"Koniec... bez końca..." Happy Ending

Jak mówiłam, tutaj jest lepsze zakończenie poprzedniego rozdziału. Enyoj.

-----------------------------------------------------------

*Pov Error*

Widziałem jak Ink spada szybko w dół. Musiałem zareagować. Nie mogę dać mu umrzeć... przecież go kocham.

Posłałem w jego stronę błękitne linki, modląc się w duszy, żebym tylko się nie spóźnił.

Odetchnąłem głęboko i z ulgą kiedy dostrzegłem, że udało mi się złapać kilka metrów nad ziemią. Jeszcze parę sekund i nie dalej już kogo ratować...

Szybko wciągnąłem Ink'a na górę.

Był cały zapłakany, ale i zaskoczony. Widocznie był już pewien swojej śmierci.

- Ink... co ci strzeliło do głowy, żeby coś takiego zrobić... - powiedziałem, przytulając go do siebie.

- A-ale... ty i Lust... wy... - był mocno zdezorientowany

- Ink, przepraszam. Przepraszam cię cholernie... wiem, że to może nie wystarczyć, ale proszę, przyjmij te przeprosiny... ja... straciłem głowę... nie myślałem... wiem, że to słaba i głupia wymówka, ale...

Ink nie dał mi dokończyć, przerywając mój wywód czułym pocałunkiem.

Nim zdążyłem odwzajemnić, on odsunął się ode mnie i powiedział:

- Wybaczam ci, Error... w końcu miłość wszystko wybaczy.

Uśmiechnął się, mimo łez ciągłych płynnych po jego policzkach.

Sam się uśmiechnąłem, po czym uwięziłem go w ciasnym, czułym uścisku.

Nie puszczę go już... nie zmarnuję drugiej szansy... będę go kochał... bez końca...

*Pov Cross*

Szedłem w stronę pokoju Dream'a, ciągle powtarzając sobie w myślach, co mam powiedzieć... dzisiaj jest dzień, w którym przemogłem się i postanowiłem wyznać mu co czuję.

Będąc przed drzwiami do odpowiedniego miejsca, jeszcze raz na przypomniałem sobie wszystko, co chciałem powiedzieć.

- Dobra Cross, dasz radę... - dodałem sobie jeszcze otuchy, po czym pchnąłem drzwi i wszedłem do pokoju.

Widok, który tam zastałem, odebrał mi oddech w piersi.

Dream siedział lekko skulony pod ścianą, a w jego piersi tkwiła błękitna strzała.

Dostrzegłem, że chciał ją wyciągnąć, na co od razu zareagowałem. Podbiegłem do niego i nie dałem mu wyrwać z siebie grotu, poprzez chwycenie jego nadgarstków.

- Dream! - krzyknąłem. - Co ty robisz ?! Czemu to robisz ?!

Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.

- C-Cross... to ty? Co ty...

- Tak, to ja... Dream, co ty chciałeś... chcesz zrobić? Czemu?

- Nie mam już siły... nie mam siły na to... jestem... za słaby... nikomu na mnie nie zależy... po co mam jeszcze istnieć...

Zanim zdążył kontynuować, pocałowałem głęboko. Poczułem, że był zszokowany.

- Dream... nie mów nigdy więcej czegoś tak niedorzecznego i nieprawdziwego...

- A-ale... dlaczego ty...

- Ja cię kocham, Dream. Nie zniósł bym tego, że odebrałeś sobie życie, ponieważ nikt nie dał ci miłości, na jaką zasługujesz...

Dostrzegłem w jego oczach nowe łzy.

- Cross... przepraszam cię... przepraszam... tak bardzo przepraszam... nie wiedziałem... ja...

- Spokojnie, nie masz za co przepraszać. Znajdziemy pomoc. Pomogą ci... tylko zostań ze mną...

Podniósł drżąca rękę do mojego policzka, uśmiechając się ciepło, mimo, iż słabo.

- Dziękuję ci, Cross...

Również się uśmiechnąłem. Po tym, nie tracąc ani chwili czasu, podniosłem go na rękach i czym prędzej zacząłem szukać odpowiedniego lekarza.

Muszę go chronić, nie dać mu się poddać... muszę się nim opiekować... kochać... i będę go kochał... bez końca.

*Pov Dust*

Zaszedłem pod dom niewielkiego Sansa, Blue. Ostatnio spostrzegłem, że coś z nim jest nie tak... wyglądał jakby albo bardzo długo nie spał, albo bardzo długo płakał... obstawiam, że opcja druga jest bardziej prawdopodobna.

Zapukałem, lecz nie dostałem odpowiedzi. Zapukałem drugi raz. Ciągle nic. Za trzecim razem zacząłem się bardzo niepokoić. Wszedłem do domu i od razu skierowałem się do pokoju Jagódki.

- Błagam, Blue, nie rób nic głupiego... - powiedziałem, zanim szybko otworzyłem drzwi do odpowiedniego miejsca.

Gdy tylko to zrobiłem, zamurowało mnie.

Taboret przewrócił się tuż po tym, jak wszedłem, przez co Blueberry zawisł na błękitnej linie, splecionej z jego chust. Zaczął cicho charczeć i próbować nabierać powietrze, jednak chusty na jego szyi uniemożliwiały mu to.

Przez kilka sekund nie mogłem się ruszyć, kiedy jednak kiedy tylko oprzytomniałem, rzuciłem się w jego stronę, aby odciąć linę. Po chwili, trzymałem w ramionach Blue i rozluźniałem pętlę na jego szyi.

- Dust...

- Ćśśśśśśś... Nic nie mów... oddychaj... - przerwałem, zanim zaczął cokolwiek mówić.

Przytuliłem go do siebie, nie wierząc w to, co przed chwilą widziałem. Chciałem się też przez to upewnić, że żyje... że jest przy mnie.

Po pewnym czasie spytałem:

- Blue, czemu chciałeś to zrobić?

Dojrzałem w jego oczach błękitne łzy.

- N-nikt mnie nie szan-nuje... wszyscy maj-ją m-mnie za dziecko... kt-tóre n-nic nie potrafi... nie um-miem z tym żyć...

Przytuliłem go mocniej do siebie, a on zaczął cicho płakać do moją bluzę... delikatnie pocałowałem go w czoło, żeby go uspokoić. Zadziałało.

- Nie musisz się już tym przejmować, Blue... jestem i zawsze będę dla ciebie. Jeśli coś będzie nie tak, możesz z tym przyjść do mnie. Pamiętaj, to. Zawsze będę z tobą.

Nieco się do niego schyliłem, aby po chwili go pocałować.

Poczułem, że zacisnął dłonie na mojej bluzie.

Trwaliśmy tak nawet nie wiem jak długo. Mówią, że szczęśliwi czasu nie liczą, a ja byłem wtedy chyba jedną z najszczęśliwszych osób w Multiversum. Jednak wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Blue odsunął się nieco ode mnie, przerywając tym samym wspaniałe uczucie.

- Kocham cię, Blue... - powiedziałem, zanim ponownie złączyłem nasze usta w pocałunku.

Oddał się czułości odwzajemniając ją po krótkiej chwili. 

Między szybkimi oddechami mogłem jeszcze usłyszeć ciche:

- J-ja ciebie t-też...

Objąłem go delikatnie w talii i przytuliłem nieco mocniej do siebie.

Nie mogę go puścić. Muszę, i chcę, z nim być. Chcę mu pomóc... kochać go... bez końca.

*Pov Nightmare*

Warknąłem pod nosem niezadowolony, kiedy kolejny raz musiałem poprawiać błąd popełniony w piśmie. Ta robota nigdy się nie kończy!

Wyprostowałem się na fotelu, opadając jednoczenie na jego oparcie. Oparłem dłoń o podłokietnik i nerwowo pstryknąłem w palce, ale po chwili zorientowałem się, że nikogo tam nie ma…

Nie tak dawno temu, kiedy denerwowałem się podczas pracy, Killer zawsze był przy mnie i kiedy wykonywałem taki gest, Kills podchodził do mnie i pomagał mi się uspokoić… ale to było kiedyś. Zanim zacząłem go odtrącać i ignorować… doprowadzając go nieraz do skrajności…

W moich oczach zebrały się łzy. Szybko je jednak przetarłem.

Muszę iść do Killer'a. Przeprosić go, przytulić… potraktować jak dawniej. Tak, jak powinienem.

Wstałem z fotela i skierowałem się do jego pokoju. Będąc przed drzwiami wziąłem głęboki wdech. Nie wiem czemu, ale miałem złe przeczucia…

Pchnąłem mocno drewniane skrzydło, aby wejść do pomieszczenia, w którym, jak się okazało, miało dojść do tragedii.

Kills siedział zapłakany na łóżku z nadgarstkiem przebitym nożem. Chciał pociągnąć ostry przedmiot wzdłuż przedramienia.

Nim jednak zdążył to zrobić, szybko wytrąciłem mu narzędzie z dłoni i stanąłem przed nim.

Wyglądał na zaskoczonego, ale i… przestraszonego? Bał się mnie?

- Killer, co ty chciałeś zrobić?! - podniosłem głos.

Dostrzegłem, że zląkł się jeszcze bardziej; skulił się trochę, trzymając się za krwawiący nadgarstek i zaczął rzewniej płakać.

Widząc to, zrozumiałem, że bał się właśnie takiej reakcji z mojej strony. Krzyku. Tyle razy go obwiniałem, wyżywałem się na nim, krzyczałem na niego… nie dziwię się, że zaczął się mnie obawiać…

- Killer… przepraszam, ja… - mówiąc, zacząłem powoli zbliżać dłoń do jego twarzy, jednak zawahałem się.

Lustrowałem jego skurczoną postać. Dopiero wtedy dostrzegłem, jak obficie krwawi jego nadgarstek.

Nie czekając ani chwili dłużej, wziąłem go na ręce i szybko przeniosłem go do łazienki, gdzie zacząłem opatrywać jego ranę. Kiedy tylko skończyłem, odetchnąłem z ulgą. Usiadłem na podłodze pod ścianą.

Killer ciągle siedział spięty tam, gdzie go posadziłem, czyli na ramie wanny.

Sięgnąłem do niego moimi mackami i przyciągnąłem go do siebie, więżąc go w ciasnym, czułym uścisku.

- … Night?… - spytał cicho i niepewnie.

- Killer, przepraszam cię. Przepraszam cię za wszystko, co ci zrobiłem. Za krzyki, wyzwiska, olewanie… to ja cię do tego stanu doprowadziłem… to przeze mnie tak się czujesz… boisz się mnie… chciałbym to naprawić. Żebyś znowu czuł się przy mnie bezpiecznie… żeby było jak dawniej…

Po moim policzku spłynęła łza. Odwróciłem wzrok. Jednak czyjaś dłoń otarła delikatnie moją twarz. Spojrzałem w stronę niewielkiego, czarnookiego szkieleta na moich kolanach.

Gościł na jego ustach łagodny, ale pogodny i szczery uśmiech. Jak dawno go nie widziałem…

- Wybaczam ci, Nighty.

Po tym delikatnie złączył nasze usta.

Od razu odwzajemniłem czułość. Trwaliśmy tak dłuższy czas, jednak w końcu musieliśmy się od siebie odsunąć.

- Kocham cię, Killer…

- Ja ciebie też Nighty…

- Bez końca…

*Pov 3-osobosy*

Wszyscy przeżyli. Wszyscy byli szczęśliwi. Nikt nie obwiniał się o śmierć. Nikt nie płakał nad pyłem.

Tylko dwie łzy spłynęły po ciemnym ekranie telefonu…

Koniec.

-----------------------------------------------------------

Lennyyyyyyy

(☞ ͡° ͜ʖ ͡°)☞

Bayo ~

Sleepysheepship6

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top