Rozdział 52

- Zrobiliście... co?!

Posłaniec Żandarmerii był równie skonfundowany co jego towarzysz, obecnie trzymany za kołnierz, i dyndający nogami nad ziemią.

- Przecież mówił kapitan, że Lovof to wychowanek kundla, w dodatku to fundator Zwiadowców, pomyśleliśmy... - starał się wytłumaczyć.

- Właśnie wcale nie pomyśleliście! - Kenny rzucił mężczyzną o ziemie, przy okazji rozrywając mu kołnierz. - I tylko ja mogę nazywać go kundlem. - dodał, kupiąc go w brzuch.

Teraz to dopiero miał przesrane. Szansa na pokój z Franzem i przeciągnięcie go na swoją stronę właśnie upadła z hukiem, kiedy ci idioci stwierdzili że wyłapywanie jego dzieciaków to dobry plan. Stohess wbrew pozorom było świetnie zorganizowane, i pewnym było że po wywiezieniu Colta zaczną się tam masowe polowania na Żandarmerię, więc szybko miasto przestanie być kontrolowane przez władze. A Franz uzna to za otwarte wypowiedzenie mu wojny przez wuja, kiedy tylko dowie się o sytuacji, więc najpewniej Kenny nie będzie miał nawet w korpusie Zwiadowczym nikogo, kto stałby przeciw mordowaniu członków jego brygady.

Mieli między sobą kruchy układ przez tyle lat, naprawdę, gdyby nie niecierpliwość Roda i porywcze działania pierwszej kompanii Kenny zdołałby załatwić wszystko polubownie, z najwyżej trzema czy czterema trupami po drodze. A teraz szli dosłownie na otwartą wojnę, gdzie większość jego ludzi była skazana na śmierć. Chyba że Franz postanowił dla większego bezpieczeństwa trzymać się z Leviem, i nie dotarła jeszcze do niego wiadomość o aferze w Stohess... 

- Kenny? - głosik nie wydawał się ani przestraszony, ani płaczliwy. Był za to stanowczo domagający się uwagi, co w połączeniu z szarpaniem płaszcza mężczyzny przez drobną rączkę, zmusiło Rozpruwacza do spojrzenia na Lucasa.

- Czego? - warknął, dość mało taktownie.

- Siku mi się chce.

- To idź kurwa za jakieś drzewo.

- Ale ja nie mogę jak tak krzyczysz.

W odpowiedzi mężczyzna tylko złapał się za głowę, w sekundę przypominając sobie, dlaczego tak nie lubi dzieci. Są cholernie wymagające, i tylko mu przeszkadzają. Mimo to, wkrótce Lucas może być jedynym, co powstrzyma Franza przed zabiciem wuja, więc trzeba było traktować chłopca z jak największą dozą cierpliwości i zrozumienia.

- Idź. - powiedział, starając się żeby jego głos zabrzmiał łagodnie. - Już nie będę krzyczał.

Ledwo Lucas postąpił krok w kierunku drzew, gdzieś na wschód rozbrzmiał dziwny, trzaskający huk przypominający roztrzaskiwanie grubego pniaka, ale o znacznie niższej częstotliwości. Równocześnie z dźwiękiem niebo przeszyła błyskawica, niesamowitym zrządzeniem losu ukazująca się od strony, gdzie polana ciągnęła się aż do rzadko porośniętego jodłami klifu. Doskonale było więc widać smugę światła jaśniejszego niż słońce, uderzającą gdzieś u podnóża klifu, znacznie dalej niż wynikało to z obliczeń Kenny'ego. 

Ale teraz, doskonale wiedział już, gdzie iść. Znak przemiany w Tytana był mu bardzo dobrze znany, a na domiar potwierdzenia tego, co właśnie się stało, w okolicy rozbrzmiał najbardziej pierwotny ryk czegoś nieludzkiego, świdrując powietrze i zmuszając ptactwo do ucieczki.

Już niedługo, ta dziwna moc o której mówił Uri, będzie należała do niego. I w końcu spojrzy na świat w taki sam sposób jak były król, tak jak patrzył Keegan i Kuchel. I naprawi ten cały pierdolony bajzel, który nazbierał się przez te lata. To była dla niego jedyna droga, nie rozmowy, nie próby zmiany siebie, które bezpowrotnie porzucił po śmierci brata.

Kenny pragnął jedynie potrafić spojrzeć na szary, bezsensowny świat oczami kogoś, kto dostrzega tylko jego dobro. Kogoś, kto pomimo nieokreślonej mocy nie widzi zła, przemocy, ani reszty tych okrucieństw jakie serwowała codzienność. A jeśli już się zmieni, od tak, na pstryknięcie, to kto wie czego mógłby dokonać. Może uda mu się naprawić wiele swoich błędów. 

Ten cel był dla niego tak jasny, tak kuszący, że był w stanie zrobić wszystko, żeby go osiągnąć. W końcu byłby tym dobrym, nic by mu nie groziło, stałby się swoim własnym autorytetem i na zawsze odciął od paskudnego dziedzictwa ojca, które tkwiło w jego charakterze od zawsze.

Niemal bezwiednie, ruszył w stronę miejsca, z którego rozległ się huk, a wołanie Traute dotarło do niego dopiero po paru krokach. Odwrócił się, ale zanim zdążył rzucić bezczelne "czego?", zobaczył, dlaczego jest wzywany. 

Lucas bardzo wyraźnie starał się nie pokazywać po sobie, że płacze, ale jednak był tylko dzieckiem, i nie zauważenie tego było niemożliwe. Poza tym kucał i chował twarz opierając się czołem o podkurczone kolana, starając się uspokoić, a jego ciałem wstrząsały co jakiś czas ciche szlochy. Ta sytuacja była dla Kenny'ego już zupełnie nowa. Levi nigdy nie płakał, przynajmniej w jego obecności (nie zdawał się też posiadać jakiekolwiek inne uczucia), a Franz i Kuchel jak już ryczeli, to tylko po to żeby coś wymusić na Keeganie. Taki szloch, pełen przerażenia i bezradności, był czymś co Rozpruwacz utożsamiał raczej z własnym dzieciństwem.

Jakby tego było mało, nikt z brygady za bardzo się nie kwapił do uspokojenia chłopca, więc po jakiejś minucie oczekiwania Kenny sam musiał do niego podejść.

- Ej. - odezwał się, kucając obok Lucasa. - No co jest, gówniarzu?

Nie uzyskał żadnej odpowiedzi, bo dziecko tylko zarzuciło mu rączki na szyje i wtuliło się w niego, widocznie oczekując jakiegokolwiek wsparcia. Oczywiście odwzajemnienie takiego uścisku byłoby dla Ackermanna nieusuwalną plamą na honorze, więc nie zamierzał zniżać się do przytulania szczeniaka. Ale nie chciał też za bardzo go odpychać.

- No już, już. - powiedział tylko, najbardziej sztucznie poirytowanym tonem jaki udało mu się uzyskać. - Zaczekamy aż skończysz ryczeć.

Po paru minutach chłopiec faktycznie się uspokoił, nawet w końcu poszedł gdzieś w las żeby się wysikać. Ale i tak Kenny musiał nieść go resztę drogi. Jeszcze brakowało, żeby rozjebał sobie o coś bosą stopę.

***************************************************************************************

- Więc trudno mi w sumie określić jak działają te pistoleciki, ale wiem że to jednostrzałowce. Znaczy no niestety takie strzały że kurwa mózg na ścianie łeb urwany, chociaż wiecie, Kenny nie będzie strzelał tak kurwa do was... znaczy do Levia. Do Levia nie. Mikasa... on chyba nie wie że istniejesz. Nie pamiętam, czy mu to kurwa mówiłem...

Lara ani na sekundę nie oderwała wzroku od notesu, w którym zapisywała każde słowo Franza, kiedy postąpiła krok w przód, po raz kolejny wchodząc pomiędzy Ackermannów.

- Zostaw. - mruknęła tylko pod nosem, widząc że Mikasa mimo to rozważa rzucenie się na wuja. 

Osobiście, młodsza siostra Smitha potrafiła w tym momencie skupić się na rzeczach ważnych, takich jak zdobycie wszystkich możliwych informacji o oddziale Kenny'ego. Jednak ani Levi, ani Mikasa, widocznie nie mogli pogodzić się z tym, że Franzowi "jakoś umknęło" powiedzenie krewniakom, że członkiem rodu jest też Kenny.

I że w sumie to pracuje w odłamie Żandarmerii.

I że tak właściwie to wujek ojca Mikasy, i najbliżej w tym momencie spokrewniona z kapitanem osoba w rodzinie.

Ah, i że może ich szukać.

Żeby porwać/zabić/poćwiartować Erena. I możliwe że Historię też.

I jak Lara rozumiała w tym momencie ich gniew, tak uważała bójkę za zupełnie bezcelową. Poza tym już kopali się z Franzem, który teraz dociskał do nosa zakrwawiony fragment rękawa. Znała mężczyznę pół życia, i była pewna, że skoro przez tak długi czas nie ujawnił tak istotnych faktów, to musiał mieć konkretne powody. Możliwe, że tylko dzięki temu że siedział cicho, korpus jeszcze w ogóle istniał. Były setki możliwości na to, co mogło albo może się stać, więc teraz należało w pełni skupić się na defensywie.

- Przecież go nie zabijemy. - zapewnił Levi, starając się jakoś dostać bliżej kuzyna. - Należy mu się.

- Dobra, źle kurwa zrobił, zadowolony? Ale wy też zachowujecie się paskudnie, na świętą Sinę, on wam nawet nie oddaje. Przestańcie się znęcać nad człowiekiem.

- Ale-

- Nie. Franz całe życie pomaga wam jak tylko może, myślicie że dzięki komu nikt was jeszcze nie powiesił? Nie będziecie się do niego rzucać tylko dlatego, że teraz spierdolił. 

Chowający się za jej plecami Franz odetchnął z ulgą, ale spoważniał, gdy otrzymał od dziewczyny spojrzenie równie wkurwione jak to, jakim patrzyła na jego krewniaków.

- Ty też nie masz się czym chwalić. - rzuciła tylko, zanim wróciła do swojego notesu. - Mógł powiedzieć, nie powiedział, chuj. Nie zmienicie tego, a teraz trzeba zadbać o to, żeby dzieciaki były bezpieczne. Potem, jak wszystko się uspokoi, rozwiążecie to jakimiś zapasami w błocie czy czymś.

Przez wzgląd na jej relacje z Leviem, kapitan raczej był skłonny w tym momencie odpuścić, czego nie można było powiedzieć o Mikasie. W końcu zagrożenie, przed którym wuj nie ostrzegł jej wcześniej, tyczyło bezpośrednio Erena. A Lara też nie znała Mikasy na tyle dobrze, żeby kompletnie ją teraz uspokoić. Na szkoleniu dziewczyny łączyła jakaś nić porozumienia, można by powiedzieć, że nawet darzyły się wzajemnym szacunkiem, a Mikasa nigdy nie zdawała się specjalnie poirytowana gadaniem koleżanki. Przeciwnie, czasem prosiła ją o pomoc, sama też służyła ową pomocą przy rąbaniu drewna czy rozładunkach. Mimo to, sama zawsze mówiła bardzo mało, więc trudno było dobrać słowa, które teraz powstrzymałyby ją przed wybiciem Franzowi zębów.

Mimo to, Lara musiała spróbować.

- Rozumiem że musisz być na niego wściekła. - zwróciła się do dziewczyny. - Ale przysięgam, Franz na pewno nie chciałby żeby Erenowi stała się krzywda. Organizował dla niego jedzenie po upadku Marii, tak? Wykreślił go z listy osób które miały ten Mur odbijać? A teraz zrobi wszystko żeby go chronić. Co byś nie czuła, to w tym momencie Ackermannowie są naszą główną linią obrony, a Franz najlepiej wie, jak możemy zdobyć przewagę. Jak go teraz pobijesz, może nie być zdolny do walki, i osłabisz szansę Erena na przetrwanie. Dobrze kochani? Zawieszamy broń. Tak na tydzień. A teraz Eren naprawdę cię potrzebuje, idź pomóż mu przy wymarszu.

Ten dziwny słowotok musiał zadziałać, bo mimo że Mikasa nie wydawała się ani trochę mniej wkurwiona na swojego wuja, to po paru sekundach postanowiła faktycznie towarzyszyć innym przy zacieraniu ich śladów pobytu w chacie.

- Wy wszyscy się nadajecie na kurwa terapię rodzinną. - westchnęła z ulgą Lara.

- Może jeszcze frytki do tego? - wyglądało na to, że Levi też odpuścił dalszą kłótnię, na rzecz organizacji ucieczki swojego oddziału. 

- Ej, nie kurwa, ja bym zjadł. Jestem głodny jak jasny chuj...

- Zamknij mordę. 

Normalnie Franz jeszcze by się dogadywał, ale widocznie poczucie winy ciągle mu ciążyło, bo tylko wymamrotał coś o tym, że musi powiedzieć Hanji co się dzieje, i poszedł w kierunku domu.

- Czyli jesteśmy przestępcami. Znowu. - syknął przez zęby Levi, widocznie starając się uspokoić. -  A człowiek, którego całe życie uważałem za ojca, to brat mojej matki, który teraz spróbuje nas zabić. I spędzimy nie wiadomo ile czasu w lesie.

- Nie możemy być w lesie. Trzeba działać bez odgórnych rozkazów, póki nie wypuszczą Erwina. 

- Myślisz?

- Tak, nie możemy tracić czasu. Szczególnie z tak silnym oddziałem, nie mówiąc o tym że reszta korpusu ma łapankę. 

Oboje przeżywali w tym momencie ciężkie chwile. Levi musiał przyswoić informację o tym, kim jest dla niego Kenny, co prawdopodobnie uruchomiło w jego głowie lawinę myśli dotyczących tego, jak został kiedyś porzucony. Lara natomiast właśnie dowiedziała się, że jej brat został aresztowany, a była pewna, że jeśli szybko nie zrozumieją sytuacji i jej nie opanują, to zostanie publicznie powieszony jako zdrajca. Tak silne emocje należało jednak natychmiast stłumić, i skupić się na działaniu.

- Słabe punkty Kenny'ego, które dadzą nam przewagę? - zapytała beznamiętnie dziewczyna.

- Jest już stary. Nie na tyle, żeby było to bardzo widać, ale na pewno nie ma już takiego czasu reakcji jak kiedyś. Jak będzie opcja, biorę go na siebie. Powinienem dać radę wygrać jeden na jeden.

- Nie w bezpośrednim starciu.

- Tyle wiem, jest ode mnie dwa razy cięższy, jak mi jebnie to najwyżej się odbije od ściany. Ale my mamy miecze, to zwiększa dystans, broń jest jednostrzałowa, będę miał czas.

- Zamierzasz go zabić?

Zapadła cisza, bardziej wymowna niż jakiekolwiek słowa.

- Rozumiem. - pokiwała głową Lara. 

On nie zabije Kenny'ego. Nie podejmie nawet próby zadanie mu rany, która byłaby blisko śmiertelnej.

- Po prostu chcę z nim jeszcze porozmawiać.

- Módl się, żeby on miał takie skrupuły jak ty. 

- Lara...

Za nic tego nie zrobi, pozwoli się zabić. Rozpruwacz nie będzie dla niego zbyt miły, bez względu na to, co mówił Franz.

- Jeśli dasz się zabić pierdolonemu Kennemu, bo masz nadzieję że on nie zrobi ci krzywdy, przysięgam że nawet cię nie pochowam. Masz przewagę, wykorzystaj ją żeby przeżyć. Nie ma czasu na to, żebyś się zawahał. Ja nie mówię, żebyś podszedł do niego z zamiarem roztrzaskania mu czaszki, po prostu... jeśli zobaczysz, że on się w tańcu nie pierdoli, to ty też nie możesz. Rozumiemy się?

Pokiwał co prawda głową, ale w sercu dziewczyny zagościła kolejna dawka niepokoju. O kolejne życie, które mogą stracić w tej walce, w której nagle kompletnie przestało chodzić o Tytanów czy wyprawy za Mur. To z kolei znaczyło, że są coraz bliżej jakiejś prawdy, skoro władza posuwa się do wszystkiego byleby tylko im zaszkodzić. Tyle że nie wszyscy mogą dożyć jej odkrycia.

Levi może umrzeć, może zginąć w przeciągu tygodnia z ręki własnego wuja.

- Proponuję iść w stronę Trostu. - wróciła do swojego monologu.

- Do ludzi?

- Potrzebujemy wieści ze świata zewnętrznego, pod Dyskrytem jest dość spore miasto. Jeśli Kenny wie gdzie jesteśmy...

- Musiał znaleźć to w jakiejś dokumentacji. Trost?

Kenny jest przebiegły, on wykorzysta to, że Levi się zawaha.

- Mamy koszary w Troście, i tam zabili Nicka, stawiam na Trost.

- Czyli mamy iść tam, gdzie idzie Kenny?

- Chata nie jest w linii prostej. - wyjaśniła, pokazując mu o co jej chodzi, na nabazgranej naprędce w notesie mapce. - Jest na północny wschód od Trostu. Jeśli Kenny szedł skosem, miniemy się z jego oddziałem idąc prosto na południe. 

A Levi na pewno się zawaha. Nie chce odbierać życia żadnym ludziom, a co dopiero komuś, kto go wychowywał.

- Nie idziemy klifem, pozna że tu byliśmy po śladach haków na zboczu. Obejdziemy klif... - zaczął, widocznie w pełni ufając jej osądowi sytuacji. - Lara?

- Hmm? - mruknęła, bez reszty pochłonięta szkicowaniem możliwej trasy na prowizorycznej mapie, już tak zabazgranej, że prawdopodobnie tylko dla niej była czytelna. Nie usłyszała nawet, jak zwrócił się do niej po imieniu jeszcze dwukrotnie, za każdym razem ostrzej. Wróciła do rzeczywistości dopiero, kiedy na kartkę kapnęła krew, a Levi milisekundę później mocno potrząsnął dziewczyną, łapiąc ją za ramiona.

On się zawaha. Będzie luka w jego obronie. Zginie. 

- Opanuj się, Lara! - powiedział, z nutą paniki w głosie, łapiąc ją za podbródek i starając się chociaż trochę otworzyć jej usta.

Najpierw poczuła ten dziwny metaliczny smak na języku, a potem uderzył ją piekący ból. Dopiero na koniec uświadomiła sobie, że zagryzła usta na tyle mocno, że niemal przegryzła sobie dolną wargę na wylot. Splunęła krwią na trawę obok, i podjęła próbę opanowania ciągle cieknącego strumyczka krwi z ust. 

- Już, co z tobą? - Levi podał jej chusteczkę, kiedy nachyliła się do przodu, starając się nie poplamić zbytnio koszulki. - Erwinowi nic nie będzie. Ma za wysoki status żeby powiesili go przed przesłuchaniami, a one trwają. Do tego czasu zdążymy udowodnić racje korpusu.

Nie chodzi o Erwina.

- Levi. - wydusiła, starając się wyrównać spazmatyczny oddech.

Tyle lat nie czuła lęku, tak wiele czasu mogła żyć we względnym spokoju i ufać sobie. Ale od momentu kiedy Erwin stracił rękę w paszczy Tytana, to uczucie wróciło do Lary. Ten paraliżujący strach ściskający wnętrzności i mącący w umyśle powrócił, a teraz uderzał w najmniej odpowiednich momentach. Nie była do tego przyzwyczajona do tego stopnia, że zazwyczaj uczuciu towarzyszył ogromny gniew na samą siebie. Za to, że nie potrafiła tego uspokoić.

Jeszcze dobre kilkadziesiąt sekund stała pochylona, dociskając do ust chusteczkę, zanim zdołała się wysłowić. Levi tymczasem trzymał jej włosy, żeby nie przeszkadzały i nie lepiły się do jej zakrwawionych ust i podbródka, co w sumie utwierdziło ją w przekonaniu, że jest właściwym wyborem na narzeczonego.

- Nie chcę, żeby stała ci się krzywda, rozumiesz? - powiedziała w końcu, kiedy względnie się uspokoiła. - Pierwszy raz w życiu ktoś może ci faktycznie zagrozić. Nie będę w stanie walczyć, wiedząc że nie jesteś w stanie wygrać. Muszę mieć pewność, że będziesz się bronić bez względu na to, co stanie się z Kennym.

- Przeżyję, ale on też przeżyje. Najwyżej ucieknę.

Mogła się spodziewać, że ktoś kto przez bodajże dziewięć lat robił mu za jedynego opiekuna będzie dla niego ważny, ale nie sądziła, że aż tak. W końcu Kenny był odpowiedzialny na zostawianie go samego w mieszkaniu chuj wie ile, za porzucenie go, nie przepracowanie z nim traum i nie nauczenie go podstawowych zasad panujących w społeczeństwie. Wpoił mu za to, że nie ma co szukać ciepła u ludzi, a siła jest jedynym czemu może ufać. Poza tym tak samo porzucił Franza, kiedy był mu najbardziej potrzebny, tak samo zostawił też Kuchel.

Ale może to dlatego Levi tak bardzo chciał, żeby Rozpruwacz przeżył. Był nierozwiązaną sprawą jego życia, i zapalnikiem większości chujozy jaka go spotkała. To normalne, że chciał wyjaśnień, ale... takim kosztem?

- Chyba muszę ci uwierzyć. - powiedziała tylko niewyraźnie, ocierając krew z ust.

Niecałą godzinę później, gdyby nie spory skrzep na ustach, nikt nie powiedziałby że Lara została chociaż odrobinę wyprowadzona z równowagi. I chociaż jej serce łomotało coraz bardziej, zdołała utrzymywać niewzruszoną twarz nawet kiedy patrzyli z góry na oddział, który okrążył chatkę. Nawet kiedy kilku Żandarmów wbiegło w las, słysząc hałas który zgodnie z planem zrobił gdzieś w zaroślach Franz, zajmujący się odciągnięciem wroga w inną stronę. Jeśli będzie miał wystarczająco szczęścia, dołączy do nich w ciągu doby. Jeśli nie, nie było do końca wiadomo, co się z nim stanie.

A bez względu na to, musieli uciec w las.

I powiedzmy, że obliczenia Lary okazały się poprawne w jakiś dziewięćdziesięciu procentach. 

W nocy nie było możliwości rozpalenia ogniska, w obawie przez zostaniem zauważonym. Na początku ognisko nie było też uważane za potrzebne, ale po tym jak nastała noc, zrobiło się wręcz niewyobrażalnie zimno. Chłodem ciągnęło też od ziemi, a oddział nie miał żadnych śpiworów. Jedynym, na czym mogliby się położyć, były ich płaszcze, a czymś musieliby się też przykryć. Wtedy jednak bohaterką okazała się Sasha, która zaczęła opowiadać o polowaniach w lesie, i sposobach na zrobienie sobie izolujących od chłodu legowisk z patyczków czy listowia, albo czegokolwiek co było w ściółce. 

Plan był świetny, ale ponieważ było niemal kompletnie ciemno, większość osób szybko wyzbierała ściółkę wokół obozowiska, nie chcąc zbytnio się oddalić. Lara natomiast, absolutnie pewna że przecież się nie zgubi, pozostawiła Levia z oddziałem pod opieką, i odeszła nieco dalej, żeby nazbierać chrustu i dłuższych gałęzi na prowizoryczne szałasy. Sasza twierdziła, że da się je sklecić w pół godziny, a lepiej było poświęcić ten czas na coś co mogło utrzymać ciepło, niż potem zmagać się z przeziębieniem czy zapaleniem płuc. 

I faktycznie, dzięki doświadczeniu Lara nie tylko się nie zgubiła odchodząc dość daleko, ale też nie wydawała najcichszego dźwięku podczas stąpania po podłożu. Prawdopodobnie uratowało jej to życie, w momencie kiedy w jej okolicy rozległ się odgłos chodu w ciężkich butach. Na początku pomyślała, że może to ktoś ze zwiadowców, ale szybko okazało się, jak bardzo się myliła.

Brygada Kenny'ego jednak poszła inną drogą, a wątpliwym było że oddadzą jakikolwiek strzał ostrzegawczy.

Jedynym , co mogła zrobić w tym momencie Lara, było przylgnięcie plecami do pnia najbliższego drzewa, i błaganie w duchu o to, żeby nie zostać zauważoną. Kroków za jej plecami było coraz więcej, ale na całe szczęście, wyglądało na to, że nie zmierzają bezpośrednio w jej stronę, a przy odrobinie szczęścia brygada przejdzie kawałek za jej plecami. I pójdą dalej w stronę Trostu, omijając znajdujące się jakiś kilometr stąd obozowisko Zwiadowców.

Najwidoczniej nie martwili się o dyskrecję, bo szybko na ziemię zaczęły kłaść się długie cienie z lamp naftowych, a ściszone głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Lara desperacko starała się wychwycić, jak wiele ich jest, żeby określić liczbę przeciwników. Taka informacja bardzo by im pomogła, jako że Franz w sumie nie wiedział, czy Kenny nie zabrał ze sobą też części pierwszej Kompanii.

Ale wtedy, jeden z bardzo dobrze jej znanych ze Stohess głosów rozbrzmiał wyraźniej niż reszta. Głos Kenny'ego dalej był szeptem, ale bardziej przenikliwym i czystszym, chociaż wciąż nie potrafiła wychwycić wszystkiego.

- ... większe pole do manewru. - mówił, tuż za jej plecami. -Levi ... będę strzelał, a wy... tylko żywcem. 

Przypuszczała, że złapanie żywcem tyczy się tylko Erena i Historii, i jakże klęła na siebie, kiedy szept poszedł dalej, a ona nie zdołała usłyszeć, o co chodziło z Leviem. Gdzie był w tym planie, jakie były co do niego zamiary, i czy miał szansę przeżyć to starcie. Po paru minutach szepty całkowicie ucichły, a kroki i migotliwe światełka pochłonął gąszcz lasu. Wtedy Lara odetchnęła cichutko z ulgą, odchylając głowę i przymykając oczy. Stała w miejscu jeszcze dość długo, całymi haustami łapiąc zimne powietrze, i. upewniając się że nikt nie został w okolicy żeby ją dobić.

Gdy wracała do obozowiska, Levi był już w trakcie szukania jej w okolicy, zachęcając Cezara do jakiejkolwiek pomocy, co wlało w jej serce chociaż odrobinę ciepła i spokoju. Kogoś takiego szukała całe swoje życie. Człowieka, który dbałby o nią tak bardzo, który może i nie mówił wiele i nie był fanem wielkich romantycznych gestów, ale zawsze można było na niego liczyć, zaparzy jej herbatę, będzie wsparciem w trudnych chwilach, i będzie starał się zrozumieć jej nawet najbardziej absurdalne wywody.

W jej oczach Levi był idealny, a chociaż nigdy nie przestała nagle dostrzegać jego chamskiej buty czy niechęci do dzielenia się odczuciami, teraz rozumiała każdą jego motywację na tyle dobrze, że wcale jej to nie przeszkadzało. I kochała to, jak się dla niej starał, jak sam przychodził i zaczynał rozmowę, chwile kiedy widziała że zaciska usta i liczy w myślach do dziesięciu, próbując uspokoić się na tyle, żeby mówić do niej łagodnym tonem. Te wszystkie momenty kiedy zaparzał jej herbatę albo poprawiał włosy, myśląc że wciąż śpi, o, albo jak zapamiętywał najdrobniejsze pierdoły, takie jak to, że lubi fiołki. A potem szli przez polanę obok twierdzy, a on mówił "zobacz, tu w sezonie rosną fiołki, jakby cię to interesowało". Jak mówił że Cezar tylko brudzi i w sumie jest nieprzydatny, ale mówił to głaskając go po szerokim łbie i bawiąc się jego uszami, i to jak pozdrawiał gestem ręki sprzedawców albo starał się być odrobinę milszy dla kadetów, kiedy mówił Hanji że jej eksperyment "nie jest aż tak gówniany" potem odwracając się i dyskretnie szukając uznania w spojrzeniu Lary. 

Widzisz? Staram się, naprawdę się staram. I idzie mi coraz lepiej.

Właśnie to miało tak wielkie znaczenie. Że znalazł w sobie tyle siły i cierpliwości, żeby zacząć nad sobą pracować. Im większe robił postępy, tym lepiej widać było, jak dobrym jest człowiekiem, którego powierzchowność środowisko ukształtowało właśnie w taki sposób. A najlepsze było to, że on sam wyraźnie czerpał najwięcej z powolnego otwierania się na świat, w naprawdę widoczny sposób odnajdując się coraz lepiej w życiu.

I mimo całego towarzyszącego Larze w ciągu dnia stresu i mnóstwa obaw, mimo długiej rozmowy dotyczącej napotkania brygady Kenny'ego, czuła się naprawdę szczęśliwa zasypiając obok Levia. Nie zamierzała za nic stracić go na rzecz jakiegoś byłego seryjnego mordercy, mającego niewytłumaczalne powiązania z rządem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top