Hobbit - Thorin Dębowa Tarcza
Shot z dedykacją dla Weronika4644.
Przepraszam, że tak późno 😣
Po śmierci Thorina nie mogłam się pozbierać, byłam w kompletnej rozsypce. Jednak wbrew moim uczuciom musiałam zasiąść na tronie Ereboru, jako królowa. W końcu byłam żoną Dębowej Tarczy. Od samego rana przychodziły do mnie kobiety pokazując stroje na dziś i czesząc moje włosy. Po śniadaniu szłam zrobić obchód, sprawdzić pracę kowali, rzemieślników i górników. Potem sprawy papierkowe do wieczora, przez co zazwyczaj nie jadałam obiadu, a gdy już się trafiło, spożywałam tyle aby napełnić oczy, nie żołądek. Moje zdrowie przez to podupadło, zrobiłam się blada i bardzo schudłam. Lecz nie zaniedbywałam moich obowiązków, będąc w tym niezwykle skrupulatną. Bowiem gdy udało mi się oderwać od umów, przekazów dostaw, listów i wielu innych ważnych dokumentów szłam na audiencję krasnoludów, aby rozwiązać ich konflikty, niedomówienia oraz drobne sprzeczki majątkowe. To wszystko kończyło się dość późnym wieczorem, a więc nawet nie jedząc kolacji, szłam od razu spać. I tak ciągle. Cudem było, gdy podczas biegania z jednej komnaty do drugiej spotkałam kogoś z naszej byłej kompani. Nie ma co ukrywać, ogromna monotonia wkradła się w moje życie. Jedynym jego urozmaiceniem był Aleksander, mój zaufany doradca, (od razu po Balinie) stał mi się najbliższy, gdy zostałam panią Samotnej Góry. Tylko przy nim zaczynałam oswajać się ze śmiercią Thorina. Był moim lekarstwem na zapomnienie.
Właśnie pisałam list do Barda (Króla Dale), aby uzgodnić z nim ważną wysyłkę. Chodziło bowiem o gobelin przedstawiający rod Durina. Jego odnowa drogo mnie kosztowała, ale bowiem było warto. Chciałam zawiesić go w sali tronowej, aby upamiętnić stare czasy i pokazać krasnoludom, iż pamiętam o naszych tradycjach. Jednak nie dane było mi przeżyć ten dzień spokojnie. Do mojej komnaty właśnie wszedł Aleksander z grymasem na twarzy.
- Królowo! Dwalin, generał naszych wojsk znów nie stawił się na zbiórce, po raz kolejny ośmieszając nas w oczach innych żołnierzy. - na jego czole wyskoczyła żyłka zdenerwowania.
- Ehhhhh... A gdzie jest teraz?
- Widziano go razem z tymi krasnoludami z byłej kompani i jakimś starcem.
- Starcem?
- Tak, w szarym stroju z laską u boku.
- Gandalf! Gdzie szli?! - podniosłam się natychmiastowo, wywracając tym samym krzesło na którym siedziałam.
- Udali się do grobowca. Czy coś się stało wasza wysokość?
Ja jednak zamiast odpowiedzieć wybiegłam z komnaty i pobiegłam do najniższych królewskich sal.
- Weronika! Poczekaj! Wasza wysokość! - krzyk mojego doradcy roznosił się po korytarzu, kiedy pognał za mną.
Wbiegając do grobowca królów nie wiedziałam co mnie tam spotka, ale jeżeli jest tutaj Gandalf i kompania to Thorin.... On..... może żyć? Miałam tą nadzieję odkąd usłyszałam o czarodzieju. Ale gdyby była taka możliwość Gandalf już wcześniej by go ożywił. Nie, to nie możliwe.
Jednak nadzieja jest matką głupich. On umarł, sama widziałam. Skonał na moich rękach z ostatnim uśmiechem na ustach, mówiąc, że zawsze będzie mnie kochać. Gwałtownie się zatrzymałam uświadamiając sobie na co liczyłam.
- Królowo!! Nareszcie, na Durina. - wysapał zmęczony Aleksander łapiąc się za kolana.
- Nie wiedziałem, że umiesz tak szybko biegać. Ale to dobrze, nigdy nic nie wiadomo. - spojrzał na mnie i zamarł.
Bowiem z mych oczu wypływały strumienie łez rozpaczy. Wielka królowa Ereboru......płakała.
- Pomóż mi. - wychlipiałam.
Podszedł do mnie przygarniając do swej piersi. Przyległam natychmiastowo, zaciskając dłonie na kamizelce mężczyzny.
- Chodźmy z tąd.- głos Aleksandra wybudził mnie z otępienia. Oderwałam się od niego, dotykając policzka i wyczuwając mokre plamy.
- Proszę. - ręka z chusteczką została posunięta pod moje oczy.
Bez wahania przyjęłam ją, doprowadzając się do porządku.
- Dziękuję ci, że mi pomagasz. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. - powiedziałam.
Jednak nie słysząc odpowiedzi odwróciłam się do krasnoluda, a los chciał abym spojrzała na grobowce. W momencie zapomniałam o wszystkim, bowiem na dole pośród reszty kompanii, stał czarnowłosy krasnolud do złudzenia przypominający JEGO.
- Thorin?! - wykrzyczałam zszokowana.
Natychmiast wszyscy unieśli głowy, a ON zastygł w bezruchu wpatrując się we mnie z taką miłością, jaką widziałam gdy umierał.
Chciałam natychmiast rzucić się biegiem do schodów, jednak zatrzymała mnie silna ręka na mojej talii. Krzyknęłam zaskoczona, gwałtownie się obracając i zobaczyłam to oczy, wściekłe, zawistne, takie jakich nigdy nie wiedziałam u Aleksandra.
- O, nie! Tak długo na to czekałem! Nie po to grałem tak długo wiernego, żeby teraz jakiś krasnolud zniszczył mój plan!
Wyciągnął za pasa sztylet i zaczął niebezpiecznie zbliżać go w moim kierunku.
- Puszczaj ją!!
Wszędzie rozpoznała bym ten głos, teraz byłam już pewna, to był Thorin, mój mąż.
Jednak moja radość nie trwała długo, ponieważ poczułam ogromny ból z tyłu pleców. Krzyknęłam upadając na lodowatą podłogę. Coraz ciężej udawało mi się brać oddech, a pod sobą wyczuwłam coś ciepłego. Sięgnęłam dłonią w tamtym kierunku i zobaczyłam krew. Robiłam się coraz słabsza, a moje oczy mimowolnie się zamykały. Nie wiem ile czasu minęło, ale słysząc wystraszone głosy przyjaciół, próbowałam walczyć sama ze sobą. Znajome dłonie dotknęły mojej twarzy.
- Weronika! Nie rób mi tego, słyszysz!
Gdzie jest Gandalf! Gdzie jest czarodziej! - krzyczał spanikowany.
Otworzyłam oczy, ostatni raz chcąc spojrzeć na tego, któremu oddałam całe moje serce i duszę.
- Thorin. - wyszeptałam, bowiem na mówienie nie miałam już siły.
- Cichutko, wyzdrowiejesz, nic ci nie będzie. Słyszysz, tylko nie zamykaj mi tu teraz oczu, rozumiesz?
- Kocham Cię, zawsze, wszędzie, kiedy Durin świętym będzie. - wyrecytowałam słowa nasze ślubnej przysięgi.
Patrząc w te niebieskie oczy z których już dawno wypływały gorące łzy, spadające na moją twarz, pociągnęłam go do naszego ostatniego pocałunku. Oderwałam się od niego, kładąc dłoń na jego policzek dalikatnie go przy tym głaszcząc. Chwilę później czerń mnie pochłonęła i nie słyszałam już żadnego dźwięku, nie wiedziałam żadnego obrazu, nie czułam już nic.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top