Rozdział 16


Kuchel miała co prawda dopiero sześć lat i naprawdę solidnie popierdolonego brata, ale nawet w niej sytuacja wzbudziła pewien niepokój. Kenny był dziwny i robił dziwne rzeczy, tyle że jeszcze nigdy do tej pory nie występował w przedstawieniu szkolnym.

A przedstawienia z pewnością nie powinny polegać na tym, żeby plujący krwią chłopak z ogromną czerwoną plamą na koszuli turlał się po scenie krzycząc "Umieram, trafiłeś mi w serce!", a rodzice na sali nie powinni wyglądać na aż tak straumatyzowanych. Kuchel w pewnym momencie pociągnęła za rękaw siedzącego na krześle obok Keegana, który nachylił się żeby lepiej ją słyszeć.

- Tato, ale Kennemu nic nie jest?

- Nie, oczywiście że nie słoneczko. - wyszeptał w odpowiedzi. - Po prostu dostał rolę w której nic nie mówił, tylko zostawał pchnięty mieczem, więc widocznie postanowił ją ubarwić. Ale to też tłumaczy dlaczego miał ostatnio zabarwione na czerwono ręce, widocznie przygotowywał sztuczną krew.

Patrzący na tę masakrę nauczyciel z ciągnącą się przez pół twarzy blizną tylko pochylił się na krześle, chowając twarz w dłoniach, a jakaś kobieta z ostatniego rzędu wybiegła z sali kiedy Kenny dalej lamentował nad tym jak bardzo umiera. Keegan po reakcji chłopca który 'dźgnął' młodego Ackermanna drewnianym mieczem wywnioskował, że na szczęście chłopak poinformował o swoim planie przynajmniej kolegę z klasy. To przypuszczenie potwierdziło się, kiedy przełamując trwające już ponad dwie minuty umieranie Kenny wyciągnął zza płaszcza sztuczny sztylet, przejeżdżając nim po nodze swojemu napastnikowi. Na materiale nogawki pojawiła się czerwona plama, a dzieciak zaczął krzyczeć coś o zemście umarłego i padł na kolano.

Reszta scen rozegrała się na upapranej podłodze, po tym jak woźna ściągnęła z niej za nogę leżącego już bezwładnie Kenny'ego, ale mimo tej kompletnej katastrofy i masie ubrań do prania, na koniec przedstawienia Keegan klaskał najgłośniej.

***********************************************************************************************

- No i ja mówię Waldowi, że może się wszystko pierdolić kurewsko i koncertowo, Stohess mi na jebany ryj spadnie, ale za chuja do Kenny' ego po pomoc nie polezę. – opowiadał Franz, żywo gestykulując, jak to miał w zwyczaju. Strasznie utrudniał przy tym Larze pracę, jako że właśnie siedział na krześle, z owiniętymi ręcznikiem ramionami, a ona usilnie próbowała go ostrzyc.

Odkąd znalazła się w Przybłędach, brunet stwierdził, że ma być przydatna, a dziewczyna wzięła sobie to do serca aż za bardzo. Może i był to przerost ambicji spowodowany wychowywaniem się z Erwinem, a może wrodzoną potrzebą doskonalenia się. Możliwe też, że życie w małej społeczności, jaka wytworzyła się szybko w slumsach, przyzwyczajało do samodzielnego ogarniania każdej dziedziny życia.

W każdym razie, Lara była osobą nad wyraz pojętna i chłonęła wiedzę jak gąbka, więc szybko stawiła się w wielu rolach. Robiła praktycznie wszystko: od rysowania map i planowania napadów, przez werbowanie nowych członków i fałszowanie dokumentów, aż po uszczelnianie okien i oliwienie zawiasów w drzwiach. Każdy wiedział, że jeżeli potrzebuje informacji o tym kto i kiedy odwiedzał jego dom rodzinny, otrzyma od niej nie tylko dokładne dane personalne ale też kolor powozu, zamiary, relacje z psem kota brata sąsiada i rozmiar buta.

Oraz, co najważniejsze, Lara szybko została prywatną opiekunką Diabła ze Stohess. Chociaż patrząc na ich relację z boku, po tylu latach wykształcili rodzaj symbiozy w której trudno było jednoznacznie twierdzić kto bardziej opiekuje się kim.

To do Lary należało zamówienie Franzowi nowego płaszcza, zacerowanie starej koszuli, i codzienne wmuszanie tabletek. To ona aplikowała mu zastrzyki podczas ataków, czyściła broń, szukała go totalnie schlanego po barach, i przycinała włosy, gdy urosły za bardzo. Ale z kolei to Franz pocieszał ją gdy płakała, pilnował jej kota gdy wyjeżdżała, przynosił prezenty, prowadził godziny rozmów egzystencjalnych i wyciągał z zapadłych dziur w których imprezowała za swoim chłopakiem. Także on kupował jej nowe buty, opowiadał o historii miasta, ostrzył noże i pomagał sprzątać na parterze.

- Kenny? – zmarszczyła czoło. – Zauważyłeś jak on desperacko próbuje zapuścić brodę? A ma to pięć włosów na podbródku i taki dumny chodzi.

- No kurwa! – zaśmiał się Franz, odchylając do tyłu głowę, przez co niemal nadział się karkiem na trzymane przez nią nożyczki. – Kenny jebany w dupę rżnięty rozpruwacz, koleś który mordował Żandarmów jak pierdolone uwalone gównem świnie, i zabrał cię przed wkurwionym tłumem z szafotu!

- Nieważne. – warknęła, łapiąc go za włosy i zmuszając do ponownego wyprostowania głowy. – Co z nim?

- No. Ten. Jebaniec. – mruknął Franz, posłusznie pozostając w bezruchu. – Pierdolnięty równo jak świnia w korycie. Mówię, chujnia na kółkach się ze Stohess robi. I jeszcze Wald braciszka se sprowadził, ja pierdolę... Powiedz, koleś siwieje, skąd wytrzasnął jebanego nastoletniego mulacika? I jakim cudem ubzdurał se, że to jego brat, to ja kurwa nie wiem. Ej, nie za bardzo mnie tniesz? – dodał z niepokojem.

- Tnę jak zwykle. – uśmiechnęła się. – Zgodnie z życzeniem, nierówno i na wszystkie strony.

- Bo wiesz, wtedy wyglądam najlepiej. – rozluźnił się, przeciągając. – Przystojny jak diabeł, czaisz?

- Czy ty powiedziałeś całe dwa zdania bez przekleństwa? – zapytała zdumiona.

- Zamknij kurwa ryj.

- A nieważne. 

- No to ja już wygadałem, co mi mózg jebało, teraz ty. – Franz usiłował na nią spojrzeć, ale dziabnęła go nożyczkami u ucho. Zrozumiał sugestię, i na chwilę przestał się wiercić. – Z Kuglarzem się bujasz, he?

- Od jakiś dwóch miesięcy, gratuluję spostrzegawczości. – potwierdziła. - Pod tym nie udawaj kurwa że nie wiesz.

- Chuj, nie facet. – ocenił Franz. – Pizda o rąsiach pracą nie tkniętych. Wiesz, mi to kij w dupę, sprawa nie moja, ale uważaj na tego chuja, dobra? To taka pizda co się do kogoś przyjebie i liczy że mu będziesz gacie resztę życia prała.

- Nie pouczaj mnie. – parsknęła rozbawiona. – Miałeś kiedyś dziewczynę?

- Na dłużej niż jedną noc? Nie.

- Szkoda.

- Mi wystarcza.

- Robi z ciebie idiotę.

- Hamuj się, kurwa! – zagroził. – Co ty kurwa myślisz, że ja rodziny bym nie chciał kurwa mieć? Wiem że się nie nadaje, chciałbym ale kurwa nie, nie zjebie życia już nikomu. Poza tym przyjaźnie się z laskami z którymi sypiam, nie biorę se kurwa najebanej panny na ruchanie. To układ który pasuje nam wszystkim.

- Niech ci będzie. – wywróciła oczami. - Jesteś gentelmanem, chociaż ostatnio zarzygałeś pół pokoju bo założyłeś się że zjesz kurwa węgiel z kominka...

- Kończ. – warknął. – Wracając, Wald, jak sucz, na kolanach zapierdalałby do Kenny'ego, ale ustaliłem z nim, znaczy Waldem, a nie z tym pojebem w kapeluszu...

*******************************************************************************************

- Mieliśmy to opić. - warknął Jean. - Umówiliśmy się, że z okazji twojego awansu możemy zabalować, i udawać że wcale nie mamy kaca. Skończyło się tak, że czekaliśmy w stajni kilka godzin, aż wszyscy zasnęli. Trzeźwi. Bo jaśnie pani nie raczyła się zjawić.

Chłopak spojrzał na starszą koleżankę  z wyrzutem, odbierając od kucharza swoją tacę, z ustawionym na nim blaszanym, pełny wody kubkiem, małym chlebkiem i marną porcją jajecznicy na metalowym talerzu. Przyjęła skruszoną minę, podstawiając kucharzowi swoje naczynia do napełnienia.

- Chryste, Jean. - westchnęła, zastanawiając się czy da radę ich przebłagać jakąś kradzioną czekoladą za to jak ich wczoraj zignorowała. - Naprawdę cię przepraszam, no...

- A wsadź se te swoje przeprosiny. - odburknął. - Co ty robiłaś? Co jest ważniejsze od czekających z wódka przyjaciół?

- Byłam trochę u Levia. - wywróciła oczami. - Nie mógł zasnąć.

- Jaja sobie robisz. Przecież to dorosły facet, to jego sprawa. - chłopak wzruszył ramionami.

- Wal się na koniotwarz. - rzuciła. - Nie z każdą sprawą można sobie poradzić samodzielnie, jasne?

- Sama się wal. - zapyskował Jean, a dziewczyna zabrała swoją tacę i razem z przyjacielem ruszyła do stolika. Teoretycznie powinna siedzieć razem z dowództwem, ale postanowiła jeszcze trochę pozgrywać obrażoną na Erwina.

- Jean, dobra, strasznie postąpiłam olewając was. - wydusiła w końcu. - Przysięgam, że odrobimy to dzisiaj wieczorem, dobra? Napijemy się, poprzekomarzamy, zagramy w jakiś idiotyzm. Obiecuję.

- Zero Levia. - oświadczył surowo Jean, patrząc na nią podejrzliwie.

- I zero Levia. - potwierdziła, a chłopak uśmiechnął się i wyraźnie odprężył. 

- Może być. - powiedział.

- Dzięki. - uśmiechnęła się, siadając i zwracając się do reszty byłej sto czwórki. - Słyszycie? Zapraszam do mojego pokoju, wieczorem odbębnimy imprezę.

- Jeżeli, tak jak wczoraj, nie będzie cię na miejscu... - pogroził jej palcem Reiner.

- Tak, tak. - pokiwałaś głową. - Będę. Ale powiedzcie mi, gdzie Sasha? - zapytała, rozglądając się. - Nie jest fizycznie możliwym, żeby przespała śniadanie.

- Pożarła się o coś z Petrą na korytarzu. - wyjaśnił Jean, przełykając jajecznicę.

- O co? 

- A tego to nie wiadomo. - odezwał się Armin z drugiego końca stolika. 

- Mówię wam, coś mega ważnego! - uniósł się Conny, przystawiając sobie palec do skroni, jakby właśnie wymyślił plan mający wyzwolić ludzkość. - Nie ma jej na POSIŁKU. Albo umarła, albo nie żyje.

- Conny, gdyby nie to że trzymam kubek, zaczęłabym sarkastycznie bić ci brawo. - powiedziała Lara, rozbawiona głupotą chłopaka.

- No co? - zapytał, zbity z tropu.

- Nie ma się co martwić. - wtrącił Bertholdt. - Pewnie śpi, albo...

- Po raz ostatni. Sasha nie zasypia na śniadanie. - przerwała mu.

- Może naprawdę nie żyje... - zastanowił się głośno Eren.

- Pewnie ktoś z dowództwa ją zgarnął bo nakradła ziemniaków, myślcie logicznie.

Prawdopodobnie jeszcze trochę by się dogadywali, gdyby nie to, że w tym momencie dziewczyna będąca tematem rozmowy zawitała na stołówkę. Jednak, zamiast tak jak to miała w zwyczaju, roztrącić kolejkę i zabrać jedzenie, wolnym krokiem podeszła w stronę Lary.

- Lara! - przywitała się nieco zbyt piskliwie. - Kochanie ty. Przyjaciółko!

- Sasha, do sedna. Coś odwaliła? - zapytał Jean, odwracając się w jej stronę.

- Noooo... taka śmieszna sytuacja. - zachichotała nerwowo, pocierając kark i unikając twojego wzroku. - Więc ten... troszeczkę pokłóciłam się z Panią Petrą... tak trochę... kazała ci coś przekazać a widocznie jest tak poddenerwowana że obraziło ją to że się zaśmiałam.

- Ale czym ona taka podkurwiona? - uniosła się dziewczyna, autentycznie zdumiona. Przecież rudowłosa z Oddziału Specjalnego była naprawdę miłą dziewczyną, w dodatku nie przypominała sobie, żeby w czymkolwiek jej zawiniła. Nie mówiąc już o tym że nie trzymały się jakoś blisko, Lara nie spędzała też dużo czasu z oddziałem specjalnym. Ale fakt, ostatnio też była zła kiedy przerywała jej rozmowę z Levim...

Pierwszym pojawiającym się w głowie dziewczyny rozwiązaniem było to, że widocznie Petrze zwyczajnie podoba się Levi, ale też nie chciała wierzyć że Ral za rozmawianie z kapitanem byłaby zdolna do zagrywek rodem z przedszkola.

- A skąd ja mam wiedzieć? - mruknęła Sasha, biorąc sobie chleb z talerza koleżanki.

- Powiesz chociaż co takiego chciała mi przekazać?

Niestety Blaus nie zdążyła wyjaśnić tej sytuacji, bo zanim przegryzła chlebek który w całości wpakowała sobie do ust, trzymająca tacę Petra zatrzymała się przy Larze, widocznie postanawiając samodzielnie z nią pogadać w drodze do swojego stolika.

- Musisz przestać tak odciągać Levia od obowiązków. - oznajmiła głosem który z pozoru był miły, ale wybijała spod niego jakaś niesamowita ilość frustracji.

- Wiesz... - Lara starała się znaleźć w głowie dobrą odpowiedź, taką która nie wywoła krajowych zamieszek ale też nie będzie zbyt defensywna. - Z tego co wiem on nie omija żadnych obowiązków. Jest tam, gdzie jest potrzebny.

- Ostatnio spóźnił się na naradę oddziału bo zaczęłaś z nim gadać.

- Skoro tak to przepraszam, nie mówił mi że gdzieś się spieszy więc troszkę pogadaliśmy. Jak mieliście przez to jakąś obsuwę to jednak powinnaś pogadać z nim, nie mam obowiązku pilnować jego planu dnia.

- Nie masz też prawa rozpraszać jego uwagi.

- Nadal, to jest sprawa do niego. Ja nie robię nic żeby go celowo rozproszyć.

- Ale...

- Petra. - ucięła blondynka. - Jeśli uważasz że Levi zaniedbuje obowiązki, idź mu to uświadomić, a nie licz na to że ja będę się nim zajmowała. Jak się nie poprawi to zgłoś to do dowództwa. - dziewczyna nie chciała zachować się skrajnie nieuprzejmie, ale też nie mogła pozwolić żeby ktoś wysnuwał jakieś absurdalne oskarżenia. Fakt, spędzała z kapitanem sporo wolnego czasu, ale nie odciągała go na siłę od obowiązków.

Może Petra uznała to za logiczny argument, a może stwierdziła że zaraz wystygnie jej jajecznica, ale bez słowa więcej odeszła od stolika.

***********************************************************************************************

- Mówię ci, coś jest z nią nie tak. - oświadczyła Lara kapitanowi, siedząc na gałęz, podczas przerwy w treningu. - Próbowałam z nią pogadać po śniadaniu, ale to głębszy problem i ni chuja mnie nie dotyczy. Jakieś rady jak jej pomóc nie czuć się beznadziejnie?

- Olej ją. - powiedział obojętnie Levi, stojący bliżej pnia. - Ma swoje humory. Czasem jej odbija.

- Mówisz? - westchnęła. - Może faktycznie nie ma co... Ale tak jakoś niezręcznie, bo nic jej przecież nie zrobiłam.

Mężczyzna wzruszył ramionami, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w oddali.

- To Petra. - stwierdził. - Tak już ma. Czasami coś jej jebnie, i tyle. Nie martw się, niedługo jej przejdzie.

- Tak robisz przez całe życie? - fuknęła. 

- I działa.

- Ja poważnie zastanawiam się, dlaczego w ogóle cię lubię.

- Zastanawiaj się dalej, i powiedz jak na coś wpadniesz. - oświadczył. - A teraz wracamy do twierdzy.

- Nie wracamy, uczymy się nie ignorować uczuć ludzkich mając nadzieję że to jakieś humory które same przejdą. - Lara usiadła po turecku, zwracając się w stronę kapitana. - Chodzi o to że wyskakiwała mi z jakimś problemem z dupy ale też trochę ją rozumiem. Stwierdziła że zajmuję twój czas i zachowuje się jakby była zazdrosna więęęęc...?

Blondynka widocznie miała nadzieję że Levi dojdzie do wniosku sam, ale on tylko patrzył na nią z zaciekawieniem.

- Więc pewnie jej się podobasz.

- Nie.

- Moja Sino, Levi, tak działają relacje międzyludzkie. Jesteś przystojny, więc podobasz się dziewczynom. Nie wiem jak długo Petrze, ale skoro ona zna cię parę lat i jak sam stwierdziłeś, zlewasz ją, a ze mną spędzasz czas, ma prawo być zazdrosna. Rozumiem też jej frustrację ale nie ja tutaj jestem problemem więc to TY musisz z nią pogadać. Zrobisz to?

Kapitan widocznie trwał w jakimś rodzaju wewnętrznego szoku, ale pokiwał głową.

- A teraz, jak sobie życzysz, wracamy. - mruknęła, przeciągając się, po czym zeskoczyła z gałęzi. Levi poszedł w jej ślady, tak że po chwili lecieli w stronę odległego zamku. - Hej, Levi! Ścigamy się? - krzyknęła w stronę kapitana Lara, dochodząc do wniosku że istnieje potrzeba rozluźnienia atmosfery.

- Na mózg ci padło? Nie ma opcji.

- No weź! Nie bądź taki! - dodała płaczliwym tonem.

- Nie.

- Jednak... - zaczęła, ale przerwał jej huk, a następnie metaliczny szczęk pękającej linki sprzętu. W ułamek sekundy później, zanim zdążyła zareagować, zarzuciło nią w lewą stronę. Minimalnie, na tyle że zdołałaby wyrównać lot i wylądować, ale niestety, z impetem wpadła na Levia. On chyba też tego nie przewidział, sądząc po tym, że po kilku pełnych urywanych przekleństw, nerwowych sekundach, i jednoczesnych dziwacznych powietrznych pół akrobacji z hukiem uderzyli o ziemię. A właściwie to najmocniej plecami o ziemię wyrżnął Levi, ale jako że po drodze zdążyli chociaż troszkę wyhamować, nie powinna stać my się żadna krzywda.

- Co to do cholery miało być, Smith? - zapytał po chwili, otrząsając się z szoku.

- Linka się zerwała. - mruknęła dziewczyna. - A rano je sprawdzałam... widocznie są przestarzałe.

- I nie mogłaś po prostu wyrównać?

- Leciałeś za blisko!

- Nieważne. Złaź ze mnie.

Nieudolnie spróbowała się podnieść, ale jedynym tego skutkiem było uczucie stalowej linki wrzynającej jej się w plecy.

- Chyba się zaplątaliśmy. - oświadczyła z powoli narastającym rozbawieniem.

- Że co? 

- Masz problemy ze słuchem? Wiek już nie ten? Linki nam się poplątały. 

- Nie obchodzi mnie to, masz ze mnie zejść! - w głosie Levia tym razem zabrzmiała nie tylko irytacja, ale też jakiś rodzaj paniki.

- Spokojnie! - zareagowała natychmiast dziewczyna, starając się poluzować jedną z linek co szło dość opornie. - Już, nie ma co panikować! Zaraz to poluzujemy i na spokojnie się odsunę. Widzisz, nie dotykam cię więcej niż trzeba.

Kapitan przez chwilę patrzył na nią z nieufnością, a ona starała się zrozumieć gdzie jest ta cienka granica która przyprawia go o początek paniki. Spali w jednym łóżku, co widocznie mu nie przeszkadzało, ale tak nagła konfrontacja fizyczna, dużo bliższa niż zazwyczaj, w miejscu gdzie mógł ich ktoś zauważyć wyraźnie go w jakiś sposób przestraszyła.

- Spóźnimy się przez ciebie. - warknął Levi nieco spokojniej, podnosząc się do siadu, przez co  Lara siedziała mu okrakiem na udach. Chętnie rzuciłaby w tym momencie jakimś dwuznacznym żartem, ale, po pierwsze, nie była Franzem (który na taki widok miałby przygotowany arsenał żartów i kpin), a po drugie, nie chciała zestresować Levia jeszcze bardziej.

- Pomóż mi, Smith. - odezwał się mężczyzna, zaczynając rozplątywać linki. Miał coraz spokojniejszy głos a dłonie mu nie drżały, więc możliwe że kryzys został chwilowo zażeganany.

- Dobra, jakoś to naprawię. - oświadczyła w końcu. 

Levi miał tylko nadzieję, że skupiona na jednym konkretnym suple dziewczyna uzna za niepotrzebne patrzenie mu w twarz. Jednak dla bezpieczeństwa, gdy tylko mógł odsunąć ją paręnaście centymetrów dalej od siebie, sam pochylił głowę, mocując się z linką która oplotła go wokół żeber. Kapitan wprawdzie nie miał w czym się przejrzeć, ale sądząc po tym jak piekły go policzki, uznał że jako Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości nie powinien pokazywać nikomu tego, jakie ma rumieńce.

***********************************************************************************************

- Udało się! - pisnęła Hanji. - Udało, udało, udało!

Eld przez chwilę rozważał, czy nie złapać pułkownik za kołnierz, żeby nie spadła z korony drzewa, w której się chowali. Na szczęście wyręczył go Moblit, w porę chroniąc ją przed upadkiem.

- Czy ja dobrze rozumiem? - zapytał po dłuższej chwili zastępca Levia. - Czy to ty przepiłowałaś Larze linki?

- Troszeczkę. O tak, ciut. - przyznała, pokazując minimalną odległość pomiędzy palcem wskazującym a kciukiem.

- Mogła ją Pani zabić! To są za brutalne metody swatania! - powiedział nieco spanikowany rysownik.

- Zamknij się! - zganiła go Hanji. - Działa!

Jakkolwiek pułkownik wydawała się szalona, tak istotnie, miała rację. Jej idiotyczny, graniczący ze śmiercią i wariactwem plan naprawdę zadziałał. Jinn był doprawdy pełen podziwu dla jej szaleńczego podejścia do sprawy. Niestety, tak samo był wściekły na to, że przez nią musiał od rana wysłuchiwać narzekań Petry. 

Po tym jak wczoraj Hanji oświadczyła rudowłosej że zamierza zeswatać Larę z kapitanem, i poprosiła ją o pomoc, członkini Oddziału Specjalnego wpadła w trudny do opisania stan. Przeklęła cały świat co najmniej trzykrotnie, zbiła lustro rzuconym taboretem i wyszła trzaskając drzwiami. Niechęć przebywania z rozdrażnioną Petrą była jedynym czynnikiem, który zmusił Elda do towarzyszenia Hanji i Moblitowi.  

Jednak w żadnym wypadku nie miał zamiaru dłużej siedzieć pomiędzy gałęziami, i obserwować tej dziwnej sytuacji.

- Spadajmy. - oświadczył cicho, wstając. - Słyszysz, Hanji? Dopięłaś swego. Możemy iść.

- No... ale tak teraz... - westchnęła pułkownik.

- Tak, teraz. - powiedział bardziej stanowczo Eld.

- Doooobra. - mruknęła kobieta. - Ale cicho! Nie zepsujcie im nastroju! - zarządziła.

Cała trójka, jak przystało na Zwiadowców, bezszelestnie wydostała się z lasu.

****************************************************************************************

- Levi, to bez sensu. I tak już nie zdążymy na kolację. - powiedziała Lara, leżąc na trawie ze wzrokiem utkwionym w niebo. Słońce już dawno schowało się za horyzontem, a jego miejsce zajęły setki tysięcy rozrzuconych po nieboskłonie gwiazd. Sytuacja zmieniła się o tyle, że nie byli już ściśle poplątani, i udało im się wyswobodzić ze sprzętu. Obecnie Levi, wkurzony do granic możliwości, stał w miejscu i usilnie próbował rozplątać kłębowisko stalowych linek. Poszłoby to łatwiej gdyby nie to, że ta która pękła rozbiła cały splot, rozdzielając się na setkę metalowych niteczek które ściśle oplotły większość sprzętu.

- Praktycznie nic nie widzisz, jest już za ciemno. A mój sprzęt się zepsuł, nie damy rady dolecieć do twierdzy. Po prostu tu weźmy i chodźmy pieszo, co? - zaproponowała podnosząc się do siadu. Brunet zrezygnowany cisnął linkami o ziemię.

- Myślisz? - westchnął.

- Tak, to raczej najlepsza opcja. - skinęła głową, po czym widząc że Levi zbiera się do odejścia, wstała i w milczeniu zabrała swój rozłożony na czynniki pierwsze sprzęt, kładąc go na prawym ramieniu i przytrzymując dłonią, i udała się za kapitanem.

Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, brnąc przez oświetlony jedynie blaskiem księżyca i gwiazd las. W ciszy słychać było tylko ciche, równomierne oddechy, i szelest poruszanych wiatrem liści.

Dziewczyna wyjątkowo nie czuła potrzeby rozpoczęcia rozmowy. Zamiast tego patrzyła na idącego obok Levia. Na to, jak srebrny blask księżyca odbija się od jego chłodnych, kobaltowych tęczówek, igrając w tym rzadko spotykanym kolorze, i tworząc nowe barwy. Jak mimo słabego światła, jego smukła sylwetka odcina się wyraźnie na tle drzew. Obserwowała sprężyste, pewnie stawiane kroki, i niesforne kosmyki czarnych włosów poruszane wiatrem, rozumiejąc doskonale czemu tak bardzo spodobał się Petrze.

Co by nie mówić, Levi miał w sobie to coś. Coś niesamowitego, niezwykłego, co wyróżniało go z tłumu i robiło z niego unikat. Jedyny taki na całą ludzkość. Miał trudny charakter, był chłodny w obejściu i niewiele mówił, ale mimo wszystko w jakiś sposób przyciągał ludzi.

Nadal nic nie mówiąc, podeszła nieco bliżej niego, i delikatnie złapała go za rękę. Na tyle delikatnie, żeby w razie czego upozorować to na potknięcie, albo coś podobnego. Levi spojrzał jej w oczy, a srebro księżyca zatańczyło w jego ciemnych tęczówkach.

Nie odezwał się, ale splótł ich dłonie.

***********************************************************************************************

Butelka z zielonego szkła wykonała kilka szalonych obrotów, zgrzytając na kamiennej posadzce, i zdawało się że nigdy się nie zatrzyma. Z kilkunastu gardeł wyrwał się pijacki okrzyk, kiedy w końcu szyjka butelki wskazała na Larę. Uśmiechnęła się szelmowsko, i zanim ktokolwiek coś powiedział, wydusiła niewyraźnie:

- To ja shota poproszę. - podstawiła kieliszek trzymającej alkohol Hanji. To właśnie ona, gdy towarzystwo było już dobrze podpite, zaproponowała grę w butelkę. Jednak "Prawda lub wyzwanie" była dla niej zbyt nudna, więc grali w "Wyzwanie albo shot". Było to cwaniactwo na poziomie Franza, bo po kilku shotach ludzie zaczęli wykonywać zadania. Po tym, jak Lara zorientowała się w stopniu porąbania zadań wymyślanych przez pułkownik, za każdym razem wybierała kolejną dawkę wódki. Gdzieś pomiędzy odpłynięciem Armina, a wykonaniem ośmiu salt w samych bokserkach przez Conniego, zaczęło jej szumieć w głowie. Mimo to, przez następujący potem taniec na rurze (a dokładniej, framudze drzwi) w wykonaniu schlanego w trzy dupy Jeana, i nowatorski pokaz baletu Rainera, starała się zachować przytomność umysłu.

- Nie ma ta-ak. - czknęła Hanji, przytulając wódkę. - Nie zrobiiaś ani jednego zadnia!

- Właśnjie! - przebudziła się Saha. - Muziszż coś zrbić wreszcie! 

Mimo, że Lara była chyba najtrzeźwiejszą osobą w towarzystwie, postanowiła się zgodzić. W końcu Hanji ledwo żyła, więc pewnie nie wymyśli ci nic durnego. A jak wymyśli to przecież nikt nie zmusi jej do jakiegoś dziwnego striptizu.

- Dobra. - oświadczyła. - Jedno zadanie.

- Mam! Ja mam to! Mam! Czykajcie... - pułkownik mocno uderzyła się w czoło otwartą dłonią, po czym w oświeceniu wzięła głęboki wdech. - Masz siiie przelizać z Levim!





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top