak ciężki był pierwszy poród. W dodatku matka Smithów była z wykształcenia chirurgiem, więc tym bardziej powinna zdawać sobie sprawę z zagrożenia.
Może niewłaściwie oceniła sytuację, może wiedziała że umrze. W każdym razie, o ile Erwin trochę "nacieszył się" rodzicami, to Lara została osierocona tak szybko że nigdy nie doświadczyła w pełni posiadania ich. Nigdy nie miała matki albo jakiejkolwiek innej kobiety mogącej ją zastąpić, a o ojcu, zmarłym gdy kończyła cztery lata, miała kilka mglistych wspomnień.
Potem był co prawda Erwin, ale nigdy nie miała z nim relacji jak z ojcem. Różnica wieku pomiędzy nimi była na tyle duża, by mógł się nią zajmować, ale jednocześnie wystarczająco mała żeby ich relacja była bardziej koleżeńska.
Natomiast Franz "zajmujący" się dziewczyną odkąd skończyła dziesięć lat próbował poczęstować ją trawką za każdym razem gdy płakała, a gdy skończyła trzynaście uznał ją na za tyle dorosłą żeby razem z nim piła w barach. Możliwe że próbował się nią jakoś zaopiekować, a w jego mniemaniu i środowisku te zachowanie były tego dowodem, ale tak czy inaczej był zbyt roztrzepanym i niestabilnym psychicznie opiekunem by uznawać go za zastępstwo rodzica.
Ciekawe jak to byłoby mieć mamę i tatę. Kogoś kto się o ciebie troszczy ze względu na to że cię chciał, a nie dlatego że po prostu nie miał wyboru. Mieć kogoś kto zakłada ci czapkę i zmusza do kolejnej dokładki. Czasami Lara czuła jakiś rodzaj tęsknoty do życia w rodzinie, ale jednocześnie wiedziała że za nic nie odnalazłaby się w takiej przesłodzonej rzeczywistości, gdzie nawet najstarsze dziecko w rodzinie nie umie posługiwać się glockiem.
Do tego takie życie zupełnie nie przystosowywuje do wojska, co innego slumsy w Stohess i podziemie. Dzięki dekadzie spędzonej z Franzem można było w znacznym stopniu znieczulić się na śmierć.
- Powinienem zapukać? - zapytał Jean, przerywając egzystencjalne rozmyślenia Lary, w momencie kiedy dotarli pod gabinet Erwina.
- Po co? - parsknęła, otwierając drzwi na oścież. - Cześć Erwin.
- Cześć Lara. - odpowiedział generał, patrząc na siostrę z tak nieopisanym cierpieniem w błękitnych oczach, jakby właśnie obdzierano go ze skóry. Jednak przyczyna jego stanu była zupełnie inna. Otóż obok jego biurka stała Hanji, razem z tym podpułkownikiem łażącym za nią krok w krok. Kobieta gadała jak najęta.
- Ja mówię poważnie Erwin, przemyśl to. Może i Tytani nie mają jelit, ale co jeśli mają macicę? To trzeba sprawdzić. - mówiła, gestykulując jak szalona. - Gdyby mieli jajniki można byłoby można je pobrać i spróbować w jakiś sposób sztucznie zapłodnić, myślisz że to możliwe?
- Gdyby Tytani byli płodni, musieliby miesiączkować jak ludzie. - wtrąciła się Lara, od razu odnajdując się w dyskusji. - Nie mają jak, więc nawet jeśli mieliby macice, to niefunkcjonujące albo pozbawione jajowodów i jajników... czyli też niefunkcjonujące.
- O, przyszłaś do nas! - pisnęła Zoe, nie tracąc entuzjazmu co do swojej teorii. - A to kto? - dodała chłodniejszym tonem, wbijając spojrzenie w salutującego Jeana.
- A właśnie, chciałam wam go przedstawić już wczoraj, ale się nie złożyło. - zaczęła objaśniać dziewczyna. - To mój najlepszy przyjaciel, Jean Kirschtein. Jest osobą której możemy ufać w więcej niż stu procentach, a podczas obrony Trostu cały czas walczyliśmy ramię w ramię. Jest niezwykle utalentowany w manewrach przestrzennych i umie trafnie oraz szybko ocenić sytuację i podjąć adekwatną decyzję. Niestety przez okropny charakter słabo radzi sobie z pracą w zespole. Dzisiaj przyprowadziłam go żeby pomógł z mapami, bo jest też utalentowanym rysownikiem. No a z mordy wygląda jak koń.
- Twarz kojarzę. - przyznał Erwin. - Ale w życiu nie pomyślałbym, żeby przyrównać ją do końskiego pyska.
- No bo teraz salutuje. Ale czasami jak próbuje komuś zaimponować albo...
- Ale to wcale nie jest istotne! - przerwała Hanji. - Najważniejsze jest to, że umie rysować! Może zamieniłbyś Moblita na jeden dzień, co? - zapytała Jeana. ruchem głowy wskazując na podpułkownika. - Ktoś musi dokumentować eksperymenty związane z Tytanami, a Berner potrzebuje odpoczynku.
- Rozkaz, pani pułkownik! - odpowiedział Jean, nieco za głośno. Natomiast stojący za Hanji Moblit spojrzał na chłopaka z taką wdzięcznością, z jaką umierająca z pragnienia osoba mogłaby spojrzeć na kubek wody. Lara widziała wczoraj kilka notatników podpułkownika, kiedy ten poinformował ją że dwa stukartkowe, pełne rysunków bruliony pochodzą z zaledwie czterech dni badań nad Tytanami. W sumie cud, że ręka mu jeszcze nie odpadła.
- A, zapomniałabym. Notatki. - odezwała się Lara, wyciągając z torby dwa pliki kartek. Jeden położyła na biurku generała, a drugi dała Zoe. Pułkownik szybko przejrzała zapisane na nich zwroty.
- Ej! - rzuciła urażona w pewnym momencie, stukając palcem w papier. - Dlaczego tutaj jest przetłumaczone "jebnięta czterooka"?
- Kapitan bardzo nalegał. - parsknęła śmiechem Lara. - O ciebie chodzi?
- Nieistotne! - krzyknęła Hanji. - Idziemy, poznasz Beana i Sawenego! A ty zrób sobie wolne, Moblit! - krzyknęła na odchodne, łapiąc biednego Jeana za rękę i wychodząc razem z nim z pokoju. Chwilę później podpułkownik z uśmiechem na twarzy również opuścił gabinet Erwina. Gdy tylko drzwi zatrzasnęły się za jego plecami, generał wydał z siebie westchnienie ulgi.
- Myślałem że nie przestanie. - stwierdził, kręcąc głową. - Za każdym razem gdy złapiemy jakiegoś Tytana, zachowuje się co najmniej tak, jakby miała go poślubić.
- Może jest tytanoseksualna. Daj jej pozostać sobą. - Lara z gracją opadła na kanapę.
- Gdyby połowa naszego oddziału co chwilę nie powstrzymywała jej od "bycia sobą", Hanji zginęłaby więcej niż dwadzieścia razy.
- Aż tak źle?
- A nawet gorzej. - stwierdził Erwin, biorąc do ręki notatki i powoli je przeglądając. - Powiedz, w jakim stopniu Levi przeprowadził tę lekcję?
- W stopniu znacznym.
- A czy wyjaśnił, jak zwrot "Umyj okna, bachorze" ma się przydać podczas wyprawy za mury?
- Nie. Ale spytaj go, bo w sumie też mnie to ciekawi. - odparła, układając się na kanapie do góry nogami, tak, że nogi miała zgięte w kolanach na szczycie oparcia, plecami leżała na siedzisku, a głowa i ręce zwisały jej bezwładnie nad podłogą.
- Erwin.
- Tak?
- Do góry nogami twoje brwi wyglądają jak wąsy piekarza z szóstej ulicy w Stohess. - stwierdziła.
- Czego ty chcesz od moich brwi? - jęknął zrezygnowany dowódca.
- Żeby przestały wyglądać jak wąsy piekarza z szóstej ulicy w Stohess. - powiedziała najpoważniej jak tylko potrafiła. Jednak nie bardzo się to udało, ponieważ zaraz po wypowiedzeniu tego zdania wybuchnęła niepochamowanym śmiechem.
- Wiesz. - zaczęła mówić, gdy już się opanowała. - Czasami to myślę, że z naszej dwójki to ty zgarnąłeś najlepsze cechy z puli genetycznej. Wzrost, inteligencję, włosy, oczy, no wszystko. I wtedy los stwierdził: "Ej, ten koleś jest zbyt idealny. Dajmy mu okropne brwi."
Lara bez wątpienia mówiła prawdę. Mimo że dziewczyna naprawdę nie wyglądała źle, w porównaniu do Erwina zawsze czuła się jakby... przygaszona? Tak samo jak brat miała blond włosy i niebieskie oczy, ale o ile u niego te kolory były niesamowicie czyste to u niej zdawały się jakieś takie mdłe. Pamiętała że kiedyś miała lekko falowane niemal złote włosy, ale z wiekiem zaczęły się bardziej puszyć i pojawiły się w nich odcienie szarości i brudnego blondu, przez co wiecznie wyglądały na przybrudzone. Tak samo oczy, mimo że pozornie niebieskie, czasami zdawały się bardziej mętnie szare, i nigdy nie miały takiego pięknego wyraźnego odcienia błękitu.
- Myślisz że to jest zabawne? - parsknął Erwin, wstając od biurka. Zanim Lara się zorientowała podszedł do kanapy i złapał ją za kostkę, po czym podniósł tak, że jej głowa dyndała dziesięć centymetrów nad ziemią. - A mnie śmieszy to.
- Erwin puszczaj mnie, bo nie ręczę za siebie. - burknęła, splatając ręce na piersi, co w obecnej sytuacji musiało wyglądać naprawdę komicznie.
- Ale co takiego możesz mi zrobić? - zapytał jej brat, a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Kiedyś uśmiechał się zdecydowanie częściej...
- Mogę przetłumaczyć ci jakiś ważny zwrot na "kocham cię". - zaszantażowała go dziewczyna. - A reszcie oddziału podam poprawne tłumaczenie, i będą się zastanawiali dlaczego ciągle wyznajesz im miłość, kiedy oni tylko pytają cię o drogę.
- A jak jest "kocham cię"?
- Nie przyda ci się, nie masz dziewczyny.
- To był cios poniżej pasa, wiesz? - mruknął generał, ale mimo oburzenia odłożył siostrę z powrotem na kanapę, na której usiadła już normalnie, a Erwin przysiadł obok.
- Mów co chcesz, brat. - oznajmiła Lara, zakładając nogę na nogę. - Ale do końca życia będę uważała, że to ty powinieneś wtedy podbić do Marie, a nie odstępować ją Nilowi.
- Lara... - westchnął, masując skronie.
- Co Lara? Jakoś pogodziłbyś może związek z karierą. To był błąd i ci tego nie wybaczę. Przez ciebie nigdy nie będę ciocią.
- Możesz przestać? Przecież tyle razy o tym rozmawialiśmy. I tak już fatalnie się czuję z tym, że okłamuję wszystkich naokoło tą gadką o honorze i poświęceniu serc, kiedy zależy mi tylko na tym, żeby udowodnić że ojciec miał rację. Nie dokładaj mi do tego jeszcze konieczności posiadania żony i dzieci, dobra?
Cóż, gdyby kadetka była w tej samej sytuacji jakieś cztery lata temu, i wyżalałby jej się jakiś przypadkowy człowiek, klepnęłaby go w plecy i kazała przestać użalać się nad sobą. Ale, kurde, to był jej brat. Nie wypadało go potraktować w ten sposób. Poza tym sama uważała jego "karierę" za niezwykle ważną, jednak w odmienny sposób. Erwin robił wszystko tylko w jednym celu: żeby pewnego dnia wykrzyczeć, że ojciec miał rację, że zginął jako bohater. Lara natomiast uważała, że tata i tak nie żyje, i na pewno nie chciałby żeby jego dzieci oddały życie za jakieś tam przekonania. Jej po wstąpieniu do Zwiadowców, zależało bardziej na przetrwaniu ludzkości jako większości, a także życiu brata i paru bliższych znajomych. I mimo, że cele rodzeństwa tak znacznie się różniły, oba sprowadzały się do dotarcia do piwnicy Jeagerów. A tylko Erwin był w stanie wszystkich tam doprowadzić.
- Erwin, nie przesadzaj. - przeciągnęła się, wstając. - Jesteś skurwysynem, to fakt. Ale i tak jesteś moim bratem, i będę za tobą podążała do grobowej deski, chłopie. Bo nie ważne, jaki ty masz w tym interes, ale wszyscy tutaj walczymy z Tytanami, a twoje rozkazy są w stanie zapewnić nam zwycięstwo.
- Wszyscy oddają życia, myśląc że poświęciłem ich dla dobra ludzkości. A ja poświęciłem żołnierzy dla własnych marzeń. Chyba zapłacę za to w Piekle, jak sądzisz?
- Piekło to najprawdopodobniej tylko wymysł mający na celu zastraszyć ludzi na tyle, żeby nie uprawiali seksu przed ślubem i dawali pieniążki na tacę. A jeśli istnieje, to wybitni grzesznicy dostają tam funkcje książęce, więc jesteś ustawiony.
- Chciałbym, żeby tak było. - stwierdził, wstając i targając siostrze włosy. Przez chwilę przyglądał się jej, marszcząc czoło. - Nie mogę patrzeć na ten siniec. Cenię Levia, a zachował się jak ostatni palant. Powiedz mi, po co ci te treningi walki wręcz? Kompletnie ci się nie przydadzą.
- Zawsze myślałam, że jestem dobra w bijatykach. - uśmiechnęła się dziewczyna rozkładając ręce. - Najlepsza w całym sto czwartym korpusie. A tutaj taka akcja. A jak się uczyć to od najlepszych, co nie? Sam mi to mówiłeś.
- Ale mówiłem to kiedy miałem trzynaście lat i Sam uczył mnie grać w piłkę. I nie ma to najmniejszego związku z obecną sytuacją.
- Jak nie ma jak...
- Koniec tematu Lara. - przerwał Erwin, wracając za swoje biurko. - Słuchaj, jutro, o piętnastej Odział Specjalny z Levim wyrusza za Mur. A ty jedziesz razem z nimi. Bardzo zależało mi na tym, żeby wam towarzyszyć, ale mam zaplanowaną wizytę generała Pyxisa i Zackly'ego, i w żaden sposób nie byłem w stanie jej przesunąć. - dodał z irytacją.
- Ale czy oddział nie miał przypadkiem pilnować Erena? - zapytała dziewczyna.
- Owszem, miał. Ale Jeagera może jeden dzień przypilnować Miche i inni weterani.
- Przed chwilą powiedziałeś że Zackly tutaj będzie. A przecież to on dał Erena Zwiadowcom pod żelaznymi warunkami. Nie możemy ryzykować utraty takiej broni jaką jest Eren, tylko po to żebyś był o mnie spokojny za murem. - oznajmiła spokojnie.
- Więc... może Eren pojechałby z wami... - zaczął generał.
- Odbiło ci, Erwin. Nie weźmiemy go ze sobą. Nie panuje nad mocami, działa jak przynęta na wszystkich tytanów w promieniu stu kilometrów, nie jesteśmy nawet pewni co do tego, pod wpływem jakiego czynnika się zmienia. - wyliczała na palcach. - No i przede wszystkim nie możemy pozwolić sobie na ryzyko jego utraty. Wykluczone. - zdecydowanie pokręciła głową. - Rozumiem, że się o mnie martwisz. Ale jesteś dowódcą. Musisz podejmować racjonalne decyzje odpowiednie dla większości.
- Dla większości i dla ciebie. Jesteś osobą, którą traktuję nie tylko przez pryzmat pokrewieństwa, ale przez to, że zapowiadasz się na naprawdę obiecującego żołnierza.
- Ta, jasne. - westchnęła Lara, przymykając oczy i dociskając dłoń do czoła. - Wiesz co? Pójdźmy na kompromis. Pojadę z Petrą, Eldem i Oluo. W czwórkę poradzimy sobie z bezpośrednim zagrożeniem, a jednocześnie Tytani nie powinni wyczuć tak małej grupy ludzi.
- Petra, Eld i Levi. - zaproponował po chwili milczenia jej brat. Dziewczyna już miała zaproponować nieco inny układ, dzięki któremu nie zostałaby złamana umowa z Zacklym. Ale patrząc teraz na Erwina, już wiedziała, że nie ma w tej dyskusji nawet cienia szansy na zwycięstwo. Smith był uparty jak osioł, i mimo że nigdy nie podnosił na nią głosu ani w żaden sposób nie wykłócał się o swoje racje, przeważnie stawiał na swoim.
- Jadę z całym odziałem. - usłyszała nagle głos za swoimi plecami. I mimo, iż niemal od razu zidentyfikowała właściciela głosu jako kapitana Levia, chciała się jeszcze upewnić w swoim przekonaniu. W tym celu większość osób odwróciłaby się żeby zobaczyć kto właśnie wszedł do pokoju, ale z Lary jeszcze nie wyszły przyzwyczajenia nabyte podczas lat spędzonych w Gnieździe. Dlatego nie spojrzała za siebie, a w znajdujące się naprzeciw drzwi okno. Tak jak się spodziewała, niewyraźnie odbijał się w nim niewysoki brunet, niosący opartą na prawym ramieniu sporą drewnianą skrzynię, którą dla równowagi podpierał dłonią. Dziewczyna odsunęła się od biurka Erwina, widząc jak kapitan podchodzi do Generała z pakunkiem.
- Eren jest obecnie naszą najcenniejszą bronią, to fakt. - kontynuował Levi, z hukiem rzucając skrzynię na biurko. - Ale udało mi się już uzyskać zgodę naczelnika na zostawienie go na jakiś czas pod nadzorem innych Zwiadowców. A kartograf, co prawda gówniany, bo gubiący się w zamku, ale może się przydać. Do ciebie, Erwin. - ostatnie zdanie przypieczętował skinieniem głowy w stronę leżącej na biurku skrzyni.
- Od kogo? - zapytał generał, podejrzliwie patrząc na sporą przesyłkę.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami kapitan. - Brak nadawcy. Ale przyszła z resztą poczty. Może bomba czy ki huj.
- Ładunek czy nie, trzeba otworzyć. - wzruszył ramionami dowódca, po czym przekręcił niewielki, niezabezpieczony kłódką szkobel i otworzył wieko. Przez chwilę wpatrywał się nie, mrużąc oczy, aż w końcu parsknął jakby urażony.
- Lara, rzuć na to okiem. - powiedział, przywołując siostrę gestem dłoni. Zgodnie z prośbą podeszła do niego, i spojrzała na skrzynię. Wieko było zamontowane tylko dla picu, a kilka centymetrów pod nim zbite w kolejną klapę deski chroniły prawdziwą zawartość. Natomiast na otwartej pokrywie widniała przybita pojedynczym gwoździem kartka o następującej treści:
"Tak naprawdę to nie do ciebie, tylko do twojej siostry, Smith. Jeżeli gdzieś tam jest, przekaż jej skrzynkę. Jeśli nie, to znaczy że nie przeżyła tej chujni w Troście, wobec czego informuję, że nie pojechała w podróż służbową, tylko na szkolenie wojskowe. Kondolencje, albo i nie."
- Od kogo to? - zapytał krótko Erwin.
- Od poprzedniego pracodawcy. - odpowiedziała. Co prawda "list" nie był nigdzie podpisany, ale krzywe, pochyłe pismo Franza znała tak samo dobrze jak kaligraficzny styl piśmienniczy brata.
- W sensie ordynatora? - dopytał generał. Tak, dokładnie. Od największego krętacza na wschód od muru Sina, który w listach do Erwina przybrał postać ordynatora szpitala w którym rzekomo miała praktyki.
- No mówię. - mruknęła tylko, stukając paznokciem w prawdziwe wieko przesyłki. Potem docisnęła do niego dłoń, opierając się nań całym swoim ciężarem. Gdy tylko cofnęła rękę, klapa odskoczyła tak, jak czynią to nakręcane klauny wyskakujące z pudełka. W środku leżały złożone w kostkę białe koszule (zarówno z krótkim jak i długim rękawem), kilka par spodni w odcieniach szarości i granatu, dwie pary skórzanych półbutów, uszyte z miękkiej tkaniny trzewiki, jakieś swetry, szalik, czapki, ciepłe skarpety i co najdziwniejsze, dwa pełne mundury z wyszytymi skrzydłami wolności. Reszty rzeczy nie widziała, ale miałaś przeczucie odnośnie tego co może tam być. Ostatecznie jedynie westchnęła, biorąc do ręki leżącą na wierzchu zgiętą na kilka razy kartkę.
"Nie oszukujmy się, nie przeżyjesz w woju na dwóch koszulach i dwóch parach spodni, w końcu się rozwalą. Kasa czysta."
Odczytała zapisany na niej tekst z mieszanymi uczuciami. Miał jakąś sprawę. Franz ewidentnie czegoś potrzebował. Tylko czekać jak pomiędzy tymi łachami znajdzie kartkę ze zleceniem. Niestety, nie mogła ich nie przyjąć. Jej jedyne ubrania były już naprawdę zniszczone i sprane, z niezliczoną ilością zaszytych rozdarć. Jakoś zawsze twierdziła że nie musi kupować nowych. Takie podejście sprawdzało się w Stohess, ale sypnęło się kiedy wzięła dwie koszule na trzyletnie szkolenie wojskowe, gdzie nie było jak kupić ubrań.
- Zalegał z kilkoma wypłatami, zanim zmieniłam branżę. - wyjaśniła szybko, widząc pytające spojrzenie brata. - Widocznie to jakaś próba rewanżu. W każdym razie, przyda się. - dodała, zatrzaskując skrzynię i podnosząc ją. Była cholernie ciężka, w związku z czym musiała trzymać ją dłońmi od dołu, i przechylić się do tyłu na tyle żeby opierała jej się o klatkę piersiową. Było to o tyle nie wygodne, że kompletnie nic nie widziała, a w dodatku miałaś wrażenie że jej kręgosłup nie wyrobi i pęknie.
- Dobra, to ja zaniosę to do kwatery i wrócę żeby... - wydusił zza skrzyni, ale zanim zdążyła dokończyć zdanie, pakunek został jej wyrwany z rąk przez Erwina, który bez większego trudu położył go na ramieniu, tak jak wcześniej zrobił to Levi.
- Ja ci to zaniosę. - stwierdził, idąc w kierunku drzwi. - Nie możesz nosić takich ciężkich rzeczy.
- Erwin, ja mam zabijać Tytanów! - zaprotestowała biegnąc za bratem, i po chwili wychodząc z nim na korytarz. - Nie możesz mnie wyręczać nawet w takich prostych czynnościach jak przenoszenie przesyłek!
- Zabronisz mi? - zapytał rozbawiony, unosząc brwi.
- Eeeee... - odpowiedziała jakże inteligentnie, nieco zbita z tropu. Zaraz jednak odzyskała swoją zwyczajną butę, i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, mierząc generała złowrogim spojrzeniem. - Oddaj paczkę albo ci ją zabiorę.
- Jak? Doskoczysz?
- Wal się Erwin. - mruknęła. Fakt, przegrała kolejną potyczkę z bratem, ale żeby nie było że się poddała bez walki, kopnęła go lekko w kolano. Tak dla zaznaczenia że nie zgadza się z poniesioną klęską.
- Nieźle. - przyznał dowódca. - Naprawdę, prawie cokolwiek poczułem.
Lara przewróciła oczami z irytacją. Mogłaby kopnąć go tak, żeby mu się to kolano wygięło w drugą stronę, ale skoro Erwin widział w nią małą słodką siostrzyczkę, to musiała grać tę rolę żeby nie wzbudzać podejrzeń.
- Serio? A ja czuję zażenowanie. Nie możesz mnie do końca życia traktować jak dzieciaka.
- Przypominam ci, że w naszym korpusie "do końca życia" może zostać zdefiniowane jako "do jutra". W obliczu śmierci nie ma miejsca na kretyńskie przepychanki i złe traktowanie.
- Erwin. Ty wyrośnięty tytaniczny knypku zza Siny. Nie wykręcaj mi się brakiem jutra. Oboje wiemy, że gdybyśmy nawet mieszkali w cholernie bezpiecznym i bogatym mieście, w świecie w którym nie istnieją Tytani, nawet gdybyśmy mieli służbę i pieprzony pałac, to i tak nosiłbyś moje rzeczy. Przyznaj się.
- Przyznaję się. - wzruszył ramionami generał, a trzymana przez niego skrzynia podskoczyła wesoło.
- No i po co kłamiesz?
- Czy ja wiem? Żeby zachować twarz surowego, wymagającego i skłonnego do poświęceń generała?
- Nie zgrywaj generała przed kimś, kto pamięta jak spaliłeś sobie brwi i połowę włosów podczas robienia grzanek. - zaśmiała się na wspomnienie swojego wówczas trzynastoletniego brata, w panice biegnącego przez kuchnię z płonącą i cuchnącą patelnią w dłoni. Był wtedy zbyt głupi, żeby pojąć, że nie da się odgrzać chleba na naoliwionej patelni, a jednocześnie na tyle inteligentny, aby wyrzucić ten mini pożar za drzwi domu, zamiast czekać aż cała kuchnia zajmie się ogniem. A mimo tych licznych wypadków, Erwin dojrzał w zadziwiająco szybkim tempie. Gdy tylko ojciec rodzeństwa zginął, dwunastoletni Smith nie tylko uruchomił wszystkie stare rodzinne znajomości, żeby nie trafili do przytułku, ale również zdołał wynegocjować odszkodowanie za śmieć taty, co w połączeniu z rodzinnymi oszczędnościami dało na tyle sporą sumę, żeby żyć godnie w sporym domu za murem Sina.
Oczywiście dwójka dzieciaków w teorii nie mogła być sama w życiu, ale na szczęście jakiś sporo starszy przyjaciel Erwina który wtedy był już pełnoletni zgodził się na chory układ, w którym w teorii zaadoptował rodzeństwo. Było to potrzebne tylko do zapisu w dokumentach, bo i tak mieszkali i żyli sami. Stworzyło to dziwną sytuację w której prawa rodzicielskie do Erwina i Lary miał praktycznie obcy nastolatek który nawet nie bywał w mieście, aż do momentu kiedy Smith był pełnoletni i mógł przejąć oficjalnie opiekę nad siostrą.
Fakt że w wieku dwunastu lat Erwin był w stanie to wszystko tak zorganizować, sprawił że w oczach Lary uchodził za jakiegoś nadczłowieka.
W dodatku Erwin był wszystkim co miała. Pełnił dla niej rolę brata, najlepszego kumpla i nauczyciela. W jej oczach przyjął postać kogoś niemożliwego do pokonania, kogoś kto wygrywał wszystkie bójki, kto zawsze umiał znaleźć wyjście z sytuacji kryzysowej. Dla młodszej siostry zawsze był widziany jako co najmniej bóg, ucieleśnienie wszystkiego co dobre. Nawet jeżeli generał korpusu Zwiadowczego miał jakieś wady, to ona ich nie dostrzegała.
****
Dziewczyna syknęła przez zaciśnięte zęby, kiedy zimne kamienne podłoże wbiło jej się w łopatki. Nie zaciskała zębów z bólu. Tego, jak i innych przydatnych nawyków nauczył ją przez lata Franz. Zaciskanie zębów podczas walki zapobiegało przygryzieniu języka, rozcięciu wargi a czasami nawet utracie zębów i wybiciu czy złamaniu szczęki. Było jednym z tych setek tysięcy malutkich czynników, które decydują o tym, kto wygra. Niestety, ten pojedynek, jak i sześć poprzednich, bezapelacyjnie wygrał kapitan. W geście bezradności Lara rozłożyła ramiona i głęboko odetchnęła.
- Ja tutaj poleżę. - powiedziała absolutnie spokojnie, niedbale machając ręką. - Popatrzę w niebo, już dawno miałam to zrobić.
- Jeżeli faktycznie byłaś najlepsza z całego sto czwartego korpusu, to cały rocznik jest porażką. - skomentował krótko kapitan, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Lara jeszcze nigdy nie spotkała kogoś, kto walczył tak dobrze jak on. Oczywiście, zwykle nie miała problemu z pokonaniem przeciwnika o wiele silniejszego, wystarczyła odpowiednia taktyka i szybkość ataków, co było jej największymi atutami. Jednak Levi był śmiercionośnym połączeniem zabójczej siły, precyzji, szybkości i nienagannej taktyki.
- Nie sądzę, żeby sto czwórka była porażką. - odpowiedziała niedbale. - Mamy Tytana, a poza tym gdybyśmy byli tak beznadziejni jak kapitan sądzi, bylibyśmy wśród wyniesionych z Trostu ciał.
- Wiele osób tak mówiło. Widziałem, jak niektórzy z nich umierają.
- Niektórzy. - powtórzyła, unosząc palec wskazujący. - A ci, którzy przeżyli, nadal walczą. To oznacza że ich przechwałki nie były czcze. Oni po prostu znają swoją wartość.
Levi patrzył na nią niewyrażającym żadnych emocji wzrokiem. Wiedziała, że nie powinna odzywać się do dowódcy w ten sposób, ale co poradzić na to, że z natury byłaś bezczelna i nauczona tego, by pyskować jak najwięcej? Fakt, konsekwencje były częste i niestety bardzo bolesne, ale nigdy nie żałowała.
- Na dziś starczy. - odezwał się po chwili Levi, nie spuszczając z niej wzroku. - Jutro jedziemy za Mur, więc nie mogę cię za bardzo poturbować. Byłoby niemiło gdybym stracił kartografa już na pierwszej wyprawie. Nie mówiąc o tym jak bardzo Erwin by się wkurwił. A skoro uważasz się za taką przydatną, pomożesz mi myć okna w skrzydle dowództwa. - oświadczył po chwili.
- Tak jest. - wzruszyła obojętnie ramionami, patrząc w stronę wspomnianej części twierdzy. - Faktycznie, przydałoby się to zrobić, bo są strasznie brudne. - dodała wstając. Zdjęła kurtkę i zaczęła otrzepywać ją z kurzu. Ledwo skończyła i zarzuciła ją z powrotem na ramiona, została mocno złapana za rękaw. Była nieco zaskoczona, widząc jak kapitan poprawia chwyt, łapiąc ją za nadgarstek przez beżowy materiał rękawa, uważnie przypatrując się jej dłoni. Mimo to nie reagowała.
- Wyprostuj palce. - polecenie padło po chwili z ust Levia. Posłusznie wykonała rozkaz. - Masz blizny na opuszkach. - stwierdził po kilku sekundach, a Lara poczułaś jak wzdłuż kręgosłupa przeszedł ją zimny dreszcz. Historia tych, teraz już niemal niewidocznych, poziomych białych kresek umiejscowionych zaraz pod płytką paznokcia zawsze przyprawiała ją o taką reakcję.
- Mam. - potwierdziła po chwili najnormalniejszym tonem jaki mogła z siebie wydusić w obecnej sytuacji.
- Na drugiej ręce też?
- Też. - przytaknęła posłusznie.
- Więc jesteś z tych, co trzymają język za zębami. - mruknął dowódca, puszczając jej nadgarstek. - W pewnym sensie dziwi mnie to, że ciągle żyjesz.
- Szczęście. - uśmiechnęła się, rozkładając ręce. - Co mogę kapitanowi więcej powiedzieć. Miałam cholerne szczęście.
- Każdy Smith zawsze poprowadzi rozgrywkę na swoją korzyść?
- Każdy który dzisiaj żyje.
- Rozumiem. - przytaknął, po czym ruszył w stronę zamku, nawet się nie oglądając. Dziewczyna szybkim krokiem poszła za nim, po chwili zrównując się z Levim. - Pokażę ci gdzie są środki do czyszczenia.
- Trzecie lewe skrzydło, drugie piętro, dwudzieste ósme drzwi od lewej strony. Tam jest składzik ze środkami do czyszczenia. Wczoraj chciałam zorientować się w układzie pomieszczeń w zamku. - wyjaśniła szybko, przygwożdżona ciężkim spojrzeniem przełożonego.
- W takim razie idź tam i weź co potrzebne. - powiedział kapitan, w momencie kiedy szli przez dziedziniec. - Pójdę po mój oddział, żeby nam pomogli. Chyba bardzo się dzisiaj nudzą. - fuknął jeszcze, patrząc na odział do zadań specjalnych, w którym trwała właśnie zażarta kłótnia na temat tego, czy gdyby Oluo wszedł do domu starości, wzięto by go za opiekuna, czy za pacjenta.
Levi spokojnie poszedł w ich stronę. Dziewczyna nie słyszała dokładnie co im powiedział, ale do jej uszu wyraźnie dotarło gromkie "Tak jest!" po czym ten słynny oddział specjalny do niej dołączył. Przez parę sekund trwała cisza, która nieszczególnie przeszkadzała Larze, ale widocznie bardzo uwierała Elda, który szturchnął ją łokciem w żebra.
- Hej, kartograf. - rzucił. - Mam się tobą zaopiekować za Murami.
- Nie, generał kazał kapitanowi się nią zająć. - poprawił go Gunther, za co oberwał dyskretnego kopa w łydkę od Petry.
- To tłumaczy dlaczego jest taki podkurwiony. - zrozumiała Lara, rozglądając się po placu. - Gdzie on właściwie jest?
- Kapitan i Eren poszli pomagać w badaniach Hanji. - wyjaśnił Eld.
- Czyli co? Odział Specjalny do Mycia Okien? To jest dokładnie to o czym marzy każdy wstępując do tego korpusu?
- Można tak powiedzieć. - potwierdziła Petra. - Nie mamy kapitana, tylko jego marną podróbkę. - dodała, z gniewem wpatrując się u Olua, którego Lara obdarzyła jednym ze swoich najbardziej niewinnych uśmiechów. Kompletnie nie znała tych ludzi, ale wiedziała że za murem może w pewnym momencie być zdana na któregoś z nich, więc nie zamierzała ich wnerwiać.
A przynajmniej nie w tym momencie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top