Yuuri Katsuki x Jurij Plisetsky [Yuri! On Ice]- Dlaczego cię kocham?
UWAGA!!! ONE-SHOT +18
(i tak przeczytacie -,-)
*Yuuri POV*
Wszystko przepadło. Moja kariera, rodzina, przyjaciele... A do tego tamte wydarzenia. Od zawsze miałem swój cel, który wszelkimi sposobami chciałem osiągnąć. Niestety, mam bardzo słabą psychikę. Po tym jak nazwali mnie "dzi*ką" mam ochotę rzucić to wszystko. Zapytacie dlaczego? Bo to jest je*ana prawda! Chcę się zabić. Zrobię to. Dzisiaj zakończy swój marny żywot łyżwiarz figurowy- Yuuri Katsuki. Trzymam w ręce mały zimny metalowy przedmiot. Ach... Żyletki, ostatnio to moje najlepsze przyjaciółki. Szkoda, że muszę się z nimi pożegnać. Pierwsze cięcie, powolne i głębokie. Z uwagi na buzującą we mnie adrenalinę nie czułem już żadnego bólu. Po prostu chcę to skończyć. Szkarłatna gęsta ciecz zaczęła wypływać z rany raz po raz kapiąc na podłogę. Nagle drzwi do szatni zostały dość mocno otwarte. Średnio już kontaktowałem, więc siedząc na podłodze nie miałem nawet siły, by spojrzeć kto przyszedł. Sądząc po głosie domyśliłem się, że to Jurij. Na początku mnie nie zauważył.
- EJ! Wieprzowino! Idziemy na...- spojrzał w dół, a po chwili z niedowierzaniem na moją rękę. Zaraz po tym prawdopodobnie żyletkę leżącą obok mnie.
- Coś ty sobie głupku zrobił?!- krzyknął przerażony. Potem krzyczał coś jeszcze, ale nie słuchałem go już. Byłem zbyt słaby, by skupić się na otoczeniu. Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami i poczułem jakbym spadał. Dalej tylko ból, ciemność i cierpienie. Znowu.
*time skip*
*Jurij POV*
Operują prosiaka już chyba trzecią godzinę. Nie wiem. Straciłem kompletnie poczucie czasu. Zapytacie pewnie jak się czułem? A, jak mam się czuć? Znalazłem mojego największego rywala na podłodze wykrwawiającego się, ponieważ próbował popełnić samobójstwo! Sam nie wiem jak nazwać to uczucie. Wszystko się we mnie kotłuję i miesza. Raz jestem wściekły, a raz na granicy płaczu. Normalnie jak baba z okresem! I tu się nie ma z czego śmiać! (@Candy458 to było do ciebie, bro!) Cholera... A, co jeśli to przeze... Nie! To było wszystko przez jego własną głupotę! Chociaż...
*RETROSPEKCJA (wydarzenia chwilę przed próbą samobójczą Yuuri'ego)*
*narracja z perspektywy osoby trzeciej*
-Yuuri! Znowu zawaliłeś poczwórnego Salchowa! To już siódmy raz z rzędu! Skup się trochę!- krzyczała Yuuko, która tymczasowo zastępowała Victora jako trener Yuuri'ego, a że i rosyjski Jurij przyjechał w odwiedziny to szkoda byłoby zmarnować szanse na wspólne treningi w "miłym" towarzystwie. Załamany już kompletnie czarnowłosy zjechał z przezroczystej gładkiej tafli lodowiska. Teraz jednak delikatne wcięcia zostawione przez łyżwy wyglądały jak blizny po starych ranach odznaczały się wyraźnie w świetle lamp rozmieszczonych na suficie.
Yuuri siadając na ławce i ściągając łyżwy przyciągnął uwagę Yurio, który zdziwiony ze swoim typowym wściekłym wyrazem twarzy podjechał do barierki i krzyknął jak to miał w zwyczaju:
- Skup się świnio! Nie chcę z tym debilem JJ'em razem jechać rywalizując o złoto na GP! Victor wyjechał do Stanów, a ty bez niego tracisz wszystkie swoje "cudowne" zdolności! Zachowujesz się jak jego prywatna dzi*ka!-ryknął blondyn, tym samym kończąc swój dość głośny wywód. Po tych niepocieszających słowach Japończyk skończył wiązać swoje adidasy i pobiegł w stronę szatni. Yuuko w międzyczasie zdążyła wyjść "po angielsku", czyli ulotniła się nie zwracając przy tym niczyjej uwagi. Lekko zrezygnowany Jurij mrucząc kilka siarczystych rosyjskich przekleństw, które razem tworzyły szpetną wiązankę poszedł szukać brązowookiego.
Dalsze wydarzenia poznaliście już wcześniej.
*KONIEC RETROSPEKCJI*
*Jurij POV*
- I co go mogło do tego skłonić?! Przecież zawsze traktuję go tak samo i jakoś nigdy nie posunął się do czegoś takiego! No może z tą "dzi*ką z deka przesadziłem no, ale kurczę! To jest mój sposób motywacji! (W komentarzach pozdrawiamy Jurija i wymyślamy nazwę pucharu, który zdobył swoim pięknym zachowaniem! dop.aut.) Z tymi myślami kotłującymi się jak w garnku starej wiedźmy z całkiem uroczym czarnym kotkiem czekałem na wynik operacji. Po długiej (zdecydowanie za długiej) godzinie z bloku operacyjnego wyszedł lekarz. Podszedłem do niego szybko trzęsąc się jak truskawkowa galaretka.
- Przepraszam, co z moim przyjacielem?- Zaraz? Jakim do cholery przyjacielem?! To nie jest mój przyjaciel, a w ręcz przeciwnie.
- Stracił trochę krwi, dlatego zemdlał, ale proszę się nie martwić. Wyjdzie z tego już niebawem.- ciężko to przyznać, ale szczerze odetchnąłem z wyraźną ulgą. Dobra, teraz go tylko zdrowo opier*olić i wracam do pensjonatu. Muszę się wyspać. Dostałem informację, że leży w sali 117. Żwawym krokiem poszedłem tam.
Stanąłem przed drzwiami i po raz pierwszy dnia dzisiejszego nie wiedziałem co zrobić. Po chwili zrozumiałem, że stoję tu jak totalny debil i wszedłem do środka, a tam zastałem dość... Na swój sposób uroczy widok. Nie! Nie uroczy! Autorko "kochana" usuń to proszę! (nie i spier*alaj! dop.aut.) Do jego wychudzonego ciała były poprzypinane różne swego rodzaju rurki: kroplówki i inne gówna. Najgorsze w tym wszystkim było to je*ane pikanie tej cholernej maszyny. Dzisiaj prawdopodobnie się nie obudzi. Właśnie chciałem wychodzić, gdy usłyszałem ciche mamrotanie. Obróciłem się i zobaczyłem, że Yuuri mówi coś przez sen.
- Nie... Zostaw mnie... Błagam... Pomocy...- mówił na tyle cicho, że ledwo odróżniałem jedno słowo od drugiego. Co go musiało spotkać? Bo nie próbowałby się zabić tylko przez mój stosunek do niego, prawda? Mam rację? W sumie załamał się po tym jak jego rodzina zginęła w wypadku samochodowym, ale podobno wyszedł z depresji. Tak powiedział nam jego psycholog, a może to jakieś nawroty? Albo po prostu stało się coś jeszcze co dobiło go kompletnie. Może zadzwonię do Phichita. Mam nadzieję, że powie mi coś więcej. Wybrałem na telefonie kontakt i czekałem. Pierwszy sygnał... Drugi... Trzeci... Odebrał.
- Halo?
- Cześć, Phichit.
- Yurio? Dlaczego do mnie dzwonisz? Coś się stało?
- Dobra, wolisz prosto z mostu czy owijać w bawełnę?
- Wal.
- Yuuri próbował się zabić.- odpowiedziała mi głucha cisza. Po chwili Tajlandczyk odezwał się.
- C-co z nim? Żyj-je p-prawda?- zapytał jąkając się.
- Tak, żyje. Chciałem się zapytać czy wiesz może z jakiego powodu.
- Boże... Zostawiłem go zaraz po tym jak jego rodzina zginęła. Jak mogłem?! Zawody postawiłem wyżej niż najlepszego przyjaciela! Co ze mnie za człowiek?!
- Aha. Czyli nie wiesz.
- Poczekaj! Przyjadę do was jak tylko będę mógł.
- Nie fatyguj się. Przekażę mu pozdrowienia i przeprosiny od ciebie.- powiedziałem.
- Dzięki, Jurij. Muszę lecieć.
- Cześć.
- Pa, pa!
Po tym usłyszałem pikanie informujące o zakończeniu połączenia. Wiedząc, że czarnowłosy i tak się dziś nie obudzi zadzwoniłem po taksówkę. Podałem kierowcy adres, by ten mógł mnie zawieść do gorących źródeł.
*time skip*
Po dotarciu do mojego tymczasowego domu postanowiłem zajrzeć do pokoju Japończyka. Panował tam ogólny bałagan. Ominąłem zgrabnie tor przeszkód, który składał się chyba ze wszystkiego. Ubrania, brudne naczynia, długopisy, kartki, ogółem wszystko, dosłownie wszystko. Na jego (chyba) biurku zobaczyłem otwarty czarny notes. Ja wiem, że tak się nie robi i w ogóle no, ale w obecnej sytuacji jakby to ująć mam to w dupie. Z ciążącym sumieniem zacząłem czytać zmoczoną prawdopodobnie jego łzami notatkę:
23.10.2017 r.
Mam tego... Serdecznie dość. Moje życie to klęska i bagno. Nie wiem jak mam to inaczej nazwać. Victor Nikiforov. Taka ku*wa gwiazda. Pan "idealny". W zamian za te jego "treningi" zrobił sobie ze mnie prywatną dzi*kę. Co noc przyłazi i robi... To. Dlaczego mnie to tak cholernie boli? Ja już nie chcę. Jestem obrzydliwy. Moje ciało. Jestem brudny. Co moje życie jest warte? No właśnie, nic. Najchętniej skończyłbym z nim współpracę, ale szantażuje mnie. Zabije mnie jak komuś o tym powiem. Boję się go. To jakiś pieprzony psychopata. Tak bardzo chciałbym, żeby mi ktoś pomógł.
Patrzyłem na ten tekst z niedowierzaniem oraz przerażeniem. Jak ten po*eb mógł to zrobić?! Już jak on wróci to się nic zajmę. Za*ebię gnoja gołymi rękami. Już ja mu przpie*dolę tak, że się nogami nakryje. Nagle poczułem się bardzo zmęczony. Nie myśląc za wiele położyłem się na łóżku brązowookiego i zapadłem w błogi sen.
*time skip*
Gdy się obudziłem dopiero po chwili dotarły do mnie wydarzenia z dnia poprzedniego. Yuuri, próba samobójcza, jego pamiętnik. Od razu zerwałem się do siadu, by po chwili opaść na poduszki. To się dzieje zdecydowanie za szybko! W jeden dzień mój autorytet zmienił się w psychopatę, największy rywal próbuje popełnić samobójstwo, a ja wyjątkowo nie wiem co mam zrobić. Drugi raz w tym tygodniu. Zapiszę to gdzieś, mam nowy rekord. Otworzyłem swoje zielone oczy, które cały czas moich przemyśleń kryły się za powiekami. Nagle coś sobie uświadomiłem po czym strzeliłem sobie facepalm'a. Jak ja mogłem nazwać go dzi*ką?! Muszę go koniecznie przeprosić.
W ekspresowym tempie zjadłem śniadanie po czym ubrałem jakieś dresy (w panterkę, rzecz jasna) i zamówiłem taksówkę. Podałem kierowcy adres szpitala. Jadąc zastanawiałem się jak długo i boleśnie ukatrupić siwusa i jak się czuje Yuuri po wczorajszych wydarzeniach. Obudził się już? A może nadal śpi? Nie wiem dlaczego, ale ostatnio moje myśli zajmuje głównie czarnowłosy. Jeśli prawdą jest to co napisał Yuuri... Cholera! Dlaczego on tego nie zgłosił na policję?! No i niby to ja jestem ten bardziej "smarkaty", jak to powiedziała ta siwa pi*da (czyt. Victor dop.aut.). Patrzyłem się w okno tak długo dopóki nie dojechaliśmy na miejsce. Zapłaciłem i podziękowałem kierowcy za podwózkę ruszając tym samym do drzwi wejściowych tego cholernego szpitala. Na recepcji dostałem informację, że leży w sali numer 117. Od razu tam ruszyłem. Chyba po raz pierwszy w moim jak dotąd krótkim życiu jazda windą dłużyła mi się niemiłosiernie. Jeszcze na nią czekać aż łaskawie zjedzie z piątego piętra. Tragedia. Stojąc przed szpitalną salą nie wiedziałem czy wchodzić czy nie. I co ja mu powiem? "Cześć, Yuuri jak się czujesz?" tandeta. Wchodząc usłyszałem stłumiony szloch. To czarnowłosy leżał skulony na łóżku płacząc.
Podszedłem do niego strasznie zestresowany i zapytałem:
- Co się stało?- boże, jak mogłem palnąć takim głupim tekstem. Powiedziałem to jednak jak najdelikatniej, by go bardziej nie wystraszyć.
- N-nic. Wszystko w p-porządku. J-jutro już mają mnie wypuścić.- odparł, ale jego wypowiedź non stop przerywał wybuch płaczu. Dobra, raz mogę odłożyć moją męską dumę na bok, prawda? Olewając kompletnie fakt jak musi to wyglądać z perspektywy osoby trzeciej przytuliłem go. Po prostu zrobiło mi się go zwyczajnie żal. Nie, żeby coś. Nie jestem żadnym gejem (to ja tu o tym decyduję dop.aut.).
- Co ty...- zaczął, ale nie dałem mu dokończyć i oblany pewnie ogromnym rumieńcem odparłem.
- Nic, nie przyzwyczajaj się do tego.- uciąłem. Po krótkiej pogawędce Yuuri zasnął zmęczony dniem dzisiejszym. Wyglądał tak ślicznie. Noż cholera! Autorko! (Hehe ( ͡° ͜ʖ ͡°) dop.aut.) Postanowiłem zostać przy nim na noc. Oczywiście nie zamierzałem tego, ale siedząc tak przy nim. Nie mogłem oderwać wzroku od jego twarzy. Wyglądał tak niewinnie i bezbronnie. Co ja myślę?! Kto to wymyślił?! (Ja ( ͡° ͜ʖ ͡°) dop.aut.) Po paru długich godzinach ułożyłem się na jego nogach i po prostu zasnąłem.
*time skip*
Nigdy więcej nie jadę z nikim do żadnego pieprzonego szpitala. To jakiś jeb*any dom wariatów! Dlaczego? Po pierwsze: wszyscy tu mają jakąś obsesję na punkcie badań. Po drugie: przyczepią się naprawdę do wszystkiego. Po trzecie: jedzenie to jakiś nieśmieszny żart. Masakra, ale około godziny szesnastej w końcu nas wypuścili. Japończyk podpisał co trzeba i wyszliśmy ówcześnie sprawdzając czy aby na pewno wszystko ze sobą wzięliśmy. Na zewnątrz czekał już na nas kierowca.
Wsiadając do samochodu podałem (znowu) adres i pojechaliśmy. W końcu po prawie dwóch godzinach stania w korkach dotarliśmy pod gorące źródła teraz należące już tylko do Yuuri'ego.
-Yuuri, czy ty do reszty och*jałeś?! Wiesz jak się martwiliśmy?! Nie rób tak więcej!- krzyczała już od progu Yuuko, która podczas nieobecności brązowookiego zajmowała się gorącymi źródłami.
- Przepraszam, że was zmartwiłem i dziękuję za troskę.- powiedział Japończyk spuszczając ( ͡° ͜ʖ ͡°) głowę.
*time skip*
Po wszystkich przytuleniach, słowach pocieszenia, zapewnień, że wszystko wróci niedługo do normy i dobrym Katsudonie, który Yuuri nauczył się robić od swojej świętej pamięci mamy- Hiroko Katsuki. No błagam, nie ważne jak bardzo go nie lubiłem... Zaraz... Czy ja właśnie oznajmiłem, że go "nie lubiłem" (z naciskiem na ostatnie słowo)? Nie! Ja go nie lubię nadal! Ale Katsudon robi dobry (i nie tylko ( ͡° ͜ʖ ͡°) dop.aut.). Po krótkim odpoczynku poobiednim postanowiliśmy olać dzisiaj trening i pójść do gorących źródeł trochę się pomoczyć.
Kiedy Yuuri ściągnął koszulkę mogłem się mu dokładniej przyjrzeć. Był bardzo, wychudzony i blady, a jego ciało było calusieńkie (poza twarzą) pokryte szpetnymi bliznami.
- Co ci się stało?- zapytałem o dziwo nie drąc się przy tym.
- T-to nic...- próbował się wykręcać.
- Ta... Urodziłeś się z tymi bliznami? Nie? No, właśnie, a więc jednak coś?- ups. Trochę za mocno podniosłem ton. W jego oczach stanęły srebrzyste łzy. Płacze przeze mnie. Tak mi teraz głupio.
- Eee... G-gomenesai, Yuuri.- zacząłem go przepraszać. Po chwili uspokoił się i weszliśmy do "basenu".
- Więc, co ci się stało.- zacząłem znowu rozmowę tym razem uważniej dobierając słowa i zwracając uwagę na ton.
- Czytałeś mój pamiętnik, prawda?- zapytał, a ja oniemiałem po czym przypomniałem sobie, że był otwarty, a ja zostawiłem go zamkniętego. Głupi błąd. Z wyraźną skruchą pokiwałem głową tym samym potwierdzając jego słowa.
- Czyli już wiesz, że... Victor...- głos mu się łamał.
- To on ci to zrobił, prawda?- zapytałem zmartwiony. A on niemo potwierdził moją tezę.- Skur*ysyn. Zabiję go!
- Nie! To moja wi...- zaczął zaprzeczać oczywistym faktom. Jak on może go bronić w obecnej sytuacji. Przecież wie, że tak się tylko krzywdzi.
- To nie jest twoja wina, Yuuri... Tylko jego.-powiedziałem odgarniając grzywkę wpadającą mi do oczu. Po chwili Yuuri wstał, a ja zaraz po nim. Wyszliśmy po czym czarnowłosy oznajmił:
- Chodź, czas się zbierać. Niedługo będzie burza.- zesztywniałem momentalnie. Od zawsze bałem się burzy. Nieokiełznane żywiołu to mój najsłabszy punkt. Wszystkie burze, tornada, trzęsienia ziemi. Na samo wspomnienie przechodzą mnie dreszcze. Najlepiej, by nie istniały.
- Etto... Yurio-kun?- powtarzał Yuuri machając mi ręką przed twarzą dopiero po chwili zrozumiałem, że stoję jak totalny debil, a do tego nie za bardzo kontaktuję jak jakiś psychopata.
-Tak, tak. W porządku!- zapewniłem po czym popędziłem się ubierać.
*time skip*
Byłem w moim pokoju. Siedziałem skulony na łóżku i płakałem. Niebo przeszył jasny piorun po czym usłyszeć można było przerażający grzmot. Zacząłem płakać jeszcze głośniej. Moi rodzice zginęli tragicznie przez burzę i awarię piorunochronów. Szlochając nie usłyszałem nawet kiedy czarnowłosy wszedł do mojego pokoju.
- Jurij... Co się stało?- zapytał troskliwie, siadając na brzegu mojego łóżka. Zaczął mnie czule głaskać po głowie. To... Bardzo mi się podobało. Miło z jego strony. Po moim ciele rozprzestrzeniło się ciepło, które miał Yuuri.
- J-ja boję się burzy.- powiedziałem cicho pochlipując. Mocno ściskałem moją ukochaną pidżamę w kotki. Dostałem ją od mamy na moje 10 urodziny. Ostatnie na których była. Po chwili Japończyk położył się obok mnie, żeby zaraz po tym piorun znowu przeszył niebo. Wtuliłem się w niego mocno. Tym razem grzmot uderzył bardzo blisko nas przez co przeraziłem się nie na żarty. Znowu zacząłem szlochać. Brązowooki zaczął mnie głaskać uspokajająco po plecach i złożył na moim czole delikatny pocałunek.
Po dłuższym czasie uspokoiłem się i wykończony wydarzeniami z dzisiejszej nocy usnąłem w jego ramionach.
*time skip*
*Yuuri POV*
Dochodziła szósta rano. Ostatnie wydarzenia narzuciły mi zrezygnowanie z treningów na jakiś czas. Czas ten jednak się skończył i czas wrócić do przygotowań na nowy sezon. Obudziłem zielonookiego i po szybkim śniadaniu wyszliśmy na lodowisko w Ice Castle.
Jeżdżąc, skacząc i śmiejąc się w najlepsze trzy godziny zleciały nam bardzo szybko. Nagle wpadłem na świetny pomysł.
- Ne... Jurij!- zawołałem. Powoli podjechał do mnie.
- No, co jest?
- A może... Etto... Ano... Może byśmy zostali... No... Parą sportową?- zapytałem niepewnie. Nerwowo przestępowałem z nogi na nogę. A, jeśli mnie wyśmieje? Mimo to łudziłem się, że się zgodzi.
- No spoko, mi pasuję. A, do czego zatańczymy?- powiedział Jurij obojętnym tonem. O, matko! Zgodził się! Po chwili zobaczyłem mały uśmiech, który za wszelką cenę próbował stłumić, ale w ogóle mu to nie wychodziło.
- Może do "Stay Close To Me"?- zaproponowałem mimo, że ta aria operowa kojarzyła mi się bardzo mocno z Victorem to bardzo ją lubiłem i nie zamierzałem z niej rezygnować.
- Na pewno chcesz...
- Chcę. Będzie dobrze.- odparłem. Przynajmniej muzyka była już z głowy.
Cała reszta wieczoru zleciała nam na układaniu kroków, piruetów i skoków w naszym pierwszym wspólnym programie.
~Szkoda, że wtedy nie wiedziałem, że ostatnim~
Kładąc się spać usłyszałem szczęk zamka. Zamarłem. Victor wrócił.
*time skip*
Przez całą noc nie zmrużyłem nawet oka kuląc się na łóżku i pochlipując cicho. Piekło przez, które przechodziłem ostatnie kilka miesięcy właśnie miało znowu zagościć w moim życiu.
Zszedłem po starych drewnianych schodach do kuchni, by zrobić sobie śniadanie i wyjść szybko, jak najszybciej pobiegać. Nie miałem najmniejszego zamiaru rozmawiać dziś z platynowłosym, albo przynajmniej ograniczyć nasz kontakt do niezbędnego minimum.
Zjadłem śniadanie w ekspresowym tempie i wyszedłem na dwór, by jak wcześniej zapowiedziałem pobiegać. I to był mój błąd.
*Jurij POV*
Po ciepłym prysznicu zlazłem na dół mega głodny i spotkałem tego siwego ch*ja.
- Ty...- zacząłem dosłownie czując jak mi się krew w żyłach gotuje.
- O! Yurio, dobrze cię wi...- i tu oberwał z pięści w ten krzywy ryj.
- SKRZYWDZIŁEŚ GO, GNOJU!- kolejne uderzenie. Tym razem było mocniejsze, że aż się zatoczył parę kroków do tyłu. W jego oczach najpierw pojawiło się zaskoczenie, a po chwili patrzył na mnie wzrokiem psychopaty. Po całym domu rozległ się szaleńczy śmiech. To było przerażające.
-I co z tego? Podobało mu się! Ja pobieram opłaty w naturze! I ty za swoje nieładne zachowanie też zapłacisz!- wrzasnął, a ja przestraszyłem się nie na żarty. Na co dzień gwiazda sportu, a teraz wygląda jak uciekinier z psychiatryka. Podszedł parę kroków w moją stronę i przycisnął do ściany. Zacząłem się szarpać, ale był ode mnie dużo silniejszy. Chwycił mnie za nadgarstki przyszpilając do ściany i brutalnie pocałował. Obrzydliwe, niewybaczalne. Wsadził mi rękę pod koszulkę. Przerażony zacząłem płakać i jeszcze mocniej się szarpać. Platynowłosy ściągnął mi jednym ruchem spodnie wraz z bielizną i odwracając mnie twarzą do ściany wszedł we mnie gwałtownie. Wrzasnąłem z bólu. On natomiast zasłonił mi usta ręką mówiąc:
- Spokojnie, koteczku.- to takie obrzydliwe. Zostawcie mnie w spokoju! Błagam! Krzyczałem, płakałem, ale pomoc nie nadeszła. Kiedy zaczął się we mnie poruszać z moich ust wyrwał się niekontrolowany jęk. Obrzydliwe, niewybaczalne, obleśnie. Zacząłem szlochać jeszcze głośniej. To tak bolało. Po chwili doszedł wychodząc ze mnie, a ja osunąłem się na posadzkę. Byłem brudny...
Usłyszałem szczęk otwieranego zamka, ale nie zwróciłem na niego większej uwagi. Na wpół leżąc, nagi szlochałem cicho. Nie miałem nawet siły, by się podnieść. Po głosach dochodzących z przed pokoju domyśliłem się, że wrócił Yuuri. I mi pomoże. Wszedł do pokoju i widząc co się stało rzucił się na Victora z pięściami. Ten po zderzeniu ze ścianą stracił przytomność.
Natychmiast podbiegł do mnie i przepraszając co drugie słowo zaczął ubierać moje wątłe ciało. Jego słowa zlewały się w jeden niezrozumiały bełkot. Jego ręce natomiast były takie ciepłe i wydawały się bezpieczne. Delikatnie wtuliłem się w niego, gdy ten niósł mnie do mojej sypialni. Położył mnie na łóżku i chciał wychodzić, ale delikatnie złapałem go za rękę dając mu niemy znak, żeby został. Położył się obok mnie i przytulił. Powoli odpływałem w krainę snów, gdy usłyszałem najpiękniejsze słowa w moim życiu:
- Kocham cię Jurij.
*Big time skip (przesuwamy się o 2 miesiące)*
Siedziałem właśnie z moim chłopakiem w gabinecie u lekarza. Od dłuższego czasu źle się czułem i w końcu Yuuri zabrał mnie siłą do szpitala. Tam dowiedziałem się, że mogę mieć białaczkę. Tak się boję. Ja nie chcę umierać!
Po pół godziny czekania do sali wszedł doktor z jakimiś papierami w ręku i miną, która z pewnością nie wróżyła nic dobrego. Podszedł do nas i powiedział ze smutkiem:
- Niestety, wynik pozytywny. Jest już za późno nawet na chemioterapię. Przykro mi.- gdy tylko wyszedł zacząłem szlochać i przytuliłem się do Yuuri'ego. Japończyk objął mnie i również płacząc. Trwaliśmy tak dopóki nie powiedziałem:
- Zamów już bilety do Barcelony.
- Chyba żartujesz! W twoim sta...
- Yuuri, ja i tak umrę. Chcę chociaż ostatnie tygodnie życia przeżyć z tobą.
- Nie mów tak!- krzyknął zalewając się łzami.
- Po prostu zapomnij, że jestem chory. To kiedy polecimy?- zapytałem podnosząc go przy tym choć trochę na duchu.
*time skip*
Stoimy na środku lodowiska. Światła gasną i reflektory skupiają się na nas. Za łzami w oczach tańczymy nasz ostatni taniec. Pozy, piruety, podnoszenia i skoki. Wszystko zlewało się w jedną piękną historię. Naszą historię. Napisaną naszymi rękami opowiadającą o wszystkich niepowodzeniach, wzlotach i upadkach jak i o tragicznym końcu naszej miłości. Na koniec pocałowaliśmy się dając upust wszystkim kotłującym się w nas emocjom. Po chwili aplauz. Wygraliśmy. Jednak nie ta myśl zaprzątała nam teraz głowę, tylko fakt, że to wszystko się kończy. Piękna historia, a zarazem i my. Nie będziemy już istnieć. Będzie tylko on. Zostawię go samego. Nie chcę tego robić.
Odebraliśmy nasze medale dziękując wszystkim za wsparcie. Pożegnałem się z innymi łyżwiarzami. Oni wiedzieli, że prawdopodobnie żywego widzą mnie po raz ostatni.
*time skip*
*Yuuri POV*
- Gaśnie nam w oczach. Jeśli chce się pan z nim pożegnać to teraz.- powiedział lekarz. Gorzko płacząc wszedłem do jego pokoju. Podszedłem do jego łóżka.
- Jurij...
- Yuuri, bardzo cię proszę nie zapominaj o naszych wspólnych chwilach. Nic sobie nie zrób. Ułóż sobie życie na nowo nie będę miał ci tego za złe. Pamiętaj ja zawsze będę przy tobie i nigdy nie przestanę cię kochać. Miło wspominaj nasze wspólne chwile.- po tych słowach pocałowałem go. Po raz ostatni.
- Żegnaj, Juri, kochanie.
- Żegnaj...- powiedział, by po chwili raz na zawsze zamknąć swoje oczy.
~Nie ma już nas,jednak ja zawsze będę o tobie pamiętać~
~THE END~
♥3490 słów♥
OHAYOU! Oto drugi one-shot! Przykro mi, Candy458, ale musiałam zrobić jakiś sad end, bo wszystko kolorowe być nie może. Tak, wiem to twój crush. Przeżyjesz. Następna część pojawi się pod koniec października z uniwersum... Haikyuu! Dajcie koniecznie znać czy ktoś oglądał. Paring to tajemnica, ale zdradzę tylko tyle, że będzie to yaoi. Sayounara i do następnego!
~alixsiorek
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top