Rozdział 14
Z dedykacją dla _Shi_Izumi_
- Dlaczego mu to zrobiłeś? - zapytała Lara, z żalem patrząc na młodego chłopaka o zaczesanych na bok jasnych włosach. Bezwładnie leżał na drewnianej podłodze meliny w której mieszkał, nadal z wyrazem przerażenia na twarzy. Brakowało mu kilku palców prawej ręki, a lewa była wykręcona do tyłu pod nienaturalnym kątem, natomiast z jednego pustego oczodołu nadal powolutku wypływała posoka. Część jego zębów leżała kilka metrów dalej, a od drzwi wejściowych do miejsca zgonu ciągnęła się na nim cuchnąca, krwawa wstęga, stworzona kiedy w amoku uciekał, czołgając się po kilkukrotnym pchnięciu nożem. Mimo to bezpośrednią przyczyną śmierci było gardło, podcięte głęboko, na całej szerokości szyi.
- Zrobiłem co? - zapytał niewyraźnie Franz, a z każdą sylabą jaką wymawiał, papieros trzymany w ustach zabawnie mu podskakiwał. Brunet zatrzasnął kolejną szufladę, po czym zamaszyście otworzył szafę, lustrując jej wnętrze.
- Dlaczego, nawet kiedy wszystko nam powiedział, dalej go torturowałeś? - sprecyzowała.
- I tak by zdechł, nie mogłem się pobawić? - mruknął wyrzucając z szafy całą zawartość. - Patrz, skurwiel nawet nie ma nic cennego! Jesteś nieprzydatnym ścierwem! - warknął, kopiąc zwłoki w głowę, która odgięła się z chrupnięciem łamanego karku.
- Jak nie krzyczy, to już nie to samo. - skrzywił się niepocieszony Franz. - I kurwa na chuja żeś mu gardło poderżnęła? No na chuj?
- Nie chciałam żeby się męczył, Franz. - wyjaśniła dziewczyna, wyzywająco patrząc na szefa.
Mężczyzna westchnął głęboko, po raz tysięczny zabierając się do wyjaśnień które dla niego brzmiały coraz bardziej jak tłumaczenie przedszkolakowi, dlaczego nie może włożyć sobie kredy w dupę.
- Typ handlował kurwa dziećmi, woził je w klatkach na jebany czarny rynek w podziemiach i sprzedawał je na ruchanie. Miał umowę zgodnie z którą mógł zabierać przetrzymywanym w burdelach dziewczynom ich małe kurwa dzieci, czy ciebie pokurwiło żeby się nad nim litować? Chyba pokurwiło, nie wiesz jak kurwa blisko byłaś tego żeby cię zgarnął kurwa. - wybełkotał przeszukując szafę. - Nikt nie ma kurwa prawa krzywdzić dzieci. - dodał, a w jego głosie oprócz gniewu dało się wyczuć jakiś wewnętrzny ból, który nawet tak małemu dziecku jakim była Lara uświadomił że w życiu Franza stało się coś traumatycznego. Coś bardzo, bardzo złego kiedy jeszcze był dzieckiem. I nikt mu wtedy nie pomógł.
- Ale gdybyś zabił go od razu...
- To miałby zbyt kurwa łagodną śmierć. - oświadczył, w idiotyczny sposób próbując wyżyć się kopiąc w szafę, po czym lekkim krokiem kierując się do wyjścia.
Lara westchnęła, opuszczając mieszkanie. Musi go dogonić, zmusić do przebrania zanim opuści slumsy, wyperswadować mu że musi wziąć dzisiaj leki, i w dodatku zabrać fajki, żeby znowu się nie poddusił.
Jakim cudem, w wieku jedenastu lat musiała zajmować się ponad dwudziestoletnim zabójcą? Jak to się do cholery stało?
I jeszcze ważniejsze pytanie; jakim cudem, Franz, będąc tak karygodnie nieodpowiedzialnym i w gruncie rzeczy poważnie chorym, w ogóle się uchował?
***********************************************************************************************
- To było beznadziejne. - oceniła Lara, lądując na pod drzewem obok Levia, i z irytacją spoglądając na treningową figurę Tytana, stojącą kilkadziesiąt metrów dalej. Starała się jak mogła, ale walka tą samą metodą, jakiej używał kapitan, nie przynosiła oczekiwanych skutków. Dziewczyna nie była w stanie utrzymać mieczy w taki sposób jak on podczas obrotu, a nadgarstki boleśnie się wyginały.
- Tniesz głębiej niż ostatnio. - zwrócił uwagę mężczyzna, patrząc na obrażenia powstałe na makiecie.
- Ale nadal za płytko. - westchnęła, siadając i opierając się plecami o pień. - To co, chwilka przerwy?
- Mamy jeszcze dwie godziny. Potem musimy się stawić w głównej sali.
- Świetnie, czyli mamy czas na dziesięć minut przerwy. - zadowolona przeciągnęła się i splotłaś dłonie na karku, siadając nieco wygodniej. - Levi, zapewniam cię, że trawa nie jest brudna. Usiądź sobie, co?
- Postoję.
- Jak chcesz. - stwierdziła. - Generalnie, to przepraszam za to że musisz mnie niańczyć. I tak miałeś w chust roboty z Erenem, a teraz jeszcze taka sytuacja... no ale jak brat się uprze to nie ma bata.
- Ta, uparty jak osioł. - podsumował kapitan, po czym oboje na chwilę zamilkli. Larze było coraz bardziej żal kapitana. Jakimś niezrozumiałym cudem zdołał przekonać Erwina, aby pozostawić siostrę generała w korpusie Zwiadowczym. Jednak ten przystał na to pod kilkoma własnymi warunkami i po wielu "namowach" doszli do porozumienia.
Tak więc, po pierwsze, zastąpienie treningów walki wręcz treningami z manewru przestrzennego. Po drugie, Levi miał... i tutaj Erwin też użył jakiegoś skomplikowanego określenia, ale chodziło po prostu o to, że kapitan robił za niańkę. Po trzecie, Lara nie mogła być już gońcem. I po czwarte, co najtrudniej było przeboleć: awans. Który miał mieć miejsce dzisiaj.
Lara warknęła pod nosem na samą myśl. Nie chciała być faworyzowana. Nie chciała podwładnych ani gabinetu. Dobrze czuła się wśród świeżo upieczonych zwiadowców, śmiejąc się z nimi i robiąc za pseudoautorytet tej jednej starszej znajomej. A teraz miała zostać awansowana od razu do sztabu oficerskiego, i to na porucznika, czyli tylko o jeden stopień wojskowy niżej od Levia, i cztery stopnie od Hanji.
Cieszyłaby się nieziemsko, gdyby ten awans był zasłużony. Ale był tylko wynikiem posiadania starszego, nadopiekuńczego brata-generała który widocznie obrał sobie za cel tylko i wyłącznie wieczne zepchnięcie siostry w swój cień.
Dziewczyna potrząsnęła głową, starając się o tym nie myśleć. W końcu były fajniejsze rzeczy, na które mogła zwrócić uwagę. Na przykład Levi. Levi stojący kawałek dalej, z tymi swoimi czarnymi włosami opadającymi na czoło, idealnie zarysowaną linią szczęki, kobaltowymi tęczówkami, i drobną, choć smukłą i umięśnioną budową ciała. Tak. To są rzeczy, którymi warto się interesować.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że przystojny jesteś? - zapytała, a Levi spojrzał na nią mniej więcej tak, jak ona mogłaby patrzeć na Erena, gdyby ten nagle oświadczył że rzuca wojsko i zajmuje się zawodowym dzierganiem skarpet na drutach.
- Nie bardzo. - powiedział po chwili.
- To ja ci mówię. Tak żebyś wiedział. - oświadczyła lekko, kompletnie ignorując to, że kapitan usiłuje zabić ją wzrokiem. Jakoś nie czuła się przez to skrępowana. Była przyzwyczajona do tego, że mówisz to, co myślisz w sytuacjach w których nie groziło jej niebezpieczeństwo. Czy w Stohess, czy w Zwiadowcach, zawsze było ryzyko tego, że zginie kolejnego dnia. Nie było czasu na metafory i podchody.
- Levi, choćbyś się nie wiem jak starał, nic nie zrobisz mi samym patrzeniem. - uśmiechnęła się. - Ale dobra wiadomość. Możesz użyć słów.
- Spieprzaj. - warknął.
- Dobry początek. - oceniła, po czym dodałaś niepewnie: - Nie każesz mi za to biegać czterysta kółek?
- Nie.
- Czyli mam sprzątnąć stajnie? - dopytała z powątpiewaniem.
- Nie.
- Nie dostanę obiadu? - spróbowała kolejny raz.
- Smith, jasna cholera, nie! I ciesz się tym! Chyba, że jesteś masochistką. - prychnął.
- Nie jestem. - zaprzeczyła urażona. - Tylko to jest zupełnie nie w twoim typie, wiesz? W ogóle ostatnio zachowujesz się... nieco inaczej.
Levi zmierzył ją obojętnym spojrzeniem, po czym podszedł i przykucnął obok.
- Opatrunek ci odpada. - stwierdził jedną ręką łapiąc dziewczynę za podbródek, a drugą poprawiając kwadratowy wycinek gazy, którą ciągle nosiła na policzku. Kapitan na powrót przylepił utrzymujące gazę, cienkie, białe plastry.
- Dzięki. - uśmiechnęła się.
- Odlepia się przez to, że ciągle mielesz jęzorem. - prychnął.
- Ale ty masz sińce pod oczami. - powiedziała zdumiona, ujmując w dłonie twarz Levia. Fakt, miał je już długo ale teraz były tak wyraziste że niemal czarne. - Czy ty znowu nie możesz spać?
- Tch. - mruknął, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
- Patrz na mnie jak do ciebie mówię. - powiedziała zirytowana. - Kontakt wzrokowy, omawialiśmy to. Ile ty sypiasz, co?
- Dwie godziny... czasami trzy...
- W tym momencie siadaj. - rozkazała, łapiąc go za ramiona. - I śpij.
- Że co?
- Levi. Przemęczasz się jak cholera. - zaczęła tłumaczyć. - Musisz się zdrzemnąć.
- Nie będę spał w pieprzonym lesie.
- Dobrze, w takim razie, czy mam na wieczór do ciebie przyjść, żebyś mógł się wyspać?
Levi z irytacją strząsnął jej dłonie ze swoich ramion, po czym wstał i cofnął się dwa kroki. Potem skrzyżował ręce na klatce piersiowej, i popatrzył na z gniewem gdzieś w bok.
- Tak, czy nie? - ponowiła pytanie.
Kapitan prychnął i kontynuował patrzenie chujwiegdzie. Patrzyła na niego z zainteresowaniem. Bez wątpienia należał do chłodnych w obejściu ludzi, jak Colt który wszystkich nieznajomych traktował jak powietrze lub gówno. Przynajmniej tak widziała kapitana na początku znajomości. Ale teraz wiedziała, że Levi, zgodnie z jej przypuszczeniem, tak naprawdę nigdy nie opuścił Podziemi. Ciągle nie był w stanie wyrzucić z siebie nabytych tam nawyków. Nie umiał poprosić o coś. Nie umiał przepraszać. Nie potrafił w żaden sposób wyrazić, o co tak naprawdę mu chodzi.
Przez to jak trudna była komunikacja z nim, ich dialogi często zaczynały przypominać kalambury w których dziewczyna wypytywała o wszystko co możliwe, a Levi kręcił abo kiwał głową. Na początku chyba uważał że rady znajomej typu 'ludzie będą się ciebie mniej bali jak przestaniesz marszczyć brwi, to społecznie jest uważane za gniew' są prześmiewcze. Ale chyba powoli zaczął pojmować że faktycznie zaczęła na poważnie rozmawiać z nim o relacjach społecznych od podstaw, co było naprawdę miłe i niespodziewane.
Z kolei Lara zrozumiała, że dyskusje z kapitanem są wiecznym szukaniem półśrodków które nie zaburzą jego strefy komfortu i nie będą wymagały wielkich wyznań.
Wstała i podeszła do mężczyzny, łagodnie kładąc dłonie na jego ramionach.
- Pogadamy, dobra? - zapytała. - Jak nie chcesz to starczy że pokręcisz głową, jak chcesz to pokiwaj.
Levi skinął głową, a w nagrodę za tak udaną próbę komunikacji dostał pogłaskanie po głowie.
- A teraz wracamy do ćwiczeń z zażynania tytanów.
*****************************************************************************************
Ludzie czasami nie zwracają uwagi na to, jak bardzo ważne są w życiu nawyki wyniesione z domu. I chodzi o absolutne podstawy podstaw. Bazę, w która rodzice zaopatrują nas niemal zupełnie nieświadomie. Czy ktokolwiek zastanawiał się kiedyś, skąd wie, że temperaturę sprawdza się przykładając dłoń co czoła? Tak wiele jest zachowań, które dzieci nieświadomie naśladują poprzez obserwację rodziców. W bardzo wczesnym wieku jest nam wpajane, że mówi się "dzień dobry", "dziękuję", "przepraszam". Że trzeba być grzecznym w towarzystwie. Że człowieka smutnego należy pocieszyć. Co powiedzieć w jakiej sytuacji.
A jeżeli tej podstawy, bazy, jesteśmy całkowicie i doszczętnie pozbawieni? Jeżeli nie odczytujemy absolutnie żadnych sygnałów wysyłanych nam przez innych ludzi? Nie znamy pojęcia ironii, nie umiemy zapytać o coś z grzeczności, i nie odróżniamy uśmiechu szczerego od fałszywego? Co wówczas się stanie?
Otóż po jakimś czasie, kiedy zrozumiemy, że nie znamy podstawowych wartości społecznych, wycofamy się ze społeczeństwa. W obawie przed byciem oszukanym, każde zdanie z góry postrzegamy jako fałszywe. Tak bardzo lękamy się odrzucenia, że samodzielnie nie nawiązujemy żadnych relacji. Żyjąc w ciągłym strachu, na starcie przekreślamy każdy gest, na wszelki wypadek, gdyby okazał się zły. Nikt nie chce być zraniony. Więc może tak... nie czuć nic?
Żyjesz w brudzie. W syfie. Ludzie wylewają nieczystości na ulicę, po kątach piszczą szczury. Twoje ubranie jest sztywne od brudu. Podłoga się lepi. Nie chcesz wiedzieć od czego, ale lepi się. Wszystko wokoło śmierdzi wódką, papierosami i niemytym kiblem. Brud tworzy na twojej skórze skorupę, już nie kurz, a skorupa pokrywa twoje ciało. Płaty brudu. Ludzie śmierdzą. Ty śmierdzisz. Drapiesz się po głowie. Od tłuszczu twoje włosy zlepiają się w strąki. Coś cię swędzi. Wszy. Masz wszy.
Nie możesz z tym nic zrobić.
Co się dzieje, kiedy nareszcie uda ci się z tego wyrwać? Czy nagle, po prysznicu, czujesz się czysty?
Nie.
Nadal czujesz się brudny. Patrzysz na swoje dłonie z niedowierzaniem. Wiesz, że przed sekundą je myłeś. Powinny być czyste. Czy błoto, które je oblepia, jest prawdziwe? Czy tylko je sobie wyobrażasz?
Nie wiesz.
Ale myjesz ręce jeszcze raz. I jeszcze jeden. I jeszcze. Skóra zaczyna się przecierać i krwawić. Ale ty nadal się szorujesz. Bo boisz się, że to wróci. Że jeżeli dopuścisz do jednej plamy, pojawi się druga, i jeszcze następna. Wkrótce wrócisz do tego. Wrócisz do syfu i brudu kolejny raz. Więc znowu energicznymi ruchami myjesz podłogę i zmiatasz kurze. Po raz kolejny idziesz pod prysznic.
Nie śpisz. Sen jest słabością. Podczas jego trwania jesteś wystawiony na atak. Niezdolny do obrony. Słaby. Nie możesz zasnąć, bo możesz się już nie obudzić. Starasz się być na nogach jak najdłużej. W końcu, zdołasz złapać kilka minut drzemki w jakimś ciemnym zakątku. Budzi cię każdy szmer.
Czy jak dostaniesz wygodne łóżko i bezpieczny pokój, zdołasz w końcu zasnąć?
Nie.
Nadal będziesz się budził przy najcichszym dźwięku. Gdzieś na dnie twojego jestestwa istnieje cząstka, nieprzekonana o tym, że jesteś bezpieczny. Zrozumiesz, że nie jesteś w stanie spać. W końcu jest tyle rzeczy, które można zrobić, a ty i tak nie zaśniesz.
Dotyk nigdy nie kończył się dobrze. Każdy kontakt fizyczny, od zawsze, kończył się tak samo. Bólem. Siniakami. Krwią.
Czy nagle zaufasz wszystkim wokół na tyle, żeby się nie bać?
Naturalnie, że nie.
Bo nie masz pewności, czy dłoń, którą ktoś ci podaje, nagle gwałtownie się na zaciśnie, miażdżąc ci kości.
Zaczynasz pracować.
Bo ktoś wreszcie cię chwali. Ktoś cię docenia. Więc pracujesz jeszcze więcej. Starasz się bardziej niż dotychczas. Czujesz się niemal niepokonany. Jesteś lepszy od innych. Wydajniejszy. Przekonany o swojej wyjątkowości.
Ludzie giną.
Więc jednak nie jesteś aż tak dobry. Dlatego trenujesz ciężej. Ignorujesz rozpaczliwe sygnały pragnącego odpocząć organizmu.
Przestajesz się bać.
Stach na reszcie cię opuszcza, po wielu latach, wiesz, że jesteś bezpieczny. Lęk boleśnie paraliżujący każdą komórkę ciała ustępuje.
Ale nawyki zostają.
Nadal nie lubisz ludzi i brudu.
Sen uznajesz za niepotrzebny.
Ludzki dotyk cię brzydzi.
Nie potrafisz wyrazić co czujesz, bo sam nie wiesz. Na wszelki wypadek, udajesz że nie czujesz nic.
Tak naprawdę jesteś wyniszczonymi resztkami człowieka. Nie dostrzegasz tego. W końcu świetnie się czujesz, prawda?
Uważasz, że robisz to, co najlepsze. Nie potrzebujesz nikogo i niczego. Wierzysz w to święcie i niezaprzeczalnie.
A co widzi społeczeństwo?
Poirytowanego pedanta o niesamowitych zdolnościach do walki.
Widzi kapitana Levia.
Tylko kapitana Levia.
Bo nikt nawet nie zadał sobie trudu, żeby zapytać cię o nazwisko.
Do teraz.
Tracisz szansę.
Niezrozumiałym cudem otrzymujesz kolejną.
I nagle zdajesz sobie sprawę, że i tej nie potrafisz wykorzystać.
Jakie szczęście, że osoba na którą natrafiasz, jest na tyle uparta, że chce jej się popracować nad twoim charakterem. Nie martwisz się ty, że sobie odpuści. W głębi serca wiesz, że coś takiego się nie stanie. Ale ty sam też musisz zacząć pracować nad sobą. Może. Może się uda.
Musisz się od nowa nauczyć bycia człowiekiem. Musisz zacząć analizować zachowania społeczeństwa, od którego zawsze się odcinałeś. To trudne, ale starasz się jak możesz.
Jednego nie rozumiesz.
Dlaczego myśli, których masz mnóstwo, które kłębią się w twojej głowie, nie potrafią przejść ci przez gardło?
***********************************************************************************************
Po raz pierwszy w życiu Lara chciała po prostu zapaść się pod ziemię. Przecież to co odpieprza jej brat jest niesamowicie upokarzające. Nie wystarczyło mu samo zrobienie z siostry porucznika, o nie. On musi urządzić całą ceremonię. Zebrać wszystkich w największej komnacie twierdzy, usadzić na ławeczkach w równych rzędach, i zmusić do wysłuchiwania swojej pełnej kłamstw patetycznej przemowy.
Jaka szkoda że dziewczyna tak naprawdę nie potrafiła rozwiać się w powietrzu, jak głosiły plotki w Stohess. Teraz chętnie wykorzystałaby tą umiejętność. Już nawet nie słuchała tego, co Erwin mówi do żołnierzy. Docierały do do niej jakieś pozbawione sensu urywki. "Podniesienie stopnia wojskowego", "Jako dowódca Korpusu...", "Za niesamowite zasługi...".
W tym momencie, siedzący obok dziewczyny Levi pochylił się jej stronę, i zapytał ściszonym głosem:
- Za jakie kurwa zasługi?
Cicho parsknęła śmiechem, zakrywając usta dłonią. Podobało jej się jego podejście do życia. Tak jak ona, nie lubił propagandy, tych całych przemów, i wymuszonych, kłamliwych decyzji. W dodatku sam zaczął jakąkolwiek interakcję z nią, co było godnym podziwu milowym krokiem w jego poprawieniu relacji z ludzkością.
- Za zasługi że jeszcze żyję. - odpowiedziała szeptem.
- Też coś. Przeżyłaś kilka minut w Tytaniej mordzie, i od razu awans.
- Tak, ale ty nie dałbyś rady, mizofobie.
- Przeżyłem więcej wypraw od ciebie.
- Ale ani razu nie zostałeś niemal pożarty.
- Bo nie jestem takim idiotą jak ty.
- Ej, uważaj sobie. - prychnęła z udawanym gniewem. - Mam brata w dowództwie.
- I może jeszcze myślisz, że się go boję. - Levi wywrócił oczami.
- Dobra, nie udało się. - przyznała. - Ale mogę ci zabrać herbatę.
- Nie waż się.
- Nie możesz mi absolutnie niczego zabronić.
- Ciągle jestem o stopień wyżej od ciebie.
- Jesteś, to jedynie uroczy.
- Słuchaj no mnie, gówniaro...
- Jeszcze raz mi zapyskuj, to już nigdy cię nie pogłaszczę. - zagroziła, tym samym momencie czując, że ktoś z ławki z tyłu szturcha ją w plecy. Odwróciła się, patrząc na surową minę Petry.
- Słuchaj dowódcy. - syknęła.
- Słucham mojego brata od ponad dwudziestu lat, i wiem kiedy pieprzy głupoty i można go ignorować. - uśmiechnęła się Lara.
- Miałabyś w sobie chociaż odrobinę szacunku. - prychnęła dziewczyna.
- Uspokój się, Petra. - rzucił Levi, patrząc na nią przez ramię. - Cała ta ceremonia nie ma sensu.
- No właśnie. - przytaknęła blondynka. - A Erwin po prostu lubi gadać. Więc niech gada, i skończy tą żenadę.
Rudowłosa być może coś by jeszcze odpowiedziała, ale niestety, w tym właśnie momencie nowa pani porucznik została wywołana na środek sali. Przez resztę ceremonii uparcie wpatrywała się w brata najbardziej nienawistnym wzrokiem, jakim tylko była w stanie. Erwin równie uparcie to ignorował.
***********************************************************************************************
- Wiesz co, uspokoiłabyś się wreszcie, Ral. - powiedział poważnie Eld, wodząc wzrokiem za koleżanką. Obecnie cały Odział Specjalny siedział przy stole w "gabinecie" kapitana, i czekał na swojego dowódcę. Cały prócz Petry, która uparcie łaziła od jednego okna do drugiego, co jakiś czas wyglądając na zewnątrz, albo chowając się pod parapetami.
Jednakże wspomniana Ral nie miała najmniejszego zamiaru się uspokajać. Była wściekła jak osa, i, jak to ujęła, "nie mogła przełknąć tego, co się dzieje." Eld z czystej ciekawości podszedł do niej, i wyjrzał na plac. Na murawie, w towarzystwie Lary, stał już spóźniony o dobry kwadrans kapitan. Dwójka ze sztabu młodszych oficerów rozmawiała, a młodsza siostra Erwina od czasu do czasu rzucała patyka ujadającemu Cezarowi.
Eld nie ukrywał, nieco żal mu było, że to nie on dyskutuje w tym momencie z dziewczyną. Była ładniutka, fakt, ale szybko dała mu do zrozumienia, że nie ma na co liczyć. Pogodził się z tym, i niejaką ulgę przyniósł mu brak morderczych spojrzeń, jakie generał rzucał w jego stronę. Zastępca dowódcy był w końcu tylko młodym chłopakiem, niestałym w uczuciach i skłonnym do częstych zauroczeń. Nie ta, to inna, w końcu ma czas i wygląd.
Zupełnie inaczej było z Petrą, która, choć nigdy nie przyznała się do tego otwarcie, od wstąpienia do Zwiadowców była wpatrzona w kapitana Levia jak w obrazek. I niestety, skłonna do zazdrości i snucia teorii.
- Petra, usiądź. W głowie się kręci od tego twojego łażenia w te i we w te. - mruknął Oluo.
- Nie. - gwałtownie odpowiedziała dziewczyna, po czym z niewiarygodną prędkością zaczęła wyrzucać z siebie kolejne zdania. - Jestem tutaj od lat. LAT. Kiedy ona tutaj przylazła, co? Niedawno. I... i się panoszy! Na stopień trzeba pracować. Zapracowała? Nie.
- Boże, wszyscy wiemy że jedyny stopień jaki cię obchodzi, to ten, w jakim kapitan się tobą zainteresuje. - wtrącił zmęczonym głosem Gunther.
- Nie twoja sprawa, jasne!? - krzyknęła Ral. - To jest...jest...niedopuszczalne! Ma tylko brata-generała! I tak się zachowuje!
- A jak się zachowuje, co? - zapytał spokojnie Eld, po czym zaczął wyliczać na palcach. - Stawia się na zbiórki. Wzorowo wykonuje obowiązki. Sama mówiła, że nie chce jakiś względów, awans był tylko i wyłącznie decyzją Erwina. Ma orientację w terenie. Zna obcy język. Jest kartografem. Przeżyła kilka dni na terenie Tytanów bez sprzętu.
- Nie obchodzi mnie to. - wycedziła Petra, wyglądając na plac. - Czemu on z nią rozmawia, co?
- Ogarnij się. - Gunther teatralnie wywrócił oczami. - Wiesz, że ty też możesz pogadać z kapitanem, no nie?
- Właśnie nie! - rudowłosa pokręciła gwałtownie głową. - To są monologi. Ja mówię, a on tylko mruczy coś pod nosem, albo w ogóle nie zwraca na mnie uwagi. - dodała z bólem.
- Ty nie mówisz. - prychnął Eld. - Ty trajkoczesz bez sensu tym swoim cienkim głosikiem, aż głowa boli. Poza tym z Larą kapitan też rozmawia w ten sam sposób.
- Tak, a dzisiaj na ceremonii gadali aż miło! - ucięła rozmowę dziewczyna, po czym wróciła do obserwowania placu. Jinn osobiście znał Levia najdłużej z oddziału, i był pewien, że dowódca choćby nie wiadomo co, nie będzie w stania nawiązać bliższej relacji z jakąkolwiek kobietą. Koleś, który ma na wszystko wywalone, jest pedantem, i nie potrafi zwyczajnie z kimś pogadać, prędzej czy później swoim okropnym charakterem zniechęci każdą dziewczynę. Jaki przystojny by nie był.
***********************************************************************************************
- Levi, to nie działa w ten sposób, że ja muszę odpowiedzieć na każde twoje pytanie, a ty moje kompletnie ignorujesz. - oświadczyła Lara, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Dlaczego nie?
- Bo ja też chcę coś o tobie wiedzieć. - dodała, podnosząc z ziemi gruby kij, i rzucając go Cezarowi, który radośnie zamerdał ogonem i pobiegł za zabawką. - Znaczy rozumiesz, cieszę się że jakkolwiek łazisz za mną bo to znaczy że zaczynasz wymagać interakcji społecznych i tak bardzo nie czuję że cię wkurwiam ale rozmowy działają w dwie strony. Inaczej to monolog, a nie dialog.
- Nie ma co opowiadać. - oświadczył sucho.
- Albo też zaczniesz coś mówić, albo to ja zacznę cię ignorować, i zobaczysz, jakie to miłe.
- Jestem ignorowany całe życie. Przywykłem.
- Wiesz co, czasami zastanawiam się, dlaczego w ogóle cię lubię. - prychnęła, pewna że Levi nie ma pojęcia jak atencyjnie zabrzmiał i sądzi że po prostu mówi co myśli w żaden sposób nie próbując wzbudzić współczucia. - Weź no. Odpowiedz na jedno moje pytanie, co? Proszę!
- Dobra. - odpowiedział po dłuższej chwili. - Pod warunkiem że będzie normalne, jak na twoje szurnięte standardy.
- Super. Tooo... - zastanowiła się moment. - Dlaczego trzymasz kubek tak od góry jak pijesz herbatę? Nie wymigasz się, to było normalne pytanie! - dodała szybko, widząc, że Levi ma zamiar znowu ją opieprzyć.
- Całe życie chciałem się napić herbaty. - powiedział w końcu. - A jak miałem pierwszą okazję, i zapłaciłem naprawdę sporo, to ucho kubka się urwało. I herbatę mogłem sobie co najwyżej z ubrań wysysać.
- Błagam, powiedz, że tego nie zrobiłeś.
- Nie, ale byłem blisko.
- O matko. - zaśmiała się. - I masz taką traumę, że już nie ufasz tym uszkom od kubków i filiżanek? Wyobraziłam to sobie, jak tak po prostu siedzisz, z tym odłamanym uszkiem w ręce, i taki pełen niemej rozpaczy wzrok... o Boże...
- Jeszcze jedno słowo Smith, i kończę z tobą rozmawiać.
- Levi, przecież ja nie śmieje się z ciebie. - uspokoiła go. - Po prostu jesteś taki uroczy, że nie można się nie uśmiechnąć.
- Nie mów tak. - warknął, patrząc na nią z gniewem.
- Co, wolisz żebym mówiła, że jesteś przystojny? - wzruszyła ramionami. - Można i tak.
- Jesteś szurniętą, durną siostrą Erwina Smitha. - prychnął.
- A ty jesteś uroczym, przystojnym mizofobem. - odparowała, klepiąc Levia w ramię. - Ale pamiętaj, nie ma się czego bać, teraz już nie braknie ci herbaty. ba, jak uzbierasz kasę możesz nawet otworzyć herbaciarnię!
Brunet spojrzał na nią wzrokiem łączącym pogardę i obojętność, po czym bez słowa pożegnania wyminął rozmówczynię i skierował w kierunku gmachu twierdzy. Nie bardzo przejęła się jego zachowaniem. Levi już tak miał. A biorąc pod uwagę jego charakter, to i tak był wyjątkowo miły. Nagle odwróciła się na głos basowego szczeknięcia, i zirytowana spojrzała na Cezara, oraz na rzecz którą kundel dzierżył w pysku.
- Dobra, ogarniam że nie znalazłeś badyla. - powiedziała powoli. - Ale skąd żeś, do cholery, wytrzasnął butelkę po wódce?
***********************************************************************************************
- Widziałeś to?! Czy widziałeś?! - pisnęła Hanji, z szaleńczym śmiechem machając rękami i skacząc po swoim gabinecie, jakby wypaliła co najmniej trzy blanty i popiła kilkoma shotami mocnej wódki.
- Pani pułkownik, o co chodzi? - zapytał zdezorientowany Moblit, wodząc wzrokiem za kobietą. Ta po kilku sekundach złapała go za ramiona, i zmusiła do wyjrzenia przez okno na dziedziniec, niemal wciskając twarz chłopaka w szybę.
- Mów. Co. Widzisz. - wyszeptała mu do ucha.
- Kapitana Levia i porucznik Larę. - powiedział spokojnie.
- Dokładnie, Moblit, dokładnie. - przytaknęła, odsuwając go od okna i patrząc mu w oczy. - Ile razy Levi zachowywał się tak w stosunku do kogokolwiek?
- Że rozmawiał?
- Że nawiązywał niewymuszony kontakt! - krzyknęła, śmiejąc się jak opętana. - Wiesz co to znaczy? Będę miała swój romans, Moblit! Zakazana miłość w szeregach!
- Pani pułkownik, proszę się uspokoić.
- W życiu! A teraz słuchaj. Ja, Hanji Zoe, od teraz będę ich swatała!
- To tak bardzo zły pomysł.
- Ciekawe, jak nazwą dzieci!
- Proszę nie wybiegać w przyszłość!
Może nie w przyszłość, ale pułkownik, zanosząc się śmiechem, wybiegła z gabinetu, gromkim okrzykiem oświadczając światu, że idzie opowiedzieć wszystko Petrze. Moblit mógł jedynie powlec się za nią, w myślach utwierdzając się w przekonaniu, że Petra zaoponuje przeciw staraniom Hanji, i wkrótce dojdzie do swego rodzaju zimnej wojny w korpusie.
Biedna Lara.
Biedny Levi.
*********************************************************************************************
- Hej, otworzysz? - ciche pukanie w drzwi prowadzące do prywatnego pokoju Levia wypełniło korytarz. Jedyną odpowiedzią był szczęk zamka, po czym odgłos oddalających się od wejścia kroków. Lara nacisnęła klamkę i weszła do pomieszczenia w momencie, w którym kapitan ciężko opadł na łóżko, kładąc się na perfekcyjnie zaścielanej pościeli.
- Po co przylazłaś? - zapytał, patrząc na nią spod przymrużonych powiek.
- Żebyś wreszcie się wyspał. - wywróciłaś oczami. - I, zdaje się, ustaliliśmy że przyjdę.
- Niby tak. - mruknął, splatając sobie dłonie na karku i wbijając wzrok w sufit. Dziewczyna wzięła jedno z krzeseł stojących obok stolika i dostawiła je bliżej łóżka, po czym usiadła z zainteresowaniem wpatrując się w kapitana. Chyba pierwszy raz widziała go bez munduru. No i bez tego żabotu. Serio, szło zapomnieć że Levi w ogóle ma szyję. No, ale w czarnej piżamie też wyglądał słodko.
- Szczerze, myślałam że śpisz w żabocie. - przyznała po chwili. - Tak jak Mikasa w swoim szaliku.
- Yhm.
- W ogóle to dlaczego zawsze go nosisz, co? - dopytała.
- Bo z koszuli wyrosłem.
- Że co? - zmarszczyła brwi, nieco zbita z tropu. Brunet, nie odrywając wzroku od jakże interesującego sufitu, wyciągnął rękę w jej stronę.
- Podasz? Jest na drugim krześle. - powiedział, a ona, wciąż nieco zmieszana, wstała po żabot, po czym wracając na miejsce położyłaś mu go na wyciągniętej dłoni. Zacisnął palce na cienkim materiale, tak startym że niemal przezroczystym, i spojrzał na niego znudzony.
- To wycinek koszuli. - powiedział, po naprawdę długiej chwili. - Pamiątka.
- Po kim?
- Po mamie.
- Ja po mojej mam skalpel. - przyznała.
- Chirurg?
- Ta. A twoja?
Levi przeniósł wzrok ze skrawka białego materiału, prosto w jej oczy. Czuła, że nie powinna zadać tego pytania, że popełniła w tym momencie wielki błąd, i że jeżeli kapitan zirytuje się teraz, to może się pożegnać z życiem. Jednak dzielnie zniosła to przygniatające spojrzenie, do momentu w którym mężczyzna znowu się odezwał.
- Jest niewiele prac, które kobieta może wykonywać w Podziemiu. - powiedział poważnie. - Ona wybrała najgorszą. Kojarzysz burdel przy samych skałkach od schodów Shultza, no nie? To tam.
- Oj, Levi, ja naprawdę... - westchnęła, starając się dobrać jak najlepsze słowa pocieszenia. Żadna ze spotkanych przez nią prostytutek nie pracowała w podziemiu z własnej woli, a dzieci z burdeli wychowywały się najczęściej w okropnych warunkach, od małego będąc dodatkowym źródłem dochodu dla Alfonsa. Lara szerzej otworzyła oczy gdy tylko sobie to przypomniała. Nie wiedziała jak wiele czasu Levi spędził w tamtym miejscu ani czy matka ukrywała go przed klientami, ale nagle to jak bardzo unikał wszelkiego dotyku stało się jeszcze bardziej rozpaczliwe, ale też zrozumiałe.
- Zacznij się nade mną użalać, Smith, to wyrzucę cię z pokoju. - zagroził.
- Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać... - powiedziała łagodnie, gryzach dolną wargę. - Idź już spać. Musisz być bardzo zmęczony, skoro zaczynasz mi opowiadać o sobie.
- Może i. - mruknął, sięgając za siebie dłonią, i przewiesił żabot przez zagłówek łóżka.
- Piłeś też, prawda?
- Tylko trochę.
- Inaczej w życiu byś tego nie powiedział, tak?
- Tak.
- Idź spać. - powiedziała łagodnie, przeczesując mu dłonią włosy. - Bo jeszcze powiesz coś, czego będziesz później bardzo żałował.
- Nie będę. Ty nic nie rozpowiesz. - stwierdził.
- Fajnie, że tak o mnie myślisz.
- Zostaniesz na noc? - zapytał, ale jego pytanie brzmiało bardziej jak prośba.
- Mogę. - wzruszyła ramionami.
- Zamierzasz przesiedzieć noc na krześle?
- Jak nie przeszkadza ci ktoś obcy w twoim łóżku to mogę spać obok ciebie.
- Może grzeczniej? - warknął.
- Koleś, ja przynajmniej nie wkradam się do twojego pokoju w środku nocy, i nie włażę ci do łóżka jak śpisz. - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, a Levi niechętnie odsunął się w stronę ściany, robiąc miejsce. Położyła się twarzą do niego.
- Pogłaskać cię? - mruknęła.
- Nie. - odpowiedział Levi. - Po prostu bądź, dobra?
- Dobra. - odpowiedziała cicho. - Dobranoc, Levi.
- Yhm.
***********************************************************************************************
- Po co tam wlazłaś? - usłyszała rozbawiony głos gdzieś z dołu. Wychyliła się, wyglądając zza krokwi na salę wspólną parteru. Na wyginających się, brudnych deskach stał młody chłopak, o roziskrzonych zielonych oczach, i zabawnie roztarganych włosach, tak intensywnie rudych, że niemal czerwonych. Był niesamowicie dobrze ubrany jak na miejsce w którym się znajdowali. Cały jego ubiór, od koszuli, muchy, spodni, i marynarki aż po pastowane buty był jednolicie czarny. Lara przechyliła głowę. Nie znała tej twarzy, zadartego nosa i piegów.
- Ktoś ty? - zapytała spokojnie, nie spuszczając z niego oczu.
- Nowy. - uśmiechnął się, ukazując dwa rzędy prostych, białych zębów. - Zwiałem właśnie z pogrzebu ojca. Tatko miał kilku miłych morderców na swoje miejsce.
- Szajka?
- Gorzej. Polityka. Szefo mówi, że od jakiegoś czasu widział, jak wykradam z sejfów tatki. Powiedział, że mogę się przydać.
- W sumie fakt. Ostatni nam się... wykoleił. Znaczy, Franz musiał poderżnąć mu gardło.
- Ajć. - powiedział chłopak, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Szef kazał wołać na mnie Kuglarz. Że niby jak ten ptak, bo tak wyglądam. No to jestem Kuglarz. A ty?
- Lara, nazwisko dość znane.
- Nic nie przychodzi mi do głowy. Ile masz lat?
- Siedemnaście.
- O, to tak jak ja!
Wpatrywała się w chłopaka z niejaką fascynacją. Był z innego świata. Kultury, braku narkotyków, porządnych garniturów i edukacji. Wesoły. Podobał jej się.
Zeskoczyła z krokwi i podała mu dłoń.
- Witamy w Przybłędach. - powiedziała.
- Zajebiście! - zaśmiał się, ściskając jej rękę, i patrząc prosto w oczy. Odwzajemniła jego uśmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top