Rozdział 41
Czasami potrzeby ludzkie są napędzane jakąś masochistyczną chęcią zostania gównem.
A przynajmniej do takich wniosków doszedł Kenny, gapiąc się w sufit tego durnego mieszkania, które miał wynajmowane na okres studiów, i które dostał w prezencie po ich ukończeniu. Te ściany widziały nieprawdopodobnie ogromną ilość pijanej młodzieży, a fakt, że nigdzie nie było zacieków po rzygach, Kenny zawdzięczał tylko temu, że wychowany w towarzystwie brata z mizofobią został nauczony praktycznie natychmiast sprzątać każde zabrudzenie.
W każdym razie, mieszkanie wciąż było prawnie jego własnością, i miejscem w Stohess w którym nocował, akurat kiedy nie miał sił na odwiedzenie starego domu. Nie żeby się łamał, ale po prostu czasami te ogromne salony z tymi wszystkimi regałami, obrazami, te tarcze do rzutek i wiszące na ścianie miecze, albo przypięte do nich notatki od Keegana, zwyczajnie go przytłaczały. Więc kiedy wracał żeby wyczyścić groby i posprzątać w domu, zwykle pierwszą noc spędzał w swoim mieszkaniu.
Potem brał wiadro z wodą i jakiś płyn do czyszczenia, kupował znicze albo kwiatki, kiedy akurat były jakieś które Keegan albo Kuchel lubili, i szedł myć nagrobki druciakiem.
Jak cmentarz był pusty to zdarzało mu się wyzywać na martwe rodzeństwo, a potem powiedzieć coś o tym, co obecnie robią ich dzieciaki, i że w sumie dobrze sobie radzą. I zazwyczaj, kiedy już odnosił wiadro z detergentami do mieszkania, w jego głowie pojawiała się ta jedna dziwnie masochistyczną myśl, żeby może zajrzeć do Franza, skoro już jest w mieście.
I chuj z tym, że jeszcze nie zdażyło się żeby gówniarz z nim normalnie porozmawiał, że słusznie go nienawidzi i najchętniej by go zabił. Myśl zawsze jakoś wpełzała mu do głowy. Może dlatego, że z rodziny został mu praktycznie tylko on, dlatego że był synem Keegana, albo dlatego, że kiedy był mały naprawdę dobrze się dogadywali, a on spierdolił szczeniakowi życie. Wypadało wykonać Ackermańską interakcję rodzinną, tak więc pójść do niego, dobijać się do drzwi, trochę powyzywać, podjąć próbę rozmowy, ocenić czy ciągle żyje, i nie widzieć go na oczy przez kolejny miesiąc.
Zresztą podobne myśli miał kiedyś w stosunku do Levia. Tyle że nigdy nie wiedział, gdzie dokładnie chłopak jest. Poza tym nie po to tak ciężko pracował nad tym, żeby Levi go znienawidził i nie wiedział o sobie praktycznie nic, żeby teraz wyjechać mu z ponad tysiąc letnim rodowodem. Interakcja z nim byłaby dużo cięższa, musiałby powiedzieć kim jest, jak było, co się wydarzyło, albo jeszcze broń cię Sino, przeprosić gówniarza.
Z Franzem sprawa wyglądała zupełnie inaczej, bo mimo skakania sobie do gardeł znali się względnie dobrze.
Tak więc ten cichy głosik namawiający do odwiedzenia bratanka nie dawał się zagłuszyć, a Kenny mógł zamknąć jego ryj tylko idąc na obchód po slumsach, i szukając tego pijaczyny, przy okazji kląć pod nosem na to, że tak właśnie spędza wolne, a tak w ogóle to w krzyżu go napierdala.
Tyle tylko, że tym razem slumsy były dziwnie puste. Nie dosłownie, zwyczajnie snuła się po nich masa menelstwa, ale brakowało niemal każdego, kto jakkolwiek był powiązany z Franzem. Żadnych kobiet z małymi dziećmi, pusta Poczekajka i Gniazdo, ani jednego wyrzutka społecznego ze swoim chłopakiem czy białymi włosami. Naliczył może trzy osoby z tatuażami kundli, ale poza tym, nawet w sklepach należących do tego szczyla wisiała tabliczka z napisem "zamknięte". Nawet na dworku tego gadatliwego gówniarza, który zasiadał w Radzie, kamerdyner uprzejmie poinformował go że "panicz wyjechał z miasta w sprawa służbowych", a służba też zbierała się do drogi.
I to zaczęło go kurewsko niepokoić.
***********************************************************************************************
Zaciągnięcie Franza do psychiatry okazało się skomplikowaną, kilkuosobową intrygą. Wywabienie go z domu poszło jeszcze dobrze, ale kiedy tylko zrozumiał, co się dzieje, urządził aferę godną pięciolatka który nie dostał słodyczy. Szarpanina z nim trwała na pewno grubo ponad pół godziny, i zaczynała stawać się coraz bardziej absurdalna. W końcu Lara stwierdziła, że ona "pierdoli jego i jego zdrowie", że niepotrzebnie naraża Levia i Hanji na zauważenie i zdemaskowanie misji, i że jest pieprzonym egoistą. Po tym wywodzie, ignorując sprzeciw ze strony Ackermannów poszła po Mikasę, żeby "dłużej się z tym nie pierdolić".
I kij wie co jej za to obiecała i czym poruszyła jej sumienie, ale Mikasa faktycznie przyszła pomóc. Owa pomoc polegała na tym, że razem z Leviem udało jej się względnie unieruchomić Franza, i zanieść go do gabinetu bez zniszczenia którejkolwiek z futryn. Nadal była to praca wymagająca mnóstwo wysiłku, ale doprowadziła do skutku, bo pierwszym co zrobił mężczyzna po posadzeniu go na kozetce było narzekanie na to jaką ma "niewychowaną rodzinę". Lekarz szybko podchwycił temat, a był przy tym na tyle sprytny, że pewnie dopiero po jakiejś godzinie Franz zrozumiał, że właściwie odpowiedział na większość pytań.
Ale kiedy wyszedł z gabinetu zupełnie spokojny i strasznie z siebie zadowolony, stwierdzając że nie było tak źle i właściwie to może nawet zacznie tu przychodzić, Levi miał ochotę skopać mu ryj.
- Czyli to całe darcie mordy rano i rzucanie się po ziemi cię już nie obchodzi? Bo nie było źle? - zapytał, nadal trochę znerwicowany po tak wyczerpującym poranku. - Mogłeś przyjść tutaj w każdej chwili?
- No ten w sumie to kurwa tak, ale wiesz jak to jest. Chuj wie co się stanie, ale ten doktorek to całkiem nawet miły. Dostałem receptę nawet. Znaczy kurwa ten, powiedział że trzeba większej ilości spotkań na diagnozę ale chuj, bo mam już zbyt zaawansowane objawy żeby była jakakolwiek mowa o pomyłce, i zgadnij kurwa co? Tata mnie kurwa zabrał do tego gabinetu pare razy jak miałem z pięć lat i coś zaczęło mi odpierdalać, więc miałem kartę założoną. A wyobrażasz se że ja ni chuja tego nie pamiętam? Kurwa dlaczego?
- Narkotyki.
- A tak kurwa. To jest opcja.
- Franz, zabiję cię któregoś dnia.
- Ale teraz piwko? Nie no kurwa, polecę na szybko sprawdzić czy wszystkie moje szczyle wyjechały i zamówię wóz żeby jak coś zabrać resztę tych kochanych skurwysynów... A potem piwko.
Levi powoli zaczynał rozumieć, czemu Lara w pewnym momencie życia zerwała kontakt z tym idiotą. Po prostu można było nie mieć już do niego siły.
***********************************************************************************************
Kolejka w aptece była cholernie długa, i pewnie Lara spędziłaby w niej co najmniej pół godziny, gdyby nie niesamowicie szczęśliwe zrządzenie losu, które tym razem przybrało postać pulchnej brunetki o pseudonimie Sally.
Dziewczyna, którą porucznik znała z tego, że była jedną z niewielu z osób w szajce odpowiedzialną za produkcję metaamfetaminy, przypadkowo tego dnia znalazła się w tej samej kolejce, tyle że była znacznie bliżej okienka.
A że swego czasu Lara dzieliła z nią przez jakiś czas pokój, dziewczyny może nie tyle się zaprzyjaźniły, bo raczej obracały się w innych środowiskach, co darzyły się wzajemną sympatią na tyle, żeby młodsza siostra Erwina została zaproszona na ploteczki na sam początek kolejki. Dzięki temu nie tylko została znienawidzona przez pozostałych czekających obywateli, ale też dość szybko udało jej się kupić potrzebne leki, i razem ze starą znajomą opuścić przybytek.
- Szczerze, to obstawialiśmy czy do nas wrócisz po pierwszej wyprawie za Mur. - rzuciła swobodnie Sally, gdy wspólnie szły przez dziedziniec.
- Czy wrócę żywa, czy czy wrócę do tego gówna?
- No jasne że czy wrócisz na stare śmieci! Większość obstawiała że tak, bo jednak latanie z szefem a zażynanie wielkich nudystów to dwie różne rzeczy.
- Wyjazdy opierają się raczej na unikaniu walki. - sprostowała Lara, szturchając towarzyszkę łokciem.
- Jakbyście jej tak zajebiście unikali, to nie byłoby tylu trupów.
- Tak wybitne jednostki jak ja żyją dalej.
- Nie jesteś jakaś wyjątkowa.
- Może, ale spędziłam w życiu tyle czasu z Franzem, że mamy chyba ego na podobnym poziomie, więc w moich oczach kotku, to jestem zajebista.
- Dobra dobra, ale jak już chwilowo tutaj jesteś, to chodź skoczymy na piwko i pogadamy. - Sally zamrugała i uśmiechnęła się tym samym przesłodzonym uśmiechem, który zapewniał jej darmowe drinki w praktycznie każdym barze.
- Podpierdolicie mi wszystko co mam, jak tylko zacznie mi szumieć w głowie.
- To się nie upij kochanie.
W sumie patrząc na sytuację, kiedy to teraz Lara miała parę godzin wolnego, Erwin z jakiegoś powodu zarzucił Levia stertą dokumentów, a większość kadetów spędzała czas z Franzem, którego chwilowo miała dość. Jej przyjaciele z wojska byli kochani, to fakt, ale w większości to nadal były dzieciaki. W dodatku przez panujący w domu tłok ciężko było wypocząć, czy chociażby zebrać myśli.
A rozmowa z paroma osobami pokaże im, że nie tylko nie uciekła po ostatnim spotkaniu, ale też że naprawdę starała się naprawić błędy. Poza tym, obgadywanie i wyśmiewanie Paula zawsze poprawiało jej humor.
W koniec końców, Lara umówiła się z Sally na krótkie spotkanie. Brunetka poszła odnieść swoją torbę pełną proszków do swojej kwatery, podczas gdy porucznik przyniosła leki Franzowi. W pół godziny później obie dziewczyny, wraz z kilkoma innymi przestępcami z elity siedzieli na beczkach w zaułku zaraz obok jednego z pubów w slumsach.
W większości byli to ludzie których znała tak dobrze jak chociażby Colta, ale i tak mieli dość wspólnych tematów, żeby miło spędzić jakieś dwie godzinki.
***********************************************************************************************
Erwin zapomniał już, jak duszno bywa czasami w miastach.
W większości kwater zwiadowców było chłodno z powodu grubych kamiennych murów, małej ilości okien i faktu, że twierdze były albo w lesie, albo w piwnicach mniej znaczących budynków. Słońce co prawda grzało, ale drzewa i zadaszenia zapewniały cień, a od ścian, podłogi czy chociażby trawy zawsze ciągnęło chłodem.
W Stohess było ze dwa razy duszniej. Dom miał spore okna, więc nagrzewał się jak szklarnia, zdecydowanie więcej niż trawników było tutaj nagrzewających się dróg, które nawet w nocy oddawały ciepło. Bardzo możliwe, że Erwin odczuwał to ze wzmożoną siłą przez ostatnie lata spędzone przeważnie w chłodniejszych miejscach, nie zabawiając w dyskrytach dłużej niż pół dnia.
Tak czy inaczej, było mu cholernie duszno, nie mógł zejść do piwnicy bo jego stary klucz jakimś cudem nie pasował do zamka, a w domu właśnie skończyło się jakiekolwiek jedzenie. Hanji i Levi byli zajęci analizowaniem jutrzejszego planu, a większość kadetów zajmowała się przeglądem sprzętu i drobnymi naprawami, więc nie chciał żeby ktoś zaniedbał przygotowania kosztem zakupów.
Ta sytuacja w końcu zmusiła generała do wyjścia z domu. Pierwszą przeszkodą było to, że musiał zrzucić z kolan Franza (który najwidoczniej uznał to miejsce za najwygodniejsze, a po jakimś czasie Smith zrezygnował z kłócenia się z nim o to). W dodatku mająca miejsce przed opuszczeniem domu szarpanina tylko utwierdziła go w przekonaniu, że z Franzem coś jest nie tak pod każdym względem. Jak na narkomana którego organizm zdecydowanie był na skraju wytrzymałości, był zdecydowanie za silny. Ba, był za silny na przeciętnego człowieka swojej postury, a sądząc po jego fatalnym wyglądzie i setkach oznak tego że był od dłuższego czasu na głodzie, powinien mieć problemy z samym poruszaniem się.
Szczerze, blondyn bał się, co będzie jeśli mężczyzna zdecyduje się rzucić i wróci do swoich pełnych możliwości, ale pozostanie w swojej wzgardzie do korpusu. Mógłby narobić mu wtedy problemów, ale biorąc pod uwagę że względnie słuchał się Lary, może byłaby faktyczna szansa na zrobienie z niego żołnierza. Ale najpierw trzeba byłoby znaleźć jakiś jego czuły punkt, coś, za co byłby w stanie porzucić swoje wygodne życie i walczyć.
Póki co z listy rzeczy, które by go przekonały, Erwin wykreślił "ludzkość". Na każdą wzmiankę w walce w imię dobra przyszłych pokoleń i ocalenia populacji, odpowiadał że "jebie go kto zdechnie a kto będzie się kurwił za chleb".
Gdyby tylko dało się go tak samo zatrzymać w wojsku jak Levia, i gdyby był odrobinę bardziej posłuszny...
Chociaż z samym Levim też były ostatnio problemy. Póki co nie dotyczące pracy, ale problemy.
Póki co, generał jeszcze nie wymyślił, w jaki sposób jakoś oddzielić go od Lary. Brał pod uwagę, żeby najpierw zwyczajnie z nią porozmawiać i namówić ją do zerwania tego durnego związku, ale miał dziwne przeczucie że mogłaby się na to nie zgodzić. A taka relacja była zwyczajnie zbyt ryzykowna, i narażała korpus na utratę najsilniejszego żołnierza oraz jego bezwzględnego posłuszeństwa.
Więc co mógł zrobić? Dodać w prawie zapis o zakazie związków? Wtedy istnieje ryzyko że Lara odejdzie z korpusu, a Levi będzie miał przez to problemy ze skupieniem. A skoro dziewczyna była w stanie zakochać się w kapitanie mimo jego charakteru, naprawdę nie miał już pojęcia jak ją zniechęcić. Więc trzeba było skupić się na Leviu.
Zacząć mówić o tym, jaka przepaść społeczna dzieli go i Larę? Że nie zapewni jej żadnej przyszłości? Że może umrzeć i ją tym zranić? Podstawić jakąś inną kobietę, żeby wprowadziła trochę zamieszania w tamtym związku?
Póki co większość metod była zbyt widoczna na pierwszy rzut oka, by zadziałać. Trzeba było skupić się na tym w pierwszej kolejności, zaraz po złapaniu tytana.
Teraz jednak musiał iść po coś do jedzenia. A że naprawdę nie chciał niepotrzebnie narażać się na to, że Żandarmeria go zauważy, zamiast do sklepu w pobliżu dziedzińca przeszedł mostem do biedniejszej dzielnicy. Co prawda w życiu tutaj nie był, ale słyszał że patrole nie zapuszczają się w te rejony, a przecież jakikolwiek sklep, albo od biedy nawet nawet bar gdzie mógłby kupić oranżadę, musiał się tam znajdować.
Szkoda tylko że nie przewidział, jak trudno będzie go znaleźć, i że dzielnica była nie tylko biedna, ale także szczyciła się znacznie wyższym współczynnikiem przestępczości, niż było podane w raportach.
**********************************************************************************************
- Ale że ty też się zwiniesz, to się nie spodziewałam. - przeciągnęła się Lara, stukając pustą butelką po oranżadzie w bok beczki na której siedziała.
- Ludzie dojrzewają no nie? Ja się zestarzeję i co, resztę życia mam rozprowadzać proszki? - Paco, młody wyszczekany chłopak o nienagannie ułożonych brązowych włosach oparł się o ścianę zaułka.
- Oh tak, dojrzałeś do tego żeby z dilera przerzucić się na prawnika. - prychnęła Sally.
- A ty wiesz że to serio ciekawe? Znaczy, jestem najstarszą osobą na roku ale chuj tam, będzie z tego pieniądz.
- A ty to jesteś na umowie, czy na żywca idziesz? - obecna porucznik kopnęła chłopaka w biodro.
- Mam na umowie żeby nikogo od Franza po sądach nie ciągać, i pierwsze lata to pewnie będę bronił wam dupy żeby potem kancelarię otworzyć.
- Ten kurwa prawnik, ta żołnierz z najszlachetniejszego korpusu, kto tu z tego gówna wychodzi to ja nie wiem. - Nadia rzuciła chłopakowi kolejną butelkę piwa, po czym dorzuciła otwieracz gdy o niego poprosił. - Wypij i jedziemy, zaraz wóz ma nas zabrać.
- Ty to Paco ciota jesteś, tyle lat w slumsach a dalej butelki normalnie nie otworzy. - wyśmiała go Sally, na co ten tylko kazał jej spierdalać. Dziewczyna może by i coś odpyskowała, gdyby nie to, że kawałek dalej, na ulicy, ktoś właśnie coś krzyknął.
- Oho, Paulo znowu się do kogoś przypierdolił. - ziewnęła Lara, podrzucając i łapiąc butelkę za szyjkę.
- Weź, bez Franza to chłopu jebie, idź mu zasuń kosę to się uspokoi. - zasugerowała Nadia, podczas gdy jedyny w towarzystwie chłopak postanowił wychylić się z zaułka, żeby na żywo relacjonować to, co się dzieje.
- A to nie wy z nim jedziecie i powinniście pilnować jego dupy?
- On nie jedzie. - sprostowała Sally. - Stwierdził że on nie wierzy że coś ma się dziać, a w środy jest najlepsza jajecznica na rynku i zostaje.
- Zdechnie idiota.
- Ej, on nie miał od szefa zakazu noszenia broni palnej, bo jest popierdolony? Miał, no nie? Jak tak to złamał, bo ma gnata. Pojeb. Ale dziewczyny, powiem wam że takiego burżuja obrabować tutaj to rzadko się zdarza, to idźcie, może wam coś Paulo odpali.
Kobiety może by i poszły za radą znajomego, gdyby nie to, że Lara odchrząknęła z wyraźną dezaprobatą.
- Dooobra. - zrezygnowała brunetka. - Ale jaka taka bardzo praworządna jesteś, to idź ratuj typa pani żołnierz.
- To obowiązek Żandarmerii i Stacjonarki, a nie Zwiadowców, ale niech ci będzie. - dziewczyna zeskoczyła z beczki pozostawiając na niej pustą butelkę, i wyszła z zaułka, pewna, że przegada Paula w jakieś dwie minuty, a typ się uspokoi i jak zawsze pójdzie w swoją stronę.
Jednak fakt, że pod ścianą budynku stał Erwin z dłońmi splecionymi grzecznie na karku, podczas gdy jakiś nieznany osobnik próbował odplątać mu z szyi wiszący na rzemykach zielony kamień, wprawił Larę w takie osłupienie, że zamarła w pół kroku.
Opcje były dwie. Opcja pierwsza, wrócić do zaułka póki brat jej nie zauważył, i udawać że absolutnie nigdy nie znalazła się w tym miejscu. Niestety, niosło to za sobą ryzyko, że stojący parę metrów dalej Paulo, który mierzył do Erwina z pistoletu, postanowi w końcu zastrzelić generała.
Co prawda nie było to do końca legalne w slumsach, ale pilnującego przestrzegania tych zasad Franz obecnie był dość daleko. A fakt, że niestabilny psychicznie facet już załatwił sobie broń palną w czasie jego nieobecności, świadczył tylko o tym że może złamać też kolejną zasadę.
Więc pozostawała tylko i wyłącznie opcja druga, której ryzyko polegało na dokumentnym spierdoleniu sobie życia poprzez to, że brat dziewczyny dowie się wszystkiego o jej przeszłości. Ale Lara wolałaby wrócić do slumsów na zawsze, niż dać jakiemu patusowi zastrzelić Erwina.
- On jest ze mną. - oznajmiła, idąc w kierunku mężczyzn, i tym samym dając znać o swojej obecności. Nie patrzyła na brata, ponieważ nie wiedziała co może dostrzec w jego oczach, a ręce schowała do kieszeni, żeby nikt nie widział, jak strasznie się trzęsą.
- Jak kurwa z tobą, jak ty jesteś już tutaj tylko intruzem? - zarechotał Paulo.
- Nie rób z siebie większego kretyna niż jesteś, ty nawet nie możesz mieć klamki.
- Bo kto mi zabroni?
- Bo Franz może ci koncertowo wypierdolić zęby o krawężnik, jak dalej będziesz miał jego zakazy w dupie, więc się ogarnij. - dziewczyna zatrzymała się obok Erwina i tego nieznajomego typka, nadal za wszelką cenę starając się nie patrzeć na blondyna. W duchu błagała tylko o to, żeby głos nagle jej się nie złamał, ani żeby przypadkiem się nie zająknęła.
- To że za nim latałaś tyle czasu, nie znaczy, że ty... coś jeszcze tutaj znaczysz. - Paulo prawdopodobnie zużył cały pozostały mu intelekt na sformułowanie tego zdania.
- Wolisz iść na noże? Bierz kolegę i wypierdalaj zanim coś się komuś stanie.
- Lara? - zapytał cicho absolutnie zagubiony w sytuacji Smith.
- Mogę cię zastrzelić zanim... - mężczyzna urwał, słysząc charakterystyczny szczęk przeładowywanej broni.
- Wypierdalać. - odezwał się głos zza jego pleców, a Larze przemknęło przez myśl, czy może faktycznie nie dać się teraz zastrzelić. Już w tym momencie ledwo stała na nogach, a fragment kapelusza wystający znad ramienia Paula sprawiał tylko, że byłaby w pełni gotowa wbiec w którąś z uliczek, wybiec z miasta, i zacząć nowe życie jako koza w obrębie muru Rosa. A wszystko to, gdyby się okazało, że Erwin skądś kojarzy pysk Kenny'ego Rozpruwacza.
Kurwa, przychodził tutaj, bywał dość często w okolicy, ale na łaskę Siny, czemu teraz, dlaczego właśnie w ten sposób? Kto jeszcze tutaj przyjdzie, pierdolony król?
Wiedziała, że z powodu przynależności do szajki Franza, względnie nic ze strony Kenny'ego jej nie grozi, ale też z przerażeniem uzmysłowiła sobie, że dawny morderca z Podziemia znał jej imię. Jak zwróci się do niej po imieniu, a Erwin skojarzy kim jest, to samobójstwo będzie jedynym wyjściem.
Pierwszą osobą która połapała się w sytuacji, był szczurowaty złodziejaszek, który w sekundę odbiegł od Erwina, i zaraz potem zniknął za rogiem. Potem sam Paulo pobiegł za nim, nawet słowem się nie odzywając, a już po paru metrach ledwo łapiąc oddech.
Kenny schował do kabury bardzo dziwnie wyglądający pistolet, którego Lara nigdy w życiu na oczy nie widziała, i sprawiał wrażenie kompletnie nie przejętego absolutnie niczym.
- Gdzie Franuś? - zapytał krótko, ruchem głowy wskazując na dziewczynę. Na szczęście, nie wywołał jej po imieniu.
- Bezpieczny. - odpowiedziała tylko, z nerwów szczękając zębami. Nie mogła w końcu powiedzieć, gdzie obecnie Franz jest, a już na pewno nie mogła pozwolić na to, żeby w rozmowie padło jakiekolwiek więcej imię.
- I czego się srasz, nie zjem cię. - Kenny uśmiechnął się tym dziwnym, pokazującym wszystkie zęby uśmiechem, widocznie uznając, że jej przerażenie wynika z bezpośredniego spotkania z nim.
W normalnych warunkach odpowiedziałaby mu, żeby się nie zesrał. A teraz też zapytałaby, czy nie uważa się za beznadziejnego człowieka, zostawiając Levia na pastwę losu. Ale mogła tylko patrzeć mu w oczy z nadzieją, że zrozumie jak beznadziejna scenka się tutaj rozgrywa, i w końcu sobie pójdzie.
I chyba zrozumiał rozpacz jej załzawionego spojrzenia. Albo, co bardziej prawdopodobne, nie miał tutaj już nic więcej do roboty. Tylko z bezkresnym rozbawieniem popatrzył na Erwina, rzucił żeby przekazała Franzowi że go szukał, i odszedł w tylko sobie znanym kierunku.
- Lara. - Erwin odezwał się najbardziej surowym tonem, jaki siostra kiedykolwiek od niego usłyszała. - Musimy poważnie porozmawiać.
I zanim zdążyła jakkolwiek odpowiedzieć, zaczął ją wlec za kołnierz w stronę domu.
*******************************************************************************************
Właściwie nikt w domu nie do końca wiedział co się dzieje, z wyjątkiem tego, że Smithowie zamiast porozmawiać, postanowili najwidoczniej wyciągnąć wszystkie brudy swojego życia i wyprać je przy wszystkich.
Co prawda Hanji, po zrozumieniu że nie da rady ich uspokoić, zagoniła większość korpusu do pokojów na piętrze, gdzie czekali na to jaki obrót przybierze sytuacja, niczym małe dzieci podsłuchujące kłótnię rodziców. Ale niestety, za równo Franz, jak i reszta wyższych rangą żołnierzy była mimowolnie zmuszona przebywać zdecydowanie zbyt blisko rodzeństwa.
- GDYBYŚ RAZ DO MNIE NAPISAŁA PRZEZ TRZYNAŚCIE LAT ŻE COŚ JEST NIE TAK, JEDEN RAZ, WIESZ ŻE BYM PRZYJECHAŁ!
- ŚWIETNIE ERWIN, WTEDY BY CIE ZAJEBALI!
- NIC BY MI NIE BYŁO!
- A TEGO ŻANDARMA KTÓRY MIAŁ MNIE ZABIĆ I PYTAŁ O CIEBIE TO SOBIE WYMYŚLIŁAM?
- NIE WIEM O CZYM MÓWISZ, A ZRESZTĄ NA WSZYSTKO COŚ BYM PORADZIŁ!
- TRUDNO, PORADZIŁAM SOBIE SAMA W TYM CZASIE!
- BIJĄC SIĘ NA NOŻE I SZLAJAJĄC SIĘ Z JAKIMIŚ OBDARTUSAMI Z PODZIEMIA?
- Ała? - wtrącił się urażony Levi, niepewny czy Erwin jest świadomy tego że wydzierają się na siebie w jego obecności. Oczywiście zarówno on, jak i reszta jego wypowiedzi z ostatnich pół godziny, został perfidnie zignorowany. Na początku wszyscy próbowali rozdzielić Smithów, ale tylko bardziej zaogniło to konflikt. Więc teraz wszyscy grzecznie siedzieli cicho, z nadzieją że ktoś w końcu się ogarnie albo ochrypnie.
- CZY TY WIESZ ŻE MOGŁAŚ UMRZEĆ?
- A CZY TY WIESZ ŻE WYJEŻDŻASZ ZA KURWA MURY?
- NIE PRZEKLINAJ! PRZEPRASZAMY MICHE! - dodał generał, gdy uchylił się przed rzuconą przez siostrę książką, przez co trafiła ona Zachariusa w twarz. Jednak został przeproszony tak wkurwionym tonem, że mógł tylko poczuć się winny faktowi że znalazł się na torze lotu książki.
- BĘDĘ PRZEKLINAŁA!
- JAK JUŻ TYLE MÓWISZ TO MOŻE OPOWIEDZ CO SIĘ DZIAŁO W TYM CZASIE? I DLACZEGO NIE POPROSIŁAŚ MNIE O POMOC? CZEMU MNIE OKŁAMAŁAŚ?
- NIE POTRZEBOWAŁAM CIĘ WTEDY!
- MOGŁEM CIĘ STRACIĆ BO WOLAŁAŚ ŻYĆ JAK OSTATNI BEZUŻYTECZNY ZŁODZIEJ Z MARGINESU ZAMIAST ZAUFAĆ ŻE WRÓCĘ!
- TY MASZ TO SWOJE WOJSKO!
- ODPOWIEDZ CZEMU NIE NAPISAŁAŚ I CO SIĘ DOKŁADNIE DZIAŁO!
- NIE!
- CO TEN OBDARTUS MA Z TOBĄ WSPÓLNEGO? CZEMU TAMCI LUDZIE CIĘ ZNALI?
- ODWAL SIĘ!
- Ja pierdole... - westchnął Franz, odpalając kolejnego papierosa. Erwin i Lara dalej się na siebie wydzierali, a bruneta widocznie zaczęło to już nudzić.
- Powinniśmy ich rozdzielić? - zapytał zdezorientowany Levi.
- Wydaje mi się że nie... wiesz, w każdej rodzinie jest moment kiedy gówno pierdolnie. Powydzierają mordy, to przynajmniej się kurwa oczyszczą czy coś. Psychiatra powiedział mi, że szczera rozmowa jest w chuj ważna.
- Oni nie rozmawiają.
- Rozmawiają... tylko kurwa głośniej i troszkę agresywniej. Zaraz im przejdzie ta zasrana wścieklizna.
Hanji kucnęła gwałtownie, przez co lecący w jej stronę wazon roztrzaskał się o ścianę.
- Rozmawiają. - powiedział dobitnie Franz, widząc że kapitan ma już zamiar się odezwać.
- WKURWIASZ MNIE, WYCHODZĘ! - krzyknęła Lara, wkurwionym krokiem wychodząc z pokoju.
- TO PO TYCH WSZYSTKICH KŁAMSTWACH JA JESTEM TEN ZŁY?
- NIE, ALE WYCHODZĘ BO SIĘ NIE DOGADAMY!
- ŚWIETNIE, UWAŻAJ NA SIEBIE!
- TEŻ NA SIEBIE UWAŻAJ!
- ŚWIETNIE!
- ŚWIETNIE!
Większość odetchnęła z ulgą, gdy drzwi wejściowe trzasnęły, a Erwin skierował spojrzenie mordu na Franza.
- Oh, kurwa ok, to... - mruknął brunet. - Porozmawiamy przy herbatce czy...
Smith urwał jego wypowiedź w połowie, rzucając się na mężczyznę z mieczem na szybko zabranym z niedbale rzuconego na kanapę sprzętu do manewrów. Możliwe że nawet poderżnąłby mu gardło, gdyby nie to, że Franz zdołał sparować cios wyciągniętym zza paska nożem, i kopnąć Erwina w podbrzusze. Przez parę długich sekund mierzyli się wzrokiem, wyrażnie zastanawiając się który pierwszy którego zaszlachtuje.
- To dasz sobie radę czy ci pomóc? - bez większych emocji zaproponował Levi, widząc jak blondyn po raz kolejny szykuje się do ataku.
- Leć, ogarnę. - uśmiechnął się Franz, obracając nóż wokół dłoni i łapiąc go z ostrzem skierowanym w dół. - Poszukaj jej przy tym jebanym barze co ci pokazywałem.
Odwracając się, kapitan słyszał szczęk metalu jasno dający mu do zrozumienia, że walka dopiero teraz rozgorzała na dobre. Cóż, raczej nie powinni się pozarzynać.
- Idę z tobą. - oznajmiła Hanji, podbiegając do bruneta w momencie, gdy ten właśnie wychodził z domu.
- Nie potrzebuję cię tam. - mruknął, utykając w kierunku furtki.
- Pomogę. No i może byś mi powiedział o co chodzi. Bo wiesz co się stało no nie? O co się darli? Znacie się z Larą sprzed wojska?
- Zostaw mnie.
Pułkownik jednak gniewnie zastąpiła mu drogę, widocznie z zamiarem dowiedzenia się co jest grane chociażby za cenę życia. Mężczyzna tylko westchnął poirytowany. Im dłużej czasu spędzi kłócąc się z Hanji, tym później porozmawia z Larą. Już i tak zapowiadało się na to, że będzie musiał jej długo szukać. Nie było jej w zasięgu wzroku na ulicy, więc musiała biec, podczas kiedy on nadal lekko utykał. Najrozsądniejszą opcją która zabierałaby mu najmniej czasu, było wzięcie Hanji ze sobą.
- Nie znaliśmy się zanim trafiła do wojska. - oznajmił beznamiętnie. - Widzieliśmy się kilka razy. Jeśli tak bardzo nie umiesz usiedzieć na dupie, to chodź, pomożesz jej szukać.
Poskutkowało.
Zanim dotarli pod bar w slumsach, Levi najzwięźlej i najbardziej powierzchownie jak tylko potrafił, powiedział co musiało być przyczyną kłótni Smithów. Jednak żeby kobieta w pełni zrozumiała sytuację, musiał zacząć od tego, jak jego obecna narzeczona trafiła w przeszłości na ulicę.
- Wuuuooo... - pułkownik wydała z siebie niezidentyfikowany dźwięk na koniec jego wywodu. - Wiedziałam że Franz jest spod ciemnej gwiazdy, ale po niej nie było widać...
- To ty żeś myślała że jak by go poznała, gdyby normalnie żyła?
- Nie wiem. My wszyscy znamy ciebie, więc zdarzają się takie przypadki. - oznajmiła wyjątkowo jak na nią poważnie, przeskakując na kałużą rozlanej na chodniku wódki. - Myślałam że Stohess nie jest takie złe jak Podziemie.
- Każdy dyskryt ma gorsze dzielnice. I wszędzie twoje życie może się zawalić. - Levi zatrzymał się niezmiernie zirytowany. Byli już pod tym pieprzonym barem, zajrzeli do niego i na zaplecze, oraz to niesamowicie zasyfione podwórko na które prowadziły tylne drzwi, a na którym ilość pustych butelek, strzykawek oraz fetor wymiocin niemal doprowadziły kapitana do palpitacji serca. Hanji trzymała się blisko niego, jako że nie bardzo wiedziała jakiej reakcji może spodziewać się po ludziach wokoło, co dodatkowo go wkurwiało.
Mężczyzna zadarł głowę, patrząc w szare niebo. Jeśli ściemni się jeszcze bardziej, znalezienie Lary będzie stanowiło coraz to większe wyzwanie. Niby spędziła tutaj pół życia, ale nadal było to paskudne miejsce, w którym Levi za nic nie chciał zostawić jej samej na noc.
Jedna z dachówek zsunęła się z dachu kamienicy na przeciwko i roztrzaskała się o bruk zaraz obok niego. Brunet zamrugał, patrząc na jej pozostałości. Przecież to tam powinien najpierw szukać.
- Hanji, podsadź mnie. - powiedział stanowczo, oceniając czego może się złapać. Gdyby miał zdrową kostkę, bez problemu z rozbiegu doskoczyłby do najniższego parapetu, ale teraz nieco bał się, że może nadwyrężyć nogę.
- Co?
- Głucha jesteś? Zrób krzesełko i mnie podsadź.
Pułkownik prawdopodobnie nie do końca wiedziała o co chodzi, ale posłusznie lekko ugięła kolana i splotła dłonie w taki sposób, by Levi mógł oprzeć się o nie stopą. Jednak nawet wtedy okno okazało się być za wysoko, więc musiał wleźć protestującej Hanji na ramiona, i dopiero wtedy udało mu się złapać za parapet i na niego podciągnąć, w myślach dostając nerwicy przez to jak bardzo brudny był.
- Dobra, możesz już wracać. - powiedział, stając na wąskiej kamiennej półeczce, i rozglądając się za miejscem które mogłoby mu posłużyć za kolejne podparcie dla ręki lub nogi.
- Pod wieczór? W tej dzielnicy? Sama? - żachnęła się kobieta.
- Przecież umiesz się bić. Ale gdyby ktoś cię zaczepiał, powiedz że jesteś od Franza. Powinni dać ci spokój.
- A jak nie?
- Jeśli przerośnie cie taka potyczka, to znaczy że Tytani dawali ci fory.
Po jakimś czasie Zoe musiała w końcu sobie pójść, ale Levi nie zwracał uwagi na to, kiedy to się stało. Na szczęście wejście na dach nie okazało się szczególnie trudne. Chropowata ściana z nierównego kamienia dawała wystarczające oparcie na to parę sekund, których potrzebował na dostanie się do kolejnego parapetu, potem do jeszcze jednego, a na koniec do rynny, na której już tylko wystarczyło się podciągnąć żeby znaleźć się na dachu.
Na szczęście ten wysiłek się opłacił, bo Lara siedziała z kolanami podciągniętymi pod brodę niedaleko przeciwległej krawędzi.
- Hej? - rzucił niepewnie, podchodząc do dziewczyny. Po paru chwilach usiadł obok niej, z całej siły starając się nie myśleć o tym jaka ilość wszelkiego rodzaju syfu zalega na dachu.
- Hej. - odpowiedziała wyjątkowo jak na nią cicho, w dodatku jakimś dziwnym tonem.
- Czy ty płaczesz?
Zamiast odpowiedzieć, Lara bardziej zasłoniła sobie twarz roztarganymi włosami, biorąc przy tym urywany wdech. Kapitana ogarnęła wewnętrzna panika. Nie miał pojęcia jak pociesza się ludzi, a teraz osoba na której zależało mu najbardziej na świecie potrzebowała jakiejś formy wsparcia.
- O Sino. - powiedział bezwiednie. Poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu jakiejś chusteczki, a gdy w końcu takową znalazł, odgarnął narzeczonej grzywkę z twarzy i próbował zetrzeć jej płynące po policzkach łzy.
-Nakrzyczał na mnie. - zaszlochała dziewczyna tonem bardzo zranionego jakąś błahostką dzieciaka.
- I dlatego płaczesz?
- Tak.
Levi nie miał pojęcia czy jest w tej chwili bardziej zmartwiony, spanikowany czy rozbawiony. Z jednej strony aż go serce bolało przez to że płakała, ale z drugiej, fakt że do takiego stanu doprowadzały ją nie wyjazdy za Mur gdzie mogli zginąć, a to że brat na nią nakrzyczał, było w jakiś sposób kuriozalne.
- Nie chciałam żeby się dowiedział, ale myślałam że jeśli już to że nie będzie krzyczał.
- Erwin właśnie się dowiedział że jego siostra przez ponad dekadę mu ściemniała że wszystko jest ok, podczas gdy cały ten czas była narażona na wszelkiego rodzaju gówno. Myślę że jest zły na siebie że cię nie dopilnował, ale po prostu puściły mu nerwy. Na pewno przeprosi jak się uspokoi.
- Ale to moja wina że mu kłamałam.
- Skoro w tamtym momencie uznałaś to za dobrą decyzję, było dobrą decyzją. A teraz już wszystko wyszło na prostą, dogadacie się.
- A jak już nigdy nie będzie chciał gadać?
- Będzie chciał. Po prostu teraz jest gorszy moment, ale Erwin cię kocha.
Nie był pewien czy Lara uwierzyła mu w chociaż jedno słowo, bo tylko zabrała mu z ręki chusteczkę żeby móc samodzielnie otrzeć oczy.
- Nie chcę jeszcze wracać do domu. - powiedziała, powstrzymując szloch.
- To tutaj posiedzimy.
- Widziałam dzisiaj Kenny'ego, wiesz? - odezwała się po chwili ciszy, a kapitanowi ciężko było nazwać emocję którą odczuł. Struna w jego sercu odpowiedzialna za odczuwanie przywiązania w jakiś sposób drgnęła, ale na tyle niezauważalnie, że nie poruszyła innych, odpowiedzialnych za troskę czy tęsknotę.
- I co z tego? - odpowiedział tylko, obejmując ją ramieniem.
- Szukał Franza.
- Zacznie mnie to obchodzić dopiero, kiedy zacznie szukać mnie. - uciął dyskusję, targając Larze włosy. - Nie ubrudź mnie smarkami, bo będę musiał cię tutaj sprzedać.
Chyba jego durne żarty, zawsze brzmiące śmiertelnie poważnie, w jakiś sposób ją bawiły, bo krótko zaśmiała się przez łzy, zanim wpadła w kompletną histerię.
Po dłuższym czasie, dopiero kiedy słońce kompletnie zaszło, i jedyne źródło światła stanowiły gwiazdy oraz pojedyncze świeczki postawione w co po niektórych oknach kamienic, Lara uspokoiła się na tyle żeby dać się namówić na powrót do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top