Anioł [Newt x Reader]


Nota od autorki:

Najlepiej, abyście włączyli piosenkę podczas czytania, ponieważ dodaje ona klimatu przy czytaniu. Nie nalegam, jednak polecam. Dodatkowo najlepiej włączyć ją dwa razy, ponieważ niemożliwym jest, aby przeczytać wszystko na jednym pociągnięciu piosenki. Z góry dziękuję już za przeczytanie oraz życzę dobrej zabawy przy tym...



Spójrz na mnie jeszcze raz 
Aniele bez skrzydeł 
Nie zostawiaj mnie tak... 
Bez Ciebie zginę 

Twój umysł skalany
Boleścią przeokrutną
Natomiast mój zalany
Twoją krwią szkarłatną

Dlaczego to zrobiłeś?
To z mej winy, czyż nie?
Dlatego też


Pióro zgrzytnęło, po czym upadło na posadzkę. [TI] spisywała wiersz pod osłoną mroku, jednak ból uniemożliwił wykonanie dalszej części. Z jej oczu sączyły się słone łzy, które kapały na chłodny, bukowy stół. Jej dłoń drżała, jakby było najmniej minus dziesięć stopni w pomieszczeniu, a ona była w koszulce z krótkim rękawkiem. Jednak prawda była inna. Siedziała w pokoju z umiarkowaną temperaturą w lnianej koszuli z długim rękawem, która należała niegdyś do niego...

Dziewczyna wzięła skrawek bluzki i ściskając go z całej siły w piąstce, przyłożyła go do ust. Pachniał tak pięknie. Identycznie jak jego ciało. Czując ten zapach, [TI] potrafiła przypomnieć sobie każdą chwilę, spędzoną z nim. Nawet te sprzed paru miesięcy, gdy nie żywili do siebie sympatii. Każdy dotyk, słowo, ruch, uśmiech... Każde spojrzenie, przytulenie... każdy pocałunek można było wyczuć w tym zapachu. Nawet to ostatnie kocham cię było wyczuwalne, choć delikatnie.

[TI] zebrała w sobie resztki siły oraz odwagi i chwiejąc się, wstała. Mokry od łez materiał odzienia przykleił się do jej brzucha. Minęły dwa dni od tego tragicznego wypadku, a ona wciąż nie potrafiła się pozbierać. Chwilę po nim zamknęła się w swym pokoju na klucz i nie wychodziła z niego, aż do teraz...

Po chwili zdecydowała się, że go odwiedzi. Z bólem w sercu wyjęła z małej szufladki kluczyk, którym otworzyła wrota do piekła na ziemi, jakim była Strefa i wyszła ze swej cichej przystani. Wychudzone stopy dotykały zakurzonej posadzki z wielkim zmęczeniem. Dwie noce bez snu były nie lada wyzwaniem dla jej biednego ciała. [Kolor]włosa przemierzała polanę, na której kiedyś siedziała z nim i śmiała się. Na której został złożony na jej ustach pierwszy pocałunek...

Dziewczyna ignorowała spojrzenia i głosy wszystkich, które z żalem błagały, aby się wróciła. Każdy z nich prosił ją, aby tego nie robiła, mówił, że to nic nie da, tylko dołoży kolejne warstwy bólu. Jednakże czy w momencie, gdy dusza kruchsza od ciała, jest coś, co może ją bardziej zniszczyć? 

Droga do Bazy dłużyła się, z każdą spotkaną po drodze osobą. [TI] była bliska ponownego płaczu. Bała się ujrzeć jego ciało, jakby martwe. Była przerażona samą myślą, iż nie zobaczy jego ociekających szczęściem czekoladowych oczu. Spazmatyczny oddech tylko w tym przeszkadzał.

Nagle ktoś złapał ją za nadgarstek. Nie był to mocny uścisk, jednak silny na tyle, by ją skutecznie zatrzymać. Delikatnie przekręcając głowę, [TI] ujrzała Alby'ego.

— Nie idź tam, proszę — powiedział współczującym głosem.

— Pój-dę — odrzekła zachrypniętym od płaczu głosem. — Chcę go ujrzeć...

— To nieodpowiedzialne, wiesz o tym? Głupotą jest sam fakt, że przestałaś ponownie jeść oraz brak obuwia na twych stopach.

— I tak to zrobię, a ty nie masz prawa mi tego zabronić — wyrwała rękę z jego uścisku, a następnie zwróciła się w stronę małego budynku, aby kontynuować swój marsz.

— Wiedz jeszcze, że ci naprawdę współczuję! — Usłyszała za sobą głos czarnoskórego chłopaka, jednak już się nie odwróciła. Nie widziała w tym żadnego sensu.

Dalsza wędrówka nie trwała długo, maksymalnie osiem minut przepełnionych cierpieniem. Będąc już przed Bazą, chwyciła za klamkę i weszła do budynku. Jej oczom ukazał się oczywisty widok; Newt, leżący w pewnym rodzaju śpiączki z zabandażowaną nogą oraz głową. Obok łoża siedział Minho, który oparł głowę na brzuchu śpiącego przyjaciela. [TI] zdziwiła się, gdy zrozumiała, że Azjata śpi.

[Kolor]włosa podeszła do łóżka i klęknęła przy nim. Kościstą dłonią ujęła jego. Poczuła niewyobrażalny ból w sercu. Jeszcze kilka dni temu chłopak odwzajemniłby gest, po czym zaczął żartować. A teraz pozostała jedynie cisza. Pustka, którą mogłaby zrozumieć jedynie osoba zakochana. Chęć usłyszenia jego głosu, ujrzenia ruchów. Nawet zwykłe mrugnięcie zdawało się zbawcze w tym momencie.

— Kocham cię — szepnęła [TI] i złożyła na jego policzku delikatny pocałunek. Tak delikatny, jakby jego ciało miało się rozkruszyć pod wpływem najmniejszego dotyku... niczym serce młodej dziewczyny.

— Nie powinno cię tu być — mruknął Minho i podniósł głowę, przecierając oczy całe czerwone od płaczu. — Wiesz, że patrząc na niego, tylko dodajesz sobie bólu.

— Chcę patrzeć na niego. Chcę go znów ujrzeć, śmiejącego się z jakiegoś mojego nieśmiesznego żartu... pragnę by przeżył, bo bez tego moja egzystencja nie ma sensu — odszepnęła. Łzy spływały po jej rozpalonych policzkach. — Muszę być przy nim, tak samo, jak on czuwał przy mnie, gdy to ja byłam bliska śmierci.

— Jestem pewien, że spędzicie jeszcze wiele cudownych chwil, jednak nie będzie to możliwe, jeśli to ty umrzesz. Wyglądasz jak kościotrup...

— Ostatni raz jadłam, gdy widziałam go przepełnionego szczęściem — powiedziała zmęczona i położyła głowę na jego klatce piersiowej.

— A uważasz, że kiedy ostatni raz był szczęśliwy? — Spojrzał na nią współczującym wzrokiem.

— Cztery dni temu. Na dwa dni przed wyprawą...

W pomieszczeniu znów zaczęła panować trupia cisza. [TI] bawiła się delikatnie blond kosmykami Newta, które wystawały spod bandaża, a Minho starał się nacieszyć czyimś towarzystwem. Od nieszczęśliwego incydentu starał się nie opuszczać w ogóle najlepszego przyjaciela. 

— To tak boli... — pisnęła [TI], wbijając sobie paznokcie w skórę. — Dlaczego on to zrobił? Dlaczego on to mi zrobił? Dlaczego?...

— Cicho... cicho — powiedział Minho podchodząc do niej. — Spokojnie, nie płacz... Będzie dobrze, wierzę w to — objął ją jak młodszą siostrę. — Spędzicie jeszcze wiele cudownych chwil, mówiłem już...

Pięć dni później Newt zmarł w objęciach osoby, która kochała go bezgranicznie. Umierając, uśmiechnął się, jakby wiedział, że jest przy nim tak ważna osoba. Jego koniec był bezbolesny. W poezji, zostałby uznany za piękny. Odszedł jako Zwiadowca, przyjaciel, chłopak...

Odszedł, jako ktoś, kto był dla mnie wszystkim.



— Jeff, słyszałam, że znasz się na ptakach — szepnęła [TI], gdy weszła do Bazy. Od samobójczej śmierci Newta minął miesiąc. [Kolor]oka starała się powrócić do normalności, choć było to trudne.

— Tak, mam nawet cały atlas z nimi. A co? — Odpowiedział delikatnie. Wiedział, że dziewczyna potrzebowała teraz troski i zrozumienia.

— Znajduję codziennie gęsie pióra. Codziennie co najmniej pięć odnajdę na swej drodze. Ale jednak mam pewne wątpliwości co do ich pochodzenia — ostatnie słowa wypowiedziała odrobinę ciszej.

— Dlaczego? — Zmarszczył czoło.

— Byłam dziś w Mordowni, zaciekawiona ich pochodzeniem...

— I do jakiego wniosku doszłaś? — spytał nie do końca rozumiejąc powód pojawienia się tutaj [TI].

— W Strefie nie mamy gęsi i nigdy ich tutaj nie było — powiedziała i podała parę piór chłopakowi, który nie ukrywał zdziwienia.

— To nie jest nawet gęsie pióro...

W tym momencie do [TI] coś dotarło. 

To wielkie, białe jak śnieg pióro nie należało do gęsi. 

Nie należało do żadnego, istniejącego ptaka. 

Należało do człowieka, który ochraniał ją wciąż, nawet po śmierci.

Należało do anioła.



~Może dziwne, ale autorka uroniła łzę, gdy pisała~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top