3 - Byron Love (Afuro Terumi) -
Dużo czasu mu zajęło zanim doszedł do siebie. Potrzebował zrozumieć, że to co się stało, mu pomogło, a nie zaszkodziło. Aresztowanie Rey'a Dark'a z początku uznał za ogromną stratę. Zastanawiał się co oni poczną bez trenera, który ich wyszkolił. Przecież to on pokazał im sposób na bycie najlepszym, dał im boską wodę. Ona była jak przepis na siłę, a chciał być silny, dla siebie i dla innych. Ten napój mu to umożliwiał.
Uzależnił się od siły, potrzebował czuć się silny, a od tego dnia stracił dostęp do magicznego napoju, który mu ją dawał. To uczucie, że nie może nic zrobić, że nic nie potrafi. Wracał na boisko, żeby ćwiczyć. Po pięciu minutach nie miał już tchu. Nie potrafił odbudować tej formy.
Pomógł mu kontakt te światem. Wcześniej wierzył na słowo trenerowi, nie poddawał w wątpliwości, że chce dobrze, ale teraz zrozumiał, że boska woda to tak na prawdę uzależniającą trucizna. Jak mógł oślepnąć na tak oczywisty fakt? Jak mógł nadal wykonywać polecenia człowieka, który niszczył mu życie i zdrowie? To było takie głupie, dlaczego był taki niedomyślny, to było oczywiste dla każdego innego, a on nadal tkwił w iluzji.
Nawet kiedy powiedziano mu prawdę, nie uwierzył. Przez przynajmniej dzień wypierał prawdę ze swojego mózgu. Zapierał się rękami i nogami, żeby tylko nie przyjąć do wiadomości, że się mylił i że dał się zmanipulować człowiekowi, któremu ufał. Dlaczego się nie zorientował, że Rey Dark ma złe intencje!? Przecież wszędzie były na jego temat informacje! Przecież media trąbiły o jego aresztowań i ucieczce! Czemu nigdy nie zwrócił na to uwagi!
Piłka potoczyła się po murawie. Byron opierał się rękami o kolana dysząc ciężko. Wzrok miał utkwiony w football'ówce. Był sam na stadionie Zeusa. To nie było dobre miejsce. Boisko, trybuny, kolumny i posągi - to wszystko było przesiąknięte wspomnieniami jego niewoli u Darka. Bo tak to można nazwać, prawda? Dał się opanować przez wizje zwycięstwa i siły. Doping, który i to umożliwiał i-i.. rzeczy, które robił. Powrócił do biegu.
Tyle osób skrzywdził. Począwszy od wszystkich z Akademii Królewskiej. Wyniszczył ich... Nie... oni wyniszczyli. Bo byli drużyną, swoich kolegów też skrzywdził nie obrabiając ich przed trenerem. Temu też jest winien jako kapitan. Powinien się przede wszystkim troszczyć o ich dobro, a pozwalał, a nawet pochwalał wyniszczanie przez nich organizmów. Co z niego za kapitan? Co z niego za przyjaciel? Co z niego za człowiek!?
Uderzył w piłkę. Strzał poleciał do bramki z dużą siłą, ale zaraz wytrącił pęd i zaczął odbijać się od ziemi. Ledwo dotyczył się do linii bramkowej. A on oddychał jakby przebiegł setki kilometrów. A przebiegł jedno kółko po linii boiska i oddał strzał. Jak miał w takim stanie grać?
To na tym boisku wyrywały się na niewinnych piłkarzach, którzy tylko chcieli grać w piłkę. wszystko w imię ideologii, że jesteśmy lepi niż inni. Jakim cudem ten człowiek zrobił, że mnie takiego potwora? To chyba najlepsze na mnie określenie... Bo nikt nie chce mnie widzieć, uważa za demona, który celowo sprawiał ból innym. Jak miał trenować gdzie indziej, dorośli gdziekolwiek się pojawią ludzie wytykają go palcami i wyganiają?
Nie czul się bezpiecznie na ulicy. Finał strefy Footballu był bardzo widowiskowy, a słyszał o nim prawie każdy z Japonii. Jako kapitan drużyny, która używała dopingu, żeby atakować piłkarzy... ni3 miałem dobrej opinii. Słyszałem, jak luzie szeptają mijając mnie na ulicy. Niektórzy krzyczeli coś w stylu: "Ty draniu! Przez ciebie mój kolega leży w szpitalu!". Mieli rację.
Usiadł na ławce i głośno dyszał. Normalnie sięgnął by w tej chwili po kryształowy kielich pełny mętnego płynu. Zadrżały mu ręce. Brakowało mu tego, tej siły jaką dawał napój. Nawet jego gorzkiego smaku. Przyzwyczaił się do niego I... tak uzależnił też... Nie potrafił bez niego funkcjonować, nawet treningi były bez sensu, nie było żadnej poprawy. Żadna technika mu nie wychodziła, a zawsze nie potrzebował wkładać wiele wysiłku, żeby wykonać chociażby Boską Wiedzę.
To wina tego napoju. To wina tej boskiej wody. To ona go zniszczyła, pozbawiła siły, chociaż teoretycznie ją mu dawała. Ale... tak bardzo pragnął choć jeszcze raz się jej napić... Odzyskać nadzieję, bo teraz, bez tej wody był nikim. Szarym graczem, który nie potrafi nawet dobrze strzelić. To... było nie do zniesienia. Nie potrafiłem tak żyć.
Cisnąłem bidonem w ziemię. Woda się rozlała i natychmiast wsiąkła w grunt. Butelka potoczyła się gdzieś w dal, a chłopak zakrył sobie twarz rękami. Na tym stadionie zagrał z Markiem Evans'em, chłopakiem, który wtedy tak mnie denerwował, a teraz go podziwiam. Tak... wykańczanie jego kumpli nie pomaga zaprzyjaźnić się... No tak, sam jest sobie za to winien. Powinien był się oprzeć, to... to było dziwne, bo... on taki nie jest.
Świadomie obrażał go i jego kolegów... Był dla niego jak natrętna mucha. On naprawdę świadomie chciał go zniszczyć. Chciał, żeby leżał u jego stóp... i denerwował się, kiedy wstawał za każdym razem. Tak samo jego drużyna, podnosili się choć nie powinni, choć wkładał całą energię w sprawieniu, żeby się poddali... Cieszył się, że to zrobili..., ale to co robił było... niewybaczalne. Chciał... nie, on robił krzywdę drugiemu człowiekowi! Jak mógłby sobie to wybaczyć!?
Wstał i podbiegł do piłki. To będzie już kolejna noc zarwana na treningu. Nie potrafił spać. Nie po tym wszystkim co zrobił.
•°★°•
Minął kolejny tydzień. Odzyskał swoją sprawność pozbył się też objawów uzależnienia. Już nie trzęsły mu się tak ręce, potrafił spać spokojnie... przynajmniej parę godzin. Nadal boisko w Liceum Zeusa było jego drugim domem. Zostawał tu do późna i wracał tylko na kilku godzinny sen, żeby nad ranem znowu móc wrócić na trawę. Szkołę zamknięto. Już w sumie dawno temu. Cała ta sprawa z kosmitami...
To go motywowało do ćwiczeń, nadal nie osiągał jeszcze wyników jakie miał dzięki boskiej wodzie, ale... nie męczył się już tak bardzo. W zasadzie... nie, wcale nie było dużo lepiej. On musiał dosłownie zaczynać od nowa. Nie potrafi nic, jakby zapomniał jak się kopie piłkę. Nie można odbudować tego w tak krótkim czasie...
— Boska Wiedza! — krzyknął i z pleców wyrosły mu wielkie, śnieżnobiałe skrzydła. Wzniósł się w powietrze z gracją, potrząsając łagodnie głową, żeby odgarnąć grzywkę. Wydawał się świecić, emanować jakąś energią. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i już miał je rozkrzyżować, kiedy nagle trzy pary skrzydeł zniknęły, a on z krzykiem poleciał na ziemię.
Rozległo się uderzenie, kiedy plecy bezwładnie spadającego ciała zderzyły się z trawą. Zaparło mu dech w piersiach, jakby całe powietrze wyleciało mu z płuc. Natychmiast obrócił się na lewy bok i tkwił w tej pozycji przez chwilę krztusząc się i jednocześnie łapiąc oddech. Po chwili wstał.
Jeszcze raz. Wyskoczył w górę, pierzaste skrzydła urosły i... prawie znowu poczuł się jak bóg. Spadł na ziemię, jak człowiek. Jeszcze raz. Kolejny. Tym razem... Upadał na plecy i wstawał. Czuł już, że jutro będzie miał siniaki, ale nie przejmował się tym. Wstawał i spadał, nic nie mogło go wytrącić z tego rytmu. Wzlot i upadek, wzlot i upadek...
Poddał się po trzech godzinach. Po raz kolejny upadł na ziemię i nie znalazł w sobie siły, żeby wstać. Nie jestem taki jak ty Mark — pomyślał — Ja nie potrafię wstawać za każdym razem tak jak ty to robiłeś... A może... taką już mam rolę w tej opowieści? Miałem przegrać z Raimonem... a potem być nic nieznaczącym, szarym piłkarzem? Nie bogiem, a mrówką.
Leżał tak i nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie kim jest. Jaka jest jego rola, czy on może jeszcze coś zrobić? A nawet jeśli może, to czy coś dobrego? Bo może tylko pogorszy sprawę. Jeśli... chciałby pomóc z kosmitami, kto wie czy nie ulegnie. Może też się podda, bo nie miał takiej siły woli, żeby się oprzeć Boskiej Wodzie. Czy gdyby mógł, napił by się jej? Chyba tak..., ale jej nie było i nigdy nie wróci, więc musiał nauczyć się funkcjonować bez niej.
Czy w ogóle jest na coś przydatny? Taki potwór jak on, który zniszczył wiele drużyn? Który cieszył się z przymusowej uległości innych? Czy jest miejsce dla niego na tym świecie. Chyba... chyba nie...
•°★°•
Drużyna Raimona zremisowała z drugą drużyną Akademii Aliusa. Rozwijali się. A on nadal stal w miejscu. Blondyn nie potrafił bezczynnie siedzieć i patrzeć jak oni się narażają o on tak siedzi. Ale gdy tylko zaczynał treningi... widział, że nic nie dają. Nic mu nie dają. Może to był kres jego możliwości. Może tylko Boska Woda je zwiększała? Może nie mógł sie bardziej rozwinąć? Ale to, że będzie stal w miejscu już na zawsze było nie do zniesienia! Nie potrafił pogodzić się z tą myślą, to nie mógł być koniec, musi zadość uczynić swoim błędom! Musi zmyć skazę! Coś zrobić, żeby przestał być potworem. Nie mógł sobie przebaczyć zanim nie zreperuje szkód jakich dokonał. Komuś takiemu nie należy się przebaczenie!
Kolejna próba, kolejna i kolejna, nie będzie siedział miejscy, nie, nawet jeśli działania nie przynoszą rezultatów. Nawet nie spostrzegł, że nie jest sam. Zawzięcie próbował, dla niego istniały tylko dwie rzeczy: Piłka i bramka. Upadł na ziemię i nie mógł wstać. Zawsze się tak w końcu działo. Wtedy usłyszał kroki. Podniósł lekko, głowę, żeby zobaczyć kto do niego przyszedł.
Chłopak w prostych, rudawych włosach pochylał się nade mną i z uśmiechem trzymał wyciągniętą rękę. Miał też srebrną, delikatną opaskę, pod którą widać było wielką ciętą bliznę. Jego szare oczy były prawie przymknięte, gdy uśmiechał się do niego przyjaźnie. Nieświadomie odwzajemnił uśmiech.
— Henry? — zapytał i chwycił jego rękę. Wpatrywał się w jego twarz z niedowierzaniem. Wstał, chociaż nogi mi drżały. Nie rozumiał co on... A jeśli on się na mnie gniewa? Jeśli wyrzuca mi to co się stało? Byłem kapitanem byłem odpowiedzialny za całą drużynę. Tak.. na pewno mi to wyrzuca..., ale co tu robił? Dlaczego..., dlaczego mi pomaga?
— Cześć Byron. Czemu nie powiedziałeś, że trenujesz? Dołączylibyśmy — powiedział, a nagle na boisko weszło więcej osób. Bramkarz Paul, Apollo i Jeff, a za nimi Danny z Layne'm. Potem reszta drużyny. Wszyscy stanęli za chłopakiem uśmiechając się do Byrona. Nie rozumiał ich.
— Co wy tu robicie? — zapytał rozglądając się po wszystkich. Nie wiedział... po co tu przyszli... co oni tu w ogóle robili? Powinni siedzieć w domu, szkoły są nadal narażone na atak...
— Nie możemy patrzeć jak się tak katujesz — przyznał chłopak. Jego przyjaciel... może on wiedział co się dzieje w jego głowie? Ale skąd, pewnie chodzi mu o te mordercze treningi... Tak... — Może pomożemy?
— Ale — zaczął blondyn, ale nie wiedział co chce powiedzieć. Że nie zasługuje na ich wsparcie? Że nie zasługuje, żeby grać razem z nimi? Że czuje się winny za ich sytuację. Wyniszczyli siebie przez boską wodę, podobnie jak on. Ale miał się troszczyć o nich i zawiódł... Nie powinien być kapitanem...
— Gramy— zawołał, ale Love nadal stał w miejscu. On nie... nie zasługiwał na coś takiego. Nie powinien w ogóle z nimi rozmawiać. Był... był potworem, demonem, w ogóle nie powinien z nimi rozmawiać. Wszyscy weszli na boisko, tylko on stał w miejscu — Hm? Co się dzieje Byron?
— Ja — znów urwałem. Nie powinien nic mówić, nie zasługiwałem na wysłuchanie i nie zasłużyłem na troskę. Najchętniej poszedłby stąd i uciekł do domu, żeby nigdy nie musieli być narażeni na jego towarzystwo. Tak powinien zrobić, ale nie zrobił. Otworzył usta i mówił. Od dawna nic nie mówił i kiedy miął okazję... nie mógł się powstrzymać — Ja nie zasługuję na grę z wami...
—Nawet tak nie mów — powiedział, a on aż otworzył usta — Nie powinieneś obwiniać się za to co się stało. To nie byłeś ty, to Rey Dark i Boska Woda. Żaden z nas nie był wtedy sobą. Nikt nie powinien twierdzić, że nie zasługujesz na grę w piłkę, a szczególnie przez to co przeszedłeś. To sprawia, że jesteś bardziej wartościowy! Że się z tego wyrwałeś! — próbował go przekonać
— Tak, ale... Ja to robiłem świadomie, ja decydowałem co mówię i robię... Nie byłem kontrolowany, to były moje własne decyzje... — mówił coraz szybciej i czuł, że przestaje panować nad swoimi emocjami — jak mógłbym sobie wybaczyć to... Przecież czułem złość, kiedy... w tym ostatnim meczu. A nie powinienem! To nie wina Darka, a moja własna! Zrozum! Nie zasługuję, nie mogę...
— Też przez to przechodziłem — przerwał mu Henry — Nie rozumiesz. Musisz przebaczyć sobie błędy, żeby pójść na przód. Drużyna mi pomogła. Nie rozumiesz? Nie uważamy cię za potwora, jesteś naszym bohaterem! Ty nas poprowadziłeś w najcięższych chwilach, kiedy przydzielili nam nowego trenera, teraz czas, żebyśmy my pomogli tobie — wyciągnął do niego dłoń. Zawahał się, ale ją uścisnął.
Mógł spróbować, nic się nie stanie, jeśli spróbuje. Wszedł na boisko. Podzielili się od razu na ośmioosobowe drużyny. Jedna osoba się wyróżniała na pierwszy rzut oka. Byron Love był najsłabszym piłkarzem. Nie dorównywał szybkością, zwinnością i siłą nikomu z drużyny. Naprawdę był beztalenciem. Bez boskiej wody był nikim. Nie potrafił nic, zrobił okropne rzeczy.
— Byron! — zawołał Henry i poda mu piłkę. Dlaczego dają mu piłkę? Przecież nie potrafi minąć nawet jednego zawodnika. Widzą to i wiedzą. Dlaczego się nie poddają, czemu mu ufają. Nie powinni. Nie mają podstaw... Mylą się... A może on się myli?
— Dlaczego? — zapytał stając w miejscu. Przerwał grę, to było ważniejsze. Spojrzał po twarzach otaczających go osób. Ich miny mówiły mu wszystko co powinien wiedzieć. Oni nie uważali go za potwora, wiedzieli przez co przeszedł i wiedzieli, jak mu jest z tym ciężko. Wiedzieli to wszystko, a mimo to go wspierali, bo wiedzieli, że to nie był on. Jego przyjaciele... Jego drużyna go wspierała, nie ważne co, wiedzieli.
Uśmiechnął się, od tygodnia się nie uśmiechał, czuł, że mięsnie twarzy mu zdrętwiały. To był pierwszy szczery uśmiech od dawna. Ruszył ponownie, czul się tak lekko, swobodnie. Przebiegł między graczami. Wzbił się w powietrze, na twarzy miał uśmiech. Nigdy się tak nie czuł. Był wolny, był sobą. Nareszcie był sobą. Jakie to było piękne uczucie.
— Boska Wiedza! — krzynką, a skrzydła urosły wielkie i potężniejsze, czuł moc, moc większą niż kiedykolwiek. Uderzył w piłkę, rozświetliła się wielkim światłem. W okuł niej powstała świetlista aura jakby otoczka. Kula pomknęła szybko, bramkarz nie zdążył zareagować, strzelił.
Był wolny od poczucia winy.
★°•———————————————•°★
2298 słów, całkiem nieźle
rozdzialik dla @BiBiankaPL mam nadzieję, że wyszło... bo co do końcówki nie jestem pewna... Nie potrafiłam inaczej tego napisać i mam nadzieję, ze sprostałam wymaganiom.
Piszcie jak wam sie podobało, a widzimy sie w sobotę, na One-Shocie tym razem HP.
~Puchonka 18.09.2024 r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top