Guren x Reader

Wstrzymałem oddech i czekałem na jej odpowiedź niczym na wyrok. Nie chciałem by do tego doszło, by musiała wybierać między nami. Co, jeżeli wybierze mnie? Czy Shinya się pozbiera i dalej będzie chciał ze mną pracować? Czy robiłby wszystko, mimo że po raz kolejny odebrałem mu wybrankę serca? Nie byłem jednak tak samolubny, mogła wybrać jego. Był odemnie lepszy, potrafił ją pocieszyć i wywołać uśmiech na jej twarzy. Mogła się przy nim czuć bezpiecznie tak samo jak i u mnie, ale ja tylko to mogę jej zagwarantować. Hiragi był zabawny, przyjazny i uprzejmy. Ja byłem inny, po ostatniej stracie nie potrafiłem wrócić do dawnego ja. Stałem się pusty i usunięty w cień. Demon tylko czekał na ostatnie pęknięcie w mojej psychice, dlatego tak starannie stawiałem mur pomiędzy sobą, a przyjaciółmi. Nie mogłem stracić kontroli... Kontroli, która może rozpaść się jak domek z kart, jeżeli nie wybierzesz mnie. Starałem się przygotować na to, wzmacniałem tarcze i nie poddawałem się nadziei.

Usłyszałem zmianę twojego oddechu, podjęłaś decyzję. Poznałem ją za nim wypowiedziałaś choćby słowo. Twoje oczy mówiły wszystko. To spojrzenie pełne współczucia i bólu. To na mnie tak patrzyłaś, mi zamierzałaś złamać serce i skazać na kolejną stratę.

Wyszedłem za nim zdążyłaś coś powiedzieć, przeprosić albo zatrzymać. Nie potrzebowałem współczucia. Byłem żołnierzem, nie potrzebowałem uczuć.

Wpadłem do pokoju i poszedłem do łazienki. Wszedłem pod prysznic, a wodę ustawiłem na najzimniejszą, jaka była możliwa. Musiałem ochłonąć i oczyścić umysł. Czułem nacisk demona tuż pod powierzchnią. Czyhał na chwilę mojej nieuwagi, krótkie załamanie i nadmiar emocji.

Woda spływała po moim ciele w pieszczocie płynnej satyny, zimna i dająca ukojenie. Byłem pogrążony w ciszy, uspokoiłem krwawiące serce i płynącą we mnie zazdrość i żądze krwi. Demon podsycał mój ból, zmieniał go na uczucia o wiele gorsze. Czułem się poraniony, miałem posiniaczone serce i wycieńczoną psychikę.

Mechanicznie wyszedłem spod prysznica i osuszyłem ciało. Ubrałem świeży mundur, wziąłem broń i opuściłem pokój. Wiedziałem, że będzie tam na mnie czekał, że będzie patrzył na mnie tymi oczami pełnymi winy. Ja jednak nie uważałem go za winnego, poklepałem go po plecach i odszedłem pewnym krokiem. Nie spodziewałem się, że ty również się na mnie zaczaisz.

- Guren. - poczułem twoje drobne ramiona na swoim ciele. Nie było to przywitanie, chciałaś mnie pocieszyć. Nie potrzebowałem tego.

Odsunąłem cię od siebie i zrobiłem duży krok w tył. Twoja bliskość za bardzo mnie rozpraszała.

- Nie potrzebuje pocieszenia. Podjęłaś decyzję, wybrałaś tego, który był dla ciebie kimś więcej. Stało się, nie potrzebuję niańki.

- Guren to nie tak, nie chcę żebyś coś sobie zrobił. - spojrzałem w twoje oczy i poczułem jakbyś uderzyła mnie w twarz. To nie było zwykłe zaniepokojenie, bałaś się że zrobię sobie krzywdę. Sama oceniłaś mój stan za nim mnie zobaczyłaś. Wydałaś osąd bez szansy dla mnie. Jakbym był niezrównoważonym wariatem, mogącym się rozsypać przez źle dobrane słowa.

Czy naprawdę za takiego mnie miałaś? Za marnego człowieka ukrytego za maską żołnierza. Kryjącego swoje prawdziwe uczucia za fasadą silnego faceta?

Nie chciałem więcej patrzeć w twoje oczy, były pełne wątpliwości we mnie, a to pogarszało ból jeszcze bardziej. Odszedłem szybkim krokiem nie oglądając się za siebie. Silne emocje dławiły mi gardło, kiedy wychodziłem z budynku. Wściekłość przesłoniła mi oczy, gdy tylko wyszedłem na świeże powietrze. Posiniaczone serce żądało chwili wytchnienia, zapomnienia. Jednak w moim umyśle unosiła się czerwona mgła gotowa niszczyć wszystko na swojej drodze. Pragnęła krwi mogącej stłumić ból.

Nie zastanawiałem się długo. Z obrazem szczęśliwej [Imię] przed oczami ruszyłem ku kryjówce wampirów. Nie panowałem nad swoimi odruchami, mur dawno zmienił się tylko w kupkę pyłu, a wszystkie negatywne emocje kumulowane przez lata przejęły nade mną kontrolę. Nie gasnący ogień podjudzały wspomnienia. Szczęście widoczne w jej oczach, które tylko Shinya potrafił wywołać. Zaufanie, którym się darzyli i wsparcie oraz ja, mały odłamek niepasujący do tej układanki pełnej radości i miłości.

Kierowałem się do kwatery głównej zostawiając za sobą wspomnienia uległych wampirów. Nie czułem nic, gdy atakowałem. Wrogowie znikali jedni po drugich, a ja wciąż czułem coraz większą wściekłość. Chciałem kogoś silniejszego, kogoś kto mógłby mi zagrozić. Takiego przez, którego mogłem stracić życie, to było jedyne wyjście, by wybudzić się z tego krwiożerczego letargu.

Miałem wielkie szczęście, ponieważ kilka metrów dalej na spotkanie wyszedł mi szlachcic. Czułem jego siłę z daleka. Wiedziałem, że to był kulminacyjny moment. Albo zginę ja, albo on.

Nie zastanawiałem się nad konsekwencjami tylko rzuciłem się na niego. Wypadliśmy przez okno wraz z odłamkami szkła raniącymi moje ciało. W chwili upadku przez jedną chwilę widziałem niebo. Spokojne, bez ani jednej chmury. Widziałem słońce, które tak kochałaś i uświadomiłem sobie, że to może byś ostatnia rzecz, jaką widzę. To dało mi siłę, by podnieść się mimo bólu i stanąć naprzeciwko szlachcica. Z wielkim skupieniem wymierzałem kolejne cięcia. Starałem się zranić go, abym mógł się wycofać. Jednak jedna chwila zawahania się, niepewność czy tego właśnie chciałem zapieczętowała wszystko.

Poczułem ostrze wchodzące w moje ciało z łatwością. Przeogromny ból promieniujący na całą klatkę piersiową i krew podchodząca mi do ust. Nie mogłem złapać oddechu i odpadłem na zimny beton. Dławiłem się własną krwią oraz traciłem siły. Czułem pochłaniające mnie zimno opatulające mnie swoimi ramionami niczym matka chroniąca swoje dziecko. Ono wraz z ciemnością były mi najbardziej bliskie i to one po mnie przyszły w ostatniej godzinie.

Spojrzałem zamglonymi oczami w górę. Piękne słońce kojarzące mi się z twoim uśmiechem przysłoniły mi rozbawiony wampir. Z szerokim uśmiechem złapał za rękojeść miecza tkwiącego wciąż w moim ciele i przekręcił. Oszałamiający ból był ostatnią rzeczą, którą poczułem. Jedyne rzeczą, o której zdążyłem pomyśleć zanim zamknąłem oczy był twój uśmiech i wyciągnięta dłoń. Zabrałaś mnie od tego bólu, już na zawsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top