Rozdział 37

Pierdolone ograniczenia. Nie pal przy dziecku. Franz naturalnie wiedział, że palić przy dzieciach nie wolno. Dlatego na wyjazd zabrał tylko dwie paczki, jedną na drogę, drugą na powrót. Gdyby zabrał więcej, pewnie ciągle siedziałby z petem. Jednak nawyk już na tyle wgryzł się w jego jestestwo, że czuł się dziwnie nie mając nic w ustach. 

Alternatywą szybko stały się źdźbła trawy albo zboża, które trzymał między zębami. Wraz ze słomkowym kapeluszem, który zmuszony był nosić by nie dostać udaru, wyglądał dość wieśniacko, ale było tu za mało ludzi by się tym przejmować. Właściwie wcale nie było ludzi, nie licząc tego ludzkiego szczeniaka którym miał się zajmować.

Minusem tego szczenięcia było to, że po pierwsze, ledwo pełzało, a po drugie, miało głowę za małą na jakikolwiek kapelusz, i mężczyzna bał się że zostawiając to żyjątko na słońcu zwyczajnie mu zdechnie z przegrzania. 

Najinteligentniejszym rozwiązaniem na jakie wpadł wobec tego, było wbicie w ziemię kilku kijów i rozpięcie na nich prześcieradeł w taki sposób, żeby stworzyć coś w rodzaju zadaszenia podobnego do niewielkiego szpiczastego namiotu pozbawionego jednej ze ścian.

Dzięki temu mały pełzacz się nie przegrzewał, a mógł robić dziecięce rzeczy. Takie jak pełzanie, próby gadania, skubanie trawy rączkami albo napierdalanie Franza bełkocząc coś niezrozumiałego.

Podejmował już wiele razy próby nauczenia dziecka wymowy chociaż kilku słów, ale Erik zawsze strasznie się przy tym z niego śmiał, gadając coś o tym że jego córka jest niby za mała na rozmowy. Franz wyglądał wtedy niezmiennie na niezwykle wkurwionego na kuzyna, ale w gruncie rzeczy cieszył się z tego, jak spokojne życie udało mu się prowadzić, tak samo jak kochał fakt, że ich zawarta w dzieciństwie przyjaźń wciąż funkcjonowała. Chodzili do oddzielnych szkół, ale Erik i jego matka mieszkali niedaleko miasta, więc często wpadali w odwiedziny, a chłopcy mieli na tyle dobry kontakt, że czuli jakby wychowywali się praktycznie razem. 

Co prawda w życiu blondyna była jedna sytuacja, która mogła wywołać u niego traumę na tyle silną by się przebudził, ale z racji wieku kompletnie jej nie pamiętał. Miał chyba około dwóch lat gdy jego ojciec, sam będący Ackermannem, stwierdził że rozsądnie będzie wydać żonę i syna miejscowej Żandarmerii, a samemu podać się za niewinnego wieśniaka wkręconego w zrobienie dziecka jakiejś pannie ze splugawionego rodu. Wtedy Erick i jego matka pojawili się bez zapowiedzi w Stohess, a w nocy wybuchło zamieszanie w którym Keegan musiał zabić kolejną osobę z rodziny i spalić owy posterunek, co przepłacił jakimiś dwoma tygodniami leżenia w łóżku twarzą w poduszce. Tak więc chłopak, zbyt mały na doświadczenie traumy w pełni i nie wiedzący co się dzieje, nigdy nie doznał przebudzenia.

I tak właśnie Franz mógł nazywać Erika "Słabym Ackermańskim Blond Odszczepieńcem", chociaż dziękował bóstwom za fakt, że kuzyn wyglądem nie wzbudza podejrzeń i nie ma mocnych traum, a Erik mógł drzeć łacha z Franza, że brakło mu paru dni żeby być starszym i zostać nową głową rodu, chociaż nieformalnie już dawno oddał mu tę rolę. 

Między nimi przez całe życie nigdy nie było żadnego zgrzytu, chociaż dziewczyna, a późniejsza żona blondyna nigdy nie polubiła jego krewniaka ze Stohess. Tarcia zaczęły się dopiero od pojawienia się Mikasy. I mimo że Erik ufał Franzowi w pełni, i nigdy nie bał się go gościć czy zostawiać mu córki pod opieką, to już matka dziewczynki miała inne zdanie. Nie chciała, żeby Mikasa miała jakąkolwiek wiedzę na temat gówna związanego z jej rodziną, a tym bardziej kontaktu ze swoim wujkiem, i jakby się to zastanowić, miało to wiele sensu. Przez lata napatrzyła się jak Franz pali, upija się do nieprzytomności, czy czytała w gazetach o jakiś tajemniczych morderstwach w Stohess, w których co do tożsamości sprawcy nie miała wątpliwości. Przerażał ją też fakt, że czasami widziała jak mężczyzna rozmawia sam ze sobą, czy rozdrapuje sobie skórę do krwi, albo łamie paznokcie orając nimi stół. Jej zdaniem był niestabilny i niebezpieczny.

I zdanie to Franz w pełni rozumiał i nawet się z nim zgadzał, ale mimo to dalej odwiedzał Erika w domku, który sam pomagał budować, i spędzał czas z Mikasą. Tylko czasami czuł się winny temu, ile kłótni wybucha przez niego w tej rodzinie.

- Fajna sznurówka? - mruknął mężczyzna, z rozbawieniem patrząc na stworzenie starające się ukraść mu buta. - No zajebista sznurówka, dostaniesz jak zeżresz żarcie.

Jednak dziewczynka od dłuższego czasu odmawiała zjedzenia papki z jabłka i marchewki, przy robieniu której Franz niemalże stracił palce. Poza tym, naprawdę, starcie tego wszystkiego i pougniatanie w taki sposób, żeby stworzyć gładką masę przypominającą rzygowiny kosztowało go mnóstwo nerwów, i uważał że Mikasa mogłaby okazać wdzięczność poprzez zjedzenie chociaż odrobinki.

- Papu, zrób aaaaaa. - podjął kolejną próbę, i tym razem szczenię uznało, że łaskawie zje zawartość podsuwanej mu pod pyszczek łyżeczki. - Ślicznie, jeszcze tylko kilka takich i wujek da ci spokój. 

Nie miał co prawda zakazu przeklinania przy dziecku, ale wiedział, że z pewnością pierwszym słowem jakie by od niego podłapała byłoby "kurwa". A wtedy miałby naprawdę przejebane. 

Lekko szturchnął dziewczynkę by uzyskać jakiś procent jej uwagi, ale tylko obraziła się i odpełzła kawałek, zajmując się napierdalaniem rączkami w podłoże.

- To jest trawa. I kwiatki. - uśmiechnął się Franz, patrząc jak dziewczynka wróciła do pacania łapkami w ziemię, po czym złapał małą za rękę, i wystawił jej dłoń spod fortu z prześcieradeł, tak by padło na nią światło. - A to jest słońce. Ciepło. Światło. Pamiętaj, póki masz nad głową darmowe niebo, dasz sobie radę. Levi nie ma, ale spokojnie, wujek go z tego wyciągnie i się poznacie.

Może w sumie taka przerwa od całego gówna jakie cały czas działo się w Stohess dobrze mu zrobi. O ile nie oszaleje od powtarzania w kółko tych samych słów. I o ile ten szczeniak nie zdechnie mu z przegrzania, głodu, odwodnienia, chuj wie czego, ani nie zeżrą go jakieś mrówki.

***********************************************************************************************

- Jebana kurwa Sino, co ty znowu odkurwiasz? - burknął Franz, a Hanji prawie podskoczyła z zaskoczenia. Była pewna że mężczyzna będzie spał jeszcze przynajmniej kilka godzin, ale widocznie musiała go obudzić kiedy wpadła na szafę szukając okularów.

- Nic, śpij dalej. Albo nie, nie śpij, tylko będziesz odpowiadał na pytania. Co ty na to, żeby cię naciąć brzytwą, tak delikatnie, wiesz dla nauki? Zobaczyłabym jak długo ci się to zarasta. Wiesz, to że nadal nie zgłosiłam cię Erwinowi to tylko dlatego że cię lubię, ale póki co mamy uzasadnione podejrzenia co do tego, że możesz być Tytanem. - odpowiedziała szybko, starając się mocniej zawiązać bandaż na biuście, ale w sekundę ręce zaczęły się jej nieznośnie pocić. On nie miał jej zauważyć, miał spać, albo mogła iść z tym do jakiejś łazienki, a nie liczyć że nic nie zauważy...

- Ta, nie ma problemu, tnij mnie ile tylko kurwa chcesz. - wymruczał brunet, po czym ziewnął i spojrzał na nią nieco bardziej przytomnie. - Gdzie cycki?

- Dzisiaj nie ma cycków.

- Ale że kurwa dlaczego?

Hanji tylko mruknęła coś, co zdawać by się mogło brzmiało jak "odpierdol się", ale było zbyt wycofane i zmieszane, żeby zostało wzięte na poważnie przez kogokolwiek. A już szczególnie przez tego dziwnego przybłędę. Przez sekundę rozważała rzucenie bandaża i udawanie że to wszystko jakiś żart, ale szarpiąc się z nim tylko mocniej go podwinęła.

- Zawija ci się. - powiedział w końcu Franz, po tak długim milczeniu, że pułkownik naprawdę nie spodziewała się czegokolwiek innego niż zdegustowanego spojrzenia.

- Co?

- Bandaż. Wiem że jesteś kurwa ślepe stworzenie, ale ci się podwinął na boku. Jak nie poprawisz to ci kurwa rozora skórę w ciągu dnia, i dość chujowo będzie. - oznajmił z pełną dezaprobatą. - I co to w ogóle kurwa za bandaż? Jakaś jebana piątka czy inne gówno? A poza tym kurwa jak już związujesz cyce to zacznij wyżej, i nie tym pojebanym szajsem, się zajebiesz. Nie widzisz jaką masz już poobdzieraną klatę pojebie? - kontynuował, zbierając spod łóżka koszulkę i narzucając ją na siebie, kiedy Hanji próbowała wyjść z ciężkiego szoku.

- Jaka piątka? - wydusiła tylko, boleśnie świadoma że pierwszy raz od wielu lat zabrakło jej słów. Faktycznie, czasami bandaż wżynał się w skórę, ale nigdy nie zdażyło jej się poznać kogoś, kto miały podobny problem i wiedziałby jak mu zaradzić. Poza tym już samo związywanie biustu było tematem, o którym nie chciała z nikim rozmawiać.

- Szerokości kurwa! To się związuje najszerszym kurwa, piętnastkami czy ki chuj. Wiem bo mam jednego dzieciaka z ulicy co się tak kurwa obwiązuje, zresztą dlatego na te kurwa ulicę trafił... To długa w chuj historia ale nazywa się Isaack i miał takie kurwa straszne problemy z tymi cycami że się kurwa nasłuchałem. A widzę że ni chuja nie wiesz co odpierdalasz, to zaczekaj, dobra? Pięć kurwa minut. - dodał, otwierając okno i wyłażąc na zewnętrzny parapet, którego brzegu chwycił się dłońmi, żeby najpierw spuścić w dół nogi, i spaść z mniejszej wysokości. - Pójdę do apteki tak kurwa szybko, nikt mnie nie zauważy, ogarnę piętnastki i za moment wracam ci pomóc z tym gównem.

Zanim zdążyła dopowiedzieć cokolwiek, mężczyzna zeskoczył w dół, i mało elegancko przetoczył się po trawie. Ale Hanji natychmiast, ale to w tym momencie potrzebowała kogoś żeby z nim porozmawiać, więc jak naszybciej narzuciła na siebie koszulkę, zanim z rozmachem otworzyła drzwi. I mogła to być dowolna osoba, ale trafiło akurat na nieszczęsnego Levia, który właśnie wychodził z łazienki naprzeciwko. 

- Levi, wychodzę za mąż. - oznajmiła pułkownik poważnym tonem, wychylając głowę zza drzwi. - I potrzebuję pierścionka.

***********************************************************************************************

Lara z jakimś procentem niezadowolenia stała przed lustrem w rozpiętej koszuli, przyglądając się świeżej bliźnie na brzuchu. Szwy zostały niedawno zdjęte, ale miejsce rany czasami nadal pobolewało. Dziewczyna oczywiście cieszyła się z tego, że z sytuacji w lesie pozostał tylko ten ślad, nie dość że dobrze zszyty to jeszcze dość szybko wygojony, a jednak blizna wyglądała nieestetycznie. Nie na tyle, żeby powodować nieustające kompleksy, ale na tyle by z irytacją przeklinać ją pod nosem przy przebieraniu się, lub gdy zabolała.

Niektórzy traktowali blizny niemal jak ordery, nosząc je z dumą, inni czuli się nimi niesamowicie oszpeceni, a Franz z kolei wykorzystywał je jako możliwość rozszyfrowania tego co odjebał po pijaku. Albo traktował je niczym źródło niekończących się opowieści, godzinami nawijając o tym, gdzie oberwał, kiedy, jak, czemu, i obowiązkowo dodając "szkoda że nie widzieliście kurwa tego drugiego". Dla Lary dawna rana była czymś pomiędzy krótkotrwałym, irytującym przypomnieniem o tym, jak zawodne i kruche jest jej ciało, a mało znaczącym defektem.

Dziewczyna wiedziała że pewnie za parę miesięcy przyzwyczai się do tej blizny, tak jak do każdej poprzedniej, ale fakt że póki co denerwowała był niezaprzeczalny.

- Nie wygląda przecież źle. - odezwał się Levi, który właśnie wrócił do pokoju z łazienki, i tak zapalczywie wycierał sobie włosy ręcznikiem, że prawdopodobnie niewiele widział.

- Oczywiście że nie wygląda źle. Podkreśla tylko moją niesamowitą urodę. Jak absolutnie wszystko we mnie. I wyobraź sobie, jakie historie o bliznach mogę wymyślić do opowiadania przy ognisku.

Mężczyzna pokręcił głową, nie wiadomo czy bardziej z rozbawienia czy z jakąś niemą dezaprobatą. Ale znając jego niemal nieistniejące poczucie humoru, Lara obstawiała to drugie.

- Plany na dzisiaj? - kontynuowała niezrażona.

- Odkryć swoje korzenie, poznać historię rodu o którym miałem nigdy nie wspominać, może pobić jakiegoś wysokiego irytującego krewniaka, rozmawianie z twoim bratem, dzień jak każdy inny.

- A plany na jutro?

- Obiad?

- Chciałeś powiedzieć 'randka'? - zapytała, poruszając brwiami, co poskutkowało tym że mokry ręcznik z zawrotną prędkością pokonał w powietrzu znaczną odległość, i zakończył ten lot na jej twarzy. - Możesz używać też słów. - dodała spod materiału.

- Już raz to powiedziałem i nie zamierzam powtarzać. A twoje plany?

- Cóż... Erwin zabarykadował się w gabinecie i kompletnie nie słucha co do niego mówię, a ty i Franz wybywacie, więc nie mam czego szukać w domu. - Lara rozwiesiła rzucony w nią ręcznik na otwartych drzwiach szafy, żeby choć trochę przesechł. - Przejdę się ze szczeniakami z korpusu po slumsach, zobaczę czy wszyscy się już ewakuowali. Znaczy mają jeszcze parę dni, ale...

- Erwin pozwoli ci wyjść jak zameldujesz gdzie idziesz?

- Erwin nie zauważy że mnie nie ma.

Cisza, która na moment zawisła w pokoju, boleśnie uświadomiła dziewczynie, że to co właśnie powiedziała musi być prawdą. Powinna zameldować gdzie idzie i z kim, jako że natknięcie się w tym momencie na jakikolwiek patrol kogoś rozpoznawalnego w korpusie zwiadowczym skazałoby misję na porażkę. Ale w slumsach patroli nie było, a czuła, że gdyby powiedziała gdzie zabiera kadetów, nagle generałowi odpaliłby się jakiś wewnętrzny instynkt. Całe dzieciństwo widziała gorszą dzielnicę przez okno, za kanałem rzeki płynącym niedaleko domu, i zawsze Erwin mówił jej wtedy, żeby nigdy nie przechodziła przez most.

Potem często siedziała na moście ze znajomymi, starając się nie patrzeć na dom, w którym nie paliły się żadne światła. Zresztą, większość z nich żyła w taki sposób. Nie patrząc na budynki, z których po latach uciekli albo z których wyrzucili ich rodzice.

- Jak już złapiemy Annie, to ludzie wrócą do miasta i poznasz dzieciaki z Poczekajki. - powiedziała po dłuższym czasie, starając się zmienić temat rozmowy.

- Ale będziesz mi musiała powiedzieć czego im tam brakuje, żebym nie kupował na oślep.

Lara co prawda nie była w Stohess parę lat, ale lista rzeczy kupowanych dla dzieciaków zazwyczaj była niezmienna, więc uznała że problemu ze sporządzeniem listy nie będzie. W większe kłopoty wpadnie, kiedy ktoś faktycznie się jeszcze nie ewakuował, i będzie musiała z nim porozmawiać. A przeczuwała, że jej list mógł wkurwić Colta na tyle, że on w ogóle nie opuści miasta. Dlatego tylko przytaknęła, i poprawiła Leviowi trochę krzywo zawiązany żabot, po czym pocałowała go w nos.

- Ręce, raz raz. - powiedziała, a on z wyraźnym niezadowoleniem pokazał jej dłonie. Nie były aż tak obtarte jak kiedyś, ale nadal miał popękaną skórę na knykciach, i te dziwne przetarcia na wierzchu dłoni. Ciągle chodził myć ręce po kilkadziesiąt razy dziennie, ale ta liczba systematycznie się zmniejszała, co było dobrym znakiem. Jeśli jednak ten nawyk by nawracał, musiałaby zapisać go do psychiatry. Zresztą tak samo jak Franza, któremu rana na podbródku niemal kompletnie się już zarosła. Który to już raz umówi mu wizytę, na którą ten kretyn nie przyjdzie.

Chyba, że ktoś dałby radę odczepić go od futryny...

- Levi, jak umówię Franza do psychiatry, to jest szansa że wrzucisz go do tego gabinetu? Ale dosłownie, odczepisz go od futryny i tak nim jebniesz na kozetkę? 

Kapitan spojrzał na nią w sposób sugerujący, że bardziej faktycznie mierzy swoje siły na taką operację, niż że poddaje ją pod wątpliwość.

- Tak, jest na głodzie, nie powinno być problemów. - odpowiedział w końcu. - Zresztą mu się to przyda. Coś ostatnio mi mówił...

- Tak, głosy w głowie, próbował się zastrzelić, nie musicie tego tak nieudolnie ukrywać. Wiem, że musiało to być dla ciebie coś wielkiego i w ogóle, ale odpierdala takie akcje dość często. Wiesz, ile razy ze znajomymi go reanimowaliśmy, albo namawialiśmy żeby nie strzelał czy ki chuj? To nie tak że mi na tym nie zależy, ale jak ktoś robi te akcje co miesiąc to po czasie... męczą. A jak teraz nie pójdzie się leczyć, będę miała w dupie czy się zajebie czy nie.

Naturalnie nie miałaby tego gdzieś. Prawdopodobnie płakałaby nad jego grobem razem z innymi, wyrzucając sobie że zrobiła za mało, ale na ten moment Levi musiał szczerze uwierzyć w jej słowa.

- Zaniosę go do tego psychiatry osobiście. 

- A do tego czasu? Nie będziesz mógł pilnować go non stop.

- Może ktoś się nim zajmie? Hanji? Słyszałem że się... dogadują. - zaproponował kapitan.

- Tak, dogadują się bardzo głośno. 

- Powiem jej żeby na niego uważała.

- Pasuje. - odparła Lara, wtulając się w niego i jeżdżąc mu dłońmi po plecach. Czasami reagował na to zadowolonym pomrukiem, ale częściej, tak jak teraz, nie reagował wcale. Ale tak samo jak u kotów, u Levia brak reakcji na głaskanie oznaczał nie tylko pozwolenie na kontynuowanie, ale też to, że mu się podoba.

Biorąc pod uwagę jak skrajnie Levi reagował na jakąkolwiek formę bliskości jeszcze parę miesięcy temu, był to niesamowity postęp.

Tymczasem Cezar, po dłuższej chwili zazdrosnego patrzenia w kierunku pary, postanowił podnieść swoje wielkie cielsko z podłogi, i podejść do Lary, jako że psisko uważało że zasługuje na jej niepodzielną uwagę. A domagać się owej uwagi zamierzał odciągając kapitana za nogawkę.

- Zostaw bo poślinisz. - warknął mężczyzna, starając się odepchnąć psa stopą. Kiedy to nie poskutkowało, był zmuszony mimo obrzydzenia za pomocą dłoni odczepiać zaśliniony zębaty pysk od swoich spodni. Jednak kundel był uparty, a Levi bał się że jeśli użyje więcej siły, zwierzak zacznie piszczeć, a jego czeka opierdol za rzekome znęcanie się.

W koniec końców zanim brunet odzyskał nogawkę, do drzwi dobijał się już Jean, przypominając Larze że na nią czekają. I to by było a tyle jeżeli chodziło o jakiekolwiek wspólne spędzanie czasu przez kolejne parę godzin. W wojsku było zdecydowanie za mało czasu na związki.

**********************************************************************************************

- To twój bar?

- Mam kilka na wszelki wypadek. - Franz wyszczerzył zęby. - Jakby wiesz, coś się skurwiło z resztą interesów, to nie zostanę kurwa z niczym.

- Co jeszcze masz?

- Taką jakby łaźnię, dwa zakłady krawieckie, kluby i sklep ze słodyczami. - mężczyzna mocniej zacisnął usta na papierosie, i wrócił do wyjątkowo nerwowego pisania w rozłożonym na blacie notatniku.

Franz irytował, kiedy mówił, ale kiedy wyjątkowo tylko siedział cicho, od czasu do czasu rozglądając się po pomieszczeniu spazmatycznymi ruchami głowy, było to jeszcze gorsze, ponieważ Levi nie potrafił utrzymać przy życiu tak wymuszonej konwersacji. Pozostawało mu więc tylko siedzenie i obserwowanie reszty stłoczonych w barze ludzi, głośno rozmawiających, grających w karty i pijących nieprawdopodobne ilości alkoholu. Gdyby nie nikłe światło słoneczne wpadające przez oddalone okna, kapitan byłby skłonny uwierzyć że znów znajduje się w podziemiu.

Bar był najbardziej przeciętny jak tylko to możliwe, pijący mężczyźni też byli przeciętnymi chlejusami, i przez pierwsze dwie godziny tam nie zdarzyło się absolutnie nic godnego jakiejkolwiek uwagi. Nawet drobnej afery.

Do czasu kiedy jedna z obecnych osób postanowiła przypierdolić się do Franza. 

Jeden z młodszych chłopaków w pomieszczeniu, wyróżniający się nieprawdopodobnie intensywnie rudymi włosami musiał nie tylko znać mężczyznę, ale też pozostawać z nim w dobrych stosunkach, bo jako jedyna osoba zwrócił się do niego po imieniu.

- Fraaaaanz. - uśmiechnął się pijacko, dosiadając się do rozmówcy. - Gdzie ostatnio zniknąłeś?

Ollsen tylko coś mruknął, agresywnie przerzucając kartkę w notatniku.

- No weź, nic nam nie powiesz? Wiesz jak mi i chłopcom było w tym czasie ciężko?

- Chlać i napierdalać się po ulicach? - warknął Francesco. - Czego kurwa chcesz Kuglarz?

- Pojechałeś do mojego słoneczka no nie? Widziałem tamten list, co z nią? W sensie z chłopakami myślimy że to jakaś grubsza afera i zbieram się niedługo z miasta...

- Jak dla mnie możesz wypierdalać już teraz.

Levi obrzucił chłopaka podejrzliwym spojrzeniem, mając nieodparte wrażenie że wie kto jest tematem rozmowy. Tylko że tak nachalne spojrzenie okazało się błędem, bo został nie tylko zauważony, ale też rozpoznany.

- Pan najsilniejszy żołnierz ludzkości! Wiesz, że na koniu wyglądasz na wyższego? - uśmiechnął się rudzielec, przysiadając na stołku bliżej Levia. - A to nawet lepiej niż Franz bo z woja, i korpus też ten sam. Larę znasz? Chyba w tym roku miała pójść na przydział. Co tam u niej?

- Czemu sam jej nie zapytasz? - wyrzucił z siebie kapitan, zanim uświadomił sobie że to najgorsze co mógł powiedzieć w tej chwili.

- A to jest w mieście? - uśmiech chłopaka, widocznie na stałe przylepiony do jego mordy, stał się jeszcze szerszy. - Doskonale się składa! Masz rację, sam zapytam. Dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać. Nie odpisywała mi, wiesz? Macie tak chujową pocztę w tym wojsku, czy to moje kochanie po prostu naprawdę mnie zlewa?

Brunet zamrugał, nie mając pojęcia od czego zacząć swoją odpowiedz. Przede wszystkim Kuglarz siedział jakoś tak za blisko niego, po drugie był pijany, bezczelny i wkurwiający, a po trzecie powiedział o Larze 'kochanie'.

I Levi nie potrafił określić, czy bardziej wkurwiło go to, że ten gówniarz prawdopodobnie był kiedyś z nią blisko, czy to, że on sam nie potrafiłby tak o niej powiedzieć. W dodatku, mimo że wyglądało na to że Lara dawno nie miała jakiegokolwiek kontaktu z tym irytującym rudym czymś, kapitan poczuł się w jakiś sposób oszukany. 

Bo skoro ten skurwysyn, będący teraz wrogiem publicznym numer jeden, pisał do niej kiedy już była w korpusie, to Levi naprawdę miał prawo o tym wiedzieć.

- Lara raczej nie chce mieć z tobą nic wspólnego. - odparł sucho.

- Bo co?

Franz podniósł wzrok znad kartek i parsknął śmiechem, zanim przewrócił stronę i wrócił do pisania.

- Bo to że nie odpisywała ci parę lat, oznacza że nie chce z tobą rozmawiać. Co ty kurwa, niedorozwinięty jesteś?

- A tam, ona nie wie czego chce.

- Ma teraz kogoś, odpuść. - Levi powoli zaczynał mieć wrażenie, że w przeciągu pobytu w Stohess został wystawiony na zbyt dużą ilość rozmów w których nie chciał uczestniczyć.

- Kogo?

- Mnie. 

Chłopak przez parę sekund patrzył na kapitana, zanim wybuchnął śmiechem, i pobiegł z powrotem do swojego stolika, zaczynając z ożywieniem opowiadać coś swoim towarzyszom. Większość z nich podniosła radosny raban, co podkurwiło Levia jeszcze bardziej.

- Nie zwracaj uwagi. - wtrącił Franz. - Typ ma coś w rodzaju pierdolca jak się schla, i chyba uznał że robisz go w chuja.

- Ale czemu? - Levi zamrugał, zupełnie nie rozumiejąc co się właśnie wydarzyło.

- Nie wiem, weź zbierz dupę i z nią pogadaj jak pierdolony normalny człowiek, a nie mnie tylko wkurwiasz w kółko. - Ollsen przewrócił oczami, zapisał jeszcze parę zdań i wstał. - Chodź, pójdziemy do naszego domu. A potem na cmentarz.








Ok, więc to jest art Franza od @Mruczalka. Wgl fakt że ktoś na tyle zainteresował się tym ff żeby narysować coś związanego z nim jest tak bardzo niesamowity. Generalnie mogłabym oddać życie za tego arta.


To nie to jak Franz dokładnie wygląda (ale to wrzucę jak kiedyś nauczę się rysować) ale jest piękne i trzeba to docenić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top