Rozdział 21
Kiedy Lara była w swoim niesamowicie burzliwym okresie dojrzewania, często zdarzało jej się płakać.
O dziwo nie o to, żyje w slumsach bez żadnej rodziny, przeciwnie, kiedy miała to swoje szesnaście czy siedemnaście lat to położenie zdawało się prawdziwym rajem. Mogła robić prawie wszystko co chciała, rzadko sięgały ją konsekwencje, miała znajomych i chłopaka, a pomysł dołączenia do zwiadowców powoli odpływał. Mimo to płakała, najczęściej żeby wpędzić Franza w poczucie winy, ale też kiedy nagle uderzała ją wyjątkowo pesymistyczna myśl.
Ah, i oczywiście z bólu.
Tak jak w tym momencie, kiedy uciskała kurczowo miejsce nad zabandażowaną niedbale raną na barku. Ledwo widziała przez zamglone łzami oczy, było jej słabo, świat wokół zdawał się oddalać, szumieć i wirować. Od głębokiego cięcia, które miało zabić, tępy ból pulsował aż po palce dłoni. Miała wrażenie, jakby ktoś rozrywał ci skórę i warstwy mięśni.
Wiedziała, że jeżeli nie zadziała szybko, ta rana faktycznie może okazać się śmiertelna. W końcu krew sączyła się tak obwicie, że zabarwiła szkarłatem niemal pół koszuli, i kapała na podłogę z palców.
To się od tak nie zrośnie. Potrzebne będzie szycie. Jednak przez miejsce zranienia, jak i również rozdzierający rękę ból, nie będzie w stanie zrobić tego samodzielnie.
Kuglarz spił się w sztok.
Doktora akurat nie było.
Większość jej znajomych z górnego piętra nigdy nie trzymała igły w dłoniach.
Więc zostawała jedna osoba, która mogła jej pomóc. W końcu nie po to zmusiła tego idiotę na praktyki w szpitalu, żeby nie mógł jej teraz zszyć.
"Żeby tylko nie był naćpany." - powtarzała w myślach jak mantrę, idąc wąskim holem. - "Dobra Sino, ten jeden raz, żeby akurat nie był pod wpływem. Żeby nie nawąchał się kleju, nie schlał, ani nie był po kilku kreskach." Przez myśl przemknęło jej czy nie lepiej skierować się wprost do szpitala, ale istniała szansa że zemdleje po drodze na drugi koniec miasta. A nawet jak Ollsen nie da rady jej pomóc, na pewno zaniesie ją do jakiejś przychodni szybciej niż sama by tam dotarła.
W końcu dotarła do schodów prowadzących bezpośrednio pod drzwi Franza. Na ich szczycie, tuż pod wejściem, już ktoś stał. Jakiś wysoki facet w kapeluszu i sięgającym ziemi płaszczu, z długimi, zaczesanymi do tyłu włosami.
Świetnie Lara, nie ma to jak ze śmiertelną raną doczłapać się do pokoju alkoholika w nadziei na pomoc, a po drodze trafić jeszcze na Kenny'ego Rozpruwacza. Gdzieś przez mgłę powoli otulająca jej świadomość pomyślała najpierw, że to dziwne że ktoś go wpuścił. Kenny bywał w okolicy naprawdę często, ale zwykle stał pod budynkiem. Kolejną myślą było to że chyba nie powinien jej zabić, a jeszcze następną, że jeśli nawet, to i tak bez pomocy może się wykrwawić, więc nie ryzykuje szczególnie mocno.
- Wypierdalaj! - rozlekł się krzyk z wnętrza pokoju szefa. - Nie chcę już w tym pierdolonym życiu twojej mordy oglądać!
- Wpuść mnie, gówniarzu. - powiedział przez zęby Kenny, uderzając w drzwi pięścią.
Spojrzała na sytuację już nieco nieprzytomnie, wspinając się na szczyt schodów, i wkrótce stanęła obok przybysza. Obrzucił ją zdumionym spojrzeniem, po czym znowu uderzył w drzwi, widocznie nie mając zamiaru jej zabić.
- Instynkt rodzicielski ci się obudził, czy jak? - powiedział nieco rozbawiony. Nastała cisza, a Lara delikatnie zapukałaś knykciami.
- Franz? - zapytała słabym głosem, rękawem ocierając płynące po twarzy łzy.
- Czego? - krzyknął ze środka.
- Potrzebuję pomocy. - wykrztusiła. - Byłam pogadać w rzeźni, jak chciałeś, i tam był jakiś nowy koleś, on się wkurzył i... - zacisnęła powieki, starając się myśleć jasno. - Potrzebuję szycia, Franz.
- Spierdalaj do Kuglarza! - odezwał się zza drzwi.
- Schlał się.
- Doktor?
- Nie ma go. - popatrzyła pod nogi. - Franz, zszyjesz mnie, albo wykrwawię ci się pod drzwiami i będziesz musiał żyć z tym kurwa faktem.
Po chwili podłoga zaskrzypiała, i drzwi otwierające się do środka zostały uchylone. Szef złapał dziewczynę za koszulę, i gwałtownie wciągnął do pokoju. Prawie się przewróciła, cudem udało jej się złapać równowagę. Franz chciał od razu zatrzasnąć drzwi, ale Kenny zareagował szybciej i zablokował je stopą, więc tylko odskoczyły. Brunet spojrzał na przybysza, po czym na zakrwawioną koszulę Lary. Zacisnął zęby, a oczy zapłonęły mu furią.
- Lepszego se momentu znaleźć kurwa nie mogłaś. - warknął, ciągnąć ją wyjątkowo mało delikatnie w stronę krzesła. - Siad.
Normalnie dziewczyna na pewno coś by mu odszczekała, ale nie miała już na nic siły więc tylko posłusznie usiadła na miejscu.
- Chlej to. - dodał Franz, podając jej z blatu butelkę wódki. - Bo inaczej się zesrasz z bólu. A ty masz wypierdalać, dziadu. - rzucił do Rozpruwacza, który zdążył już wejść do pomieszczenia, i oparł się plecami o ścianę obserwując sytuację spod ronda kapelusza.
- Mówiłem, że zabieram ją z szafotu pod warunkiem, że się jej pozbędziesz. Wie sporo i może zacząć robić problemy, wiesz że to było w raporcie. - powiedział, wskazując na Parę.
- Zamknij kurwiu ryj. - uciął Franz, wyjmując z szafy blaszane pudełko w którym trzymał narzędzia chirurgiczne. Wrzucił wszystko do obtłuczonej miski i zalał spirytusem, co było wątpliwą dezynfekcją czegoś co leżało chuj wie gdzie i chuj wie ile. W tym czasie nastolatka upiła z butelki kilka łyków. Zapalił ją przełyk i żołądek, a w głowie zakręciło się jeszcze mocniej. Miała nadzieję że alkohol otumani ją na tyle, że faktycznie ból troszkę zelży.
- Słuchaj, zastanawiałem się skąd w Podziemiu wzięły się akurat trzy zestawy sprzętu do manewrów. Nowego. - ciągnął Kenny. - Rozpuściłem wici, i wyszło, że od jakiś trzech Żandarmów zostało pobitych i obrabowanych. Dziwne, bo nie dość że patroli tam nie ma, to podobno całe trio miało wytatuowane kundle na przedramieniu.
- I? - mruknął Diabeł ze Stohess, podchodząc do znajomej i rozcinając opatrunek, po czym wyciął też w jej koszuli dziurę dookoła rany. - Żesz w kurwę, tasakiem ci zajebali?
- Jeszcze dziwniejsze jest to, że skoro sprzęt działa, to ktoś musi donosić do Podziemi butle z gazem. I po opisach, to widziałem tamtą trójkę Żandarmów tam u ciebie, piętro niżej. - mówił dalej niezrażony przybysz.
- Wielkiego chuja cię to interesuje, Kenny. - odparł Franz, wylewając Larze na ramię z pół butelki spirytusu. Wrzasnęła z bólu, pochylając się i zakrywając usta dłonią.
- Jak chuja? - Kenny wyprostował się i zacisnął pięści. - Umawialiśmy się, że nie będziesz pomagał gówniarzowi! I co słyszę? Że jakimś cudem "znalazł" nie tylko sprzęt, ale też mieszka w melinie, gdzie ktoś do kurwy podciągnął wodę!
- Wypierdalaj, na nic się z tobą nie umawiałem! - krzyknął Franz, odwracając się w jego stronę. - Jak będę miał kurwa ochotę, to i przepustkę mu kupię, a ty zamknij mordę i wykurwiaj!
- Czyli jednak to ty ciągle mu te butle nosisz!
- Od paru lat, gratuluję spostrzegawczości, zjebie! Dupa w troki i spierdalaj podżynać gardła Żandarmom, czy co ty teraz odpierdalasz!
- Słuchaj, wiem że go lubisz, ale...
- Ale co? Będę robił co kurwa chcę! Ty wszystko wiedziałeś, i... i nic... nie pomogłeś mi ani... a chuj nieważne, spierdalaj mi z oczu, mam robotę! - warknął, zabierając się za niezbyt profesjonalną próbę zszycia rany i zatamowania krwawienia.
- Ciągle masz ten łańcuszek?
- WYPIERDALAJ!
Kenny zacisnął zęby i naciągnął kapelusz na oczy, po czym wpakował ręce do kieszeni płaszcza. Półprzytomny umysł Lary zarejestrował, że mężczyzna ma zamiar wyjść. A ponieważ miała obok Franza, w swoim zaćmieniu i brakuj jakiejkolwiek racjonalnej myśli zdecydowała że to jedyny moment kiedy ma okazję porozmawiać z Kennym bez ryzyka bycia zamordowanej. Musiała skorzystać ze sposobności, w końcu miała tak ważne pytania.
- Czekaj! - wymamrotała niewyraźnie. Wątpiła żeby Rozpruwacza zatrzymało to polecenie, raczej spojrzał na nią z zaskoczeniem że w ogóle się odezwała. - Jesteś prawo... czy leworęczny?
Ponieważ jej rozmówca nie odpowiedział, sama zaczęła mówić dalej.
- No bo... technicznie najłatwiej poderżnąć komuś gardło jak tak za włosy szarpniesz jak za kimś stoisz. - objaśniała. - A tak wtedy to tniesz tą ręką co piszesz, więc ciąłeś od lewej czy od prawej? W sensie ręką którą?
- Lewą. - odpowiedział takim tonem, jakby niezmiernie bawiła go rozmowa z kimś na granicy utracenia przytomności.
- To jak Franz! - oznajmiła Lara, dając mu sekundę wytchnienia przed kolejnym pytaniem. - Czemu Kenny Rozpruwacz a nie Kenny Podżynacz?
- Widocznie w gazecie uznali, że lepiej pasuje Rozpruwacz. - rzucił na odchodne, odwracając się i wychodząc z pomieszczenia. Przy okazji trzasnął drzwiami tak mocno, że ledwie, ale to naprawdę ledwie zdołały zostać w futrynie.
- Co to było? - wymamrotała niewyraźnie Lara.
- Taki jeden chuj. Nie myśl o tym, Kuchel. Mam nadzieję że skurwysyna już nie zobaczymy.
- Jak mnie nazwałeś? - zmarszczyła brwi, i spojrzała na Franza zdezorientowana. Obrzucił ją półprzytomnym spojrzeniem.
- A jak cię kurwa nazwałem?
- No...
- A umiesz śpiewać?
- Co... - mruknęła, zastanawiając się, co Franz pierdoli. Jednak on tylko potarł przez koszulkę ten srebrny łańcuszek, który nosił na szyi, i pokręcił głową. Zaraz potem przybrał swój zwykły, kpiący i bezczelny uśmiech.
- E, nie pierdol mi tutaj. Umierasz, i coś już ci sie zaczyna jebać. - pokręcił głową, i ledwo poczuła jak igła wbija jej się w skórę. Alkohol zrobił swoje już wkrótce, w końcu wypiła prawie pół butelki w niecałe dwie minuty. Chyba, że Franz po prostu miał wsypane do wódki jakieś prochy. W każdym razie, świat wokół dziewczyny wirował w pijackim tańcu, więc była w stanie uwierzyć że coś jej się przesłyszało.
Gdy tylko Franz zszył jej ramię, co, musiała przyznać, wyszło mu nie najgorzej, wręczył znajomej jeszcze butelkę piwa i blanta, po czym wystawił za drzwi. Pamiętała, że kiedy doczłapała do swojego pokoju upadła na łóżko, a potem spała bite dwanaście godzin, po których wstała tylko dlatego że Kuglarz wbiegł do jej pokoju krzycząc coś schlanym głosem.
~~***~~
- Kiedy dostanę twój kapelusz?
- Jak umrę.
- Przecież mówiłeś...
- Mówiłem że to mój kapelusz i jak chcesz kupię ci twój własny.
- Ale ja chcę ten, Keegan! Powiedz co mam zrobić żeby go dostać! No?
- Jak poderżniesz gardło stu Żandarmom, to dostaniesz. - mężczyzna pierwszy raz w swoim życiu wysilił się na coś, co Kenny nazywał ironią, licząc na jakieś zrozumienie i pochwałę. Widocznie jednak fakt, że Keegan nigdy do tej pory nie posługiwał się żadnym rodzajem sarkazmu (bo zwyczajnie nie rozumiał jego działania) musiało sprawić że chłopak wziął jego słowa na poważnie.
W sekundę zeskoczył z posłania, porwał z blatu nóż i wybiegł z pokoju, trzaskając drzwiami.
- To był żart! Wracaj tu!
Mężczyzna wypadł z kamienicy kilka sekund później, patrząc to w jedną, to w drugą stronę ulic dyskrytu. Co go podkusiło żeby w ogóle zajmować się tym dzieckiem? Same z nim problemy. Mimo wszelkich starań wychowawczych, Kenny coraz bardziej przypominał swojego ojca. Kuchel zdawała się sto razy spokojniejsza, już bardziej przypominała jego, nie tylko za sprawą identycznych włosów i podobnie delikatnych rysów, ale też przez niemal bezkonfliktowy ale pewny charakter.
- Wracaj w tej chwili! - podjął kolejną próbę. - Ja tylko żartowałem, chciałem spróbować zażartować! Do domu! Już dam ci ten kapelusz! - spanikował, biegiem rzucając się w losowym kierunku, bojąc się że chłopakowi zaraz stanie się krzywda. - Kenny!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top