Rozdział 47

Podobno nie ma ludzi idealnych. Nie da się być perfekcyjnym w absolutnie każdej wykonywanej czynności, w końcu nie do wszystkiego mamy predyspozycje, a także każdy ma jakąś granicę. Czy to cierpliwości, czy sił, czy zwyczajnie rozsądku, dzięki któremu jednak nie pracujesz przez dwadzieścia trzy i pół godziny dziennie. Eliza doskonale to wiedziała, a swego czasu podsumowywała owe rozważania, mówiąc siostrze że "ideału nie ma bo każdy jest tak samo popierdolony".

Być może dlatego tak niebywale wkurwiał ją Keegan. 

I nawet bycie więźniem nie irytowało ją tak bardzo. Wolno jej było chodzić po domu, kiedy on akurat był w środku, ale gdy wychodził dla bezpieczeństwa zamykał ją na klucz w pokoju z kratami w oknie. Poza tym miała zapewnionego lekarza, książki, jedzenie, a nawet nikt nie zabierał jej ostrych przedmiotów czy innej potencjalnej broni. Nie miała więc za złe tymczasowego zamknięcia, które było środkiem ostrożności. Prawdopodobnie na miejscu gospodarza zachowywałaby się tak samo.  

Za to te jego włoski, ten uśmiech z okładki, ton i barwa głosu... te pieprzone kamizeleczki, żabociki, sposób poruszania się i wysławiania wkurwiały ją do granic wytrzymałości. Bo Keegan był idealny.

Był Ackermannem, nie miała co do tego wątpliwości. Niedługo po wprowadzeniu się do domu próbowała dźgnąć go nożem, a on wygiął ostrze dłonią zanim w ogóle zauważyła że się poruszył,  co dało kobiecie pewność co do jego pochodzenia. A mimo to, z całym zasobem swej siły, zamiast walczyć za Eldię bezczelnie spierdolił za Mur, więc całym sercem pragnęła go nienawidzić. POWINNA nienawidzić całego rodu, który uciekł i tak podle zrezygnował z wojny. I z pewnością przyszłoby jej to łatwo, gdyby był taki, jak opisywano cały klan w wojsku. Gdyby był brutalny, śmierdzący i bezczelny, niebezpieczny, ale nie mający w sobie honoru. Gdyby był tą odległą legendą, kompletnym zdrajcom parszywie pozostawiającym znaczną część ludu, służącym tchórzliwemu królowi.

Ale nie było, kurwa, za co go nie znosić.

Pochylał się gdy czymś w niego rzucała, próbował jedzenia, udowadniając jej że nie jest zatrute, mówił do niej tym spokojnym, melodyjnym głosem kiedy się wkurwiała. Miał dwójkę rodzeństwa, któremu niczego nie brakowało i które kochał całym sercem, gotował, prał i sprzątał, prasował swoje ubrania w kant. Pachniał mydłem, winogronowymi papierosami i różaną herbatą, miał piękne włosy i łagodny wyraz twarzy, w dodatku robił właśnie drugi doktorat. Dla zabawy, jak sam twierdził. 

Dla. Kurwa. Zabawy.

Prawo Cywilne go kurwa bawi.

Niemożliwość nienawidzenia Ackermanna, tak różnego od legend, bolała Elizę dużo bardziej niż zabliźniające lub paprzące się rany.

Do tego, powoli docierała do niej świadomość, że niewiele może w swojej obecnej sytuacji. A ten pieprzony zdrajca to jej jedyne źródło informacji.

- A telefon? Mówi ci to coś kurwa? - zapytała niechętnie, grzebiąc widelcem w talerzu.

- Nie.

- Aparat?

- Niestety też nie, wybacz.

- No dobra, jakoś to kurwa ogarniemy, da się zrobić prototyp i opatentujemy-

- Nie radziłbym. Władze bardzo skutecznie zwalczają wszelkie przejawy pojawiających się nowych technologii. A wnioskując po tym co mówiłaś, jest możliwe że motywuje ich fakt, że taki rozwój pozwoliłby odkryć świat za Murem. Najwyraźniej władca nie chce, żebyśmy o nim wiedzieli.

Eliza z irytacją spojrzała na mężczyznę, który siedział po turecku na fotelu, i puszczał na ścianie zajączki za pomocą sygnetu który nosił na palcu. Zdawał się zaintrygowany dostarczanymi mu wiadomościami o świecie z zewnątrz, ale jednocześnie podchodził do nich ze smutkiem niemożliwego do zrealizowania marzenia.

- Mogę wiedzieć, jak uniknęłaś przemiany w Tytana? Morza nie widać z Muru, nie wierzę ci że przebiegłaś taki kawał. A muszę ci zaufać, jeżeli mam zacząć myśleć nad jakimkolwiek działaniem. Mów prawdę. - wyjaśnił, nie odrywając wzroku od czerwonej plamki światła pomykającej po tapecie.

- Służyłam w wojsku. - odparła, też podążając oczami za światełkiem. - Byłam inżynierem, dość cenionym przez dowództwo. Jeden z moich przyjaciół był w połowie Eldianinem, ale tak jak ja był tylko wtyką w wojsku, pracował jako Mareńczyk. Nadążasz wielkopański kurwa paniczu?

- Tak.

- Postarał się o przydzielenie do załogi naszego transportu. Przybiliśmy wieczorem, mieli nas... zamienić rano. Ten głupi skurwysyn pomógł mi uciec z ładowni, i odstawił mnie tak daleko pod Mur jak się dało.

- Koniem?

- Motorem kurwa debilu. Kto by konie na statkach woził? Ale na wyposażeniu są motocykle wojskowe i kilka...

- Mogę najpierw prosić o dokładniejszy wyjaśnienia "motoru"?

Kobieta westchnęła głęboko, po czym wróciła do jedzenia. Może jednak została zamieniona w Tytana, a to było piekło jej umysłu? Chociaż nie, piekłem było kiedy oficer wyciągał ją z ładowni, a ona wiedziała, że śpiący tam jej przyjaciele z ruchu oporu nie będą mieli podobnej szansy na ucieczkę. I piekłem musiałoby być, gdyby nie udało mu się wrócić ze wschodem słońca, albo jeśli wrócił i poniósł konsekwencje...

I co, i poświęcenia ich wszystkich są po co? Żeby wpierdalała żeberka w towarzystwie rozpieszczonego paniska, które odmawia jej pomocy w spotkaniu z królem? Który mu przecież służył, i któremu wyłącznie zdrada zapewniła wszystkie dobra które teraz posiadał? Ten durnowaty wielki dom, te ubrania, ten...

- Elizo, z tego co mówisz, Eldianie poza Murami żyją w gettach, dobrze zrozumiałem? Ponieważ Mareńczycy nienawidzą ich za grzechy ich przodków?

- Po chuju, ale tak.

- A ty nienawidzisz mnie, ponieważ mój pradziadek uciekł, zamiast zostać z twoim ludem.

- Gdyby tylko Ackermannowie posłuchali mojej części rodziny królewskiej, to wygralibyśmy wojnę. 

- Czyli... nienawidzisz mnie za grzechy moich przodków? Zupełnie tak, jak ciebie ludzie, którzy odcięli ci palce?

Nastąpiła chwila ciszy, której Eliza nie mogła przerwać żadnym sensownym argumentem, mimo naprawdę szczerych chęci.

- Ty chociaż raz pomyśl, zanim coś powiesz. - dodał Keegan.

- A ty przestań pławić się w luksusie okupionym krwią ludu, któremu powinieneś służyć. Nie chodzi o to kto kiedy spierdolił, ale o to czemu dalej walczysz za swojego tchórzliwego króla. Poddajesz się jak pies praniu mózgu, nikt nic wam nie mówi a wy dalej liżecie królewskie dupska.

- Też należysz do rodziny królewskiej, o ile mówisz prawdę.

- Więc tym bardziej powinieneś się mnie kurwa słuchać, i dać mi porozmawiać z moim królewskim kuzynem. Razem moglibyśmy...

- Myślisz, że gdybym służył władcy, miałbym jakikolwiek interes w tym, żeby cię tak podle traktować?

- Myślę, że nie ma innej możliwości na kupienie takich brylancików niż dawanie się ruchać władcy. Znaczy ruchać że manipulować, a nie że w dupę.

Ciągle patrzył tylko za światełkiem na ścianie.

A Eliza tylko coraz bardziej nienawidziła samej siebie za to, że w wielu kwestiach musiała przyznać mu rację. I mimo że wiedziała o młodym Ackermannie praktycznie tyle co nic, miała też nikłą świadomość tego, że jest niezbędnym jej hamulcem. A lata później zrozumiała, że tylko ten hamulec uratował ją przed bardzo szybkim zabójstwem przez lokalne władze, których bardziej niż jej krew obchodził fakt tego, skąd pochodziła.

***********************************************************************************************

Ród Ackermann doznawał właściwego sobie Przebudzenia, to fakt.

Ale jednak to Przebudzenie było zdolnością podobną do oddychania, którą ciężko było wytłumaczyć, a tym bardziej niejako się jej "nauczyć". Objawiało się zwyczajnie w pewnym momencie, i zostawało na resztę życia, a posiadacz umiejętności mógł być pewien, że w razie zagrożenia życia da radę się wybronić. Że kiedy ktoś rzuci się na niego z nożem, umiejętność odezwie się i podpowie jak uniknąć ciosu, że gdy w bitwie ktoś rzuci mu miecz, da radę przebić puklerz.

Problem w tym, że bez bezpośredniego zagrożenia, Przebudzenie i wszystkie zdolności przodków leżały sobie gdzieś w podświadomości, i ciężko było im zaufać. To troszkę tak, jakby zamknąć oczy i biegać po lesie, ufając że nie wpadniesz na żadne drzewo. I mimo że nigdy wcześniej na nie nie wpadłeś, to wiesz, że wtedy z powodu adrenaliny nie miałeś sekundy żeby w ogóle myśleć o drzewach. A teraz, pozbawiony kopa w dupę jaki daje ci strach, masz w głowie głos rozsądku mówiący ci że może kurwa warto otworzyć oczy.

Ale kiedy je otwierasz, obijasz się o drzewa co dwa kroki.

Dlatego, mimo że zdolności istniały, nadal wymagany był trening który pomagał im zaufać. I nie musieli uczyć się, jak trzymać nóż czy jak obsługiwać kuszę. Musieli za to nauczyć się, jak zrozumieć że już to potrafią, i słuchać absolutnie irracjonalnego instynktu, oddając mu się w pełni. Mimo, że rozsądek krzyczał, że robisz coś karygodnego, należało zaufać sobie i wszystkim swoim przodkom.

Tak więc Franz mógł ściąć głowę Tytanowi jednym mieczem. I tak samo, kiedy ten małpolud się do niego obrócił, wiedział, żeby ciąć przez oczy. Nie miał sekundy do namysłu, więc podał się impulsowi, który czuł tak, jakby jego rękę prowadził ktoś kompletnie inny. Teraz, tak samo jak kiedyś trenował zaufanie sobie w walce nożem, opanowywał naukę latania na sprzęcie.

Szło mu naprawdę dobrze, a jedyne błędy jakie popełniał, to te kiedy słuchał rozsądku zamiast instynktu. Poza tym traktował te lekcje jako odskocznię od uzależnienia. Nie brał narkotyków dość długo, bo utknął w korpusie gdzie nie miał do nich dostępu. A potem, gdy mógł je kupić, żal mu było tego, że najgorszy okres odstawienia ma już za sobą, a teraz to zrujnuje. Zwyczajnie czuł, że nie da rady odstawić kolejny raz, więc nie może znowu wpaść w to gówno.

Jednak myślał o używkach nieustannie, a głosy przekonywały go, że po jednej kreseczce nic mu nie będzie, mimo że czuł się jak gówno. Więc rzucił się w wir treningów, rozmów, badań, eksperymentów przeprowadzanych na nim przez Hanji, i czasami kompulsywnego seksu. Musiał zająć czymś głowę.

Więc raz po raz gubił rytm lotu, uderzając w jakiś konar, czy plącząc linki. Jego ciało wykonywało jakiś mało elegancki piruet, i kończył z hukiem uderzając o ziemię. A wtedy Mikasa zawracała, lądując przed jego obitą mordą tak lekko i z taką gracją, jakby chciała na siłę pokazać że ONA to potrafi.

- Zdechłeś już? - zapytała, czekając aż jej wujek nabierze powietrza.

- Pierdol się. - zakasłał w odpowiedzi, ale zdołał wstać na klęczki. Potem upadł, opierając się przedramionami o miękką trawę, i zwymiotował dzisiejsze śniadanie. Nie wiedział, że zniszczony dragami organizm będzie mu tak długo robił problemy z przyjmowaniem żywności. Na szczęście nie rzygał już po każdym posiłku, teraz było to bardziej spontaniczne i znacznie rzadsze.

Mikasa pomogała mu wstać, kiedy tylko przestał się trząść i pluć żółcią, a czasami nawet podawała mu chusteczkę. Potem zazwyczaj robili parę minut przerwy, po których oboje wracali do treningu polegającym na dziwnych bójkach w powietrzu, z użyciem noży, mieczy, pistoletów na flary, i czegokolwiek co wpadło im w ręce.

To ona zaproponowała wspólne treningi pod miastem, ale on zmienił je w formę podniebnych walk, na które czasem chodzili sami, ale częściej Franz targał ze sobą pół korpusu. Nie żeby na coś ich przygotowywał, ale wolał... żeby mieli jakiekolwiek doświadczenie w walce z ludźmi uzbrojonymi w sprzęt do manewrów i zabawne pistoleciki.

Kenny, synu skurwysyna, ufam, że nad tym zapanujesz. Ale gdyby coś się wymknęło spod kontroli...

Będziemy gotowi. 

*********************************************************************************************

W wojsku generalnie osoby o niższym stopniu rzadko kiedy mogły liczyć na jakąkolwiek prywatność. Ich grafiki w ciągu dnia były zapchane, noce spędzali śpiąc we wspólnych pokojach, a wyrwać się na przerwę było dość ciężko. Jednak dowództwo z reguły dostawało osobne sypialnie, a na szkoleniu żartowano, że to dlatego że jak już dochrapiesz się tytułu, to masz prawo pieprzyć się z kimś w spokoju.

Najzabawniejsze było to, że takie hasła najczęściej rzucali nastolatkowie, którzy w życiu nie mieli z nikim intymnego kontaktu, ale nie przeszkadzało im to w snuciu domysłów o tym, kto, kogo, jak i gdzie. Lara trochę się zgadzała z tymi teoriami, ale w stosunku do Levia nie miały absolutnie żadnego pokrycia. I szczerze, ostatnimi czasy coraz mocniej się nad tym zastanawiała.

Pamiętała, że pierwszą myślą jaka uderzyła jej do głowy, gdy parę miesięcy temu wlazł jej do łóżka gdy spała, było to, że z pewnością jest to jakiegoś rodzaju próba gwałtu, czy molestowania. Jednak z czasem Levi okazał się istotą albo kompletnie aseksualną, albo zwyczajnie unikającą takiego kontaktu pod wpływem dawnych traum. Nie uciekał już tak przed jej dotykiem, ale też nie wydawało się żeby sam inicjował cokolwiek więcej.

Praktycznie wszędzie gdzie tylko stacjonowali, udało im się dorwać jakiś wspólny pokój, tylko dla ich dwójki. Teraz Lara została przydzielona do jego oddziału, więc również istniały szanse na wspólną sypialnię w przyszłości. Nawet tutaj, w koszarach dyskrytu, mieli jeden pokój z jednym łóżkiem.

I ciągle jedynym bliższym zainteresowaniem ze strony kapitana było przytulanie jej kiedy zasypiali. Na to nie narzekała, bo było to przekochane i było jednym z niewielu momentów kiedy Levi okazywał uczucia tak bezpośrednio, ale z drugiej strony, chciała więcej. I to nie tylko dlatego, że dawno z nikim się nie przespała i tęskniła za tym uczuciem, chociaż to też z pewnością wpływało na jej coraz częstsze domysły. Zwyczajnie kochała Levia, a razem z uczuciem coraz mocniej uderzała ta chęć, by mieć go jak najbliżej siebie, jak najmocniej, i z jak największą pasją. Dla niej sam seks nie zawsze musiał łączyć się z uczuciem, ale uczucie z seksem już jak najbardziej.

Myślała nad pogadaniem z nim o tym od dłuższego czasu, ale ciągle odkładała to na później, z nadzieją że sam coś zainicjuje, albo zwyczajnie jakoś zapominając w natłoku codziennych zajęć. A w końcu nadarzyła się okazja, którą można byłoby uznać za niemal idealną.

Położyli się spać trochę wcześniej niż zwykle, żeby wstać przed świtem i pomóc w przygotowaniach do przeniesienia oddziału, ale oboje nie mogli zasnąć, więc rozmawiali już dobre pół godziny. W pokoju było niemal kompletnie ciemno, jedyne światło zapewniała powolutku wypalająca się świeca stojąca na szafce nocnej, a przez uchylone z powodu duchoty okno wpadało nieco chłodniejsze powietrze, poruszające tym czymś, co żałośnie udawało od jakiegoś czasu firankę.

- Na co wam były na strychu beczki wina? - zapytała Lara, jakże bezczelnie przerywając historie Levia o tym, jak w jego danym domu w Podziemiu spadł przez podłogę piętro niżej, bo deski nadgniły przez cieknący z beczki alkohol.

- Jak to po co, żeby pić. - odparł, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Ukradliśmy kiedyś cały wóz tych beczek, gdzieś trzeba było je schować. Ale potem okazało się że to dobre wino, i zaczęliśmy je pić.

- Nie mogłeś sobie herbaty nakraść?

- Może jeszcze takiej dziwnie świątecznej jak ostatnio nakupiłaś? I frytki do tego?

- Ale przynajmniej ci smakowała?

- Nie jest zła, ale nadal wole czarną.

- Ale tamta jest dosłownie stworzona specjalnie na twoje urodziny! To tak jakby to była "Levi herbata".

- Jak już musisz jakąś kupować, to bierz czarną.

- Nie spróbowałeś jeszcze wszystkich, może któraś zasmakuje ci bardziej.

-Nie zasmakuje, przestań być idiotką. - parsknął, używając tego samego częściowo obrażonego a częściowo chamskiego tonu co zwykle, po czym poklepał ją po głowie nieco zbyt mocno, żeby można było nazwać to zwyczajnie pieszczotliwą zaczepką. Jednak ona tylko zaśmiała się tym samym durnowatym śmiechem co zawsze, uważając to za kolejny przejaw uczucia z jego strony. Tymczasem mężczyzna zjechał dłonią niżej, i zaczepił palcem o łańcuszek, który od jakiegoś czasu nosiła na szyi. Pierścionek który od niego dostała był za duży by nosić go na palcu, więc nosiła go jako zawieszkę naszyjnika.

- Możemy iść do jubilera i kupię ci taki, żeby pasował. - mruknął, mocniej ciągnąc łańcuszek w swoją stronę.

- Nie ma opcji, wtedy nie będę mogła do końca życia ci wypominać, że mierzyłeś na sobie.

- Lara...

- Założyłeś obrączkę, stwierdziłeś że to dobre gówno i bierzesz, bo jak pasuje na ciebie to na wszystkie inne osoby na świecie też. W końcu obrączki to takie paski dla palców, a paski można dopasować, tak? Czasami to mnie powalasz swoją inteligencją i...

Była pewna, że pocałował ją tylko po to, żeby przestała gadać, ale nie zamierzała szczególnie się nad tym rozczulać. Ale wtedy znowu do niej dotarło, że są sami, a drzwi na pewno są zamknięte. Do tego miała prze sobie cudownego faceta, którego kochała całym sercem i który właśnie mocniej przyciągnął ją do siebie. Czymże to było, jeśli nie propozycją?

Nieco się poprawiła, kładąc głowę minimalnie wyżej, tak żeby usta Levia trafiły na jej szyję. Chwilę się zawahał, ale po chwili dalej ją całował, co uznała za dobry znak. Ona w tym czasie bawiła się jego włosami, próbując opleść wokół palców niektóre z dłuższych kosmyków, z niecierpliwością czekając na jakiś kolejny ruch z jego strony. Potrzebowała wyraźniejszego sygnału, że on też tego chce, więc musiała w jakiś sposób mu to zasugerować.

- Levi, wiesz co jeszcze zrobiłeś, jak kompletnie spiłeś się w Stohess? - wyszeptała, przesuwając dłoń na guziki jego koszuli.

- Nie mów tylko, że na kogoś narzygałem. Chyba że to któryś z tych szczyli, wtedy to przeżyję.

- Nie. - westchnęła, właściwie pełna podziwu co do tego, jak łatwo przyszło mu zjebanie atmosfery. - Przyszedłeś i powiedziałeś mi, żebyśmy poszli się kochać.

- Głupota.

- To znaczy, że nie masz ochoty?

Przeklęła się w myślach za to, że zapytała, bo może gdyby pozwoliła sprawom biec własnym tokiem, to nie odsunąłby się od niej.

- Levi?

- Nie.

- W porządku, ale powiesz mi czy nie w sensie że nie dzisiaj, czy że wcale? 

- Powinniśmy iść już spać.

- Czyli jesteś po prostu zmęczony, czy coś jest na rzeczy?

Nie odpowiedział, tylko odwrócił się do niej plecami, i kompletnie niepotrzebnie przykrył się kołdrą. Dziewczyna z irytacją wzięła głęboki oddech, zastanawiając się, czy nie robi z siebie idiotki, nie opieprzając Levia za aż takie olewanie tego, co się do niego mówi. Jednak z każdym dniem robił troszkę większe postępy, i nie chciała ryzykować tego, że znowu bardziej zamknie się w sobie jeśli zacznie robić mu wyrzuty. Nie miała oporów przed tym, żeby opierdolić go kiedy zaczynał być zbyt chamski w stosunku do niej, albo mówił coś, co naprawdę kogoś raniło. Ale teraz wydawał się już na tyle poirytowany, że nie chciała go dobijać. Nie mogła mu też w końcu odbierać prawa do odczuwania emocji, i do reagowania na nie w tak wyuczony już sposób.

- Chciałabym żebyś ze mną o tym pogadał, jak się tylko uspokoisz. Ja naprawdę wszystko zrozumiem, ale najpierw muszę wiedzieć co myślisz. - powiedziała tylko, całując go w ucho. - Mogę na ciebie liczyć, no nie? 

Miała nadzieję że może, ale odpowiedziała jej tylko cisza, więc dodała jeszcze tylko "dobranoc". Zanim zasnęła, próbowała jeszcze znaleźć jakiekolwiek plusy tej sytuacji, ale jedynym było to, że przynajmniej sprawy miały szanse jakkolwiek pójść do przodu. Zrozumiałaby większość tłumaczeń, gdyby tylko jednak zdecydował się z nią porozmawiać. A tak zostało jej leżenie i gapienie się w sufit, aż do momentu kiedy zasnęła.

*********************************************************************************************

Ta noc była pierwszą od dawna, podczas której Levi wcale nie zamknął oczu, nawet przez sekundę nie starając się spać. Po prostu myśli w jego głowie przelatywały zdecydowanie za szybko, więc nie mógł się nawet skupić na martwieniu o jedną konkretną rzecz. Czuł się w jakiś sposób poniżony, i zupełnie tak, jakby ktoś w sekundę odebrał mu status mężczyzny.

Przede wszystkim to wcale nie było tak, że nie chciał seksu. Chciał, nawet bardzo, od dłuższego czasu, a bywały noce kiedy albo myślał tylko o tym, albo mu się to śniło. Biorąc pod uwagę takiego pierdolca, nawet nie dziwił się temu, co mówił jak był pijany. Problem tkwił w tym, że uważał to za równie kuszące i wspaniałe, co obrzydliwe w najgorszym tego słowa znaczeniu.

Za każdym razem, w każdym jego wyobrażeniu, to jak cudownie mogłoby być, jak bardzo chciałby Larę dotykać i całować, mieszało się z tym wszystkim, czego był świadkiem w Podziemiach. Myślał o tym, jak mogłoby im być dobrze, ale zaraz potem te myśli przerywały wspomnienia jakiś sapań starych dziadów na podłodze ciemnego pokoju, a jemu zbierało się na wymioty.

Przez lata, w jego umyśle, wszelka seksualność została sprzężona z właśnie takimi doświadczeniami. Z jakimś oporem wyrażanym w sumie bez szans na wysłuchanie, piskami bólu, ze skrzypieniem desek i tekstami, od których każdy by się zniechęcił. A wszystko to albo w ciemnych kątach, na obrzydliwie lepkiej podłodze, czy gdzieś po wąskich alejkach albo nawet prosto na ulicy, w zależności od dzielnicy w której akurat się znajdował. Potrzeby ludzkie nie zanikały mimo braku miejsca, a seks na ulicy był dla Levia kolejnym przejawem kompletnego zezwierzęcenia.

W dodatku wszyscy ci ludzie niewyobrażalnie śmierdzieli, i tylko rozdawali sobie w kółko choroby weneryczne. Obraz stosunku który Levi poznawał od dziecka nie miał w sobie nic z romantyzmu, tak jak nie wynikał z żadnych uczuć. Był kierowany zwierzęcą chucią, pełen sprzeciwu, charczenia, brudu i innych sadystycznych odruchów czy śmierdzących wydzielin.

Miał też wspomnienie, co do którego dziękował losowi za to, jak bardzo było niewyraźne, a w którym tak samo uklejone brudem ręce dotykają jego, mimo, że wcale tego nie chciał. Z biegiem lat zdołał wmówić sobie, że to jakaś urojona projekcja umysłu, która nie miała miejsca w rzeczywistości. Ale jakaś jego cząstka zawsze wiedziała, że to było naprawdę, i bał się że jeżeli kiedyś ktokolwiek dotknie go w podobny sposób, to wspomnienie powróci. Tyle tylko że tym razem będzie wyraźniejsze, i już nie da rady okłamywać sam siebie, że jest tylko wymysłem.

Nienawidził tego, i to nienawidził tak bardzo, że na samą myśl miał ochotę zawinąć się w koc, żeby nikt przypadkiem go nie dotknął, i przeleżeć tak resztę dnia. Odkąd tylko u niego pojawił się jakikolwiek popęd, był kompletnie tłumiony przez obrzydzenie, a mimo to nie znikał. Więc za każdym razem kiedy się pojawiał, Levi miał ochotę tylko wymiotować. Bo to znaczyło że jest takim samym zwierzęciem, taką samą świnią. Od nastoletnich lat robił sobie ogromne wyrzuty za jakiekolwiek fantazje, uważał się przez nie za gorszego, za tak samo lepkiego i obmierzłego jak reszta.

Mimo to, jednocześnie w pełni rozumiał że inni mogą odczuwać z tego jakąś przyjemność, i póki nie zachowywali się jak ci z Podziemia, to miał gdzieś kto, co i gdzie robi, jak i wcale nie uważał takich ludzi za obrzydliwych. Jak są sobie z tym szczęśliwi to niech będą, ich życie. Tylko dlaczego on nie umiał czerpać jakiejś przyjemności chociażby z fantazji? I czemu czuł się, jakby kogoś tym krzywdził albo sam był krzywdzony?

Zawsze te zmagania były gdzieś w tle jego życia, z wiekiem jednak trochę przygasając i stanowiąc mniejszy problem niż w okresie dojrzewania. A teraz, przez Larę, zapłonęły sto razy intensywniej, i nie mógł kompletnie się od nich opędzić. Próbował się przekonywać, że może z nią będzie inaczej, może nie poczuje się źle. W końcu naprawdę tego chciał, prawda? Chciałby usłyszeć jak jęczy, przytulać ją wtedy do siebie, trzymać jej rękę we włosach i poczuć każdą część jej ciała. Obiektywnie była ładna, a w jego oczach zdawała się najpiękniejsza na świecie.

A dalej nie mógł się przemóc, teraz w dodatku robiąc z siebie kompletnego kretyna. Bo jaki normalny facet odmawia w takiej chwili? On powinien być ciągle gotowy, powinien się cieszyć z takich propozycji i dziękować losowi za taką narzeczoną.

Poza tym, miał nadzieję że nie zapyta, bo wtedy mógłby udawać idiotę który nie widzi żadnych sygnałów. Ale nie, ona zawsze musiała pierdolnąć mu coś wprost, a on potem się z tym użerał. Tak samo jak wtedy, kiedy powiedziała mu że go kocha. Kto kurwa normalny się tak zachowuje? Nawet nie mógł być na nią zły i obarczyć jej własnym poczuciem winy, bo nie gniewała się, tylko pocałowała go na dobranoc, i była bardzo miła.

Teraz jednak pytanie padło, i nie można było udawać, że nigdy nie zostało wypowiedziane. Musiał jakoś się do niego odnieść, prędzej czy później, póki co jednak dostał tylko wyraźny sygnał, że ONA chce. 

Świetnie, po prostu idealnie. I co miałby zrobić, przez chwilę poczuć się dobrze, a potem rzygać nad kiblem resztę dnia, czy nie robić nic, i liczyć że go przez to nie zostawi? Przecież wiedział że seks jest elementem związku, i to ważnym, tym bardziej dla osób bez takiej blokady jak on. Na przykład dla Hanji i Franza przez jakiś czas wydawał się podstawą, a teraz był co prawda gdzieś w tle, ale był (Levi, podobnie jak reszta korpusu, nie wierzył kompletnie w ich durnowate zapewnienia o tym, że nie są razem). 

I na chuj był mu w ogóle związek, mógł się w to nie pakować.

Nie no, gdyby się w to nie wpakował, to pewnie żałowałby do końca życia. Może życie już po prostu działa w taki sposób, że pewnego dnia spotykasz jakąś wkurwiającą blond gówniarę, i spędzasz z nią resztę swoich dni, bo czemu by nie. Bo ona cię kocha i wyciąga z lat marazmu, a ty w sumie czasami sprzątasz wasz wspólny pokój. I też trochę dlatego, że ty kochasz ją.

Ale mimo tej miłości, Levi dalej miał drobny problem z tak bezpośrednimi konfrontacjami jak te, którymi Lara go musztrowała. Więc wstał z łóżka i wyszedł z pokoju jeszcze przed wschodem słońca, mając nadzieję na to, że nikt go nie zauważy. A potem przypomniało mu się, że może warto nie być chamem, więc zaparzył dziewczynie herbatę, szturchnął ją, mówiąc żeby wstała zanim jej picie wystygnie, i ulotnił się z własną filiżanką w dłoni, zanim zdążyła się do końca przebudzić. 

Na korytarzu spotkał Hanji, która mówiła mu coś o eksperymentach mających sprawdzić czy Franz faktycznie jest Tytanem (wynikało z nich, że nie był) i słuchał jej gapiąc się w filiżankę. W jego herbacie pływały te małe kawałki suszonej cytryny, powycinane w kształt choineczek. 

Może jednak ta herbata była troszkę lepsza od czarnej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top