Aomine x Reader

Shot na zamówienie OriginalGirl015 . Miał być romans, ale nie mam innego pomysłu niż ten poniżej.

Przytuliłem się do jej pleców skrytych za moją koszulką i sprawdziłem co tym razem upichciła mi na śniadanie. Widząc omlet nie mało się zdziwiłem, w końcu była na mnie wkurzona. Nigdy nie zrozumiem kobiet, ale jeśli tak ma wyładowywać złość to jestem za.

Zjadłem śniadanie, klepnąłem kociaka na dowidzenia, za co dostałem ochrzan i poszedłem do mojej ukochanej roboty... Tak bym powiedział, gdybym znowu nie musiał wypełniać tych pieprzonych papierków! Czy ty ludziom się nudzi?! Mój sąsiad podgląda mnie przez okno. - To zasłoń okno! A nie czekaj, masz dwadzieścia trzy lata? No to zaproś go na kolację ze śniadaniem i po sprawie. Pies z naprzeciwka kopie dziury w moim ogródku. - Czy tym ludziom się nudzi, czy po prostu chcą uprzykrzać mi życie?

Westchnąłem i spojrzałem na kolejny stos do wypełnienia. Dlaczego w tym mieście nigdy się nie dzieje? Jest tak nudno, że zaczynam poważnie myśleć o wyskoczeniu na krótki meczyk w czasie pracy.

Spojrzałem na swoją broń już od tygodni odłożonej na biurku. Po co mi ją dali, skoro nawet jej nie użyłem. A bycie policjantem miało być takie ciekawe...

~*~

Przysypiałem właśnie na papierach, kiedy poczułem mocne uderzenie w głowę i krzyk przy swoim biednym uchu.

- Aomine! Wstawaj mamy wezwanie!

Spojrzałem na komendanta (równy gościu, tylko jego szanowałem w tym budynku pełnym nudy) nieprzytomnie. Nie zrozumiałem o co chodzi, dopóki nie podał mi mojej broni i nie zaczął nakładać na moje ramiona kamizelki kuloodpornej. Całkowicie wyburzony zapiąłem paski i sprawdziłem, czy pistolet jest naładowany. Pobiegłem z szefem do radiowozu i ruszyliśmy z piskiem opon.

- Co się dzieje!?

- Yakuza. Strzelanina w centrum miasta.

Nie sądziłem, że kiedykolwiek coś takiego usłyszę. Pamiętam jak byłem jeszcze w liceum i na taką wiadomość machnąłbym ręką. Trochę spoważniałem od czasów, gdy najważniejsza w życiu była dla mnie koszykówka. Nie pamiętam czy to było przez widok chłopaka, który popełnił samobójstwo na oczach moich i kolegów czy może jakieś inne zdarzenie. To była pierwsza akcja, na jaką nas zabrali. Po tamtym wydarzeniu jeden z nas odszedł i podobno do tej pory chodzi do psychologa. Może wydoroślałem sam z siebie, ale tego już sam nie wiem.

Z wielkim skupieniem zajechałem jak najdalej mogłem po czym wysiadłem z auta. Razem z komendantem zaczęliśmy się skradać do miejsca gdzie mafia miała się ukrywać. Starając się być cicho osłaniałem szefa i rozglądałem się na boki.

Słyszałem strzały i wykrzykiwane rozkazy próbujące się przez nie przebić. Przełknąłem głośno ślinę i odbezpieczyłem broń. Uspokoiłem rozkołatane serce, spojrzałem ma mężczyznę przy swoim boku i na jego znak wpadłem w ogień walki.

Zakradłem się za jednego z członków mafii i jednym szybkim strzałem unieszkodliwiłem. Rozkazy były proste: Bez ostrzeżeń, wyeliminować. Nie zgadzało się to ze wszystkim wpajanym do mojej głowy, gdy się uczyłem ani z tym, co moja dziewczyna myślała, że robię. To był aspekt w swojej pracy, którego nienawidziłem, to przez niego mimo wszystko, w głębi serca byłem wdzięczny za tą ciszę trwająca miesiącami.

Wziąłem się w garść i schowałem się za skrzynią. Spojrzałem przed siebie i w ostatniej chwili, kątem oka uchwyciłem wrogów celujących do przyczajonego komendanta. Mając w głowie obraz tego wielkiego człowieka oraz dziewczyny czekającej na mnie w domu, rzuciłem się przed kule wymierzoną w mężczyznę.

Uderzenie pocisków poczułem jakby coś próbowało mnie rozgnieść, a potem rozerwać na kawałki. Krew w jednym momencie zaczęła oblewać moje ciało, a w drugim lądowałem na komendancie. Mimo ogromnego bólu wciąż przyglądałem się jak zdejmują jednego po drugim. Czułem jak mężczyzna ostrożnie przeciąga mnie w bezpieczne miejsce, po czym przyciska dłonie do moich ran wołając innego oficera do pomocy. Ja jednak mogłem tylko patrzeć jak reszta yakuzy opuszcza w pośpiechu budynek.

Moje ciało powoli omdlewało, a powieki robiły się coraz cięższe.

- Zostań z nami Daiki! Cholera, za szybko traci krew.

Następnych słów nie mogłem rozróżnić. Skupiłem się na drżeniu klatki piersiowej i krwi powoli wypływającej z moich ust.

Gdzie jest [Imię]? Powinna teraz ze mną być! Potrzebuje jej! [IMIĘ]!

Wspomnienie jej pochmurnej twarz z dzisiejszego ranka było ostatnią rzeczą jaką pomyślałem za nim zamknąłem oczy.

~*~

Biegłam starając się nie myśleć co tam zobaczę. Czułam łzy spływające mi po twarz i wiatr raniący moje policzki.

Widząc informację o strzelaninie w wiadomościach poczułam jakbym straciła władze w nogach. Nie wiem dlaczego, ale wiedziałam że on tam jest i nie wszystko jest w porządku. Jednak kiedy wpadłam do magazynu i zobaczyłam jego kolegów otaczających plamę krwi, a na niej jego ciało... Poczułam jakby mój świat się załamał. Stanęłam w miejscu, a obok mnie przebiegli ratownicy z noszami. Nie ruszyłam się z miejsca, kiedy go intubowali. Nie zrobiłam tego również, gdy zaczynali masaż serca i przykładali mu gazę do ran. Zaczęłam jednak powoli podchodzić, gdy przyłożyli mu elektrody do piersi. Biegłam, kiedy ciągle zwiększali moc. Krzyczałam, kiedy lekarz odsunął się po kolejnych nieudanych próbach przywróceniu mojego sensu życia.

Uklękłam i sama zaczęłam go reanimować. Nie dałam się odciągnąć tylko wciąż próbowałam i przemawiałam do niego. Dałam się zastąpić komendantowi, wciąż jednak przyglądałam mu się nieufnie.

Osiągnęłam jednak swój cel. Leciutki, prawie niewyczuwalny puls. Przymknęłam oczy i oddałam ukochanego w ręce lekarzy.

~*~

Nie pamiętam ile dni minęło od strzelaniny. Daikiego udało się uratować mimo wielu uszkodzeń ciała. Miał tyle transfuzji krwi, że przestałam liczyć. Jego koledzy organizowali akcję w jej zbieraniu, ja nie mogłam opuścić ukochanego nawet na minutę. Wpierw patrząc przez szybę, później już siedząc przy jego łóżku.

Nie słuchałam ciągłych próśb bym poszła coś zjeść, czy przespać kilka godzin. On był dla mnie najważniejszy, a nie potrafiłam kolejny raz zaufać lekarzom. Przekonaywnia Midorimy nie zmieniły mojego zdania i po kilku próbach dał sobie spokój.

Najgorsze jednak było czekanie i patrzenie na jego poszarzałą twarz. Wyglądał na tak delikatnego i kruchego, że bałam się go dotknąć. Patrząc na niego nasuwała się myśl jakoby był tylko bezbronnym chłopakiem, który dorósł za szybko. Mimo że wiedziałam jak jest naprawdę nie mogłam przestać go tak postrzegać.

Tym razem przyszłam już do normalnej sali, jedyną przeszkodą była tylko śpiączka wisząca nad nim jak kat. Nikt nie wiedział kiedy i czy w ogóle się obudzi. Ja jednak nie traciłam nadziei i codziennie przychodziłam do niego z nowymi opowieściami. Ze swojej pracy, czy meczu koszykówki jego ulubionego zespołu.

Odsłoniłam zasłony i usiadłam przy Aomine. Złapałam go za rękę i odgarnęłam zbłąkane kosmyki z jego oczu. Zaczęłam swój codzienny monolog w rozkojarzeniu gładząc kciukiem jego dłoń.

Byłam w połowie opowieści, kiedy poczułam drgnięcie jego palców. Spojrzałam na jego twarz i zobaczyłam granatowe tęczówki wpatrzone we mnie.

- [Imię]. - szepnął i delikatnie uniósł kąciki ust.

Ostatnim co pamiętam było jego ciało przytulone do mnie i jego komentarze bym przestała się mazać. Ja jednak widziałam w jego oczach drobne łzy i odległy już strach. Nic już nie będzie takie samo, ale ja nie pozwolę mu się załamać. Zadbam, aby wrócił do swojego życia taki jaki był.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top