Rozdział 59

Dla kogoś, kto nie był przyzwyczajony do ciągłej wędrówki, życie w wojsku byłoby kompletną męczarnią. I to nawet nie ze względu na konieczność wypełniania setek papierków, codziennych ćwiczeń, czy, w Korpusie Zwiadowczym, również narażania życia, ale właśnie przez nieustanne bycie w ruchu. 

Ostatnie tygodnie były niebywale męczące właśnie przez wzgląd na to. Ciągłe pakowanie się i rozpakowywanie, pomieszczenie dobytku w jednym plecaku, brak dostępu łazienki i powoli nawarstwiająca się w lnianym worku góra brudnych ubrań. Doprowadzało to do istnego szaleństwa nawet Larę, która w swoim życiu miała i tak już duże doświadczenie w podróży, a wrodzony optymizm zawsze dopingował ją do marszu za pomocą narastającej ekscytacji nadchodzącą przygodą. 

Kiedy optymizm się kończył, odzywała się nieugięta duma, podpowiadająca że taki tryb życia i tak pasuje do niej o niebo lepiej, niż życie które wybrały dla niej narodziny w stosunkowo zamożnej rodzinie w Stohess. Ciekawiło ją czasami, co dostałaby w posagu, gdyby została osobą, na którą powinna wyrosnąć, gdyby nie prędkie osierocenie. Wiedziała, że na wsiach najczęściej pannie młodej daje się pierzynę i jakieś garnki, ale w Stohess, dla obywateli nie żyjących w slumsach, posag zaczynał się od słusznych kwot w złocie, przez rasowe konie z karetą, aż po dworki szlacheckie i służbę. 

Jej rodzice co prawda nie należeli do najwyższej warstwy społecznej, ale nadal byli dobrze sytuowani. Gdyby oboje żyli - w szczególności mama, która mimo restrykcji dotyczących kobiet na uczelniach nie tylko ukończyła medycynę, ale podobno była w swoim zawodzie cholernie dobra - pewnie jeszcze zanim Lara by dorosła, przeprowadziliby się do większego domu, bliżej centrum.

A wtedy już mogłaby liczyć na naprawdę porządny posag, możliwe że w postaci kwoty, za którą z powodzeniem dałoby się kupić spore mieszkanie. Bo pewnie poprzedni dom przypadłby w udziale Erwinowi.

Zmarszczyła brwi, nagle przypominając sobie o tym, że przecież jej brat wedle norm powinien zapewnić jej posag. Nie żeby tego chciała, snute o nim przypuszczenia należały do jej zwyczajowego rytuału planowania życia innej wersji siebie, patrząc na tworzone scenariusze z dobrotliwą pogardą. Nie zamierzała zostawać wyceniona, nawet jeżeli tak kazały tradycje. Tym bardziej, że pół życia w którym ukształtowała się jej osobowość spędziła wśród wyrzutków społeczeństwa, więc ich wszystkich łączyła pogarda do tradycji.

Po prostu nagle przypomniało jej się, że skoro nie ma biologicznego ojca, to Erwin powinien mieć nad nią dużo większą kontrolę, niż ta którą posiadał jako generał. Pasowało jej co prawda to, że w tej dziedzinie życia też miał ją gdzieś, ale jednak sytuacja wywołała nagły niepokój. Nie był on do końca realny, w końcu wychowana w towarzystwie markizów czy lordów, za przyszywanego tatę mająca przyszłego księcia koronnego i przede wszystkim sama mająca władzę nad własnym życiem nie zwróciłaby uwagi na zdanie brata w sprawie ślubu, ale jednak... Przypomnienie sobie, jak mało brakło by jej życie było zależne od faceta, wywoływało niemiły dreszcz.

Ta, życie w slumsach zdecydowanie miało swoje plusy, bo wypleniło z jej młodej główki złudne przekonanie, że jako kobieta ma jakąś przydzieloną rolę, i musi się jej trzymać. Nadal zderzała się co prawda z traktowaniem jej jako kogoś, kogo wiedzę podważano ze względu na płeć, ale na szczęście, wtedy wiedziała już, że nie jest to prawdą. Dzieliła bowiem jeszcze jedno silne przekonanie z resztą przygarniętych przez Franza dzieci, które Ackermann tłukł im do głów przez całe dzieciństwo. Żadne z nich nie było gorsze od reszty ludzi. Bez względu na wygląd, płeć, czy masę innych czynników, przez których większość z nich wyleciała z domu.

- Levi? - odezwała się w końcu, uznając że doszła do satysfakcjonujących wniosków. - A ty wiesz, że jakby moi rodzice żyli, to dostałbyś ze mną w pakiecie sporo kasy? 

Levi przerwał podciąganie się na krokwi, prawdopodobnie też kompletnie tracąc rachubę. Widocznie jednak nie chciał całkowicie rezygnować z ćwiczeń, bo podciągnął się na tyle wysoko, żeby oprzeć się o drewno przedramionami, i tym samym nadal zmuszać mięśnie do wysiłku jakim było utrzymanie go w tej pozycji.

- Za ciebie? - zapytał, unosząc brwi w zdumieniu. - Nie liczyłbym nawet na dwie stówy. Chyba, że zacząłbym się zastanawiać czy brać, wtedy zaczęliby dopłacać żeby mieć cię z głowy.

- Kiedy zrobiłeś się taki zabawny, co? Zacznę żałować, że nauczyłam cię mówić. Poza tym ty też musiałbyś coś wnieść, tak przynajmniej pół Ackermańskiego skarbca.

Zanim odpowiedział, podciągnął się wyżej, żeby usiąść na krokwi, po czym odchylił się do tyłu, a drewno skrzypnęło złowrogo kiedy zawisł do góry nogami.

- Naprawdę by cię sprzedali? - odezwał się, zaczynając serię brzuszków.

- Nie jestem pewna. Mało wiem, ale nie byli małżeństwem z przymusu, mama chyba miała jakiś posag. To Stohess więc pewnie bym coś dostała, ale może nie tak oficjalnie... Naprawdę nie wiem. Nie znałam ich na tyle.

- Kenny mówi, że bardzo przypominasz ojca.

- Znali się?

- Uczył Franza i przyjaźnił się z wujkiem Keeganem. I Kenny nie jest pewien, ale chyba strzelał do niego z procy w dzieciństwie, żeby zbić mu okulary.

- Wiesz, co to znaczy?

- Nie.

- Że od zawsze byliśmy sobie PRZEZNACZENI! Nasze losy zostały splecione wieki temu nićmi nieuchronnego przeznaczenia i miłości! 

Ciężko był stwierdzić, czy przewrócił oczami po takiej wzniosłej deklaracji, ale Larę nie bardzo to obchodziło. Jeszcze kiedyś nauczy go mówić romantyczne rzeczy, w końcu biorąc pod uwagę jego charakterek, to i tak zaskakująco szybko uczył się wszystkiego co niezbędne do funkcjonowania w społeczeństwie. 

W końcu nigdy nie oczekiwała, że nagle zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni, że zacznie rzucać żartami i śmiać się ze wszystkiego. Ale też jego zmiana nigdy nie była jej celem. Kiedy powoli się poznawali, chciała tylko pomóc mu lepiej zrozumieć otaczający go świat, żeby mógł poczuć się w nim pewniej i zaakceptować fakt, że jest jego częścią. W jej planach nie było wtedy żadnego związku, który jednak po czasie wyszedł im jakoś całkowicie naturalnie. I mogła albo zaakceptować fakt, że Levi zawsze będzie już nieco oschły i mrukliwy, albo wyjaśnić, że nie jest zainteresowana tym typem relacji. 

Ale z racji na to, że odczytywanie ludzkich intencji szło jej znakomicie, widziała w nim też wiele więcej poza pozornie chłodną powierzchownością. I to bardziej ze względu na tą nigdy nie wymówioną troskę i łagodność się w nim zakochała. Może sobie mruczeć pod nosem co tam chce, ale i tak przykryje ją swoim płaszczem, jak zaśnie w jakimś dziwnym miejscu.

A to może się wkrótce przydać, bo Kenny doszedł do siebie na tyle, że żaden szalony asasyn nie powinien go zadźgać, więc Zwiadowcy śmiało mogli w końcu wyjechać do stolicy.

- Spakowałaś się? - zapytał, kiedy w końcu uznał że skończył swoje ćwiczenia i zszedł z krokwi.

- Jutro się spakuję, w czwartek wyjeżdżamy. 

- Znowu coś bazgrzesz.

- To mój dziennik, masz pojęcie jak ważną postacią historyczną jestem? - zanim wypowiedziała ostatnie słowo, zabrał jej notatki z rąk, więc mógł w pełni podziwiać naprędce nabazgrany szkic samego siebie. Nie był to pierwszy, i z pewnością nie ostatni taki dodatek do jakże ważnych zapisków, ale ten konkretny miał dorysowane obok serduszko i podpis oznajmiający, że jak coś to na żywo jest jeszcze ładniejszy.

Pod wpływem spojrzenia Levia, dziewczyna zdobyła się tylko na zaśmianie się w ekstremalnie durnym tonie.

- Miałaś coś ważnego pisać. - zwrócił jej uwagę, po czym pacnął ją w głowę notesem, i oddał jej go dopiero kiedy usiadł na łóżku obok niej, opierając się brodą na ramieniu dziewczyny i wgapiając się w kartki. 

"Levi się do mnie dosiadł, więc poświęćmy chwilę na to, jak wspaniały jest Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości. Zacznijmy od tego, że włosy mu się uroczo kundlą, podobno ma też jakieś tam zasługi wojskowe" 

Pisane przez nią zdanie urwało się w połowie, bo kapitan wyrwał jej pióro i zaczął pisać linijkę niżej, widocznie przenosząc ich codzienne przepychanki na strony dziennika. Nie był przyzwyczajony do takiej delikatnej stalówki, bo nieco za mocno dociskał pióro, przez co w niektórych miejscach tusz lekko się rozlewał.

"A Lara to mogłaby zacząć pisać coś przydatnego, a nie same pierdoły. Wzięłaby się za jakiś podręcznik położnictwa, bo ciągle się chwali tym, jaka zajebista nie była w pracy."

- Dla kogo ty to piszesz? - zmarszczył brwi, przerywając na moment.

- Dla starej wersji mnie i zagubionych potomnych, którzy będą się kłócić o to, co i jak się wydarzyło. A poza tym to nie mogę pisać podręczników, nie mam tytułu doktora. - powiedziała, zabierając mu pióro.

- Ale masz doświadczenie.

- Bardzo małe w porównaniu z zakonnicami czy tam innymi akuszerkami.

- I bardzo małą liczbę zgonów. Weź się kiedyś porządnie za jakieś książki, to popchniesz ten świat do przodu, a nie tylko na dupie siedzisz.

Zbyła go niezbyt zdecydowanym mruknięciem, bo o ile szczerze wierzyła w swoje kompetencje, to zdawała sobie też sprawę z tego, że w środowisku lekarskim zostałaby zwyczajnie wyśmiana za chociażby próby napisania podręcznika. Nie znaczyło to, że nie zamierzała nigdy takowej próby podejmować, ale najpierw wolałaby dłużej popracować w zawodzie, żeby mieć argumenty i przede wszystkim zdobyć jeszcze większą wiedzę.

"Mogliście już zauważyć, że Levi lubi wpieprzać mi się w zdanie, i uważa że wie wszystko najlepiej, a to tylko niektóre z jego zalet" 

Zdążyła zapisać jeszcze tylko to jedno zdanie, bo chwilę później kapitan zabrał jej dziennik wraz z piórem, chcąc odłożyć je na parapet pod którym stało łóżko.

- Co cię to tak drażni? - zapytała żartobliwie - Chcesz atencji? Mogę cię głaskać a ty będziesz udawał strasznie oburzonego, ale mam nadzieję że jakoś to przeżyjesz. Jaki biedny umęczony, tak tak. - dodała, klepiąc go po głowie.

- Zostaw. - gdy tylko zobaczył, że drugą ręką sięgała w stronę parapetu, złapał ją za nadgarstek. - Czas na przerwę, zaraz skończą ci się kartki.

- Bo to dopiero pierwszy tom!

Dalej próbowała dorwać się do dziennika, ale kiedy unieruchomił jej też drugą rękę, przestała mieć jakiekolwiek szanse w tej przepychance, i uznała że dalszy opór nie ma sensu. Chciała jeszcze wziąć go na litość, ale cwaniak już się nauczył, kiedy tylko udawała że ją skrzywdził.

- Nie rusza mnie to. - uciął tylko, widząc jak jej oczy zaszły łzami.

Zamrugała, a z sekundy na sekundę ze spojrzenia pełnego krzywdy jej wzrok zmienił się w czystą irytację.

- Nawet teraz wyglądasz ładnie.

Był to jeden z naprawdę niewielu komplementów, jakie zdarzyło jej się usłyszeć od Levia, kiedy był trzeźwy. Właściwie to mogła zaryzykować stwierdzenie, że był jednym z pięciu lub sześciu jakie w ogóle istniały. Nie żeby jakoś szczególnie potrzebowała ich do podbudowania własnej samooceny, bo ta i tak była wysoka i praktycznie nie do naruszenia, ale jednak usłyszenie czegoś miłego z jego ust warte było dla niej więcej, niż milion wytworniejszych komplementów od kogokolwiek innego.

- Tak? - zapytała tonem, który zdawał się zdecydowanie za bardzo rozmarzony.

- Tak. - potwierdził, puszczając jej ręce, żeby móc przenieść wolną dłoń na jej policzek. - Jesteś bardzo ładna, lubię twoje piegi. Pasują do ciebie.

To już absolutnie roztopiło jej serce, bo Levi w tym momencie parokrotnie przewyższył oczekiwania jakie miała na ten moment wobec niego postawione. A fakt, że przez połowę jej poprzedniego związku Kuglarz dość mocno sugerował jej przykrywanie piegów jakimś dziwnym pudrem, co doprowadzało do setek kłótni, też nie był w tym momencie bez znaczenia.

- Mów mi tak częściej.

- Przecież ty to wiesz.

- Ale jak ty tak mówisz to mi cieplej na sercu. To tak samo, jak z "kocham cię".

Zrozumiał to nawet lepiej niż się spodziewała, albo po prostu był człowiekiem czynu, bo pocałował ją niemal od razu, przesuwając dłoń na jej kark.

- Kocham cię. - wyszeptał, nachylając się do jej ucha i lekko je przygryzając. - Kocham cię.

I tym razem w jego głosie wybrzmiało coś, czego wcześniej nigdy nie słyszała, a co powodowało miłe dreszcze. Jakaś powoli narastająca namiętność, która tylko czekała na znak, żeby móc w pełni zapłonąć. A dziewczyna nie miała zamiaru ignorować takiej okazji. 

Jedną dłoń położyła mu na karku, żeby tylko się teraz nie odsunął, a drugą zjechała na jego klatkę piersiową. Wyraźnie czuła, jak przyśpieszyło mu serce, mimo, że wydawał się bez reszty pochłonięty składaniem pocałunków na jej szyi. Gdzieś z tyłu głowy mignęła jej myśl, że kiedyś go pewnie zabije za takie szczucie pieszczotami, które nie miało żadnego finału. Ale wtedy lekko wsunął dłoń pod jej koszulkę, i znowu była w stanie myśleć tylko o tym, jak bardzo go w tej chwili pragnie.

Nie powinien mieć nad nią takiej władzy, żeby na tyle delikatnym dotykiem wzbudzać w niej tak wielkie pożądanie. A jednak miał, każdym pocałunkiem, każdym muśnięciem jej skóry sprawiając, że byłaby gotowa zrobić wszystko, żeby ta chwila trwała wiecznie.

- Kocham cię. - powtórzył, nieco się odsuwając, ale potrzebowała kilku sekund żeby zrozumieć, że chyba czekał na odpowiedź.

- Też cię kocham. - powiedziała, przenosząc dłoń na jego podbrzusze, i zaczepiając palcami o pasek spodni. Spojrzała mu w oczy, czekając na jakąś decyzję. W spojrzeniu Levia nic się nie zmieniło, ale ledwo zauważalnie zagryzł usta. Chciała poczuć go jak najbliżej każdą najmniejszą cząstką siebie, i wiedziała, że on chce tego samego. 

- Spróbujmy. - odezwała się ponownie, starając się nie dać mu czasu na zwątpienie w decyzję, którą w głowie musiał już podjąć. Jej głos wybrzmiał łagodnie, ale mimo to dużo bardziej prosząco niż by tego chciała. Jednak najwyraźniej przyniosło to skutek, bo mężczyzna połączył ich usta jeszcze raz, teraz z wyraźnie większym zapałem.

Wzniecił właśnie iskrę, od której w ich ciałach zapłonął ogień tak intensywny, że nie sposób byłoby pozostawić go nieugaszonym. To było wyraźne pozwolenie.

Jego dłonie błądziły po jej ciele, starając się poznać każdy jego skrawek, ale w jego ruchach była pewna chaotyczność. Zupełnie jakby nie mógł się nią nacieszyć, chcąc zrobić tak wiele rzeczy, ale nie mogąc zdecydować się, od czego zacząć. Pomogła mu nieco, zsuwając jego dłoń na swoje piersi. Widocznie dotykanie ich przez materiał nie dawało mu już satysfakcji, bo zaczął ściągać jej bluzkę. Usiadała, żeby mu to ułatwić, ledwie w tym momencie powstrzymując pisk radości. W końcu dostanie to, na co tak długo czekała, wreszcie pozwalał jej na tak wiele.

Nie położyła się z powrotem, zamiast tego dorwała się do guzików jego koszuli, chcąc rozpiąć je tak szybko, jak tylko było to możliwe. Przymykała oczy, wydając z siebie ciche pomruki zadowolenia, gdy ją przy tym całował. Kiedy w końcu dotarła do ostatniego z guzików, złapał ją w talii i podniósł tak lekko, jakby nic nie ważyła, wygodnie sadowiąc ją na swoich biodrach. Miał teraz wygodniejszy dostęp do jej piersi, co natychmiast wykorzystał. Zaczął od pozostawienia na jej dekolcie kilku malinek, zanim przeszedł do pieszczenia ustami sutków. Miał spierzchnięte usta i nieregularny oddech.

Lara czuła, jak każdy jej zmysł wariuje, chcąc go coraz więcej i bliżej. Nieco mocniej otarła się o wypukłość w jego spodniach, która stawał się coraz wyraźniejsza. Przestawała myśleć o czymkolwiek poza tym, żeby dać im obojgu jak najwięcej przyjemności. Ich oddechy stawały się coraz bardziej przyśpieszone, palące pożądanie zaćmiewało umysły. 

Ledwo zarejestrowała, że rozpiął jej spodnie, ale mrowienie przeszło jej wzdłuż kręgosłupa gdy poczuła jego palce.

- Czekaj. - sapnęła, przeczesując mu włosy. - Pokażę ci jak.

Kiwnął głową, a ona przesunęła ręką na jego dłoń, nieco zmieniając jej ułożenie. Nie wymagała, żeby za pierwszym razem wyszło idealnie, ale musiała pokazywać mu co lubi, jeśli też chciała mieć z tego przyjemność. Na szczęście dość szybko rozumiał wskazówki, a kiedy był zajęty coraz śmielszym poruszaniem palcami w jej wnętrzu, dziewczyna mocno się do niego przytuliła, ozdabiając jego barki masą malinek i lekkich ugryzień. Czuła, jak każdy jego mięsień drga, i była wręcz zdziwiona tym, że jeszcze nie przeszedł do rzeczy. Widać było, że napięcie go wręcz rozsadza, a za każdym razem gdy się o niego otarła, jego oddech na sekundę się urywał.

- Mam gumki w plecaku. - wymruczała mu do ucha, łaskocząc je nosem. - Sięgniesz?

- Zaraz. - odpowiedział, jeżdżąc wolną dłonią po jej plecach. - Muszę się tobą nacieszyć.

Cicho jęknęła i jeszcze mocniej przytuliła się do jego ciepłego torsu, starając się pozostawić ślady swojej obecności na każdym dostępnym kawałku skóry Levia. Chciała poczuć i zapamiętać ten moment najwyraźniej jak tylko się da, wsłuchując się w każdy jego oddech, każde pojedyncze drgnięcie mięśni, każdy delikatny pocałunek. W końcu jednak zabrał dłoń spomiędzy jej nóg, starając się sięgnąć leżący gdzieś koło łóżka plecak. Za bardzo odchylił się przy tym do tyłu, więc wykorzystała to popychając go za ramiona, tak żeby upadł plecami na pościel. 

Był kompletnie roztargany, miał wypieki na twarzy, a jego ramiona i szyję zdobiła masa delikatnych czerwonych śladów. Z pewnością był w tym momencie najpiękniejszym widokiem, na jaki miała okazję patrzeć.

Zsunęła mu się na uda, zajęta rozpinaniem klamry jego paska, kiedy on w końcu zdołał trafić ręką na plecak. Wciągnął go nieco na łóżko i zaczął przeszukiwać w najbardziej chaotyczny sposób, jaki w życiu widziała. Z pewnością nie pomagało mu to, że jego wzrok ciągle uciekał gdzieś w stronę jej piersi. W końcu jednak uporał się ze znalezieniem i założeniem prezerwatywy, a dziewczyna wykorzystała ten czas żeby całkowicie się rozebrać. Z każdego ich gestu bił pośpiech i chaotyczność, spowodowana tęsknotą za wzajemną bliskością swoich ciał.

- Jest w porządku? - upewniła się jeszcze, kiedy usiadł na brzegu łóżka i pociągnął ją z powrotem na swoje kolana. 

- W porządku. - potwierdził, lekko zaciskając dłonie na jej pośladkach, a jego wzrok był zamglony pożądaniem.

Ze zniecierpliwieniem szarpnął biodrami, wchodząc w nią do końca nieco zbyt mocno i gwałtownie. Jęknęła nieco zaskoczona.

- Levi. - odezwała się, ale kiedy nie zwrócił na to uwagi, uderzyła go lekko w nos. Na to już zareagował, gwałtownie się zatrzymując i patrząc jej nie do końca przytomnie w oczy. - Trochę wolniej, może najpierw ja?

Nie czekając na odpowiedź zaczęła lekko poruszać biodrami. Wcisnął twarz w zagłębienie jej szyi, a mimo zaciśniętych zębów doskonale słyszała jego cichy jęk. Też całkowicie oddała się przyjemności, stopniowo przyspieszając. W pokoju słychać było tylko ich urywane oddechy, przerywane cichymi sapnięciami albo jękami. Kiedy tylko znaleźli wspólny rytm, Levi przestał lekko wbijać paznokcie wzdłuż jej kręgosłupa, i przewrócił ich w taki sposób, żeby dziewczyna leżała pod nim.

Trzymał jej nogę pod kolanem, lekko uniesioną żeby było im wygodniej, a dłoń opartą obok jej głowy zaciskał na poduszce tak kurczowo, że chyba przerwał materiał. Patrzył jak zaczarowany na jej przymknięte z rozkoszy oczy, spijając każdy pojedynczy jęk z lekko uchylonych ust. Mogła to być kwestia dość długiego celibatu, ale Lara miała wrażenie, że nigdy nie czuła się z nikim równie dobrze. W końcu dostała Levia w dokładnie taki sposób w jaki chciała, czując go każdym mięśniem i każdym zmysłem, wdychając jego zapach i słuchając jęków, o które w życiu by go nie podejrzewała. Był w tym momencie najpiękniejszy na świecie, a przy całej namiętności jaką od niego otrzymywała, jednocześnie zdawał się czuły. 

Nie bardzo wiedziała, jak długo to trwało, wiedziała tylko że go kocha i że czuje się przy nim bezpieczna, a jednocześnie wreszcie tak cudownie spełniona. Miał stanowcze ruchy, dłonie pokryte odciskami i wyraźne otarcia na skórze w miejscach, gdzie sięgały pasy sprzętu do manewrów. Każda jego blizna zdawała się teraz wyraźna, i tylko dodawała mu charakteru. Wyraźnie starał się dopasować rytm ruchów do jej potrzeb, wodząc dłonią po jej udzie z taką delikatnością, jakby bał się że ją skrzywdzi. Był ideałem.

Do tego dochodził aspekt tego, że wreszcie jej pozwolił, że człowiek, który jeszcze kilka długich miesięcy temu panicznie bał się dotyku, zaufał jej na tyle, żeby przeżywać razem z nią tak intymne chwile uniesienia. Ktoś, kogo kochała tak szczerze, postanowił wreszcie po tylu próbach oddać się jej całkowicie.

Doszła krótko po nim, zaciskając palce na jego włosach, rozkoszując się każdym dreszczem jaki przeszedł przez jej ciało. Dopiero wtedy, wraz z bólem od paru zadrapań, zaczęło do niej docierać, co właściwie się wydarzyło.

- I jak? - zapytała, ledwo uspokajając oddech. 

Levi odgarnął jej włosy z twarzy, oplatając sobie pojedynczy kosmyk wokół palców.

- Nie wiedziałem, że możesz tak pięknie wyglądać. - odpowiedział. - Może mogliśmy to zrobić wcześniej.

- Pewnego dnia cię zabiję. Ale to jeszcze nie dziś.

Pochylił się, żeby pocałować ją w czoło, a jego grzywka łaskotała jej rozgrzaną skórę. Jednak niestety na tym skończył się romantyzm z jego strony, bo zniszczył to wszystko odzywając się sekundę później. 

- Musisz iść się umyć.

- Za moment. - jęknęła, przeciągając się.

- Teraz, koniecznie. Cała spocona jesteś, za moment to będziesz śmierdzieć.

Może jednak powinna udusić go dzisiaj w nocy.

Niestety, kiedy ten irytujący idiota w końcu zasnął, znowu wyglądał tak niezaprzeczalnie przepięknie, że nawet gdyby faktycznie chciała, nie byłaby w stanie go zabić. Chyba że jeszcze kiedyś zniszczy jej w taki sposób atmosferę. Wtedy nie będzie żadnych pieprzonych skrupułów.

Co dziwne, Levi wydawał się dużo bardziej zmęczony stosunkiem niż ona, więc zdążyła jeszcze się spakować i otworzyć kilka listów od przyjaciół, a nawet odpisać na część, zanim ją też zmorzył sen.

- Lara? - wymamrotał niewyraźnie, kiedy położyła się obok.

- Nikt inny tu nie mieszka. - sparodiowała jego głos, układając głowę na poduszce. Chyba będą musieli za nią zapłacić, bo z któregoś miejsca sypało się pierze.

- Dzięki, że zaczekałaś. - przysunął się bliżej, żeby objąć ją ramieniem. 

- Ale podobało się?

- Yhm.

- Na pewno?

- Nie traktuj mnie jak jakąś pizdę.

- Oj tak, zapomniałam że jesteś silny i męski. - uśmiechnęła się, uznając że nie warto ciągnąć tej dyskusji. Jeśli nie chciał czegoś powiedzieć, zazwyczaj starczyło zostawić temat otwarty, i po czasie sam do tego wróci. Ciągnięcie za język nic by tutaj nie dało. Poza tym po chwili znowu wrócił do spokojnego snu, cośtam gniewnie mamrocząc sobie pod nosem.

******************************************************************************************

Jeżeli było coś, co budziło w Leviu obrzydzenie większe niż pleśń, to była to właśnie stolica. Paradoksalnie, samo miasto bardzo mu się podobało, bo było czyste i utrzymane w jasnych barwach, ale świadomość, że przez kraty zamontowane przy krawężnikach można zajrzeć do Podziemia była paraliżująca. Czasami, kiedy na ulicy akurat nikogo nie było, zaciekawione dzieci mieszkających w okolicy bogaczy, akurat puszczone samopas, zaglądały przez te kratki z małymi lornetkami teatralnymi, które pewnie podebrały matkom. Możliwe, że chciały doznać silnego dysonansu poznawczego, albo też wykazywały zwyczajną dziecięcą ciekawość.

Z czasem pomiędzy mieszkańcami stolicy i zaplutego miasta pod ich stopami wytworzyła się dziwna relacja, oparta na poczuciu wyższości i wzajemnej pogardy, ale też desperackiej chęci przeżycia ludzi z Podziemia. Bowiem dość częstą zabawą co poniektórych nastolatków było wypinanie z ulic żelaznych kratek, tak małych, że nawet gdyby ktoś cudem sięgnął skalnego sklepienia, nie zdołałby się przez nie wydostać. Kraty poza tym można było zdjąć tylko, odpinając zatrzaski od strony stolicy.

Po latach biedacy spod stolicy znali już położenie krat, i czasem przesiadywali pod nimi, a wtedy bandy nastolatków zbierały się wokół otworu i wrzucali przez niego złote monety albo pierścionki. To oczywiście doprowadzało do bójek o kosztowności, w których Levi sam czasami brał udział, i doskonale pamiętał kucające gdzieś koło kraty osoby, przypatrujące się tym potyczkom przez swoje lornetki i lunety.

Niektórzy mówili, że przecież robią dobrze, dając w końcu biedniejszym środki do życia, zupełnie jakby ich celem nie było śmianie się z ludzi walczących na śmierć i życie o każdy grosz. Czasami kapitan miał nadzieję, że sklepienie w końcu popęka, a cała stolica runie w dół. Niestety, skała musiała być umacniana tym samym tworzywem, z którego składały się Mury, i podtrzymywana setkami kolumn, bo mimo tego, że grubość sklepienia wahała się od metra czy dwóch na ulicach, do nawet parunastu metrów pod budynkami, to nigdy nie pojawiło się na nim żadne pęknięcie.

Pierwszym, co zobaczył Levi po przyjeździe do stolicy, ledwo postawił nogę na chodniku, była grupka dzieci stojąca przy kracie i rzucająca w dół kawałki jakiś rogalików. Pewnie o nie też ktoś bardziej zdesperowany mógłby się pobić, o ile nie wpadły w kałużę szczyn.

- Zrobią coś z Podziemiami? - zapytał, nie odrywając wzroku od dzieciaków.

- Na pewno, jak tylko odbębnimy koronację i procesy. - Lara, jak zwykle przyjmując na siebie rolę osoby bardziej zaangażowanej w jakiekolwiek relacje z ludźmi, i zaczęła dziękować woźnicy za podwiezienie ich. Mimo, że typ zwyczajnie wykonał swoją pracę.

Z bagażami nikt nie musiał im pomagać, bo od paru tygodni targali ze sobą tylko te same plecaki, a nie było póki co potrzeby zajeżdżać po cokolwiek więcej do twierdzy albo do Stohess. Tym bardziej dlatego, że pierwszy raz od dawna nie musieli martwić się o prowiant.

Kareta, którą zresztą przejazd opłacono im z góry, podwiozła ich niemal pod sam zamek, więc nie było możliwości nawet krótkiej przechadzki w ramach zwiedzania. Zamiast tego minęli tylko kilka strzeżonych bram, a przy każdej z nich zostali przepuszczeni nawet bez okazania dokumentów, co pozwalało Leviowi po raz kolejny zrozumieć, na jaką skalę są teraz znani w strefach tak wysokich, że nawet o nich nie marzył. Poza tym, poziom bogactwa musiał niektórym naprawdę uderzać do głowy, bo w drodze przez ogrody Lara opowiedziała mu o funkcjach, jakie pełni służba na zamku. Szczerze wierzył, że ktoś wymyślający funkcję Strażnika Porządku Wtorkowej Garderoby musiał mieć jakąś gorączkę złota. O ile coś takiego w ogóle istniało.

Poza tym, mimo że darowali sobie zakładanie sprzętu do manewrów, to dalej byli w mundurach, co w połączeniu ze starymi plecakami do których mieli przywiązane koce musiało powodować, że wyglądali strasznie nie na miejscu. 

Przynajmniej, póki nie zobaczył siedzącego na schodach pod głównym wejściem Iva, bo ten, nie dość że miał na sobie wymiętoloną koszulę, to jeszcze założył kaszkiet i szelki. Więc jednak można było mieć jeszcze mniej klasy.

- Lara! - wrzasnął chłopak, ale zanim zdążył wstać, Cezar rzucił się na niego z impetem rozpędzonego niedźwiedzia, starając się wyrwać mu z ręki jakieś papierowe zawiniątko. Po tym, jak zawzięcie nie odpuszczał, łatwo było zgadnąć że w papierku musiało być jedzenie. Psa ledwo dało się odciągnąć, i dopiero wtedy była okazja, żeby zobaczyć, że Ivo miał nie tylko sporawą świeżą bliznę na czole, ale też zabandażowane jakimś bardzo cienkim materiałem dłonie. Pewnie zdążył się już w miarę wygoić po swoich przesłuchaniach, ale paznokcie wciąż nie miały prawa mu odrosnąć. A sądząc po specyficznym, śmierdzącym lekami i szpitalem opatrunku, mógł mieć problem z papraniem się ran.

- A ty wiesz że mieliśmy celę zaraz obok Erwina? - zaczął nawijać zaraz po wylewnych powitaniach. Mówił takim tonem, jakby opowiadał o ekscytującej wycieczce w góry. - I bardzo fajny strażnik nam się trafił, wszystko ci opowiem.

- Ty zapłaciłeś za karetę? - Lara sięgnęła do plecaka w poszukiwaniu portfela. - Mogę ci zaraz oddać za przejazd.

- Spokojnie, i tak jest moja. Dostałem niedawno z majątku Roda, razem z ładną stajnią. Za zasługi, a wy czym się możecie pochwalić, co?

- Uratowaniem muru Sina od upadku. - wtrącił Levi, ale Ivo tylko zacmokał z dezaprobatą.

- A widzisz, bo szkopuł w tym, żeby się nie narobić a dostać, ja na przykład tylko grzecznie siedziałem. - wyjaśnił, zagryzając ostatnie słowa odwiniętą z papieru kanapką. - Chodźcie, pokażę wam gdzie mieszkacie. Wiedzieliście, że Franz ma synka? Laruś, to jest dosłownie nasze kolejne rodzeństwo.

Jednak kiedy tylko chłopak zaczął ich prowadzić jakimiś bocznymi korytarzami, non stop gadając i śmiejąc się przy tym z Larą, stało się jasne że musiał zwiać od pracy, a teraz bardzo próbował pozostać niezauważony. Niestety jego gadulstwo bardzo przeszkadzało w tej misji, a już po kilku minutach ktoś rzucił się na niego, przyszpilając do podłogi z wykręconą ręką.

Napastnikiem okazał się jednak całkowicie nieznany Leviowi mężczyzna we fraku, o siwych i starannie zaczesanych do tyłu włosach. Widać było, że musiał dobijać sześćdziesiątki, ale jego nieliczne zmarszczki wyglądające jak żłobione w drewnie ostrym dłutem i imponująca sprawność bijąca ze szczupłej postury skutecznie maskowały ten wiek.

W pierwszym odruchu kapitan nawet chciał kopnąć mężczyznę w żebra, ale po ataku śmiechu Lary zorientował się, że nie jest to realne zagrożenie, a raczej jakaś przyjacielska potyczka. I miał rację, bo z korytarza z którego przed chwilą wybiegł lokaj po kilkunastu sekundach wolnym krokiem wyszedł też Colt. W przeciwieństwie do przyjaciela, od stóp do głów był odziany iście dworsko, pomijając rękawiczki i szeroki, leżący na ramionach kaptur białego płaszcza.

- Dziękuję ci, Arturze. - odezwał się, nie odrywając wzroku od trzymanej dokumentacji.

- Nasyłasz go na mnie, bo wiesz że tobie bym najebał. - jęknął Ivo, próbując jakoś się wywinąć.

- W sedno. - uniósł nieco głowę, dopiero teraz zauważając żołnierzy. - Lara, ty kurwa idiotko. Cześć Levi.

- Ciebie też miło...

- Zamach stanu? Pieprzony przewrót prawny? Masz pojęcie, ile mam teraz przez to pracy? Powiedziałbym mamy, ale z jakiegoś powodu nikt mi nie pomaga, bo jest zbyt zajęty swoim nowym chłopakiem i jedzeniem kanapek które ta-... Franz zrobił dla mnie.

Podczas kiedy Lara uparcie tłumaczyła, że obrócenie całego systemu do góry nogami było absolutnie konieczne, Levi wgapiał się w Artura, starając się sobie przypomnieć, skąd zna tą twarz. Był pewien, że gdzieś już go widział, ale nie wiedział, czy spotkali się twarzą w twarz, czy był tylko w jakiejś gazecie. Z drugiej strony, kto pisałby w gazetach o jakimś tam kamerdynerze czy innym lokaju.

Mimo wszystko postanowił spytać.

- Znam cię skądś? - rzucił od niechcenia, nawet nie biorąc pod uwagę zwrócenia się do mężczyzny per "proszę pana".

- Nie, paniczu. - odpowiedział krótko, łapiąc Iva za koszulę i mało delikatnie pomagając mu wstać.

- Na pewno? Jestem pewny że cię poznaję.

- Zapewniam, że nigdy się nie spotkaliśmy.

- Nie męcz Artura. - wtrącił się Colt. 

- Męcz Artura! - wrzasnął z entuzjazmem Ivo. - To jest kozak historia! Wiesz, że gość to jedyna znana niedoszła ofiara Kennysia? Zeznawał jako jedyny! Arcio, opowiedz nam to jeszcze raz, o albo weź pokaż blizny! A teraz będzie zeznawał też w procesie!

No tak, szybko okazało się, że proces Kenny'ego nie dość, że musiał się odbyć, to stał się prawdziwie ogromnym wydarzeniem, traktowanym niemal jako przedsmak rozrywki przed samą koronacją. Oto legenda, wywleczona po latach sprawa seryjnego mordercy który potem dekady służył prawdziwej rodzinie królewskiej. Od czasu jego zbrodni nie było bardziej zajmującego tematu, do tego stopnia, że wstęp na rozprawę był wolny. Starano się też zebrać każdego, kto kiedykolwiek znał Rozpruwacza, żeby uczynić wydarzenie jak najbardziej medialnym.

Naturalnie, Levi tym procesem był mocno podburzony. Też nie uważał wuja za niewinnego, ale ratowanie takiemu śmieciowi życia, tylko po to żeby powiesili go kiedy zaczął wreszcie cokolwiek mówić? Taka śmierć Ackermanna, tak bezcelowa i wykalkulowana dotknęłaby kapitana dużo bardziej, niż nagły zgon. A do tego każdy zdawał sobie sprawę, że obecna władza pokazałaby się ludowi od najlepszej strony skazując go niemal natychmiast.

Cóż, system maskowania uczuć jaki przez lata Levi sobie wyrobił musiał zacząć zawodzić, bo jego nagłe pogorszenie się nastroju zauważył nawet Artur.

- Będę jak najbardziej neutralny, nie zeznaję za, ale też nie przeciw niemu. - powiedział łagodnie. - Ależ byłbym hipokrytą, gdybym to zrobił.

Colt prychnął śmiechem, ale stary kamerdyner kontynuował.

- Żandarmeria w tamtych czasach była nawet bardziej skorumpowana niż ostatnio, tam szło się tylko dla pieniędzy. Robiłem rzeczy, z których nie jestem dumny, tak jak większość ofiar. Byłem wściekły kiedy Rozpruwacz mnie zaatakował, ale potem zacząłem myśleć nad tym, czemu to robi, dlaczego tylko mój korpus. Gdy tylko to zrozumiałem, odszedłem z wojska.

Darował sobie pytania o to, jak weteran Żandarmerii, w dodatku na tyle dobry że nie dał się zabić, wylądował w roli kamerdynera Colta. Mógł tylko przypuszczać, że zew mieszania się w nie do końca czyste interesy jednak się w nim zakorzenił, bo w końcu standardową umiejętnością służby nie jest unieruchamianie przeciwnika. A Colt na pewno musiał mieć w bliskim otoczeniu ludzi, którzy byli w stanie go bronić, a nie tylko przynosić mu herbatkę.

Świeże poparzenie od nagrzanego pręta jakie Artur nosił na szyi tylko potwierdzało tą teorię, biorąc pod uwagę to, jak częstą metodą tortur w Żandarmerii były takie praktyki.

Ale dalej, fakt, że akurat temu człowiekowi, który z ataku uszedł cało, wizja śmierci odmieniła życie, nie sprawiał nagle że Kenny był sprawiedliwym posłańcem losu. Z pewnością masa żołnierzy była niewinnych, więc Levi myślał, że w zeznaniach skupią się bardziej na nich. Obstawanie ofiary po stronie oprawcy i pogrążenie i tak tonącego korpusu było conajmniej niespodziewane.

- Ej, stary. - odezwał się Ivo, odpowiadając na niewypowiedziane pytanie kapitana. - Zrobimy co się da.

Lara uśmiechnęła się do niego, a w tym uśmiechu był zawarty cały wysiłek jaki musiała włożyć w to, żeby namówić prawdopodobnie wszystkie znane jej osoby do wybronienia seryjnego mordercy przed niezależnym sędzią.

Nie było słów, którymi mógłby wyrazić, jak bardzo kocha tę kobietę.

- Dzięki. Wam wszystkim. - mruknął tylko. Bez dalszych niepotrzebnych ckliwości czy wyjaśnień.

******************************************************************************************

Jakoś dwa czy trzy dni przed pierwszym procesem w gazetach zaczęły się ukazywać nagłówki mówiące o rodzie Ackermann.

Bez szczegółów, ale z wyraźnie zaznaczoną "legendą nadludzi". Ujawnienie takiej informacji społeczeństwu było ciężką decyzją, na którą zgodę wyrazili jednak wszyscy żyjący członkowie klanu, a ostateczny spór rozstrzygnięto głosowaniem. Lud potrzebował czuć się bezpiecznie, a więc rodzina której przeznaczeniem było chronić mieszkańców, w dodatku teraz związana z rodziną królewską na tyle mocno, że już nie wisiało nad nimi zagrożenie, była asem z rękawa Erwina.

Niestety, brak podania konkretnych szczegółów skutkował masą domysłów, przez które Levi i Mikasa praktycznie nie wychodzili z zamku, żeby nie zostać nagle obskoczonymi przez dziennikarzy i ciekawskich gapiów. Opinii publicznej póki co nie powiedziano jednak, że Kenny również jest Ackermannem, a to czy zostanie to ujawnione zależało od wyniku procesu.

Procesu odbywającego się w przeogromnym gmachu sądu pełnym dębowych ław, gdzie na sali było tak cicho, że strach kichnąć. 

Kenny nie wyglądał już tak źle, ale wprowadzony został w jakiejś nieprawdopodobnej ilości łańcuchów. Miał kajdany na kostkach i nadgarstkach, co jednak nie przeszkodziło mu w położeniu nóg na blacie stołu przed którym go posadzono. Jego usta zdobił bezczelny uśmiech, a w dłoni miętolił żałosne resztki kapelusza.

Levi siedział pomiędzy Larą a Coltem w pierwszej ławie ustawionej prostopadle do wuja i sędziego, więc miał doskonały widok zarówno na oskarżonego, jak i na Franza, też siedzącego w pierwszej ławie z Hanji i Lucasem. Tyle tylko, że równolegle do niego, po drugiej stronie sali. Już w pierwszych paru minutach Kenny doszczętnie spierdolił swoją sytuację, poprawiając sędziego, że morderstw to było w sumie więcej, a on nie żałuje.

Lara wyglądała na strasznie wkurwioną takim obrotem spraw, a gdyby mogła znaleźć się sam na sam ze starym Ackermannem, prawdopodobnie dostałby od niej luja w twarz. Zresztą kapitan był nie mniej zestresowany od niej, bo oto na jego oczach trwała zażarta polemika nad zostawieniem przy życiu kogoś, kogo przez wiele lat uważał za swojego ojca. Tym bardziej dlatego, że mimo przygotowań świadków i możliwie największym załagodzeniu sytuacji, w przeciwieństwie do procesu Erena, na ten nie było żadnego konkretnego planu. Erwin niby miał coś przygotować, ale za bardzo zaangażował się w szukanie obsady do nowego parlamentu. A teraz siedział dwie ławki za plecami Levia, i chyba mu to przeszkadzało.

- Czy oskarżony ostatecznie odmawia współpracy z organem władzy w celu złagodzenia kary? - zapytał sędzia zmęczonym głosem.

- A mogę coś jeszcze za to dostać? - odszczeknął mu się Kenny. - Jak mi odpowiesz na dwa pytania, to będę współpracował.

W sali dało się słyszeć nagły zryw wielu szeptów, a kapitan ze zdumieniem spojrzał na narzeczoną. Do tej pory nie wydusili od Rozpruwacza ani jednego zeznania.

Sędzia przychylił się do tej prośby, a Ackermann niedbale się przeciągnął i zdjął nogi z blatu.

- Za co powiesiliście mi brata? - zapytał na tyle głośno, żeby wszyscy zebrani usłyszeli. - Wiem, za co naprawdę, ale co masz w aktach?

W ostatnim czasie masa zwolnień jaka posypała się w Żandarmerii, a także dziesiątki przejętych majątków szlacheckich doprowadziły do odnalezienia się dokumentacji, która oficjalnie nigdy nie istniała. Dlatego też do rozprawy sąd dysponował całymi górami akt, obejmującymi jak największą część życia oskarżonego. Mężczyzna odłożył młotek, przejrzał kilka kartek, i odezwał się tak samo monotonnym głosem.

- Oskarżenie o nieuzasadnione ojcobójstwo.

- Ja wam kurwa dam, nieuzasadnione...

- Proszę o drugie z pytań, zanim przejdziemy do sedna.

- Z jakim oskarżeniem mojej siostrze wydano wilczy bilet?

W czasie, kiedy sędzia szukał odpowiedzi, Levi szturchnął Larę, starając się zapytać niemal niesłyszalnym szeptem, ale pewnie osoby z ławki za nim i tak doskonale wszystko słyszały.

- Co to jest?

- Wiadomość do społeczeństwa, nie można przez to znaleźć pracy, ogranicza też inne prawa obywatelskie. - odpowiedziała jeszcze ciszej.

- Zdrada stanu. - zagrzmiał sąd.

- Na podstawie? - ciągnął temat Kenny.

- Łamanie praw konstytucji.

- Jakich?

- Nie zaznaczono.

- Czyli żadnych.

- Oskarżony proszony jest o ciszę i proszony o współpracę, potrzeba...

- A to nie, to kłamałem, nic nie powiem.

Równie dobrze mogli go nie wyciągać z tamtej jaskini, nic by to nie zmieniło. I tak skończy martwy na własne życzenie.

- Jaka niekompetencja. - syknęła pod nosem Lara. - Mają milion dokumentów, i nie potrafią go zagiąć.

Sędzia, który chyba całej dokumentacji nie przejrzał, widocznie wpadł nagle na pomysł zaszantażowanie Kenny'ego informacjami z akt. A że na potrzeby sprawy i w związku z pozycją zostało mu ujawnione więcej szczegółów dotyczących klanu Ackermann, to chyba uznał, że zostanie w tematyce rodziny, i tam poszuka szantażu.

- Levi Ackermann jest wspomnianej siostry...

- Synem, tak.

Na ułamek sekundy w sercu Levia zagościła niesamowita panika. Jeżeli ten pieprzony staruch wyciągnie mu tutaj i teraz, że nie dość że jest dzieckiem nieślubnym po nieznanym ojcu, to jeszcze dzieckiem prostytutki, może się pożegnać z tytułem wojskowym. Jedyna rzecz w życiu, jakiej się dorobił, może mu zostać odebrana, nie mówiąc o tym, jak solidny argument miałby Erwin, gdyby tylko chciał. Poza tym jak w ogóle ktokolwiek mógłby myśleć, że Kenny zdecydowałby się zeznawać, gdyby zagrożono mu ujawnieniem pochodzenia siostrzeńca, przecież on miał to kompletnie w dupie. Pomijając, jakim skurwysyństwem było wciąganie w tą rozprawę jego, i wywlekanie brudów publicznie, to straciłby wszystko - od reputacji do praw przysługujących większości obywateli. A przede wszystkim, jakikolwiek szacunek do siebie.

Ale Kenny dodał coś do swojej wypowiedzi.

- Z pierwszego małżeństwa.

Sędzia na sekundę zamarł, bardziej gorączkowo przerzucając papiery, tak jakby coś mu z nich zniknęło. W końcu wziął pojedynczą, smętną kartkę, zawzięcie szukając na niej jakichkolwiek danych.

- Nazwisko ojca? - zapytał, widocznie starając się sprawdzić, czy informacje z dokumentacji pokryją się z wersją Ackermanna.

- Anderle. Rudolf Anderle, kupiec z Trostu, zmarły na syfilis dwa miesiące po narodzinach syna. - odpowiedział bez mrugnięcia okiem.

Za to Franz mrugnął do Levia ze swojej ławy. Ta parka idiotów, jego pieprzony kuzyn z ich wujem musieli nie tylko ustalić sobie wspólną wersję wydarzeń, ale też ktoś sfałszował dokumenty. Mogli podmienić te, które świadczyły przeciw Kennemu i utrudniały proces, ale nie. Zostały zamienione tylko te, które mogły zniszczyć życie jemu. Trudno było powiedzieć, czy czuł teraz bardziej wdzięczność za okazaną troskę, czy wściekłość na to, jak niewiele sfałszowali.

Sędzia odrzucił papier, bo najwidoczniej nie było więcej żyjących krewnych, których reputacją można było szantażować. Znaczy teoretycznie był Franz, ale otrzymał czystą kartę z uwagi na przyszłą rolę w rodzinie królewskiej, której swoją drogą bardzo nie chciał, i uciekał przed odpowiedzialnością jak tylko mógł. 

Prawdopodobnie następnym krokiem byłoby powołanie kolejnego świadka, ale w tym momencie Lara uniosła rękę, zgłaszając się do odpowiedzi jak uczeń w szkole.

- Przepraszam? - powiedziała dość głośno, ale tonem tak przesłodzonym i głupawym, że zdawał się nie należeć do niej. Sędzia popatrzył na dziewczynę natychmiast, z jakąś dawką litości i dziwnym rozbawieniem.

- Słucham?

- Czy pan bierze pod uwagę karę śmierci?

Nadal mówiła w durnowaty sposób, tak idiotyczny, że Levi miał ochotę syknął do niej, że robi z siebie kompletnego jełopa. Jednak, ku jego zaskoczeniu, po sali przetoczyły się pojedyncze śmiechy. Nie były jednak szydercze, a bardziej szczerze rozbawione. Tak, jakby właściciele głosów w jakiś dziwny sposób rozczulali się nad jej głupotą. Bo kto zgłasza się jak w szkole, zadaje takie pytania i wtrąca się w rozprawę?

- Tak słońce, dyskutujemy nad karą śmierci. - ton sędziego nagle przypominał ten, jakiego użyłby odpowiadając dziecku na pytanie, gdzie najbliższy sklep z cukierkami. A gdzieś w podświadomości kapitana odezwał się alarm, informujący że bardzo mu się nie podoba sposób, w jaki ten facet patrzy na jego narzeczoną. Szukał jakiegoś wyjaśnienia tej sytuacji w spojrzeniu wuja, myśląc że to kolejny ukartowany fortel, ale Kenny wyglądał na tak samo zaskoczonego co on.

- Ooooo... - dziewczyna zachowała się, jakby nagle zdała sobie sprawę ze swojego idiotyzmu, z zawstydzeniem spuszczając głowę, i starając się zakryć twarz włosami. - Bo ja myślałam, że rokujemy nad eksperymentami.

- Jakimi eksperymentami? - sędzia wyraźnie powstrzymał się od śmiechu, całkowicie nieprofesjonalnie porzucając oskarżonego, i przenosząc całą swoją uwagę na Larę.

- Oh, bo pan jest Ackermannem, tak? - zapytała, głupkowato mrugając. - Myślałam, że można na nim robić eksperymenty, jak na naszym Tytanie. Bo skoro to super-wojownik, to chyba można zrobić coś, żeby sprawdzić czemu jest taki super, i zrobić takich więcej. Głupio go powiesić, jak i tak jest stary i nieprzydatny, ale można go badać albo rozmnożyć.

- Ty chyba masz swojego Ackermanna do rozmnażania. 

To, co w tym momencie powiedział sam sędzia, Levi uznał za tak obrzydliwe, że już miał coś odkrzyknąć, ale Colt kopnął go w łydkę na tyle mocno, że noga prawie się pod nim ugięła. W tym czasie Lara pokornie jeszcze bardziej spuściła głowę, zakrywając twarz dłońmi, i wymamrotała coś co brzmiało jak "staramy się".

Jej głos był jednak słyszalny w jakiejś połowie sali, a salwa śmiechu jaka teraz nastąpiła była dziesięć razy głośniejsza od poprzedniej. Sędzia też chichotał, Kenny wyglądał na kompletnie zbitego z tropu, a Levia dalej kopano po nogach, żeby tylko siedział cicho.

- Dobrze słoneczko, dobrze. - uspokoił się w końcu, jakże kurwa profesjonalny wymiar sprawiedliwości, a dziewczyna już prawie zsunęła się pod ławkę ze wstydu.

Po jakiejś godzinie rozprawy, ku zdumieniu kapitana, mężczyzna coraz bardziej skłaniał się do faktycznego oddania Kenny'ego w ręce któregoś z korpusów na eksperymenty, a po dwóch kolejnych oznajmił, że kolejna z rozpraw odbędzie się jutro, mimo że decyzja o przekazaniu gdzieś starego Ackermanna nieoficjalnie już zapadła.

Ludzie zaczęli zbierać się do wyjścia, a Lara wypruła z ławki pierwsza, wybiegając z sali na oślep nawet przed strażą wyprowadzającą oskarżonego, ze łzami płynącymi po policzkach i rumieńcem na twarzy. Levi oczywiście pobiegł zaraz za nią, z irytacją wołając ją po imieniu, odprowadzany przez pusty korytarz śmiechem z sali. Dziewczyna zwolniła dopiero, kiedy wbiegła po najbliższych schodach piętro wyżej, skręcając w jedno z bocznych skrzydeł dla gości. Chciała wbić zaciśnięte pięści w kieszenie, ale najwyraźniej zapomniała, że miała na sobie spódnicę. Jej twarz w sekundę zmieniła się całkowicie, teraz nie wyrażając niczego oprócz irytacji.

- Co to miało być? - zapytał, kiedy już zrównał się z nią krokiem.

- A nawet mnie nie wkurwiaj.

- Pytam poważnie, zachowałaś się jak jakaś...

- Jak kompletna idiotka, no nie? - westchnęła. - Wiesz co? Faceci, którzy myślą że mają władzę, lubią swoją wizję durnych kobiet, bo czują się lepsi dzięki temu. A jak już ma jakąś za durną, to łatwiej im zaszczepić w głowie mądry pomysł, który uznają za swój. Wtedy pogłaszczą cię po główce jak małe dziecko, powiedzą że ojej, nawet z twojej głupoty taki samiec jak ja ulepi coś mądrego, podziwiaj mnie, a teraz czerwień się mówiąc o ruchaniu. Bardzo łatwo takim wrzucić coś do łba, kiedy pozwolisz im myśleć, że są mądrzejsi od ciebie. 

- Bałem się że ci na mózg padło, ty się naprawdę popłakałaś.

- Jesteśmy przed ślubem, a ja jestem ładna i młoda, z dobrego domu w dodatku. Ty wychodzisz na samca alfą który nie czeka, a ja jestem w roli biednej kobiety której publicznie wytknięto aktywność seksualną, ah co za wstyd, w życiu się nie otrząsnę, muszę uciekać, śmiejcie się z mojej odebranej niewinności. Rozumiesz?

W jakimś stopniu rozumiał, po wyjaśnieniu ten mechanizm wydawał się nawet logiczny, ale dalej nie był w stanie uwierzyć w to, że sędzia mógł uznać Larę za tak durną, żeby mówić do niej jak do dziecka. Jak można było patrzeć w jej oczy, i wierzyć, że w tej głowie wieje pustką? Jak w ogóle można było uważać się za na tyle wspaniałego, że tak przerysowane zachowania pasowały do czyjegoś światopoglądu? Może to i dobrze że wychował się z dala od zwyczajnego społeczeństwa. Jeszcze wyrósłby na pobłażliwego zjeba.

- Mogłaś po prostu zostać powołana na świadka i normalnie przedstawić opcję eksperymentów. - powiedział mimo to, pełen nadziei, że po prostu zapomniała jakimś cudem o takiej możliwości.

- Zacząłby się ze mną kłócić, z góry by to odrzucił bo byłoby przeciwnym stanowiskiem, w dodatku jak bezczelnie wygłoszonym. A tak to się pośmiał, polubił, wziął koncept i tyle. Jak jutro nie przyjdę i zapyta, to powiedz że przytłoczyły mnie kobiece emocje.

- Ale...

- Levi. Pracowałam moment w szpitalu, wiem jak wysoko postawieni faceci odnoszą się do kobiet, kiedy mają troszkę za dużą wiedzę. Wiem, że w wojsku to nie do końca tak działa, ale tutaj już tak.

Było w tym sporo racji, na wielu radach na przykład otwarcie padał pomysł, żeby oficjalnie koronować Franza, na którego pokrewieństwo z rodziną królewską jedynym dowodem było tylko słowo, Historii pozostawiając role księżniczki, mimo że była prawowitą następczynią tronu. Często też ktoś przewracał oczami, albo prychał gdy mówiła, podczas kiedy starego narkomana z listą przestępstw na sto podpunktów słuchano dość chętnie. Za to na Historię zdecydowanie częściej patrzono kiedy się uśmiechała, albo zwyczajnie nic nie mówiła.

- No. - Lara przeczesała sobie palcami włosy, przybierając swój zwyczajowy uśmiech. - To, że nawet nie jesteś w stanie zrozumieć tego dziada, to jeden z powodów dla których cię kocham. Idziemy do pokoju? Dali nam fajne duże łóżko z zasłonami, a ja muszę się odstresować, chętny?

Nie potrzebował żadnej namowy więcej. A poza tym, to on też musiał się odstresować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top