Rozdział 22

- Właściciel?

- Tak, dokładnie, właściciel. Wiem, jak to brzmi... - mężczyzna z westchnieniem potarł dłonią podbródek.

- Jakbyśmy byli kundlami z ulicy.

- Zrozum, chcę ci wytłumaczyć coś bardzo ważnego. Pewnie cię to zaboli, i urazi twoje wybujałe ego. Ale tak wygląda sytuacja. Nie możesz powiedzieć tego nikomu z zewnątrz, klan nigdy nie ujawnił tej informacji w obawie co do tego co mogłoby się wydarzyć. To jest sprawa między nami.

- Dlatego założyłeś tę swoją... te...

- Daruj sobie, nie przejdzie ci przez gardło. Chodzi o instytucję, która pozwoliła nam przeżyć, i utrzymuje rodzinę? Tak. Dlatego.

- Utrzymuje sruje... rodzinka cię doi. Ja nie zamierzam.

- Jak tylko chcesz. Ale nie bierz mnie za idiotę, ja wiem, że mnie wykorzystują. Ale mam zamiar zrobić wszystko, żebyśmy mogli żyć w spokoju. Żebyśmy mogli normalnie chodzić po ulicach, i mieć płytę nagrobną z nazwiskiem.

- To nie życie na które sobie zasłużyłeś! - Kenny energicznie uderzył kuflem w blat stolika. - Chciałeś wstąpić do wojska, a przez tą zgraję sukinsynów musisz siedzieć i się nimi zajmować!

- Ale ja kocham moją rodzinę, Kenny.

Było to coś, czego młody Ackermann nigdy nie rozumiał, a przynajmniej nie w stu procentach. Jak można porzucić swoje marzenia ze względu na to, że zostaje się z dwójką bachorów? Znaczy faktem jest że zdechliby bez niego, ale ciągle, czemu Keegan w tym wszystkim całkowicie zrezygnował z siebie? A przynajmniej do momentu, aż to pokolenie podrośnie na tyle żeby przetrwać...

Może zwyczajnie był lepszym człowiekiem niż Kenny.

- Wiesz, że mam zamiaru cię do niczego zmuszać, jeśli chcesz żyć na własny rachunek. - powiedział po chwili Keegan. - Ale pamiętaj, że cokolwiek się stanie możesz wrócić do mnie, do Stohess.

- Nie no kurwa, będę cię przecież odwiedzał. 

- Cieszy mnie to. Tylko pod żadnym warunkiem nie zgub obywatelstwa w Podziemiu. Jak ktoś ci je zabierze, to bez znajomego na powierzchni albo pieniędzy nie wyjdziesz. 

- Chodzę tam od dawna i nic się nie dzieje.

- Bo masz groźną twarz.

To faktycznie mogło mieć coś na rzeczy. Ludzie nabrali respektu do Kenny'ego odkąd dorósł do metra dziewięćdziesięciu i przyłożył się w końcu do ćwiczeń, a parokrotnie złamany nos zrósł mu się trochę krzywo. Jednak twarz, którą codziennie widział w lustrze, coraz bardziej przypominała tę którą źle wspominał z dzieciństwa. Może powinien zapuścić włosy...

- To masz, zawsze chciałeś. - oświadczył Keegan, zdejmując z głowy kapelusz i podając go rozmówcy. - Drzwi zawsze są dla ciebie otwarte, jak dla każdego z klanu.

- Zajebani krwiopijcy. - mruknął z zaciętą miną  mężczyzna, muskając palcami rondo kapelusza. Powinien go założyć, ale ta chwila wydawała się zbyt nieosiągalna żeby faktycznie miała miejsce. Doskonale pamiętał dzień, kiedy Keegan go kupił. Mieszkali wtedy jeszcze w wynajętej kamienicy w slumsach, a mężczyzna codziennie chodził pod sklep i patrzył przez szybę na to nakrycie głowy, na którego metce widniała horrendalna wtedy dla nich kwota. Wziął drugą pracę  żeby tylko kupić ten kapelusz, a potem przez kolejne lata co wieczór go czyścił i chował w szafie na noc.

A potem zaczął kupować masę innych kapeluszy i cylindrów noszonych na wyjścia do teatru, albo na spacery z Kennym kiedy jeszcze nie mógł pogodzić się z tym że chłopak go przerósł. Kenny doskonale pamiętał to zaskoczenie, kiedy nagle było ich stać na takie rzeczy jak opera, teatr czy płaszcze na wymiar. On jeszcze pamiętał jak widywał wieczorami Keegana liczącego przy stole każdy grosz, planując wydatki na miesiąc. Kuchel nie miała z tego okresu wyraźnych wspomnień. Była już tym pokoleniem, które miało luksus wychowania się z własnym łóżkiem i setką pluszaków czy porcelanowych lalek.

- Nie idziesz?

- Już się zbieram no. - westchnął, wstając i zakładając kapelusz. - Jak wyglądam?

- Bardzo ci pasuje.

Tego dnia Kenny spakował torbę i wyjechał z miasta, żeby szlajać się po świecie i poszukać w nim swojego miejsca. Jakoś nigdzie nie siedział za długo, zwykle sypiał w wynajętych mieszkaniach czy w pokoju gospody, ale często wracał do Stohess, w którym interesy Keegana kwitły a Kuchel studiowała w Akademii Sztuki. Jego pokój w domu przez ten cały czas pozostał nienaruszony, chociaż widać było że regularnie ktoś ścierał w nim kurze.

I tak toczyło się życie, w którym o Kennym ciągle pisały gazety a cena za jego głowę rosła, co tylko utwierdzało go w przekonaniu o tym jak jest wspaniały. I prawdopodobnie resztę swoich dni mężczyzna spędziłby w taki sposób, gdyby nie ten feralny dzień w którym wszystko runęło, nie dało się już wrócić do domu, a Kuchel i Franz zniknęli na długie lata.

A Kenny długi czas w Stohess bywał tylko nad grobem, czyszcząc jego płytę i gadając do zimnego kamienia, zupełnie tak jakby to miało cokolwiek wskórać.

- Wiesz, postanowiłem niedawno że już ja znajdę tego sukinsyna od wyroku. - gadał, zeskrobując grzbietem noża ten zielony nalot z płyty. - I go zapierdole. Jeśli to sam król to nic, jego też mogę zabić. Tak samo jak tych chujów w mundurach. Poderżnę mu gardło.

Przejechał językiem po spierzchniętych ustach. Nigdy go nie rozumiał. W całym swoim życiu, ani razu nie udało mu się pojąć tego niesamowicie pokrętnego toku myślenia. Mężczyzna był kimś, za kim instynktownie podążali ludzie. Zawsze wiedział ci zrobić. Zawsze niesamowicie spokojny i łagodny. Uśmiechający się w ten kpiący, dobroduszny sposób. Nie miał w zwyczaju wściekać się czy smucić. Cokolwiek robił, czy po raz setny wyciągał Kenny'ego z opałów, czy strzelał komuś w głowę, zawsze działał z rozwagą.

Dawał pieniądze, rozmawiał, radził, pomagał, opatrywał i kupował mu wszystko co niezbędne przez niemal całe życie. Nie protestował, gdy odchodził. W zamian za wszystko dostawał garść kpin, wyzwisk, i butne spojrzenie. Cholerną dumę. Miał krew na rękach, a kartotekę wypchaną po brzegi. Więc czemu zawsze był tak pewny swego, i dawał się wykorzystywać rodzinie bezczelnie korzystającej z jego przywilejów? Czemu zawsze tak pięknie opowiadał o świecie na zewnątrz, a mimo to nie chciał go poznać?

O co mu chodziło, gdy mówił o za wysokiej cenie wiedzy, siły i wolności?

Kenny stał tak jeszcze kilka chwil, patrząc tępym wzrokiem w płytę nagrobną. Każdy kiedyś tak skończy. Może nie na cmentarzu, ale śmierć każdego weźmie w te swoje kościste, zimne, wybrakowane łapska.

- Nie dałem sobie rady w twojej roli. Przepraszam.

***********************************************************************************************

Znużone spojrzenie Levia powoli przewędrowało od rozmawiających Erwina i Lary, którzy jechali jako pierwsi, poprzez Hanji żywo tłumaczącą coś Miche'owi, aż w końcu zatrzymało się na oddziale do zadań specjalnych. Kapitan zamykał ten osobliwy pochód, jadąc ostatni. Wybrał to miejsce w kolumnie, żeby móc w spokoju rozmawiać z Larą, bez wścibskich i dwuznacznych spojrzeń reszty Zwiadowców. Traf jednak chciał, że akurat dziś dziewczyna postanowiła pogodzić się z bratem, więc brunet został na szarym końcu sam.

Zupełnie by mu to nie przeszkadzało. Lubił prowadzący przez las szlak do dyskrytu Karanese. Mógł w spokoju odetchnąć świeżym powietrzem, i słuchać głuchego uderzania końskich kopyt o miękką glebę porośniętą krótką, soczyście zieloną trawą. Wysokie drzewa rosnące po obu stronach ścieżki dawały jedynie częściowy cień, więc gdzieniegdzie spomiędzy liści wyzierało się światło słoneczne, tworząc na ziemi niesymetryczne i nieregularne jasne plamy. Gałęzie nie były w stanie też zasłonić błękitu nieba, rozpościerającego się nad lasem. 

Dla Levia warunki były korzystne. Mógł chwilę odetchnąć, przestać myśleć, i przede wszystkim nikt nie truł mu dupy.

I nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z Petrą.

Nawet nie wiedział o czym ma niby z nią gadać. Co prawda musiała się pokłócić z Larą, i ewidentnie była w nieciekawym nastroju. Ale coś poza tym? Jakikolwiek punkt zaczepienia, żeby zacząć rozmowę? O co się pokłóciły, czyja wina, czy coś się komuś stało... absolutne nic.

Mimo niechęci kapitanowi jednak nie widziało się tracenie jednego z lepszych żołnierzy, więc po jakimś kwadransie jazdy zdecydował się wreszcie zacząć rozmowę, tylko po to by jak najszybciej mieć ją już za sobą, i dalej cieszyć się spokojem.

- Petra! - zawołał nieco podniesionym głosem. Dziewczyna odwróciła się w siodle, patrząc na niego. Ruchem głowy przywołał ją do siebie. Rudowłosa zatrzymała konia, czekając aż Levi do niej podjedzie. Kapitan celowo nieco zwolnił, czekając aż reszta oddziału się oddali. I dopiero kiedy się zrównali, obrzucił ją spojrzeniem, po czym zadał najbardziej idiotyczne pytanie jakie można zadać kobiecie. Niestety nic innego nie przychodziło mu do głowy.

- Coś się stało?

- A czemu kapitan pyta? - zaszczebiotała jakoś podejrzanie radośnie. Levi uznał w ty momencie, że wytłumaczenie typu "bo Lara mnie prosiła" jest odrobinę nie na miejscu. Wzruszył więc ramionami, decydując się na kolejną, nie powalającą na kolana wypowiedź.

- Wyglądasz na wkurzoną. - mruknął, wychylając się nieco w bok, aby upewnić się, czy Lara dalej jedzie obok Erwina.

Nie miał ochoty tego mówić, ale tak długo Lara tłumaczyła mu zasady interakcji międzyludzkich że wiedział mniej więcej jak pociągnąć rozmowę. Nie opanował jeszcze tylko tego żeby nie wyglądać przy tym tak, jakby chciał zabić rozmówcę.

- Och nie, jestem tylko troszkę zmęczona. - zapewniła, patrząc na niego wyczekująco. Kapitan prychnął pod nosem. Ścieżka nieco się zwężała, przez co uczestnicy wyprawy zasłonili mu Larę, i nie mógł odesłać Petry z powrotem do oddziału. A mógł przecież urwać rozmowę w tym momencie. Chyba w końcu odpowiedziała mu na pytanie. I gdyby nie ten wzrok, który w niego wwiercała, pewnie pokiwałby tylko głową, i więcej się nie odezwał. 

- Dlaczego? - westchnął, zdając sobie doskonale sprawę z tego, jak bardzo go to nie interesuje.

- A, bo wie kapitan, ostatnio trochę się pokłóciłam z Larą... i tak jakoś wyszło. - oświadczyła, z naciskiem na imię siostry generała.

- Zaczepiałaś ją. - poprawił Levi. 

- Można to tak ująć. 

- To więcej tego nie rób. Nie będziecie sobie wtedy sprawiać wzajemnych problemów.

- Tylko że to ona jest tutaj problemem. Zachowuje się dziwnie, poza tym zaczęła kapitana tak męczyć i chciałam tylko kazać jej przestać żeby miał pan spokój.

- Nie przeszkadza mi to co robi. - uciął dyskusję kapitan, i nieco przyśpieszył, gdy zdał sobie sprawę, jaka odległość dzieli ich od reszty żołnierzy, którzy zniknęli za pobliskim zakrętem. Nie słyszał, żeby Petra udała się za nim, ale nie przejmował się tym. Uważał, że przecież z nią porozmawiał. To, że nie umiała od razu powiedzieć o co poszło, i że bawiła się w podchody było wyłącznie jej winą.

Lubił Ral, naprawdę lubił ją jako członkinię oddziału, i cenił w roli żołnierza, lecz od jakiegoś czasu zaczęła działać mu na nerwy. Łaziła za nim więcej niż kiedyś, i ewidentnie się podlizywała. Co prawda Lara mówiła, że to przez to że podobno kapitan jej się podobał, ale przecież naprawdę wyraźnie dawał jej znać że nie jest zainteresowany, więc po co dalej podejmowała się tych dziwnych podchodów?

Z początku kolumny Lara krzyknęła do Erwina coś o jego brwiach, i tym co robił w konkretnym wieku. Hanji się zaśmiała, a Miche zaczął węszyć. To był właśnie korpus Zwiadowczy. Jedyne miejsce, w którym Levi czuł się w miarę na miejscu.

**********************************************************************************************

- Hanji, to jest cholernie idiotyczne, niebezpieczne, porąbane, i niemal bez szans na powodzenie. - oświadczyła Lara, kiedy Hanji przywiązywała do gałęzi grubą linę. Przed wyjazdem pułkownik wybłagała Erwina o możliwość założenia pułapek na Tytanów. Wedle jej słów jest możliwość że w parę dni coś się w nie złapie, a potem takiego tytana będzie można zabrać w obręb Murów kiedy już przyjadą w to miejsce z wozami. 

Na początku, zgodnie z planem miała owe pułapki zastawić sama, pod warunkiem że będzie zaraz obok miejsca postoju. Jednak biorąc pod uwagę nierozgarnięcie Hanji, Lara dla bezpieczeństwa wolała udać się tam razem z pułkownik. Nie żeby zamierzała za nią walczyć, ale warto mieć w pobliżu dodatkową parę oczu. Szczególnie kiedy jest się zaabsorbowanym tymi dziwnymi pułapkami.

- To czemu mi pomagasz? - zawołała z góry Zoe, zajęta mocowaniem się ze sznurem.

- Dam ci znać jak przegapisz Tytana w okolicy. I jebnę ci, jeśli postanowisz za jakimś polecieć.

- Więc przeciwstawiasz się nauce!

- Co? Nie o to mi chodzi!

- Dobra, opowiesz mi o czym gadasz później. - Hanji zakończyła wiązanie supła i po chwili wylądowała na gałęzi obok koleżanki. - To jak, zrobisz mi za przynętę?

- Nie. - wywróciła oczami. - Plan był taki że teraz zakładasz pułapkę, a nie że łapiesz w nią Tytana.

- Tak, tak. - pokiwała głową, klepiąc Larę w plecy. - Ale gdyby się złapał i...

- I, jak mogę wiedzieć, gdy jakimś cudem nam się uda, to co zrobisz z tym Tytanem?

- Noooo... - pułkownik potarła kark. - Weźmiemy go ze sobą?

- Hanji, ty nie masz planu. 

- Mam! Zwiążemy go... i... eeee...

- Zaciągniemy konno ponad czterdzieści kilometrów, kilka razy przerywając liny, i wbijemy z nim przez główną bramę Karanese? - dokończyła, unosząc brwi. - Ja wiele rozumiem, ale nasz korpus i tak jest w ciężkiej kondycji, poza tym taka prowokacja...

- Wiem. - jęknęła Zoe, siadając na gałęzi. - Nie możemy chociaż spróbować? Nawet ty nie chcesz mi pomóc! - spojrzała na znajomą błagalnie.

- Nie to, że nie chcę. - sprostowała, siadając obok niej. - Musisz zrozumieć, że nie mamy teraz warunków na taką akcję. Słuchaj, obiecuję, że złapiemy razem cholernego Tytana. Ale w przyszłym tygodniu, z Erenem, wozami, resztą formacji i lepszym sprzętem. Zgoda?

- No zgoda. - mruknęła, załamując ręce. - Aaaaa, i mam pytanie. Levi nie chce ze mną łapać tytanów. - wydęła urażona usta. - Ale może dałabyś radę go namówić?

- Dałabym, ale po co? - stwierdziła w zamyśleniu. - On jest uparty jak osioł, pokłócilibyśmy się przy tym.

- Ale ciebie się słucha, no nie?

- Nie to, że słucha. Raczej, czy ja wiem... zgadza się na drobne ustępstwa. To lepsze określenie. 

- Jakie ustępstwa?

- Słuchaj, Hanji cholerna Zoe, możesz pytać normalnie? Raz raz, zaraz wrócimy na postój więc powiedz co masz powiedzieć, bo widzę że bawisz się w podchody.

- Jesteś bardziej jak Erwin, niż przypuszczałam. - powiedziała z podziwem.

- My po prostu widzimy troszkę inaczej. - odparła, czujnie się rozglądając. - Ale różnimy się. Za jakiś czas to zauważysz.

- Ty się śmiejesz, a on nie. - zmarszczyła czoło. - Jesteś bardziej rozrywkowa, a tak poza tym to...

- Erwin to człowiek praktyczny. - zastanowiła się, starając się ubrać w słowa to, co tak doskonale wiedziała. - Widzi i zna ludzkie zachowania, ale nie potrafi przekuć ich na uczucia... on to widzi, i po prostu wykorzystuje do swoich celów, a przyczyna go nie interesuje go póki jest dobrze. Potrafię zadziałać tak samo, ale mam w sobie więcej ciekawości, i najpierw chcę znaleźć powód. Rozumiesz?

- W sensie że sięgasz głębiej?

- Tak jakby... - potrząsnęła głową. - Ale to nieważne. Po prostu powiedz, o co chciałaś zapytać.

- A, tak, racja. - pułkownik przeciągnęła się i ziewnęła. - Temat jest prosty. Ty i Levi.

- Ale co ja i Levi?

- No wszystko. Opowiadaj. - rozejrzała się, i popatrzyła na dziewczynę roziskrzonymi oczami. - Bo wiesz, ja liczyłam na jakiś romans, ale przekracza moje najśmielsze pragnienia! Oficjalnie jesteście już razem, czy nie?

- Nie... znaczy nie wiem. - mruknęła, poprawiając sobie włosy. - To dość skomplikowanie, narazie dobrze nam bez żadnych deklaracji. 

- Związki nie są skomplikowane!

- Są.

- Wcale nie! Całujecie się?

- No niby tak, ale...

- To jesteście parą.

- Nigdy nie miałaś chłopaka. - bardziej stwierdziła, niż zapytała.

- Nie. Tak. Pół na pół. Miałam ale nie miałam.

- Właśnie, sama widzisz nawet teraz jakie to skomplikowane, sama nie umiesz określić czy to był związek czy nie. Tak samo jak miłość. To nie jest takie... - pstryknęła palcami. - I już się zakochasz. Musi być mnóstwo sytuacji, które trzeba razem przejść, związek ma wiele etapów, jak już się zacznie. A ja i Levi nic sobie nie obiecywaliśmy, na razie to takie nie wiadomo co. 

- To kochasz go, czy nie?

- Cholera, Hanji... - podciągnęła kolano pod brodę, i oparła na nim podbródek. - Mówię, to nie jest takie proste! Znaczy, podoba mi się, lubię koło niego być i w ogóle to wszystko, ale mam wrażenie że na razie to takie, nie wiem... szczeniackie? Poza tym "miłość" to nazwa na całkowite oddanie, nie za wcześnie żeby to stwierdzić po jakiś dwóch miesiącach, co?

- Znaczy że nie?

- Nie mam pojęcia. Narazie nazwałabym to raczej zauroczeniem. - wstała i poprawiła kołnierz. - Chodź, zmywajmy się.

- Racja, wracajmy. - powiedziała pułkownik, ale nie ruszyła się z miejsca. - Ale jak chcesz wiedzieć, to w życiu nie widziałam, żeby Levi traktował kogokolwiek, tak jak traktuje ciebie. W sensie, mam wrażenie że, czy ja wiem... jakby naprawdę się starał? Coś w tym stylu.

- Myślisz?

- Rzadko, ale zdarza się. - puściła Larze oczko, i ześlizgnęła się z gałęzi. W kilka chwil później, z szaleńczym okrzykiem wzbiła się wysoko ponad czubki drzew. Po kilku sekundach Lara ruszyła za nią, pozostawiając biedną pułapkę na Tytanów na pastwę losu.

***********************************************************************************************

Eld zaczynał sobie z wolna uświadamiać, że z Levim ewidentnie jest coś nie tak, i miał niemiłe podejrzenia, że Petra tego nie dostrzega. W dodatku było już za późno, żeby spróbować odseparować ją od kapitana.

Więc zastępca dowódcy, wraz z resztą oddziału, mogli tylko modlić się o to, żeby Leviemu nie puściły nerwy. Podejmowali naturalnie próby kulturalnego rozdzielenia duetu, ale spełzały one na niczym. Mężczyźni nie mieli pojęcia, jakim cudem w wymuszonej rozmowie Petra dostrzegła coś więcej niż zwyczajną uprzejmość, ale faktem było, że tchnęło to w nią nową nadzieję.

I była ową nadzieją zaślepiona na tyle, że prawdopodobnie parada grająca na bębnach i trąbkach, idąca środkiem ulicy z wielkim banerem "KAPITAN LEVI NA CIEBIE NIE LECI" oraz  radośnie śpiewająca ową sentencję, nie przekonała by dziewczyny odnośnie braku słuszności jej odczuć.

Jak można aż tak nie zauważać sygnałów z zewnątrz?

Odkąd Lara i Hanji zniknęły żeby zastawić pułapki, Erwin zdawał się spokojny. Powiedział, że zaraz wrócą, że taki był plan, i użył jakiejś skomplikowanej terminologii na przywiązywanie sieci do drzewa.

Levi prawdopodobnie był odmiennego zdania. Z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na uchwytach mieczy chodził w tę i we w tę małej polany, na której się zatrzymali. Podchodził do krawędzi lasu, kołysał się na piętach, mrucząc coś o "pojebanej czterookiej", albo po raz któryś z rzędu sugerował Erwinowi, że może zaraz przyprowadzić dziewczyny.

Gdyby nie to, że miał rozkaz pilnować okolicy, gdy generał i Miche coś omawiali, całkiem możliwe, że wjechałby konno w ten las i nie wrócił bez Lary.

Z niewiadomych powodów, Petra uznała w tym momencie, że chodzenie za wkurwionym do granic wytrzymałości Levim i  trajkotanie mu nad głową to dobry plan. Nikt nie widział, żeby kapitan cokolwiek jej odpowiedział, ale to wcale jej nie zniechęcało. 

Tym gorzej dla dziewczyny. W pewnym momencie Eldowi zdawało się, że kapitan kazał jej się odczepić, ale nie bardzo wzięła to sobie do serca. Jakiś kwadrans później, razem z chłopakami był święcie przekonany, że Levi nie wytrzyma, i albo zwieje w ten las, albo odwinie się Petrze.

I kto wie, na którą z opcji brunet by się zdecydował, gdyby nie to, że z zupełnie przeciwnej strony polany, niż ta na której obecnie się znajdował, wypadła wpierw Hanji, a kilka sekund później Lara. I o ile ta pierwsza spokojnie skierowała się do dowództwa, to młodsza siostra Smitha najpierw z uśmiechem pokiwała kapitanowi.

Levi przez ułamek sekundy odetchnął z ulgą, nawet wykonał dłonią gest sugerujący, że chciał odmachać. Ale zanim ten moment został zarejestrowany przez umysły obserwatorów, brunet już szybkim krokiem przemierzał polanę, po czym krzyknął z takim gniewem, że jeżeli w pobliżu był jakiś Tytan, to natychmiast zwiał.

- Co wy sobie, do cholery, wyobrażacie!? 

***********************************************************************************************

Lara nie była świadoma tego, że Levi może zdenerwować się na nią do tego stopnia, żeby najpierw opieprzyć ją na oczach wszystkich, po czym zwyczajnie odejść i ignorować jej osobę resztę dnia. Nie wiedziała, czy bardziej schlebiała jej troska, z której to zachowanie wynikało, czy wkurwiło ją to że nie miała okazji wykazać się w kłótni, jako że to kapitan ciągle gadał.

Mimo tego, teraz, gdy postanowili przenocować w jednym z wielu porzuconych i opustoszałych budynków, rozłożył swoje posłanie obok niej. Miała nadzieję że z nim pogada, ale ledwo Erwin zapytał, czy jest jakiś ochotnik na pierwszą wartę, kapitan natychmiast się zgłosił, i bez zbędnych słów udał się na płaski dach.

Krótko potem reszta ułożyła się do snu, pochodnie zostały zgaszone, a w izbie zapanowała ciemność i cisza, przerywana jedynie spokojnymi, regularnymi oddechami towarzyszy. 

Właściwie jedyną rzeczą, która w całym dniu zdawała się być pozytywem, było to, że Petra była w wyśmienitym nastroju. Cóż, chociaż ona.

Przez ponad pół godziny Lara przewracała się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Zwykle nie miała z tym problemu, ale spokoju nie dawało jej to, jak dziwacznie zachował się Levi. Znaczy, miało to swoje uzasadnienie, ale też nie miał prawa drzeć się na nią za sytuację o której wiedziało dowództwo, i która nie miała żadnych negatywnych skutków. Byli na terenie Tytanów i już samo to było niebezpieczne, ale Lara też była żołnierzem i nie zamierzała trzymać się cały czas dwa metry od Levia. Im szybciej by się tego nauczył, tym lepiej dla niego. Nie zamierzała robić mu na złość, a jedynie pełniła swoją rolę w wojsku. 

Po jakimś czasie, kiedy w końcu udało jej się zapaść w pół drzemkę, z letargu wyrwał ją odgłos kroków. Leżała plecami do schodów, po jej lewej stronie było puste posłanie Levia, dalej spał Erwin, a potem był stos skrzyń odgradzający go od Hanji. Choć nic nie widziała, po odgłosach poznała, że kapitan zszedł już z warty, a na kolejną obudził jej brata. Po chwili generał podniósł się, i wolno udał na dach.

Jeszcze przez moment panowała cisza, ale w końcu usłyszała poruszenie za swoimi plecami.

- Widzę, że nie śpisz. - szepnął Levi, siadając na posłaniu.

- Nie mogę zasnąć. - mruknęła, szczelniej opatulając się kocem.

- Wkurzyłaś mnie dzisiaj.

- Wiem.

Milczenie, podczas którego kapitan odgarnął jej włosy za ucho.

- Zmartwiłem się. Nie powiedziałaś mi przed wyjazdem, że masz zamiar odłączyć się od reszty razem z Hanji.

- Nazwałeś mnie nienadająca się do niczego, zasraną gówniarą. - odpowiedziała ze spokojem. Mimo że była zadowolona z wyraźnych postępów w tym, jak Levi prowadził rozmowę i uzasadniał swoje zachowania, nie mogła dać mu milczącego przyzwolenia na powtarzanie takich zachowań.

- Poniosło mnie.

- Czy to jest taki twój pokrętny sposób na powiedzenie "przepraszam"?

- Może. - mruknął niewyraźnie.

- Rozumiem że się zmartwiłeś, ale mówiłam to Erwinowi i myślałam że wystarczy. Następnym razem powiem też tobie, ale musisz przeprosić za to jak mnie kurwa zwyzywałeś i więcej tak nie robić. - Usłyszała świst gwałtownie wciąganego powietrza.

- Przepraszam. - wymamrotał niewyraźnie Levi. 

- Staraj się tak nie robić. Rozumiem że może cię ponieść, ale staraj się nad tym pracować.

- Jasne. - fuknął.

- Coraz lepiej się z tobą gada. - stwierdziła cicho. - Idź już spać. 

Za plecami zaszurało jej przysuwane posłanie, a później kapitan położył się obok. Przeprosił, co jak na niego było wielkim wyczynem, więc Lara stwierdziła że musi tymczasowo mu wybaczyć. W końcu póki co była to tylko jedna sytuacja. 

Przewróciła się na drugi bok i wtuliła w jego klatkę piersiową.

- Kto przychodzi obudzić cię na wartę?  - zapytał szeptem, obejmując ją ramieniem.

- Hanji. - mruknęła. - Za dwie godziny.

- Powiem Guntherowi, żeby poszedł za ciebie.

- Dam radę.

- Egoistka. - prychnął. - Jestem Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości i muszę się wyspać.

- Więc będziesz musiał ruszyć swój szanowny zad na dach, albo przecierpieć godzinę bezsenności.

- To pójdę z tobą. - zadecydował po chwili.

- Super. Dobranoc.

Mruknął coś niezrozumiałego, po czym oparł policzek na jej głowie.

***********************************************************************************************

- Opowiedz coś. - poprosiła, patrząc na lśniącą taflę jeziora w oddali. Księżyc świecił tej nocy niezwykle jasno, więc widoczność była doprawdy znakomita. Nie było widać ani jednego Tytana, a powietrze było rześkie i chłodne.

- Co? - zapytał siedzący obok Levi, patrząc w rozsypane po aksamitnie czarnym nieboskłonie lśniące gwiazdy.

- Coś o sobie.

- Najpierw ty. - oświadczył. - Jak wylądowałaś na ulicy? To chyba jedyny moment życia o którym mi póki co nie paplałaś.

Przygryzła dolną wargę, i zmarszczyła czoło, przywołując to stare wspomnienie. Nie było to trudne, bo tamten wieczór zapisał się w jej pamięci niesamowicie trwale. Każde zdarzenie zostało wypalone wielkimi literami w podświadomości. Mimo to, nie wywoływało już dawnego bólu.

- Była końcówka października, miałam dziesięć lat. - powiedziała powoli. - Erwin nie zostawił mnie samej, tylko z wnuczką starej przyjaciółki naszej mamy. Taka rumiana dziewczyna ze wsi pod murem Maria, nie miała już żadnej rodziny. Mówiła gwarą i była niepiśmienna. Bardzo ją lubiłam, gdybym znała ja dłużej, byłaby dla mnie jak matka. Późnym wieczorem wracałyśmy z teatru, było już ciemno. Wróciłyśmy do domu, ja od razu pobiegłam na górę, a Diana poszła do kuchni zrobić mi coś o jedzenia. Byłam gdzieś w połowie schodów i usłyszałam z kuchni takie charczenie, a potem głuchy huk. I cisza. Pobiegłam z powrotem, i zobaczyłam, że z kuchni wypływała kałuża krwi. I wyszedł z niej jakiś Żandarm.

Przetarła sobie dłonią twarz, po czym wróciła do opowieści.

-  Nie wiem, czemu mnie nie związał, chyba bawiło go, jak uciekałam po domu. Pytał o tatę i Erwina, łapał mnie za dłoń i wyrywał paznokcie takimi kombinerkami kiedy się szarpałam. Mówiłam że nie wiem o co mu chodzi. W końcu chyba mi uwierzył, jak schowałam się w szczelinę pomiędzy regałem a ścianą. Złapał mnie i zaczął stamtąd wyszarpywać. I coś... coś mnie olśniło, że teraz mnie już zabije. Zobaczyłam że za regałem, w kurzu, leży skalpel. Wiesz, mówiłam ci, mama była chirurgiem i musiał jej kiedyś spaść z półki, bo ten regał nie miał tylnej ścianki, a nie dało go się odsunąć do samej ściany bo była listwa. Jakoś wcisnęłam tam dłoń, wzięłam skalpel i wbiłam mu go w oko. Na sekundę mnie puścił, więc uciekłam. Wybiegłam z domu, a potem mostem do dzielnicy slumsów. I to chyba tyle.

- Mówiłaś, że miałaś jakiegoś szefa. - wtrącił kapitan, co Lara przyjęła z ulgą że może nieco zmienić temat.

- Ale to później. Pół roku później, byłam w celi z jednym takim gościem. Miałam być wieszana, ale po znajomościach zabrał mnie z szafotu, jak uciekałam. Potem wcielił mnie do szajki. Nazywa się Franz, ma teraz trzydzieści sześć lat, słabość do muzyki i papierosów, rządzi całym półświatkiem ze Stohess i finansuje Poczekajkę. Ma też wpływy w innych dyskrytach, no i Podziemiu.

- Nie kojarzę go.

- Może i dobrze. - parsknęła. - Nie polubilibyśta się. Był bardziej znany jak już dołączyłeś do korpusu i wiadomości z tamtego światka ci się trochę urwały. No, ale teraz twoja kolej, opowiadaj.

- Nie ma co.

- Na pewno jest. - przysunęła się bliżej niego, i położyła mu głowę na ramieniu. - Słucham cię.

- No... miałem chyba cztery, czy pięć lat jak umarła moja mama. Krótko potem zaopiekował się mną Kenny. Kojarzysz?

- Jasne, Kenny Rozpruwacz. - przytaknęła. - Bardzo się z Franzem nie lubili, ale czasami przyłaził do nas. Co potem?

- Zostawił mnie samego siedem lat później, i po prostu... starałem się przeżyć.

- I udało ci się. 

- Nam obojgu się udało. - powiedział, głaszcząc ją po włosach. Kilka niesamowicie długich minut siedzieli w całkowitej ciszy, patrząc w gwiazdy, i napawając się swoją wzajemną bliskością, zanim Levi postanowił jakkolwiek rozwinąć swoją wypowiedź.

- Słabo pamiętam moją mamę, ale była miłą kobietą. - odezwał się w końcu. - Pamiętam jej głos, i to że pokazywała mi jak malować węglem z piecyka na ścianie. Nie lubiłem tego bo miałem całe brudne ręce od tego węgla, ale ona bardzo ładnie rysowała. Musiała mnie chować jak ktoś przychodził, ale nie chciała powiedzieć czemu więc wymyśliła że to taka zabawa jak w chowanego. Że mam się nie ruszać i siedzieć cicho, więc siedziałem. 

Lara naprawdę nie wiedziała jak może skomentować takie wyznanie, ani czy w ogóle powinna przerywać, więc tylko bardziej się do niego przytuliła żeby dać znać że ciągle słucha. Że jest przy nim.

- A Kenny kompletnie nie wiedział co ze mną zrobić. Odzywał się głównie jak mówił coś o sobie albo jak czegoś mnie uczył. Czasem mówił mi gdzie jest jedzenie i znikał na kilka dni, albo odchodził gdzieś jak wychodziliśmy z domu i wracałem sam. Miał obywatelstwo więc chodził na powierzchnię. Dlatego jak mnie zostawił myślałem że poszedł tam... gdzie pracował, chyba pracował na powierzchni. I że wróci. Po jakimś miesiącu zrozumiałem że raczej nie. Martwiłem się że umarł, zwykły sukinsyn. A ten sobie do Stohness chodził. - kapitan zamilkł na dłuższą chwilę. - Ale trzymał się dobrze?

- Widziałam go ostatni raz nieco ponad trzy lata temu, wyglądał dość zdrowo. Trudno nie przywiązać się do kogoś kto cię wychowuje, nawet jak jest sukinsynem.

- I jeśli jest szansa że jest twoim ojcem.

- Nie jesteście za nic podobni. - odparła dziewczyna, kompletnie niepewna tej teorii.

- To wiem, ale ja kompletnie wdałem się w mamę. Poza tym kto inny wziąłby do siebie dziecko prostytutki?

- To pytanie retoryczne? Jeśli nie to Franz, naprawdę w szajce jest masa takich. Ivo na przykład, opowiadałam ci o nim. Jego ojciec był jakimś szlachcicem ale matka prostytutką, poza tym jeszcze masa innych. No i dzieciaki z Poczekajki.

- Yhm. - Levi zastanowił się przez moment. - A im można coś kupić i zanieść? Albo zapłacić na utrzymanie budynku?

- Wiesz co, obcy tam raczej nic nie przynoszą. Raczej robią to kobiety które tam kiedyś mieszkały, albo dzieciaki które się tam odchowały i już podrosły. Ale gdybyś im kupił jakieś kredki albo piłkę na pewno nie byłoby żadnego problemu, ze mną cię wpuszczą, samego raczej nie. 

- To podjedziemy tam po wyprawie? Mogę wykorzystać przepustkę. 

- Jak Erwin nas puści to pojedziemy. Ale potrzebujemy dłuższej przepustki, to długa droga. - dodała, całując go w policzek. Myśl, że Levi chce jechać specjalnie pod sam mur Sina żeby tylko kupić coś tamtejszym dzieciakom wywoływała ciepło w sercu.

- To obrzydliwe i niehigieniczne.

- Wybacz. - mruknęła niepewnie. Ostatnio nie miał nic przeciwko, ale może po prostu teraz nie miał ochoty...

- Zrób to jeszcze raz.

Przewróciła oczami, niezdolna w tym momencie docenić tego jakże wyrafinowanego sarkazmu, znów próbując pocałować Levia w policzek. Ale ten niespodziewanie złapał ją za podbródek, delikatnie przekrzywiając głowę.

- Ale tym razem tak. - mruknął, całując ją delikatnie w usta, i przesuwając dłonią po jej włosach na kark, co wywołało u dziewczyny miły dreszcz.

Może jednak w tym okrutnym, przepełnionym morderstwami, śmiercią, okrucieństwem i Tytanami świecie nie jest aż tak źle?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top