Rozdział 2

- Zgaduję, że ta krew z nosa to nie na mój widok? - zakpił Jean, gdy Lara usiadła do stolika, który na stołówce zajmowali ludzie z dawnego 104 korpusu treningowego.

- No niestety, zoofilia mnie nie jara, koniowaty. - mruknęła, wycierając palcem wskazującym strużkę, która zaczynała ją już łaskotać.

- Nie wierzę, że tak cię potraktował. - pisnęła Christa, podając koleżance przez stół chusteczkę do zatamowania krwawienia. Widocznie już była świadoma tego, że dziewczyna musiałaby być naprawdę w krytycznym stanie żeby użyć rękawa by otrzeć krew.

Lekka obsesja Lary na puncie dbania nie tylko o stan ubioru, ale i każdy inny posiadany przez nią przedmiot, stanowiła już anegdotkę w towarzystwie. Dziewczyna sama często się z tego śmiała, tyle że jednocześnie miała świadomość z tego skąd owa dbałość się wzięła. Przez bardzo długi czas miała dosłownie dwa komplety ubrań które co chwilę musiała prać i zszywać tak długo jak było to możliwe, aż nić stanowiła większą część koszuli niż materiał. Co prawda było to naprawdę wiele lat temu, i o ile dawna paranoja na ten temat już jej przeszła, to nadal nie posiadała za wiele. A nawyk naprawiania zniszczonych rzeczy zamiast kupowania nowych miał pozostać z nią już na zawsze.

- Dzięki. - odpowiedziała, przytykając materiał do nosa. - Ale z tego co słyszałam, Erenowi oberwało się gorzej i nikt się nad nim nie użalał. No, z wyjątkiem ciebie, Mikasa. - dodała, widząc że dziewczyna zamierza zaprotestować.

- Ale Eren to narwany świr, w dodatku facet, i w dodatku rany mu się szybko goją. - stwierdził Conny, chlipiąc zupę z metalowej miski. - A z kobietą trzeba delikatnie, na przykład...

- Wszyscy wiemy że jedyne co zaliczyłeś to gleba na ćwiczeniach z manewrów, więc się nie wymądrzaj. Nie mogę już słuchać tego, jaki to byłeś macho w rodzinnej wiosce. - Lara w porę ucięła kolejny wywód chłopaka, dotyczący jego dawnych podbojów. Osiągnęła zamierzony efekt, ponieważ Conny spąsowiał i ucichł. - Ale w jednym się zgodzę, Eren to narwany świr.

- Ja po prostu próbuję coś zmienić! - gwałtownie zaprzeczył Jeager.

- Ale nie zrobisz tego dając się ponieść emocjom i zgrywając wielce samodzielnego. - pogroziła mu palcem. - Powinieneś mieć jakieś treningi opanowania czy co. No, ale wracając do tematu, skąd Levi ma tyle siły w takim małym ciałku? - mruknęła, odwracając zakrwawioną chustkę na czystą stronę i ponownie podkładając ją pod kapiącą z nosa krew.

- Tatko mi kiedyś mówił... - zaczęła Sasha z ustami pełnymi jedzenia. - ...że jak komuś tak bardzo leci krew z nosa, to to może nie być krew, tylko mózg.

- Przestań, ziemniaczaro! - warknął Jean. - Straszysz ją.

- Nie mózg, tylko płyn mózgowo - rdzeniowy. - sprostowała Lara. - I on jest bardziej jak woda niż jak krew.

Zanim Sasha zdążyła zaprzeczyć naukowym faktom za pomocą prawd objawionych jej przez najstarszą kobietę w rodzinnej osadzie, sytuację uratował Erwin. Pewnie szukał siostry już wcześniej, sflustrowany faktem że ciągle nie pogadali, więc postanowił wtrącić się do dyskusji kadetów kiedy tylko zauważył Larę na stołówce.

- I jak pierwszy dzień w korpusie? - zapytał, wyjątkowo jak na siebie łagodnie, gdy tylko podszedł do stołu.

- Dzięki, wspaniale, Erwin. - stwierdziła dziewczyna, odchylając głowę tak, aby spojrzeć na brata. - Czysto tu macie. Jedzenie jest dobre. No i...

- Co sobie zrobiłaś? - przerwał generał, marszcząc brwi i przykładając palce do fioletowo - zielonego sińca którego Lara nabawiła się tego dnia. Znajdujące się pod okiem obrażenie pojawiło się wkrótce po tym, jak Levi wyrżnął razem z nią o ziemię podczas walki wręcz. Dziewczyna miała to nieszczęście, że to jej twarz uderzyła w posadzkę.

- Ćwiczyliśmy walkę wręcz. - odpowiedziała niedbale.

- W naszym korpusie nie ćwiczy się walki wręcz, tylko manewry przestrzenne. Nie ma tutaj nawet wyznaczonego czasu na jakiekolwiek bójki, w obawie przed konfliktem wewnętrznym. Tylko ktoś z dowództwa mógłby podjąć decyzję o... - zawiesił na chwilę głos. - Czy pokłóciłaś się o coś z Leviem?

- Ciężkie pytanie. Czy on uznaje sarkazm za kłótnię? Albo próbę jakiejkolwiek formy komunikacji niebędącej rozkazem?

- Tak.

- Więc tak, pokłóciłam się z Leviem. - oświadczyła, mocniej dociskając do nosa przesączony krwią materiał. Fakt, tej posoki leciało naprawdę zdecydowanie za dużo, ale wciąż nie było to powodem do paniki. Bywało gorzej. Na przykład tego dnia kiedy Przystań dobitnie dała znać co sobie myśli o kradzieżach ich towarów. Pewnie tamten dzień byłby jednym z gorszych w życiu Lary, gdyby nie to późniejsze włamanie no i...

- Erwin! - krzyknęła, wstając gwałtownie. - Tak przepraszam że zapomniałam! No ale najpierw Trost, potem cała ta akcja z Tytanami no i Eren i teraz jeszcze Zwiadowcy, ale obiecuję że...

- Lara. Lara uspokój się. Głęboki oddech i idziemy do oddziału sanitarnego. Ten krwotok nie wygląda dobrze. - zignorował jej paplaninę generał.

- Ale Erwin! Tutaj wcale nie chodzi o krwotok! Chodzi o mapy. Dajcie mi jakiś papier i coś do pisania...

- Opanuj się i powiedz po kolei o co ci chodzi, dobrze? - zapytał spokojnie blondyn. Miał trochę racji, a jego opanowanie szybko przypomniało młodej kobiecie, że informacje którymi zamierza się podzielić nie należą do tych, które można wykrzyczeć bezkarnie na stołówce. A najgorsze było to, że skoro już zaczęła publicznie bredzić, to musiała zgrywać osłabioną wariatkę już do końca.

- Erwin, potrzebuję papieru i jakiegoś... czegoś co pisze... - wymamrotała przez dociśniętą do twarzy chusteczkę, po czym niemal teatralnie zatoczyła się na tyle, że upadłaby gdyby nie to że Erwin w porę ją złapał i wziął na ręce.

- Chyba nabawiłaś się wstrząsu mózgu. Innej opcji nie widzę. - stwierdził Smith zaciskając zęby, podczas gdy Lara wykorzystywała nabyte przez lata talenty aktorskie, z godnym podziwu realizmem udając zemdloną. Zgodnie z jej przewidywaniami, Erwin natychmiast skierował się do wyjścia ze stołówki, nawet słowem nie uspokajając kadetów których zostawił przy stoliku. Dopiero po opuszczeniu pomieszczenia i znacznym oddaleniu się od drzwi dziewczyna otworzyła oczy.

- Zajebiście wyszło. - oświadczyła cicho. - Weź mnie postaw.

- Coś właśnie byłaś za mało wiotka na kogoś kto stracił przytomność. - pokręcił głową generał. - Dlaczego zaczęłaś tę grę, i zmusiłaś mnie abym też wziął w niej udział?

- Słuchaj mnie teraz. Masz tutaj jakiś gabinet? Po co pytam, pisałeś że masz, to jasne że musisz mieć, jesteś generałem. - machnęła ręką. - Więc potrzebny mi papier, atrament, pióra, i to twoje dowództwo. Hanji, Miche, Levi i ktoś kto umie bardzo szybko pisać. Jak to dostanę, to wszystko wyjaśnię.

- Po co była akcja na stołówce? - zapytał ponownie Erwin.

- Potem ci wyjaśnię, powiedziałam. Daj mi to, o co proszę, a ja w tym czasie poszukam chusteczek. - dodała, gdy krew z twojego nosa zdążyła już całkowicie przesiąknąć mający ją tamować biały materiał, i zaczęła skapywać jej z podbródka.

- Najpierw idziesz do skrzydła sanitarnego.

- Tak tak, jasne. - odparła, odchodząc w kierunku kwater. - Za piętnaście minut w twoim gabinecie.

***

- Możesz zacząć gadać, po co żeśmy tu przyszli? - warknął oparty plecami o drzwi Levi, patrząc na Larę wzrokiem który niemal przewiercał na wylot. Sytuacja wymagała, jak to ujął kapitan, „odrobiny zasranej oficjalności". 

Lara natomiast uważała, że z oficjalnością to wszystko nie ma nic wspólnego, mimo że na prośbę mężczyzny grzecznie zasalutowała. Na tym kończyła się cała powaga sytuacji, jako że dziewczyna miała sińca na twarzy, z jej nosa ciągle kapała krew, a przede wszystkim pod wpływem wilgoci w powietrzu jej włosy przeszły z stadium "fajnie falowane" do "kręcono-falowane pozbawione nadzoru prawie afro przypominające pudla". Przynajmniej Levi też miał jakieś obrażenia, chociaż był to tylko zdarty do krwi czubek nosa. W dodatku sytuacja była tak absurdalna, że Lara z trudem powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem.

Panie i panowie, oto super poważny korpus zwiadowczy.

 W gabinecie generała była, prócz samego siedzącego za biurkiem Erwina, Hanji, kucająca na parapecie, stojący obok niej Miche oraz jakiś szczupły, jasnowłosy chłopak z podkładką do notowania.

- A może to ty, Levi, powiesz mi najpierw co było przyczyną bójki z moją siostrą? - zapytał stanowczo Erwin. W odpowiedzi kapitan powiódł wzrokiem od Lary do generała. Zrobił to kilkukrotnie, aż w końcu jego spojrzenie zatrzymało się na dowódcy.

- Z twoim czym? - zapytał jakby dla pewności.

- Erwin, umawialiśmy się, ty nadopiekuńcza niańko. - westchnęła dziewczyna. - Niech kapitan wybaczy, ale ostatni raz jak widziałam się z bratem, to miałam dziesięć lat i... on chyba myśli że nadal tyle mam.

- No nie przesadzaj, La... - zaczął Erwin, ale widząc w oczach siostry jeno potępienie i gniew, zaniechał dalszej kłótni. - Dobrze. Zakładam, że chcesz nam przekazać coś niezwykle istotnego, ale dlaczego nie chciałaś o tym porozmawiać najpierw ze mną?

- Z dwóch powodów. Po pierwsze, mam taki podły zwyczaj, uważam że miejsca publiczne... przeciekają i nie są zdatne do przekazywania ważnych poniekąd informacji. Drugi czynnik jest prostszy. Nie chciało mi się kilka razy powtarzać. - wyjaśniła. -Zacznijmy od początku. Podczas oczyszczaniu Trostu z ciał, razem z moim przyjacielem odnaleźliśmy zwłoki towarzysza broni. Został pozbawiony sprzętu do manewrów, i nie został on bynajmniej odgryziony przez tytanów czy zgubiony. Marco świetnie odnajdywał się w manewrach i jestem pewna, że gdyby miał broń, nie zginąłby. Co więcej, jego obrażenia, a raczej to co z niego zostało, jednoznacznie sugeruje, że sprzęt zabrany trupowi nie nadawałby się do użytku, tak więc nie było sensu go kraść.

- Myślisz więc że to ktoś kto brał udział w bitwie, umyślnie zabrał mu sprzęt? - zapytała Hanji, opierając podbródek na dłoni.

- To tylko luźna hipoteza, ale prosiłabym o wzięcie jej pod uwagę podczas ekspedycji za mury. - dodała szybko Lara. - Mam też kilka innych zastrzeżeń co do tej wyprawy... ale to później. Przechodząc do map. - blondynka zagryzła usta, starając się jakoś ubrać sytuację w takie słowa, żeby jednocześnie były wiarygodne i nie za bardzo odbiegały od rzeczywistości.

Prawda wyglądała tak, że w Stohess musiała znać każdą uliczkę miasta, każdy pub i przejścia w ściekach. Mapy znacznie ułatwiały nauczenie się tego, a po paru latach doszła do takiej wprawy w ich rysowaniu, że przejście po danym obszarze starczało by przenieść go na kartkę z niesamowitą dokładnością. Tak samo na odwrót, spojrzenie na mapę sprawiało że narysowany fragment terenu był dla niej tak realny jak gdyby żyła od lat we wskazanym miejscu. Ponad to lata spędzone na jeżdżeniu po całym ukrytym za murami terytorium ludzkości sprawiły, że praktycznie niemożliwym było żeby dziewczyna zgubiła drogę, gdziekolwiek by się nie znalazła.

Ale co do samego pochodzenia map które zamierzała omówić... przecież nie mogła powiedzieć że znalazła je w domu jakiegoś szlachcica, bo miała razem z chłopakiem obrabować tamtejszy sejf pod nieobecność właściciela. Trzeba było to jakoś łagodniej przedstawić.

- Miałam kiedyś pracę która wymagała chodzenia po wielu sklepach i mieszkaniach. - oznajmiła. - Wiesz Erwin, takie dorabianie sobie. Pomagałam przy inwentaryzacji i przenoszeniu biznesów. Kiedyś w jednym sklepie galanteryjnym znalazłam parę starych książek, a właściciel pozwolił mi je zabrać w ramach zapłaty. To były mapy, nie tylko świata wewnątrz murów, ale i tego poza nimi. Do tego kilka przypadkowych powieści i śpiewnik, wszystko spisane w dwóch językach. Tym, którego my używamy i jakimś obcym.

- Masz te książki? - zapytał gwałtownie Erwin, z ogromną determinacją w głosie.

- Nie, spaliłam je po tym jak jakimś trafem Żandarmeria zaczęła częściej do mnie zaglądać. Ale wszystko jest tutaj, skarbie. Umiem przerysować każdą mapę jaką widziałam i znam większość słów z tamtego języka. - powiedziała z nieukrywaną dumą, stukając się palcem w głowę. Levi prychnął lekceważąco, widocznie nie dając wiary tym słowom.

- Erwin, nie żebym nie wierzyła w twoją siostrę. - odezwała się Hanji. - Ale na to trzeba znaleźć potwierdzenie. Mamy mapy niewielkiej części terenów za murem Maria, i te dokładniejsze, pomiędzy Marią a Rosą. Niech to narysuje. Jeżeli będzie to jakoś zbliżone do prawdy, będzie trzeba sprawdzić resztę jej umiejętności.

- Poza tym, Żandarmeria jakoś się nami zainteresowała, odkąd mamy Erena. - dodał Miche. - Jakiś inny język, prosty do nauczenia się, bardzo by się przydał naszym żołnierzom, i uniemożliwił szpiegowanie przez Królewskich.

- Czyli nowa może się przydać jako przewodnik za murami, ta? - zapytał kapitan. - Jak uda jej się zrobić te mapy, musimy wziąć ją na nieoficjalną wyprawę rozpoznawczą, z tych na które jeździ mój odział. - stwierdził, po czym wbił w ciebie mordercze spojrzenie. - Wyjaśniając, gówniaro, chodzi mi o nie podawane do informacji publicznej...

- ...krótkie wyjazdy pana oddziału specjalnego, które wyruszają dwa razy w miesiącu na dwu-trzy dniowe rozpoznanie przed właściwą ekspedycją. Zwykle wyruszacie w miejscu usytuowanym sześćdziesiąt kilometrów na wschód od Trostu, przenosząc przez mur konie i żołnierzy windami. - dokończyła Lara. - Erwin mi pisał w listach. Czuję się zaszczycona taką propozycją, szanowny panie kapitanie.

- Erwin, czego ty jej NIE pisałeś? - zapytała Hanji oskarżycielskim tonem.

- Akurat ty nie powinnaś się tego czepiać. - odgryzł się generał. - Odkąd poinformowałem Larę o twojej obsesji na punkcie Tytanów, to w każdym liście prosiła żebym pozwolił ci na złapanie jakiegoś żywcem. Aż w końcu jak opowiedziałem o tamtym znalezionym pamiętniku, to napisała mi taką przemowę o mojej głupocie i braku człowieczeństwa, że przekonała mnie do twojego szalonego pomysłu.

Minęła może jedna setna sekundy, zanim Hanji zeskoczyła z parapetu i wpadła na Larę z godnym podziwu impetem, unosząc dziewczynę w zdecydowanie za mocnym uścisku. 

- Dziękuję ci! - pisnęła pułkownik, dociskając policzek do skundlonych włosów koleżanki, i jeszcze mocniej ją przytulając. - Jestem taka wdzięczna! Wiedziałam że ktoś zrozumie sens moich badań! W końcu im więcej wiemy o Tytanach tym skuteczniej możemy z nimi walczyć! 

- Puść ją, czterooka. Teraz ma nam narysować mapy. Nie traćmy czasu. - przerwał Levi.

- Dobra dobra. - mruknęła kobieta, stawiając dziewczynę z powrotem na ziemi. - Ale potem mi pomożesz? Pomożesz, co nie?

- Jasne. - odpowiedziała Lara, siląc się na uśmiech. Erwin pisał że pułkownik jest "nieco nierozgarnięta". Ale jak na jej oko, zarówno ona, jak i reszta Zwiadowców, była po prostu szalona. Właściwie to cały oddział był jedną wielką zbieraniną wariatów. 

- Więc. Czy mogę wreszcie prosić o kartki i coś do pisania? - zapytała po raz setny tego dnia. Tym razem jej prośba została spełniona.

***

- Co tutaj się dzieje? - zapytała Lara ziewając, i patrząc na swoich przyjaciół z dawnej sto czwórki. Dobra, na szkoleniu było normalnym że wszyscy siedzieli w jednym pokoju o trzeciej w nocy, gadając i pijąc to, co udało im się zwędzić z torby starszej koleżanki. Ale teraz, gdy wszyscy byli w oddziale Zwiadowczym, gdzie kobiety i mężczyźni mieli kwatery w osobnych skrzydłach twierdzy, dziewczyna nie potrafiła znaleźć logicznego wytłumaczenia na to, skąd w pokoju dla dziewczyn wzięli się jej znajomi. Dopiero kiedy jej wzrok padł na koślawo założone na piżamy chłopaków paski od sprzętu do manewrów przestrzennych, wszystko nabrało sensu. Wszyscy zebrali się, żeby wyjaśnić sobie zajście ze stołówki i jej nagłe zniknięcie.

Nie no, lepszego momentu sobie znaleźć nie mogli. Kilka godzin spędziła rysując mapy wyznaczonych, znanych już obszarów, a po tym jak okazało się, że jej rysunki idealnie pokrywają się z oryginałami którymi dysponowało dowództwo, naszkicowała jeszcze plan sporej połaci terenu za Marią. W tym samym czasie dyktowała jednemu kolesiowi z pułku Hanji to, co wiedziałaś o życiu jakie prowadzili ludzie przed schronieniem się za murami, chociaż były to tylko przypuszczenia z czytanych przez nią powieści. Przez to bolały ją dłonie, a gardło było niemalże zdarte. I tak miała szczęście co do tego, że Erwin w końcu niemal siłą odesłał ją do kwatery. Cała reszta miała siedzieć aż do rana, kopiując mapy i zastanawiając się jak wcisnąć w rozkład dnia lekcje języka obcego.

- Co się stało? - zapytał Jean.

- Gdzieś była? - dodał Rainer.

- Coś ci się stało? - pisnęła Christa.

- Generał zabrał cię w połowie obiadu, więc dojadłam twoją porcję. - oświadczyła jednocześnie Sasha.

- Stop. - przerwała Lara. - Nie mam siły. Po kolei. Która prycza jest moja?

- Ta górna nad Sashą, tak jak na szkoleniu. - poinformowała cię Mikasa.

- Dzięki. - podsumowała blondynka, włażąc na wyznaczone łóżko, i rzucając kurtkę na stojącą pod ścianą skórzaną torbę z jej dobytkiem. Pewnie któraś z dziewczyn to przyniosła. Kadetka była tak zmęczona, że prawie zasnęła pod prysznicem, a teraz jeszcze w kwaterze zebrała się gówniażeria żądająca odpowiedzi na swe światłe pytania. 

- Ej, no weź! Poważnie? - zapytał Jean, włażąc na pryczę przyjaciółki. Właściwie to nie było to łóżko. Tak jak na szkoleniu, "górne prycze" były właściwie małymi pięterkami, gdzie na deskach, prócz materaca i pościeli, były też szafeczki, kufer, oraz tyle wolnej przestrzeni, aby pomieścić kilku ludzi.

- Taki posrany mieliśmy dzisiaj dzień, a ty zamierzasz spać? - zapytał koniowaty przyjaciel dziewczyny, unosząc jej rękę, którą zakryła sobie oczy. - Powiedz no, czemu generał tak się tobą przejął? I po co do ciebie przyszedł?

- Erwin to mój brat. Po prostu się martwi. - mruknęłaś.

- Generał jest twoim bratem? - usłyszała gdzieś z dołu, a zaraz potem zza krawędzi pryczy wyjrzał Berthold.

- Ta... - przytaknęła. - Sporo starszym.

- Opowiadaj o nim! - zażądał Connie, wdrapując się na górę. Zaraz za nim wlazła reszta kadetów, więc Lara nie miała już za bardzo jak wykręcić się z odpowiedzi. Teraz na pewno nie daliby jej zasnąć.

- Co mam niby opowiadać? - spytała.

- No... jaki jest. Tak prywatnie. - uściśliła Christa. - No bo jako dowódcę znamy go wszyscy.

- On prywatnie jest inny dla mnie, i inny dla reszty świata. - burknęła. - No a tak, to co wam mogę opowiadać... Zawsze był najlepszy ze wszystkiego. Pierwszy w szkole, pierwszy na szkoleniu wojskowym. Ale za dużo wam o jego dzieciństwie nie opowiem, bo szacunek do dowództwa stracicie. - parsknęła śmiechem. - Mogę wam wspomnieć, że ja i Erwin jesteśmy sierotami, jest ode mnie o osiem lat starszy i praktycznie to on mnie wychował. Pochodzimy z dyskrytu Stohess, to wschodnia część muru Sina. I, niestety moi drodzy, to wszystko o czym mogę wam powiedzieć.

- Ej, jesteś beznadziejna. - oświadczyła Ymir. - Mów dalej. Jak do niego podejść, żeby móc się opierdalać na treningach, no i przeżyć za murem?

- Nijak. - odparła. - Erwin nie działa w ten sposób. Jest bardzo zasadniczy.

- Dobra, koniec tego. - zarządził Rainer. - My tutaj wypytujemy o generała, a Lara zniknęła na pół dnia razem z zafundowanym przez tego kurdupla krwotokiem z nosa. Mówię ci, jak widziałem kiedy walczycie to jeszcze sekunda a tak bym mu rąbnął... - powiedział, wykonując pięścią cios w wyimaginowanego kapitana. Niestety, wczuł się tak bardzo, że jego zaciśnięta dłoń zakończyła lot na głowie Conniego.

- Ała! - zawył chłopak, łapiąc się obiema dłońmi za bolące miejsce, i pochylając się do przodu. - Kurwa, stary, uważaj trochę! Masz w tych łapskach tyle siły, że aż mnie zamroczyło!

- Przepraszam, Connie. Nie chciałem. - wytłumaczył się blondyn.

- Ale powiedz, dlaczego cię tak długo nie było? - zapytała Sasha.

Lara wzięła głęboki oddech. Ufała tym ludziom. Ufała im w pełni i bezgranicznie. Do wczoraj. Ale teraz... Ktoś przecież musiał zdjąć Marco jego sprzęt. Z kręgu podejrzanych mogła wykluczyć tylko Sashę i Jeana, bo całą bitwę walczyła z nimi ramię w ramię, no i urzędującego obecnie w piwnicy Erena, który przecież był w formie tytana. A pozostali? Mikasa, Armin, Connie, Christa, Rainar, Ymir, Berthold... Ktoś mógł być winny. Ale po co? W jakim celu ktoś miałby zabić Marco? Nie miała pojęcia, a mimo to, postanowiła sobie, że dopóki ta sprawa nie zostanie wyjaśniona, to nie będzie zbytnio spoufalała się z ludźmi, na których nie miała oka podczas odbijania Trostu. Dlatego też nie zamierzała teraz przy wszystkich ogłaszać jak to rysowała mapy, ani też nie chciała jakoś szczególnie dzielić się z nimi swoją wiedzą o świecie za Murami. Mimo to, przecież wszyscy będą musieli chodzić na zajęcia z języka, więc chyba to mogłaby im powiedzieć. Tylko w taki sposób żeby nie wyszło na jaw, że wie o wiele więcej.

- Dobra, moi drodzy. Generalnie od jutra będę waszą nauczycielką. - zaczęła. - Znałam kiedyś gościa, który znał gościa, który znał kobietę której kuzynka psa sąsiada miała syna, który miał smykałkę do nauki. Ten chłopak miał kiedyś jakąś starą książkę, z której uczył się jakiegoś dziwnego języka, podobno używanego w niektórych dyskrytach i mniejszych wioskach 70 lat temu. No i ten koleś nauczył mnie tego języka. A dzisiaj Erwin stwierdził, że przez to, że Żandarmeria może nas śledzić, no bo posiadamy zdolnego do przemiany Erena, to taki inny język zwiadowcom bardzo by się przydał. Żeby Królewscy nie mogli nas śledzić. Więc mam uczyć nasz korpus tego języka, od jutra.

- Naprawdę? - ożywił się Armin. - A powiesz nam o tym coś więcej? Wiesz, możesz nas zacząć uczyć już teraz! No bo wiesz...

- Wiemy, że jesteś łebski, Armin. - przerwał Jean, dając koledze kuksańca w ramię. - Ale uczyć się o trzeciej w nocy? Przesada.

- Wcale nie. - fuknął Arlet. - Dziadek mi opowiadał, że kiedyś na świecie były setki języków, które po ucieczce ludzkości za mury tak się wymieszały, że właściwie nie do końca wiadomo po jakiemu my mówimy. A ty czego nas będziesz uczyła?

- A chuj wie jak on się nazywa. - ziewnęła. - Dacie wy mi w końcu święty spokój? Stara jestem, potrzebuję więcej odpoczynku od was. - stwierdziła, zakrywając oczy dłonią.

- No ale powiedz coś w tym języku! - poprosił Armin. Chłopak zachowywał się bardzo podobnie do Lary i Erwina, kiedy byli dzieciakami. Miał w sobie ten sam entuzjastyczny głód wiedzy. Może dlatego też kobieta uległa, i mimo zmęczenia skierowała na nastolatka spojrzenie przekrwionych oczu.

- Co konkretnie chcesz wiedzieć? - westchnęła.

Jednak kiedy chłopak już otwierał usta, aby zasypać ją potokiem pytań i wartych przetłumaczenia słów, otrzymał w tył głowy solidny cios od Ymir, co od razu cicho zganiła Christa.

- Oh, uspokój się, Lenz. - warknęła Ymir w stronę blondynki. - A ty się zamknij, Armin. Nie widzisz że dziewczyna zaraz nam padnie? Jak ma jutro cokolwiek zrobić w takim stanie?

- Ona ma rację. - powiedziała Mikasa, kładąc dłoń na ramieniu Arleta. - Lara jest bardzo zmęczona. Nie będzie ci teraz dawała żadnych lekcji.

- Dokładnie! - poparł Jean. - I w ogóle wszyscy powinniśmy już dawno spać. No, won, won! Chłopaki, my musimy jeszcze wrócić do naszego budynku, więc bierzcie sprzęt i lecimy! -chłopak zaczął zganiać wszystkich z pryczy przyjaciółki, gestykulując przy tym tak, jakby faktycznie miał zaraz odlecieć.

- Dzięki koniowaty. - westchnęła, wciskając głowę w poduszkę. - Armin, naprawdę nauczę cię wszystkiego czego tylko będziesz chciał, ale jak będę bardziej przytomna, dobra?

- Dobra... - mruknął nastolatek, ale po jego tonie można było wyczuć, że gdyby nie sprzeciw przyjaciół, najchętniej siedziałby tutaj do rana, wręcz błagając żeby powiedziała mu wszystko co wie.

- Dobranoc ludziska. - ziewnęła jeszcze raz, i zanim usłyszała odpowiedź, już pogrążyła się w krainie snu.

********************************************************************************************

Ludzi mieszkających w podziemiu nękało mnóstwo przypadłości, począwszy od wszechobecnych problemów z oddychaniem i wzrokiem, po prowadzący do śmierci głód i robactwo. Jednak tym, czego Levi od zawsze bał się najbardziej, była ta niezidentyfikowana choroba odbierająca władzę w nogach i prowadząca do ich infekcji i gnicia. W podziemnej dzielnicy nie było lekarzy na tyle wykształconych, by wyjaśnić to zjawisko, a jedynie plotki głosiły że to choróbsko to wynik braku światła słonecznego.

Utracenie władzy w nogach oznaczało śmierć. Dlatego Levi, choć nie do końca wierzył w te osądy medyczne, nie zamierzał ryzykować i starał się przebywać na świetle słonecznym tak długo jak tylko było to możliwe. Pierwszy raz zobaczył słońce mając czternaście lat, i jak bardzo by się przed tym nie wzbraniał, nie mógł nie zauważyć jak dobrze na niego wpływało. Po jakimś czasie jego skóra przestała być tak nienaturalnie biała, przeszedł mu też ten nigdy nie ustający katar sienny. Po roku przesiadywanie pod prowadzącymi na wolność schodami stało się jednym z niewielu promyczków smutnego życia nastolatka.

Większość wyjść na powierzchnię była niesamowicie dobrze pilnowana, ale jeśli znało się zapadliska skalne, można było przejść nimi do pewnego wyłożonego granitem korytarza. Tam, w pewnym miejscu nie więcej niż dwadzieścia schodków prowadziło na ulicę stolicy. Żandarmi nie pilnowali przejścia bezpośrednio przy nim, tylko przesiadywali w ogródku piwnym naprzeciw schodów i doskonale widzieli każdego kto próbował uciec. Chłopak przekonał się o tym gdy kilkukrotnie został pobity i zepchnięty z owych schodków za próbę ucieczki.

Pozostawało mu więc siedzieć na granicie, czasami samotnie a czasami w towarzystwie Farlana i Isabel, i wygrzewać się w promieniach wpadającego do korytarza słońca, jak robił to od pięciu lat. Ludzie których czasami stamtąd widział wydawali się odrealnionymi postaciami z jakiegoś pięknego snu, ale nigdy żaden z nich nie zszedł w dół.

Aż do dzisiaj. 

Drobna dziewczyna przeskakiwała po trzy schodki, nucąc przy tym tak fałszywie, że nastolatka aż zabolały uszy. Oto fragment świata z powierzchni, ubrany w jakąś białą letnią sukieneczkę, zupełnie beztrosko wymachujący papierową torbą z zakupami. W pierwszym odruchu Levi sięgnął po nóż. Jeśli miała jedzenie w tej torbie, nastraszy ją trochę i jej to ukradnie, uda mu się uciec nawet gdyby zaalarmowała Żandarmów.

Jednak jego przyszła - niedoszła ofiara zatrzymała się na piątym schodku, czyli troszkę za daleko żeby się na nią rzucić. 

- Hej. - zagaiła wesoło. Jedyną reakcją Levia było niechętne obrzucenie jej zirytowanym spojrzeniem. Nie wiadomo jakim cudem, ale istota będąca nieco zbyt dojrzała na nazywanie jej dzieckiem i za młoda by być kobietą uznała to za powód do ciągnięcia dyskusji.

- Słuchaj, bo mam tylko parę minut zanim mój... pracodawca się podkurwi i dostanie jednego ze swoich napadów. - oznajmiła istota. Chłopak zamrugał, próbując skojarzyć fakty. Znali się skądś? Jaki pracodawca zatrudnia dzieciaka któremu ledwo urosły szczątkowe cycki?

- Jesteś prostytutką? - zapytał niepewnie. Miał zatargi z jednym alfonsem i wolał nie ryzykować ponownego spotkania z nim.

- Nie. - fuknęła dziewczyna, widocznie bardzo urażona takim skojarzeniem. - To znaczy fakt, przyjechałam tutaj z szefem żeby robić za przynętę na jakiegoś starego zboka, ale nie dotknie mnie, uwierz, no i dostałam w gratisie sukienkę żeby wyglądać ładniej. Wiesz, żeby mieć gwarancję że na pewno za mną pójdzie. Strasznie dawno nie chodziłam w sukienkach, myślałam że za tym tęsknię, ale okazało się że już nie są dla mnie takie wygodne. Nie mają kieszeni, więc pewnie wrzucę ją potem gdzieś do kufra i raczej nigdy więcej nie ubiorę, ale jest śliczna, tylko strasznie niepraktyczna no nie?

I co on miał kurwa odpowiedzieć na ten wywód? Że faktycznie, brak kieszeni w sukienkach jest niepraktyczny i znacznie utrudnia funkcjonowanie w społeczeństwie? A przede wszystkim jakim cudem wciągnęła go w tę paplaninę na tyle, żeby w ogóle rozważał udzielenie odpowiedzi?

- Dobra ale tak do sedna szef kazał ci to dać. - kontynuowała dziewczyna, rzucając rozmówcy torbę która wylądowała na jego kolanach, okazując się przy tym dość ciężką. - I tego... powodzenia w Podziemiu co nie? Mamy nadzieję że to ci wystarczy. - rzuciła na koniec, po czym wbiegła na schodach z powrotem na górę z zaskakującą lekkością.

W torbie nie było tylko jedzenia. Fakt, była tam spora paczka bardzo dobrze wysuszonego mięsa, ale większość torby zajmowały związane sznurkiem ubrania, jakaś bluza, kamizelka, skarpetki i chyba koszula. Ponad to na dnie były buty. I to nie byle jakie, tylko jedne z tych których w Podziemiu nie uświadczysz. Były skórzane, bardzo wysokie, zapinane na solidne, metalowe klamry, na solidnym podbiciu i umacniane kawałkiem blachy na pięcie i niskim, płaskim obcasie.

Levi nie był w stanie opisać jak bardzo marzł w podziemiu przez wiele lat, i jak bardzo takie buty były mu potrzebne. Co do ubrań, mógł je kupić, ukraść albo chodzić owinięty w pieprzony koc, ale buty były towarem deficytowym w całej podziemnej dzielnicy. Jak już jakieś można było dostać, to używane, ze zdartą podeszwą i zawsze kilka rozmiarów na niego za duże.

Dlatego też teraz nie zastanawiał się nad pochodzeniem prezentu, tylko niemal natychmiast ściągnął stare rozwalające się czółenka wypchane gazetą, i przymierzył jednego z butów. Był troszkę za duży, ale dobrze usztywniał kostkę i miał miękką wkładkę chyba obszytą wełną. Jednak przy zakładaniu drugiego buta wyczuł w nim jakiś przedmiot, który po wyjęciu okazał się zwitkiem banknotów.

Z niedowierzanie, i nadal nie rozumiejąc kto i dlaczego mu to dał spojrzał w górę, na jednocześnie tak bliską i tak daleką ulicę stolicy. Światło go raziło, więc zamrugał kilka razy. Obraz przed jego oczami stał się rozmazany, czemu próbował zaradzić przecierając oczy.

Otworzył je już nie jako złodziej i morderca siedzący na marmurowej posadzce, lecz jako kapitan oddziału Zwiadowców, który przysnął w gabinecie generała, siedząc na krześle, z głową położoną na stole pomiędzy skrzyżowanymi ramionami. Gdy otrząsnął się z resztek snu, usiadł prosto, przeciągając się i patrząc na zawieszony na ścianie zegar, wskazujący godzinę szóstą rano. Potem powiódł wzrokiem po pogrążonym w półmroku pokoju. Jak widać, nie tylko on zasnął, jednak tylko jego wewnętrzny zegar obudził go o tej samej godzinie co zawsze, z dokładnością co do minuty. Hanji leżała rozwalona na niewielkiej sofie, trzymając głowę na kolanach siedzącego obok Gundera. Reszta oddziału kapitana, razem z Michem pozasypiała na fotelach i krzesłach, a Erwin spał za własnym biurkiem, w tej samej pozycji z jakiej właśnie wybudził się kapitan.

Levi wstał, dociskając dłoń do skroni, i zastanawiając się, dlaczego właściwie przyśnił mu się ten pozbawiony sensu epizod sprzed lat, ale szybko odepchnął te myśli. Teraz był kapitanem, i zamierzał kurczowo trzymać się tej tożsamości.

Podszedł do okna, i jednym porządnym szarpnięciem za linki trzymające kotary odsłonił okna, wpuszczając do pokoju oślepiające światło dopiero co nastającego dnia. Dało to efekt w postaci pomruków śpiących żołnierzy, których prześwitujące przez powieki promienie słońca powinny wkrótce obudzić.

- Erwin. - powiedział, odwracając się w stronę przyjaciela. - Erwin.

Generał odetchnął głębiej, po czym otworzył oczy, i nie podnosząc głowy spojrzał na kapitana.

- O której zasnęliśmy? - zapytał Smith.

- Ty po czwartej. Ja trochę później.

- Yhm. - mruknął dowódca, powoli wstając i zbierając z biurka rozrzucone po nim mapy i zapiski dotyczące poszczególnych ras i kultur ludzi, żyjących jeszcze przed ukryciem się za murami. Kapitan przez chwilę wpatrywał się w tę niedawno powstałą plątaninę kresek i znaków.

- Jeżeli za murami będzie potrafiła poprowadzić nas z taką dokładnością, z jaką narysowała te mapy, może się okazać niezwykle cenna. - powiedział po chwili Levi.

- Ona zawsze była bardzo zdolna. - przytaknął Erwin, wyraźnie dumny z siostry. - A co do wypraw za mury... w formacji szerokiego rozpoznania dam jej miejsce w najbezpieczniejszej części, ale kiedy wyjedzie z twoim oddziałem, a wyjechać musi, żeby potwierdzić swoje umiejętności... Levi, jesteś pewien że da sobie radę?

- Skąd mam to wiedzieć? Kompletnie jej nie znam. - wzruszył ramionami najsilniejszy żołnierz ludzkości.

- Słuchaj. Powiem w skrócie. Nie chodzi mi teraz ani o dobro ludzkości, ani naszego oddziału. Kieruję się tylko własnymi emocjami, bo zwyczajnie nie mogę stracić Lary. Dlatego proszę... gdybyś widział, że waham się z podjęciem obiektywnej decyzji, tylko dlatego że w grę wchodzi życie mojej siostry, podejmij tę decyzję za mnie. Jaka by ona nie była.

- Niech ci będzie. - odparł Levi, odchodząc od przyjaciela i kierując się w stronę drzwi. Jednak w momencie, kiedy już położył dłoń na klamce, w jego głowie zaświtało. Jeszcze raz spojrzał na robiącego porządek generała.

Oto okazało się, że Erwin Smith ma młodszą siostrę. I nagle doznał olśnienia, rozumiejąc dlaczego jej twarz wydała mu się znajoma. Przecież to ta idiotka od butów, którą widział jeden jedyny raz w życiu, a jego umysł postanowił mu o tym przypomnieć odtwarzając w jego głowie tamto zdarzenie pod postacią realistycznego snu.

W tym momencie w umyśle kapitana dwie postacie, gadatliwej dziewczyny ze stolicy i pyskatej kadetki używającej dziwnej techniki walki wręcz, połączyły się w obraz jednej i tej samej osoby. Irytującej kobiety o niesamowitej wiedzy, która w zamian za stworzenie od zera map mogących uratować życie dziesiątkom żołnierzy, zażądała jedynie aby on - Levi - trenował z nią możliwie jak najczęściej walkę wręcz, na co kapitan naturalnie się zgodził.

Westchnął, wychodząc z gabinetu i patrząc w głąb przestronnego, kamiennego korytarza. Ktoś definitywnie powinien umyć tutaj okna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top