Tomoe x Nanami
Dla pianka909
Mam nadzieje, że się choć trochę spodoba 🙂 tak za bardzo nie miałem pomysłu na niego, ale myśle, że da się przeczytać.
Dosłownie rok temu zostałam ziemskim bóstwem w świątyni, jako zastępca Mikage. Na początku nie dowierzałam, że ktoś taki jak ja może zostać kimś tak ważnym. Jestem przecież zwykłą licealistką!
Tak czy siak, nie miałam w tamtym momencie żadnych odwiedzin wiernych, więc postanowiłam trochę odpocząć od nadmiaru papierzysk z prośbami. Padłam jak długa na swoje miękkie łóżko i pozwoliłam powiekom swobodnie zakryć moje brązowe oczy. Usilnie próbowałam zasnąć co mi w ogóle nie wychodziło.
-Nanami, nie czas na leniuchowanie! Przyszły nowe prośby od wiernych!- usłyszałam delikatnie zirytowany głos Tomoe.
-Nieeee... jeszcze pięć minut!- krzyczałam zmęczona.
-Co to, to nie!- dźwięk kroków białowłosego odbijał się echem od ścian pomieszczenia. Poczułam, że ktoś, doskonale wiem kto, łapie mnie w pasie i przerzuca przez ramie.
-Ej! Tomoe!- zaczęłam się szarpać.- Nie lubię takiego wstawania!
-Czyżby nasze kochane Bóstwo nie mogło stanąć o własnych nogach?- uśmiechnął się chytrze.
-Tomoe! Ni... hahaha! Pro... hahaha szę!- nie mogłam opanować śmiechu, gdyż Youkai nagle zaczął mnie łaskotać.
-Dobra. Koniec zabawy. Tera praca!- postawił mnie na ziemi i uśmiechnął się delikatnie. Z czasem przestałam się śmiać, a na moją twarz wpełzł delikatny rumieniec. -Jakbyś czegoś potrzebowała, będę w kuchni.- powiedział wychodząc.
Od jakiegoś czasu Tomoe zachowuje się jakoś, jakby to powiedzieć, inaczej. Z naciskiem na to słowo. Nagle stał się dla mnie niezwykle miły i troskliwy, a nawet nie pakował mi do śniadaniówki [nie lubiany produkt]! Toż to nie ten sam wredny, zadziorny i wiecznie zdenerwowany usługiwaniem mi, lis! Nie mówię już o tym, że stał się trochę milszy dla Mizukiego! Ktoś mi go podmienił!
-Nanami!- usłyszałam krzyk.- Chodź coś zjeść i weź się w końcu za tą robotę! Rych świstków ciągle przybywa!
No to się pośpieszyłam. Dawny Tomoe wrócił...
-Już już!- odkrzyknęłam podchodząc do drzwi wyjściowych. Szybko i sprawnie doszłam do kuchni. Usłyszałam niezidentyfikowane piszczące dźwięki. Spojrzałam w miejsce skąd dobiegało i zobaczyłam Mizukiego grającego na swoim flecie.
-Tomoe, weź go ucisz!- krzyknęłam zasłaniając uszy dłońmi. Lis uśmiechnął się chytrze i rzucił w wężowego kulą niebieskiego ognia.
-Aaaaa! Pali! Zgaście to! Nanami-chan!- chłopak poderwał się z miejsca, próbując zgasić płomienie. Wylał na nie zawartość stojącego obok naczynia.- No nie! Co ja zrobiłem! Moje sake!- zrozpaczony klęknął nad rozlaną cieczą łkając cicho.
-Nie zwracaj na niego uwagi. Zjedz i idź do szkoły. Odpuszczę ci tę papierkową robotę.- powiedział Tomoe podchodząc do mnie z tacą, na której znajdowały się różnorodne poprawy. Od naleśników po płatki z mlekiem. Uśmiechnął się zachęcająco.
-Nie są zatrute, ani nic, prawda?- zapytałam podejrzliwie.
-Nawet, gdyby tak było, możesz dać wężowi na spróbowanie. Najwyżej się zatruje.- odparł obojętnie Youkai.
-Dobra... to do zobaczenia! Cześć Mizuki!- krzyknęłam, machając sługom na pożegnanie. Wąż nadal łkał nad rozlanym sake. Chyba dobre było skoro tak się tym przejął.
Magia czasu
Droga do szkoły minęła mi spokojnie. Jednak, gdy weszłam nie było już tak różowo.
-Witamy! Słoik się dzisiaj nie spóźnił?! Co za niesamowita niespodzianka!- krzyczał na całą klasę Isobe.
-Przymknij się!
-Słoiczek ma zły humorek? Ja przykro!- zarechotał.
-Nie denerwuj mnie! Bo ci tak przyparabole do kwadratu, że ci jedynki poza nawias wyjdą!- wydarłam się zwracając uwagę wszystkich obecnych.
-Co się dzieje, Nanamiś?- dobrze bałam ten głos. Kurama.
-A co cię to?!- zdenerwowana rzuciłam w niego książką.
-Oj no nie bądź taka, Nanamiś! Ja tylko chcę...- był niebezpiecznie blisko mojej twarzy.
-Nie pozwolę!- do klasy wbiegł zdyszany Tomoe.- Nie dotykaj jej ty parszywy kruku!
-Tomo...- nie dokończyłam. Usta Kuramy uniemożliwiły mi to.
-TY SZMATO!- wydarł się Yokai, rzucając na czerwonowłosego. Po kilku sekundach ubranie brązowookiego przypominało łachmany bezdomnego, a kilka kępek włosów leżało centymetry od niego. Ja nie rozumiałam co się stało, stałam nieruchomo.
-K-Kura... ma.- spojrzałam na bijących się chłopaków.- Tomoe!
Cudem udało mi się oddzielić białowłosego od kruka. Złapałam lisa za rękę i zaprowadziłam na dach, gdzie mogliśmy pogadać w cztery oczy.
-Co to miało być!- krzyknęłam.
-A-ale Nanami...- próbował wytłumaczyć skruszonym tonem.
-Coś ty zrobił Kuramie!?
-Bo... ja...- jąkał się.
-Mów.
-Ja... byłem no...- napotkałam jego zakłopotane spojrzenie.- Ja... byłem... z-zazdrosny.- wyznał w końcu.
-T-Tomo- przerwały mi jego usta na moich.
Nie było tak jak podczas pierwszego pocałunku, kiedy zmieniłam go w swojego chowańca. Teraz był to pełen miłości, zawziętosci, ale i delikatności pocałunek. Nie wymuszony...
Prawdziwy i szczery.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top