Rozdział 60

W życiu nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Na przykład Hanji z całego serca gardziła szczypiorkiem, a mimo to rano dostała śniadanie obficie posypane tą szatańską zieleniną.

A, i w sumie to od dzieciństwa wiedziała, że nie bardzo może i chce się z kimkolwiek wiązać na stałe. Nie to, że nie lubiła bliskości, po prostu zawsze dużo bardziej niż jakimiś relacjami romantycznymi była zainteresowana nauką. A że szybko okazało się, że zawiązek wymagałby zaangażowania na które nie miała czasu, zrezygnowała z szukania sobie jakiejś bratniej duszy, zadowalając się w pełni przelotnymi, kilkudniowymi romansami.

Do tego dochodził aspekt absolutnej pewności wobec tego, że przecież nikt nigdy nie zdołałby zaakceptować jej w pełni. W końcu była zainteresowana mężczyznami, więc siłą rzeczy nie zdołałaby stworzyć ani utrzymać relacji. Nie mogła wymagać, żeby ktoś po pierwsze ją zrozumiał, a po drugie, żeby poszedł na układ w którym ona by pracowała a ON musiałby pomagać w domu. W końcu Hanji w społeczeństwie mimo wszystko pełniła rolę kobiety, a była nierozgarnięta i żyła w chaosie. Była dosłowną odwrotnością gospodyni domowej, często nawet zapominała się umyć, czyli była bez jakichkolwiek perspektyw na stały związek.

I żyła sobie ze swoim przekonaniem, póki ktoś kogo mogła uważać za bratnią duszę nie wpadł do jej życia. A konkretniej wyjechał za Mur na oklep, pomógł w operacji, uchlał się, rozwalił Erwinowi łuk brwiowy i zasnął.

Tak, jak ona nigdy nie byłaby zdolna do bycia szablonową żoną, tak on kogoś takiego kompletnie nie szukał. I chociaż zaczęli swoją znajomość jak wiele innych, zakładając że raczej po tygodniu się sobą znudzą, to jednak zostali obok siebie na dłużej.

Wtedy okazało się, że Franz w oczach pułkownik jest dosłownie idealny. Nie dość, że nie przypierdalał się do wszechobecnego bałaganu, to szybko się w nim połapał i zaczął sprzątać to co nie było istotne, do tego wydawał się szczerze zainteresowany jej dziwactwami. Słuchał ciągnących się godzinami wykładów o Tytanach, pilnował żeby jadła i chodziła spać, o czym w wirze nauki też często zdarzało jej się zapomnieć. Przy tym sam był obiektem badań, grał jej na gitarze, przynosił szkiełka i fiolki, robił pranie i grzanki.

Na początku jego jedyną wadą zdawało się nieustanne branie używek, a potem bum, i po paru tygodniach przestał ćpać. Miał wtedy gorszy okres, chodził z gorączką i musiała przy nim siedzieć całą noc, kiedy rzucał się na łóżku i wrzeszczał w poduszkę. Pewnie nadal byłby w stanie obciągnąć za kreskę koksu, ale konsekwentnie trzymał się z dala od dragów. Dobra, może fakt że przed laty zrobił jakiejś lasce dziecko i ich zostawił nie świadczył na jego korzyść. Ale Hanji w pełni wierzyła w jego wyjaśnienia, w to, że naprawdę nie widział jej na oczy od jakiejś imprezy. Poza tym zajmował się też tamtą kobietą, opłacił jej szpital i jeździł do niej dość często, starając się dogadać chociaż w kwestii dziecka.

A co do samego Lucasa, to jego istnienie zupełnie pułkownik nie przeszkadzało. Był trochę kłopotliwy, ale poza tym miał ogromny potencjał. I wbrew jej przewidywaniom, Franz nagle nie przerzucił na syna stu procent swojej uwagi, i ciągle miał troszkę czasu dla niej.

Przy tym ujawniła się jego kolejna zaleta. Miał wspaniałe podejście do dzieci. Rozmawiał z Lucasem, godzinami siedział i się z nim bawił, uczył go czytać, tłumaczył i odpowiadał na pytania, pilnował mu diety, śpiewał kołysanki i ani razu na niego nie krzyknął ani nie wykazywał irytacji nawet przy jego najdurniejszych akcjach.

To był kolejny z puzzli jego osobowości, który dopasowywał się do potrzeb Hanji, która kiedyś chciałaby mieć dziecko. Jedynym, co powstrzymywało tą decyzję, był brak partnera, i przekonanie o tym, że nawet gdyby takowego znalazła, to przecież facet nie dałby rady sam z dzieckiem w domu, gdyby ona była w pracy.

Chociaż jej relacja z Franzem nie była jeszcze w momencie, w którym w ogóle podjęliby temat potomstwa, to jego charakter był dobrym omenem na ewentualną przyszłość. I tak, Hanji, która nigdy nie miala w planach tworzyć jakiegokolwiek związku, zakochała się kompletnie bez pamięci w przyszłym księciu koronnym.

Do idealnego związku więc brakowało im tylko jednej, jedynej maleńkiej rzeczy. No, pomijając to, że prawdopodobnie zaraz ktoś zacznie szukać Franzowi narzeczonej, zostawał jeszcze jeden kłopot.

I ten temat pułkownik zamierzała podjąć właśnie dzisiaj. Nie no, to było już chyba piąte "dzisiaj mu powiem", bo poprzednio jakoś stchórzyła i stwierdziła, że chodzi jej o badania na nim. Ale tym razem będzie inaczej. Z pewnością.

Franz wrócił do pokoju skrajnie wycieńczony, po tym jak już skończył wieczorny rytułał bajek i kołysanek, ale nie powiedział że jest zbyt zmęczony żeby pogadać.

Usiadł z nią grzecznie na łóżku, gdy go poprosiła, i gdzieś wtedy znowu brakło jej odwagi.

- Wiesz co, jednak nieważne! - oświadczyła, zbywając temat śmiechem, i z zaangażowaniem gestykulując. - Pogadajmy o tobie, miałeś jakiś nowy rozszczep świadomości?

- Nic od czasu tego chujstwa.

- To wywołamy to jakoś! Możesz być skarbnicą Ackermańskiej historii, takim naczyniem na...

- Hanji. - przerwał jej. - Powiedz po prostu, o chuj chodzi.

- Wierzysz w życie po śmierci?

Nie dał się zbyć, usiadł na pościeli po turecku i złapał ją za dłonie. Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło, co było dla obojga wręcz niepokojące.

Wdech i wydech. Dasz sobie radę, Hanji.

- Słuchaj. - zaczęła mówić nieco drżącym głosem. - Wiem że my to nic w sumie nie na poważnie, znaczy ty wiesz o co mi chodzi, że my ten...

- Nie mamy jaj żeby się przyznać.

- Dokładnie, ale jakbyś chciał coś na poważnie, ja nie mówię że chcę ale troche myślę o tym, ale jak coś to ja nie zmuszam ALE JAKBYŚ CHCIAŁ to musisz coś wiedzieć.

- Zabijasz małe szczeniaczki?

- Nigdy! Po prostu... Pamiętasz jak tak dużo pytałeś o te bandaże?

- Nadal pytam.

- Nie wtrącaj mi się. To ma związek z tym... Nie będziesz się gniewał?

- Za co ja miałbym sie kurwa gniewać?

- Słuchaj mnie. To jest troche tak ale też nie do końca i nie bierz tego na poważnie jak coś ale też jakby nie do końca nie zawsze czuję się jak kobieta, heh.

Starała się mówić szybko i takim tonem, żeby w razie czego móc obrócić całą sytuację w żart. Nie patrzyla mu przy tym w oczy, wbijając spojrzenie w pościel. Kiedy wreszcie podniosła głowę, zobaczyła że jedyną reakcją Franza było pytające uniesienie brwi.

- Iiiiii? - zapytał w końcu.

- Iiiiii ten. - odpowiedziała.

- Ale poważnie, o chuj chodzi? W sensie ja nie daję o to jebania, możesz być sobie laską, albo facetem, albo nieokreślonym kurwa  ziemniaczkiem i chuj mnie obchodzi co masz w gaciach. Masz mi do powiedzenia coś kurwa jeszcze? A nie, czekaj, jedno pytanie, mówić do ciebie jak do faceta czy do laski? To sie jakoś zmienia?

- To... Nie jestem pewna. - wydukała, dogłębnie zaskoczona jego reakcją. - To sie tak kiwa, że czasami mam bardziej tak że czuję się bardzo jak dziewczyna, czasem jak facet a czasem tak zwyczajnie jak nic konkretnego. Znaczy ja wiem, że jestem kobietą, zdaję sobie z tego sprawę...

- Ciiiiichooo kurwaaaaa. - przerwał jej, po czym położył dłonie na jej policzkach. - Miłości mego życia, nie mów tak, skoro się tak nie czujesz. Dawaj mi tylko aktualnie znać jak ci jest kurwa, żebym wiedział czy mówić że jesteś piękna czy że przystojny, dobra? Jesteś fantastyczną laską, zabójczym facetem albo wspaniałym ziemniaczkiem.

Cała ta reakcja, mimo pozornego braku zaangażowania, była wbrew pozorom najlepszym, co mogło ją spotkać w tym momencie. Franz nawet jakoś szczególnie nie zdawał się przejęty, i chyba naprawdę nie interesowało go, z jaką płcią Hanji się akurat utożsamia. Ale przy tym nie wziął tego za durny żart, jak kiedyś Shadis, tylko przyjął to jako fakt i nawet miał zamiar jakoś się do tego dostosować.

Więc pułkownik, jako niesustannie mocno rozemocjonowane stworzenie, rzuciła mu się na szyję z jakąś dziwną mieszanką płaczu i śmiechu pełnego ulgi. Musiał ją uspokajać jeszcze dobre kilkanaście minut, a potem długo gadali na ten temat.

Okazało się, że Franz był dobrze obeznany w sektorze osób mających jakieś wątpliwości co do swojej płci. W Stohess miał kilka znajomych dzieciaków które wyrzucono z domu, albo same uciekły bo utożsamiały się z inną płcią. Co prawda były to osoby, które nie wachały się "pomiędzy", jak Hanji, więc ten koncept Franzowi znacznie ciężej było zrozumieć. Ale w końcu chyba zaczął coś jarzyć, chociaż nie to było najważniejsze. Nie musiał rozumieć, póki to szanował i nie uważał za urojenie.

Kiedyś będzie się trzeba temu idiocie oświadczyć.

***********************************************

Status żołnierzy przebywających na terenie zamku nie był do końca jasny.

W teorii nie dostali przepustek, więc powinni być ciągle na służbie, ale w praktyce nie bardzo było co robić. Żadnych koni do karmienia, zero miejsca do ćwiczeń na sprzęcie, papierkowa robota spadała właściwie tylko na Erwina i Hanji, bo nikt inny nie miał kompetencji, a nawet pranie robiła służba. Nie znaczyło to, że Levi zrezygnował całkowicie z przeprowadzania treningów swojego oddziału, w końcu nie mogli wypaść z formy. Musiał zebrać te irytujące dzieciaki i kazać im chociażby biegać po ogrodach. W końcu istniały ćwiczenia, które mogli wykonać w każdych warunkach. I była tylko jedna rzecz, która powstrzymywała go od budzenia kadetów o piątej rano.

Nie wiedział, że łóżka mogą być tak cholernie wygodne.

Właściwie dopiero teraz to do niego dotarło, ale nie miał w życiu okazji do spania na prawdziwym łóżku używanym w pokojach mieszkalnych. W podziemiach miał pryczę, która niewiele różniła się od łóżka które dostał potem w wojsku, a oba charakteryzowały się cholernie twardym i dziwnie pachnącym materacem, który wydawał metaliczne dźwięki sprężyn. Bywało też że sypiał po tawernach, ale nigdy nie zdobył się na wynajęcie pokoju innego niż najtańszy. Nawet w Stohess musieli spać na rozkładanej kanapie, która miała jakieś trzydzieści lat i atakowała sprężynami. 

Za to łóżka w pałacu to jakimś inny wymiar nieba. Były miękkie i wyposażone a absurdalną liczbę poduszek, a materiał poszewek wcale nie drapał ani nie śmierdział stęchlizną. W dodatku dla kogoś, kto tak jak kapitan miał czasem potrzebę odcięcia się od świata, kotary wokół były zbawieniem. Mógł spędzić resztę życia w tych aksamitach, mając serdecznie gdzieś całą ludzkość. Nie miał pojęcia ile tak leżał, przebudził się na moment bo Lara coś do niego mówiła, ale za nic nie potrafił zarejestrować co dokładnie, a potem znowu zasnął. Gdzieś tam obijała mu się o głowę mglista świadomość tego, że nie powinien w ogóle nocować w zamku, kiedy pod nim rozciągały się tak rozległe slumsy. Ale stłumił to tym, że zasłużył na takie chwile po tym gównie związanym z zamachem stanu.

Mogło to być też związane z tym, że po ostatnim wieczorze był strasznie zmęczony. Na tyle, że nie obudziłby się nawet, gdyby bardzo tego chciał. Jego ostatnią myślą przed zapadnięciem w sen było kolejne ganienie samego siebie za to, że czekał z seksem tak długo. Z drugiej strony, możliwe że gdyby zgodził się wcześniej, nie czułby się tak jak teraz, ale nie bardzo brał to pod uwagę. Myślał głównie o tym, że był pierdolonym idiotą który coś sobie najwyraźniej uroił. 

Trudno mu było uwierzyć w to, że w ogóle mógł mieć wcześniej jakiekolwiek opory. Przecież to uczucie było absolutnie wspaniałe w każdym aspekcie, a sam seks okazał się czymś dużo bardziej złożonym niż się spodziewał. Nie żeby kompletnie nie wiedział co robić, ale też nie miał dość ograniczoną wiedzę. Niczego innego nie można było oczekiwać od kogoś, kogo doświadczenie opierało się na słuchaniu wulgarnych żartów albo mimowolnym byciu świadkiem jakiś pijackich uniesień marginesu społecznego.

A tu się okazało że ma przed sobą całą dziedzinę życia do eksploracji w jakiejś kosmicznej ilości aspektów, zanim w ogóle będzie w stanie określić co mu się najbardziej podoba. W dodatku po uświadomieniu sobie, ile może mieć z tego przyjemności, która wcale nie łączy się z tym dziwnym uczuciem zezwierzęcenia, coś przeskoczyło mu w głowie. Chciał w końcu nauczyć się własnego ciała, i wprost żałował że ma w tej dziedzinie jakieś fizyczne ograniczenia. Nie było niczego, co uznawałby za jakoś obrzydliwe, nie było poczucia winy przez to, że jest taki sam jak reszta tych śmierdzących ludzi, których widział w Podziemiach. Była tylko forma przyjemnej bliskości, której po prostu dotąd nie znał, a której teraz miał zamiar jak najszybciej się nauczyć. A jak można było to zrobić inaczej, niż próbować?

Plusem było też to, że Larze najwyraźniej to odpowiadało, i powoli zaczynał rozumieć że z jego wcześniejszymi zagrywkami musiała się czuć dość podle. Dla kogoś, kto płynnie wkroczył w ten etap we wcześniejszym wieku, brak seksu w związku mógł być naprawdę wkurwiający. Osobiście, na jej miejscu nie poszedłby chyba na taki układ, ale cóż. Nie mógł poradzić nic na to, że była najcudowniejszą kobietą jaką kiedykolwiek poznał, a która jakimś kompletnie niewytłumaczalnym cudem uznała go za dobry materiał na narzeczonego.

Ale teraz to już nie miało znaczenia, bo mieli siebie, prywatną sypialnię i to cholernie wygodne łóżko. 

Możliwe, że przespałby cały dzień, gdyby nie to, że w końcu ktoś rozsunął zasłony, a jeden z promyków słońca jebnął go po oczach. Nie znaczyło to, że nie chciał wrócić do snu, więc tylko nieprzytomnie zasłonił oczy ramieniem.

- Tata powiedział, żebyś w końcu ruszył dupę. - oznajmił dziecięcy głos tuż koło jego ucha. Odpowiedział na to niezidentyfikowanym odgłosem, który mógłby zawierać cały ból tego świata.

- Wujek. - nie odpuszczał głos, a do tego Lucas zaczął szturchać go palcami po twarzy. - Wujek, wujek wujek wujek wujek!

Zaakceptowanie faktu, że ma w rodzinie dziecko które nie zna pojęcia przestrzeni prywatnej, a w dodatku nazywa go w taki sposób, mogło trochę zająć.

- Powiedz tacie, żeby się nie zesrał. - wymamrotał, przecierając oczy. - I nie nasyłał cię na mnie. A poza tym, to gdzie on jest?

- Poszedł zanieść obiad co pokoju z kratami dla wujka-dziadka.

 - Obiad? - Levi gwałtownie otworzył oczy, rozglądając się w panice. - Która jest godzina?

- Nie znam się w zegarki. Obiadowa.

Kapitan złapał dzieciaka za kołnierz, odstawił na podłogę, zdołał sięgnąć z szafki jakieś ubrania, i szarpnięciem z powrotem zasłonił kotarę.

- Zaczekaj, ubiorę się i odprowadzę cię do taty. - nie był pewien, czy Lucas i tak zaraz mu tutaj nie wlezie, więc miał jakieś dziesięć sekund żeby względnie się ubrać. Na szczęście, chłopiec grzecznie zaczekał całą minutę, na nieszczęście, był spokojny dlatego, że zdążył w tym czasie rozmontować pół budzika.

- Nie wolno. - Levi użył swojego możliwie najłagodniejszego tonu, kiedy zabierał mu z rąk jakieś powykręcane trybiki. Nie miał pojęcia jak z zamontować je z powrotem, a przy próbie zrobienia tego chyba zniszczył mechanizm, bo coś trzasnęło mu pod palcami. - Skąd ty masz śrubokręt?

- Od wujka Iva.

- Nie możesz brać wszystkiego od Iva.

- Ivo powiedział, żeby cię nie słuchać, i był pierwszy.

Odpuścił, po prostu odstawiając budzik na szafeczkę, i udając że absolutnie nic tutaj nie zaszło. A w czasie kiedy na sekundę się odwrócił, Lucas zaczął grzebać przy starannie ułożonym na skrzyni w nogach łóżka sprzęcie do manewrów. Coś zaświstało, kotwiczka wystrzeliła w sufit, a reszta spiętego paskiem sprzętu została podciągniętą na lince pod samo kilkumetrowe sklepienie. Na podłogę posypał się tynk.

Dobra, jeszcze nie było najgorzej, na pewno mieli tutaj jakąś drabinę albo coś. Oby tylko nie odpadła większa część sufitu, chyba były na nim jakieś malunki które musiały zająć artyście masę czasu.

Ale przede wszystkim, trzeba było jakoś zabezpieczyć Lucasa, żeby nie zrobił sobie więcej krzywdy.

- Siedź tutaj. - rozkazał Levi, sadzając chłopca na brzegu łóżka. Chyba zrozumiał, bo pokiwał głową. Trzeba było zawołać kogoś i poprosić o drabinę, ale najpierw zamieść z podłogi ten tynk... Oczywiście umysł kapitana nie bardzo rejestrował fakt, że w zamku wszystkim zajmuje się służba, i to do tego stopnia, że w całej komnacie nie było żadnej szufelki ani miotły. Jak niby ci ludzie żyją? Jak im się coś wyleje to czekają na pokojówkę, zamiast od razu to zetrzeć? 

- Ooooo, pani przyniosła ci herbatkę? - jeszcze zanim wybrzmiało ostatnie słowo, Levi porzucił przeglądanie szafy w poszukiwaniu jakiejkolwiek zmiotki, ruszając w kierunku Lucasa. Faktycznie, na stoliku była taca z imbrykiem i filiżanką, którą chuj wie kto jak i kiedy tu wniósł, a znad porcelany unosiła się para. 

- Nie wolno! - krzyknął kapitan, gwałtownie unosząc pod pachy dzieciaka akurat w momencie, kiedy złapał za brzeg tacki i za mocno ją szarpnął, a imbryk, zamiast uderzyć w jego głowę i oblać chłopca wrzątkiem, rozprysnął się na podłodze na milion kawałków. Przy okazji resztki herbaty poparzyły Levia w bosą stopę.

- Kurwa, ty zasrany... - syknął przez zęby, podskakując na jednej nodze. 

Spokojnie, to tylko dziecko, na pewno nie celowo ściągał na siebie katastrofę za katastrofą. Wyzywanie go na pewno w tym momencie nie pomoże. Jednak stopa dalej paliła, podłoga lepiła się od herbaty, kawałek dywanu był brudny, pod sufitem dyndał kawał żelastwa, a budzik trzasnął i zaczął dzwonić. Przestał dopiero po wyciągnięciu z niego kilku losowych części, co zajęło kolejne parę minut. Zachowanie w tym momencie spokoju kosztowało kapitana całe pozostałe mu pokłady człowieczeństwa, a i tak musiał najpierw opatrzyć sobie w łazience poparzenie, zanim zdołał odezwać się do Lucasa w miarę spokojnym tonem.

- Nie ruszaj naczyń, z których coś paruje. - powiedział, z trudem zakładając buty. - Bo może ci się stać krzywda.

- A jeśli to jedzenie?

- To trzeba wziąć na widelec albo łyżkę i podmuchać. Inaczej się poparzysz. Chodź, poszukamy taty.

- A mogę na barana?

- Nie.

- Powiem ci, gdzie jest twoja dziewczyna.

- To możesz. Na moment.

Moment zajął dość długo, bo zamek był ogromny, a w tym samym czasie Franz szukał Lucasa, więc pewnie kilka razy się minęli. Potem chłopiec usłyszał jak tata woła go z jakiegoś innego korytarza, i kolejne minuty nawigowali się drąc japy, więc po tym wszystkim uszy Levia były w naprawdę złym stanie. Poza tym, miał okazję porozmawiać z kuzynem pierwszy raz od dłuższego czasu, co było dość trudne, bo Franz ledwo kontaktował.

- Coś zrobił? - wymamrotał mało wyraźnie, poprawiając synowi kołnierzyk.

- Tak, ale posprzątam, tylko gdzie...

- Dzwonki są, sznurki kurwa masz, to ciągniesz to chujstwo dzwoni w korytarzu i się sprząta.

- W jakim korytarzu?

- Tym wąskim co są w ścianach.

Może jednak wygodne łóżka nie były warte tego, że ktoś może ci wchodzić do pokoju jakimiś tajnymi korytarzami jak śpisz. Chociaż to też wyjaśniało, czemu w głównych korytarzach nie widać żadnej służby.

- A co z matką małego w końcu?

- Tak, jest kurwa... w szpitalu, tak? Tak, bo ma coś, nie wiem co, też miałem, od chlania się kurwa robi, prosiłem ją na dłużej tam kurwa, żeby chlać nie mogła, ciężko z nią kurwa rozmawiać, ja odwiedzam, ja czekam aż jej kurestwo na głodzie zejdzie.

- Mama bije tatę krzesłem. - wtrącił Lucas.

- Zdażyło się. - przyznał Franz. - Tak. Podziemia. Trzeba zrobić ten, Podziemia, się zająć, inicjatywa kurwa poszła, zobaczę, ale teraz też Kenny, ja ten, to się kurwa ogarnie wszystko... Hanji przedstawi mnie rodzinie niedługo. Przyjadą w chuj. Lucas ma lekarza. Zaraz, za dwie godziny? Tak kurwa, dwie, jebać. Ma zaburzenia... zaburzenia przywiązania? Ja mam zapisane, notatniczek...

Trudno było w to uwierzyć, ale Franz wyglądał teraz na bardziej rozbitego i zmęczonego życiem niż podczas ciągów narkotykowych. Faktycznie, ostatnio większość ludzi znajdujących się po przewrocie przy władzy pracowała całe dnie, ale u niego dochodziła jeszcze kwestia Stohess, w dodatku każdą wolną chwilę dzielił pomiędzy Hanji i Lucasa. Utrzymanie tych relacji, w połączeniu z próbą dogadania się z matką chłopca, powstrzymania egzekucji wuja i ciągłego stresu związanego z nową pozycją widocznie go przytłoczyło. A często próbował dać z siebie za dużo innym.

- Słuchaj, może ja się nim dzisiaj zajmę? - zaproponował Levi, dokładając wszelkich starań żeby brzmieć jak najbardziej oschle i pretensjonalnie. - I tak przespałem trening oddziału.

- I rozprawę.

- Roz- Jaki jest wynik, wiemy już coś? Wieszają go?

- Nie, kolejna pojutrze, Laruś tam zaświeciła kurwa oczkami i znowu odjebała cyrk.

Kurwa, i jeszcze przespał moment, w którym powinien być w sądzie, pozwalając żeby jakiś stary zbok z młotkiem znowu wdawał się w pogaduszki z jego narzeczoną. A z tym sędzią coś było kurewsko nie tak, albo zwyczajnie był obrzydliwy. W każdym razie za dużo i w zbyt łapczywy sposób patrzył na Larę.

- Daj adres lekarza, zawiozę go i odstawię do ciebie wieczorem.

- Levi, jak ja cię kurwa strasznie kocham.

- Adres.

Franz przeszukał wszystkie kieszenie, zanim udało mu się znaleźć notes z jakaś kosmiczną ilością zapisków, po czym zapisał na jednej z kartek adres gabinetu i oddał ją kuzynowi. I mimo, że trzeba było powoli zbierać się do drogi, bardzo nie chciał odejść od Lucasa, sto razy prosząc go żeby niepotrzebnie nie robił wujkowi kłopotu i zapewniając że bardzo go kocha. Levi za to dostał kilkanaście całkowicie zbędnych rad, zanim w końcu Franz poszedł w swoją stronę, tylko dlatego, że ktoś zaczął go bardzo panicznie wołać.

- To gdzie jest Lara? - odezwał się kapitan, a Lucas popatrzył na niego najśliczniejszymi dziecięcymi oczkami jakie istnieją.

- Nie wiem gdzie, kłamałem. 

- Przestań zachowywać się jak Kenny.

- Ale czemu?

Być może wzięcie pod opiekę dziecka na cały dzień mogło okazać się błędem. W końcu Levi nigdy nie miał do czynienia z tak młodym szczeniakiem, nie wiedział czego taki może chcieć, ani co zazwyczaj robi. Znaczy, wiadomo, trzeba mu dać coś do jedzenia i zabrać do lekarza, ale poza tym?

Tylko że decyzja została już podjęta, w okolicy nie było Lary, żeby mu jakoś pomogła, więc cała odpowiedzialność ciążyła w tym momencie na nim. Ale skoro Franz jakoś sobie radził, to to nie może być takie trudne.

Pierwszy problem zaczął się jednak, kiedy okazało się, że spisany adres jest kompletnie nieznany kapitanowi.

- Kurwa. - mruknął pod nosem. 

To będzie długi i ciężki dzień.

***********************************************

Nie wiadomo, dlaczego Colt ciągle zastanawiał się, jakim cudem ludzie biorą go za wampira. Zupełnie, jakby to, że jest praktycznie cały biały jak papier, patrzy na ludzi z pogardą, ubiera się jak pieprzony krwiopijca zasłaniając przy tym przed słońcem, ma dwa metry i jest chudy jak szczapa nie było powodami. Musiał jeszcze zasłonić sobie okna jakimiś firanami, porozwieszać w pokoju świecące kryształy, i dalej dziwić się że pokojówki boją się przynieść mu śniadanie.

Jedynym, co jakoś ocieplało jego wizerunek, był fakt, że wiecznie skakał koło niego Ivo, czyli jedna z najbardziej sympatycznych i promiennych istot tego świata. Było to tym zabawniejsze, że wbrew pozorom, to właśnie Ivo byłby dużo groźniejszym przeciwnikiem i potencjalnym mordercą. Jeszcze w Stohess Colt zazwyczaj siedział sobie gdzieś spokojnie nad księgami rachunkowymi, podczas kiedy jego przyjaciel najczęściej stanowił obstawę Franza.

- No nie, tak nie może być. - oświadczył, ledwo postawił nogę w pokoju przyjaciela. Nie minęła minuta, zanim odsłonił wszystkie okna, i ani powarkiwania Lovofa, ani pretensje Lary nie zdołały go powstrzymać. Skutek był taki, Colt nawet u siebie musiał siedzieć z głębokim kapturem na głowie i nie zdjął rękawiczek. Trzeba było też przesunąć stół, żeby mógł usiąść plecami do okien, ale w koniec końców te prywatne obrady doszły do skutku.

- Więc to teraz my jesteśmy tą skorumpowaną władzą? - westchnął Ivo, przesuwając po blacie dokumenty.

- Korupcja zawsze była i będzie, jedyne co możesz robić to starać się ją ograniczyć, i wmawiać sobie że robisz dobrze żeby zagłuszyć sumienie. - skomentowała Lara. Nie zamierzała silić się na dłuższe wyjaśnienia, bo nadal była wkurwiona po dzisiejszej rozprawie. 

Sędzia ją irytował, poza tym granie durnej laski do ruchania na boku zawsze bardzo ją dobijało. Nie chodziło nawet o to, że czuła się upokorzona. Była zwyczajnie zła na to, że ten sposób działa. Ludzkość zawodziła ją tym, że była w stanie uwierzyć w tak marne przedstawienie. A potem zawsze jeszcze myślała o tym, czy skoro kit przechodzi tak łatwo, to czy faktycznie nieznajomi patrząc na nią widzą aż taką idiotkę. 

Świadomość, że aby osiągnąć coś w jakiejś sytuacji, ma większe szanse jako męska fantazja, a nie jako osoba z konkretnymi argumentami, zwyczajnie dobijała.

Do tego faktycznie, byli teraz skorumpowaną władzą. Może nie aż tak, ale byli. W teorii żadne z nich nie powinno mieć zapomnianych dawnych zbrodni, w teorii Kenny dawno powinien zawisnąć na stryczku. Ale to miałoby miejsce w świecie idealnym, w którym tak samo nie byłby potrzebny żaden proces, bo nie byłyby popełnianie żadne wykroczenia, bo tak sprawnie działałby system. W tym idealnym świecie Żandarmeria nie prześladowałaby Ackermannów, więc Kenny nikogo by nie zabił, więc Franz nigdy nie wylądowałby w slumsach.

W "idealnym" świecie Colt i Ivo nie zostaliby wyrzuceni z domów, ojciec Lary nadal by żył, Erwin nie byłby generałem. Ale ten świat nie istniał, byli tylko tu i teraz. I byli skorumpowaną władzą, wzajemnie odpuszczając sobie winy, i manipulując sędzią w niby bezstronnym uczciwym procesie.

I korzystając z okazji, poszukać jakiejś miłej kamienicy w Stohess. Bo chociaż Lara miała zamiar zapłacić pełną cenę, to jednak znalezienie odpowiedniego miejsca z przejętych majątków było już przywilejem.

- Nie ma nic. - odezwał się w końcu Colt.

- Jak to nic, wyrzuciliśmy pół rządu, i żaden nie ma nic w Stohess? - jęknęła dziewczyna, przerywając sortowanie dokumentacji.

- Kilka jest, ale masz nierealne wymagania. 

- A ten lokal na rogu za mostem?

- Sprzedał się z dwa tygodnie temu.

- Jesteś absolutnie pewna, że chcesz kupić coś takiego? - wtrącił niepewnie Ivo. - Znaczy to słodkie, ale Levi jest żołnierzem, on nie będzie siedział w Stohess. Poza tym nawet nie macie gdzie tam siedzieć, nie chce nic mówić ale twoja chata runęła, a o tamtym pałacyku Ackermańskim to coś mówił Franz, i to chyba jego dom.

- Czemu nie wybudujesz czegoś na swojej działce?

- Działka jest Erwina. - odpowiedziała zrezygnowanym tonem. - Ale wiecie, herbaciarnia nie jest tylko po to żeby on tam siedział, tylko żeby ją miał. Możemy kogoś zatrudnić, a w Stohess jest popyt, te sklepy zarabiają same na siebie. To nie wyrzucanie kasy w błoto, tylko inwestycja. A jak was odwiedzimy, to Levi będzie mógł sobie tam przepracować parę dni. Albo posiedzieć, po prostu.

- I musi być w okolicy rzeki? - Colt jeszcze raz wskazał palcem na pięć propozycji, które jakoś udało mu się wyłowić z masy papierów. - Kamienica koło uczelni jest ładniejsza, więcej klientów.

- Ale tam mieszkają bogate buce, Levi nie zniesie ich towarzystwa. Koło rzeki są nauczyciele, prawnicy i lekarze, tam już prędzej się dogada. I poznał już was, a bardziej trzymacie się slumsów.

Argumenty miały sens, ale dalej nie było żadnego lokum które zdawałoby się odpowiednie. A Lara nie chciała dla Levia czegokolwiek, chciała miejsca w którym naprawdę dobrze by się czuł. Czyli jakiegoś na uboczu, niewielkiego, najlepiej na parterze kamienicy ale bez mieszkania na piętrze, co najwyżej z jakimś magazynem.

- Czemu nie poprosisz Erwina o działkę? On się tam będzie budował? - tylko cudem przy zadawaniu tego pytania Ivo nie spadł z krzesła, bo za bardzo odchylił się na nim do tyłu.

- Chciałabym, żeby się wybudował, bez tej ręki w końcu coś mu się stanie na wyprawie. Poza tym, nie powiem mu co bym budowała.

- Boooooo?

- Kurwa, Ivo, on się ledwo pogodził z tym, kim ja jestem. Ma swoją wizję na mnie, a Levi do niej nie pasuje. Znam Erwina, zacząłby się zastanawiać czy to nie odciągnie Levia od służby, za nic nie da mi działki. Zresztą dobra, wróćmy do pracy, poszukam ogłoszeń w gazecie.

Jednak chłopaki mieli trochę racji mówiąc, że głupio otwierać jakiś biznes w mieście, w którym nawet się nie mieszka. I wpakować w to większość oszczędności, które można by przeznaczyć na jakiś dom. Ale hej, przecież z herbaciarni można było dość szybko uzyskać stały przychód, nie mówiąc o tym, że kolejne kilka lat i tak najpewniej spędzą w wojsku, dostając żołd i mając dach nad głową i wyżywienie w pakiecie. Gdyby kiedyś chcieli zrezygnować ze służby, a bądźmy szczerzy, szybko się to nie wydarzy, wspólnie mieliby już chyba wystarczająco kasy, żeby kupić jakiś domek.

A skoro Levi całe życie chciał herbaciarnie, to czemu jej nie założyć przy sprzyjającej okazji? Marzenia są od tego żeby je spełniać, a on w życiu nie zdecydowałby się na coś tak drogiego wyłącznie dla siebie. Zresztą, Lara i tak nie wydałaby na to wszystkiego ze swojego konta.

Tyle że skoro w mieście była działka w dobrej lokalizacji, a ruiny na niej nadawały się tylko do rozbiórki, może faktycznie warto było zapytać Erwina o to, co zamierza? Nawet nie w kwestii proszenia się o ziemie, tylko tego, że Smith ze swoim obecnym kalectwem naprawdę nie nadawał się do służby w terenie. I jeżeli zasugerować mu jakąś budowę, przeniósłby się do miasta za jakiś czas? Nie musiał rezygnować z funkcji, ale musiał pogodzić się z tym, że wiecznie nie będzie w stanie walczyć. Dobrze byłoby, gdyby miał dom do którego mógłby wrócić za dziesięć czy dwadzieścia lat. A do tej pory może zrezygnować z wypraw i dowodzić w cywilu? Tak dla bezpieczeństwa.

I mimo że Lara obiecała sobie, że przestanie sama przyłazić do brata skoro on nie szukał kontaktu z nią, to o tą konkretną sprawę wolała zapytać. Znalezienie Erwina nie było trudne, i polegało tylko na zlokalizowaniu największego archiwum. Od jakiegoś czasu próbował chyba nauczyć się na pamięć całej niedawno odtajnionej dokumentacji. 

- Cześć. - zagadała dość niezręcznie, odruchowo wciskając dłonie do kieszeni.

Podniósł głowę znad biurka, co już było sporym osiągnięciem.

- Dobrze że jesteś, trudno cię złapać po rozprawie, co ty tak stamtąd wybiegasz? 

- Jakbym została to by mnie ten dziad jeszcze zaczepiał, nie mam siły grać debila dłużej niż to konieczne. 

- A po co w ogóle go grasz?

Czasami Lara była pewna, że ze swoją przenikliwością ona i Erwin rozumieli się bez słów. A potem zrozumiała, że wyglądało to tak tylko i wyłącznie z jej strony, a brat tak zwyczajnie się do niej nie odzywał. I znał ją zbyt słabo, żeby odgadywać tą część jej intencji, która była oparta na empatii albo jakiś innych ludzkich odruchach.

- Kenny to wujek Levia, możesz się domyślić, że nie chcemy żeby go wieszać.

- Laruś, Kenny to wielokrotny morderca.

- I Ackermann który służył władcy, powinno ci zależeć na tym, żeby mieć go w korpusie.

- Służył po to żeby zdradzić. Jest absolutnie nieobliczalny, taki człowiek nie nadaje się do niczego poza tymi eksperymentami o których wspomniałaś. Poza tym, mam już trzech Ackermannów, z tego dwóch zawsze pójdzie za tobą.

- Czyli teraz jestem po to? Kurde, szybko przestał ci być potrzebny kartograf.

Jakoś wytrzymała jego spojrzenie, chociaż uderzyło ją to, że nie było w nim wściekłości. Było to samo, co zazwyczaj, jakieś dziwne politowanie z którym patrzył na nią od dziecka. Wtedy to było w porządku, bo była mała i często robiła dziwne rzeczy, ale żeby ciągle traktował ją jak durną istotę która nie jest w stanie pojąć jego wielkich idei?

- Nieważne. - potrząsnęła głową. - Chciałam tylko zapytać, czy będziesz się budował na działce po rodzicach.

- Raczej nie.

- To gdzie wrócisz, jak nie dasz już rady służyć? Bo wiesz, nie żebym się wtrącała, ale trochę więcej byłbyś wart żywy, a bez ręki za Murem to żywy długo sobie nie pobędziesz.

- Już zleciłem modyfikację sprzętu, będę miał wszystkie funkcje w jednej rączce od miecza.

- Jestem prawie pewna, że to nie wystarczy.

- Chcesz tą działkę czy nie?

Jeśli nie chciał z nią rozmawiać, lepiej byłoby żeby powiedział jej to wprost. Poza tym naprawdę wolałaby, żeby to on postawił tam dom, i dożył chociaż czterdziestki, a nie szarpał się na kolejne wyprawy.

- Nie chcę. - mruknęła.

- Na pewno? To gdzie w takim razie ty zamierzasz wrócić?

- Mam sporo opcji.

- Levia?

- Mam oszczędności, mam pracę, mam znajomości. I obie ręce. Kocham Levia, ale nie będę całe życie zdawać się tylko na niego.

- Skoro masz oszczędności, to wybuduj sobie tam dom. Lubisz to miasto.

Rozmowa, chciaż bez ani jednej obelgi, była pełna jakiegoś napięcia które oboje wyczuwali. Tak, jakby balansowali na niewidzialnej linie, a jeden zły ruch doprowadziłby do katastrofy. Byli dwójką zdolnych manipulatorów i kłamców, więc w tym momencie musieliby walczyć sugestiami i udawaniem, przy tym nie ufając we własne słowa. Tyle, że Lara nienawidzila takich sytuacji, chciała chociaż dostać odpowiedzi na swoje pytania.
Nawet, jeżeli to miałoby oznaczać bezpowrotne przecięcie ich liny.

- Zawsze taki byłeś?

- Jaki?

- Nie udawaj, że nie wiesz. Po co chcesz dać mi działkę? Masz nadzieję, że ja zostanę w mieście bo chcę tam żyć, i zrezygnuję ze służby? I co dalej? Będę miała wypadek, czy liczysz na to, że związek na odległość się szybko rozpadnie?

Miał minę wytrawnego pokerzysty, którego nagle ktoś ograł. Przedstawiony przez dziewczynę ciąg zdarzeń brzmiał jak szalona teoria spiskowa, ale wiedziała, że właśnie w taki sposób planuje jej brat.

- Nie masz pojęcia, ile poświęciłem, żeby Levi został skrzydłem rewolucji. - odpowiedział po chwili, a jego słowa wyraźnie wybrzmiały w wielkim, pustym archiwum. Czyli kłamał mówiąc o Ackermannach, którzy podążą za nią. Wolał nie ryzykować bezwzględnej lojalności Levia, wolał nie rozpraszać nią żadnego żołnierza.

- A ile byś jeszcze poświęcił?

- Lara...

- Zabiłeś jego przyjaciół, jesteś za powieszeniem jego wuja, odcinasz od niego Franza. Jak daleko się posuniesz? Nie możesz po prostu zaufać temu, że on walczy dla ludzkości? Wiesz, że on wierzy w twoje osądy?

- Ten korpus może upaść bez Levia. Ludzkość ma swoją szansę i nie może jej stracić, musi być skupiony na służbie. Nie na żonie, nie na dzieciach.

- On w końcu zobaczy co robisz, wtedy odejdzie.

- Zaczynasz iść bardzo daleko w swoich wnioskach.

- Mówię poważnie. Przestań myśleć że ktoś ciągle chce cię oszukać, ci ludzie są lojalni i zaufani.

- Trudno ufać ludziom, kiedy rodzona siostra okłamywała cię przez trzynaście lat.

- A co było przed tymi latami? Pamiętam cię jako super brata, wtedy też byłeś taki jak teraz, a ja tego nie widziałam?

- Nie, ja...

- Co robiłeś dlatego, że mnie kochałeś, a co dlatego, żeby wychować mnie na kogoś kto będzie bał ruszyć się ze Stohess i ci nie przeszkodzi?

- Kochałem cię i nadal cię kocham, Lara. Chciałem tylko skupić się na pracy, wiesz że ważą się losy ludzkości.

- Żebyś ty jeszcze walczył po to, a nie żeby udowodnić racje taty...

- Nie pamiętasz go, nie masz pojęcia jak się czułem po jego śmierci.

- To nie jest twoja prywatna tragedia!

- Właśnie że jest! Ja go zabiłem, rozumiesz? Przeze mnie zostaliśmy sami!

- I dla swojej ideii chcesz pozbyć się też mnie?

- Nie chcę. Nie mówiłbym ci tego, gdybym chciał.

- Nic byś mi nie powiedział, gdyby nie to że wiesz, że zaczęłam się domyślać.

Miała już dość tej dyskusji tylko i wyłącznie dlatego, że chciało jej się płakać. Chciałaby przestać zwalać całą winę na siebie, uznając za ich jedyny problem to, jak długo go okłamywała. Chciałaby wiedzieć, co z tego co jej powiedział jest kłamstwem, a co prawdą. Czy naprawdę kiedykolwiek ją kochał, czy kocha nadal, tylko ma jakiś problem o którym nie może jej poinformować. Bo gdyby miał, gdyby udało im się dogadać... Zrobiłaby wszystko, żeby mu pomóc.

- Powiem lepiej za wczasu moim znajomym, że jeżeli umrę w jakimkolwiek podejrzanym wypadku... - obróciła się jeszcze w jego stronę, chociaż stała już przy drzwiach. - To żeby przeprowadzili śledztwo. Bo to nie będzie wypadek.

Miała jeszcze jakąś nikłą nadzieję na to, że usłyszy coś od brata, zanim wyjdzie z archiwum. Ale on tylko spuścił głowę i zniecierpliwiony stukał palcami w blat.

***********************************************

Wbrew pozorom, dzień z Lucasem wcale nie okazał się kompletną katastrofą. Fakt, ukradł coś ze straganu i Levi musiał go tłumaczyć, kiedy się nudził to zabrał mu kozik z kieszeni i zaciął się w nos, a w restauracji zrobił z siebie idiotę bo zaczął jeść makaron rękoma. Nieustannie trzeba było go pilnować, zadawał milion pytań na minutę, próbował nawet naśladować głos Franza i śpiewać. Ale poza tym, to było naprawdę w porządku.

Nawet przez większość czasu kapitanowi udawało się pozostać nierozpoznanym, chcociaż to akurat swoja zasługę miało w założonym słomkowym kapeluszu (nie miał innego), i ubraniu, w którym jak to mówiła Lara, wyglądał jak nastoletni uciekinier z domu. Chyba ktoś poznał go z dala, bo był wytykany palcami, ale nikt nie podszedł bliżej. Bardzo praktyczne.

Właściwie to zaczepił go tylko jakiś natrętny sprzedawca w szelkach, machający koszem pełnym kolorowych róż.

- Kwiaty dla pięknych dam! - intonował, denerwując wszystkich na ulicy, chociaż najbardziej przywalić postanowił się akurat do Levia. Pewnie dlatego, że szedł z dzieckiem, więc facet musiał założyć, że ma też żonę.

- Nie chcę. - odwarknął kapitan, starając się odsunąć.

- A to co, żona nie jest piękna? - podstępny sprzedawczyk zadbał o to, żeby usłyszeli go wszyscy wokół.

- Jest, ale nie potrzebuje...

- To pan jej kupi kwiatuszki, czemu nie kupić swojej ukochanej?

Truł mu dupę tak długo, aż Lucas do niego dołączył, a Levi dla świętego pokoju wziął jednego z tych badyli. Poza tym, nie ryzykował że przy dłuższej pogadance ten szurnięty kwiaciarz go pozna.

I Lara lubiła kwiatki. On co prawda nie widział żadnego sensu w wydawaniu pieniędzy na coś, co zwiędnie, ale cóż. Starczyło, że ostatnio wydawała się zadowolona.

Potem, kiedy słońce już zachodziło, jakoś udało mu się znaleźć drogę powrotną, ale samego Franza już nie. Tym sposobem Lucas wylądował jednak w pokoju swojego wujka, który skazany był na siedzenie z nim dużo dłużej niż zamierzał. Był właśnie w trakcie tłumaczenia dziecku zasad działania zegara na podstawie rozmontowanego budzika, kiedy Lara w końcu wróciła do pokoju. Pierwszy raz zdawała się mieć mniej energii niż biegający wokół niej Cezar, poza tym miała oblepione kurzem buty i nogawki, więc kij wie gdzie się szlajała.

- Czemu mnie nie obudzilaś na proces? - przywitał się.

- Słonko, budziłam cię jakieś trzydzieści razy, za każdym mówiłeś żebym poszła i do mnie dołączysz. Spokojnie, póki co zero wyroku.

- A ten dziad z młotkiem?

- Obleśny.

Jej głos był dziwnie zmęczony i pusty, tak jakby nie miała żadnej ochoty na jakąkolwiek interakcje społeczną. W takim wypadku Levi zaszyłby się gdzieś na cały dzień, ale ona usiadła obok niego na dywanie i poklepała Lucasa po rozczochranych włosach. Cezar był bardziej wylewny, bo niemal stratował chłopca, który na szczęście przyjął takie okazanie uczuć ze śmiechem.

- Ile z nim tutaj siedzisz? - zapytała.

- Chwilę tylko. Stara się być grzeczny.

Ciągle wiszący pod sufitem sprzęt do manewrów lekko się kołysał, poruszany wiatrem z otwartych okien.

- Mhm. - przytaknęła, po czym oparła się o Levia. Coś ewidentnie musiało się wydarzyć, bo nawet nie zaczęła żadnych przepychanek, żeby spróbować przewrócić go na plecy. Kapitan rozejrzał się wokół, lokalizując w końcu tą nieszczęsną różę. Udało mu się jakoś sięgnąć kwiatka, i nieco niezręcznie podsunął go dziewczynie.

Na początku chyba w ogóle nie zrozumiala co się dzieje, ale potem zamrugała kilkukrotnie, patrząc na niego z niedowierzaniem. Zupełnie tak, jakby na co dzień nie był romantyczny.

- No weź. To dla ciebie.

Nie wzięła od niego kwiatka, tylko pociągnęła nosem, i zanim sie zorientował zaczęła trzeć oczy. To on się tu zdobył na gest, a ona mu płacze, świetnie.

- Co ty, masz uczulenie? - próbował jeszcze dopytać, szukając logicznego wyjaśnienia.

- Nie nie, tylko... - wydusiła, próbując otrzeć łzy mankietami. - Beznadziejny dzień miałam strasznie, i czułam się tak do dupy, a teraz tu wróciłam i masz dla mnie kwiatka... To dużo dla mnie znaczy, to że o mnie pomyślisz jak gdzieś jesteś. Nawet nie wiesz, jak mi tym dzisiaj poprawiłeś nastrój.

Szturchnął nogą Lucasa, żeby tylko dzieciak nie powiedział, jak ten badyl został kupiony, i objął Larę, bo już kompletnie się rozkleiła i płakała mu w koszulkę.

- No już już, nie rycz. - pocieszył ją. - Opowiedz, co się działo.

- Wszystkiego to nie mogę, bo część to niespodzianka.

- O tym też powiedz, bo nienawidzę niespodzianek.

- W życiu.

Miał zamiar odwiedzić jutro Kenny'ego i zapytać Colta, czy wśród odebranych majątków nie znalazł się może jakiś mały letni domek w Stohess, na który byłoby go stać. Ale chyba będzie musiał zmienić plany i zostać z Larą, bo skoro coś doprowadziło ją do takiego stanu, to problem może być poważny. I mimo że pewnie i tak nie mógłby jej a takim razie pomóc, to może gdyby kupił więcej tych chwastów i jakąś książkę, to poczułaby się lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top