"Kocha, lubi, szanuje... nie chce, nie dba, żartuje..." Happy Ending
Oto szczęśliwe zakończenie z one-shota Killmare. Jak mówiłam i obiecałam, jak będzie 10 głosów na dane zakończenie, to to napiszę. Nie będę kłamać, liczyłam na napisanie Forgotten Ending'u, bo miałam już cały pomysł, co dokładnie napisać, ale to wam ma się to podobać ^^ tak więc proszę: Happy Ending już poniżej ~
----------------------------------------------------------
*Pov Killer*
(Nie zaczynam tego shota od początku, tylko od pewnego momentu. No bądźmy ludźmi, ten kto czytał oryginał wie, co tam się działo na początku, więc nie chce się w to bawić dop. Autorki)
Stałem tam, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Mam umrzeć przez miłość? A raczej jej brak... ale... mogę się tego pozbyć... nie! Nie chcę zapomnieć o miłości do Night'a! I o nim samym też nie... czyli... będę musiał umrzeć... nawet nie ma sensu starać się o niego. Skoro tak długo próbowałem i nie udało się, a wręcz zachorowałem przez to... to nie ma sensu...
- ... Dzięki za pomoc, Sci, kiedyś się odwdzięczę... jeśli dożyję...
I wróciłem do swojego pokoju, teleportując się.
*Time Skip*
Jest ze mną coraz gorzej. Od dwóch miesięcy unikam wszystkich, zwłaszcza Night'a. Nie chcę, żeby się dowiedzieli, że coś jest ze mną nie tak. A teraz, kiedy róże wypełniają całe moje oczy i oplatają większość kości, wątpię, żeby nie zauważyli, co mi jest. Jeśli gdzieś chcę wyjść, na przykład, żeby coś zjeść, teleportuję się tam, będąc pewnym, że nikogo tam nie ma, biorę co mam brać i wracam do siebie. Choć i to sprawia mi coraz większe trudności...
Leżąc na swoim łóżku, zastanawiałem się jaka jest szansa na to, że Night jednak mnie kocha... gdyby zobaczył co mi jest i jak aktualnie wyglądam, to na pewno zerowa... te kwiaty nie dodają mi uroku.
Co do samych kwiatów, ostatnimi czasy zaczęło ich rosnąć coraz więcej i szybciej. Kiedy staram się je wyrywać, co niemiłosiernie boli, praktycznie od razu odrastają.
Znudzony rozmyślaniami na temat odwzajemnionej bądź nieodwzajemnionej miłości, wyjąłem ze swojego oczodołu okazałą, czarną różę. Już po chwili w jej miejsce pojawił się nowy pąk. Zacząłem jej się przyglądać...
- Kocha, lubi, szanuje... nie chce, nie dba, żartuje... - i w ten oto sposób zacząłem słynną wyliczankę dla ślepo zakochanych.
Kiedy wyrywałem kolejne płatki, rzucałem je bezładnie, to na podłogę, to na łóżko... w końcu jednak płatki zaczęły się kończyć.
- Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje... kocha...
I wtedy dostrzegłem, że nie ma już więcej płatków.
Kocha? Może... może jest jakaś szansa... nie! To tylko głupia wyliczanka! Nic nie znaczy! ... Racja?
Z moich oczu zaczęły płynąć krwawe łzy.
To nic nie znaczy... i tak mnie nie pokocha... nie udawało mi się do niego zbliżyć tyle czasu... dlaczego miałby kiedykolwiek indziej odwzajemnić te uczucia? Nie kocha mnie...
Wtedy moje policzki były prawie całkowicie czerwone, od krwi, jaka po nich spływała z moich oczu. Zastępowała już moje normalne, słone łzy.
Objąłem delikatnie swoje pokryte różami ciało i skuliłem się na łóżku. Czułem więcej kolczastych łodyg i okazałych, czarnych kwiatów oplatających moje wycieńczone ciało i wypełniające wszystkie jego możliwe zakamarki.
Zaksztusiłem się czarno-turkusowymi płatkami. Kaszel przeplatał się z rzewnym płaczem.
Wtem, usłyszałem ukochany, melancholijny głos. Tak dawno go nie słyszałem... ale dalej tak samo bardzo kochałem...
- Killer? Killer, jesteś tam? - powtarzał wciąż.
Jego ton był zmartwiony, ale dało się w nim też usłyszeć radość... czyżby się o mnie martwił? Czyżby się cieszył, że będzie mógł mnie zobaczyć? Czyżby...?
Nagle, jego nawoływania zostały przerwane kaszlem. Jest przeziębiony? Czemu więc do mnie idzie? Powinien się sobą zająć... a nie mną...
Z trudem wstałem na nogi. Chciałem się czym prędzej teleportować gdzieś indziej. Z dala od niego, aby nie musiał patrzeć na moje wyniszczone, oszpecone i zakrwawione kości. Jednak, kiedy już miałem użyć magii, poczułem niewiarygodny ból w duszy i kolejny atak kaszlu. Nie dałem rady wykonać magicznego manewru.
Upadłem jedynie na kolana i zacząłem wręcz dusić się różanymi płatkami, które w tym momencie sypały się z moich ust, nosa i oczu niczym z wodospadu.
Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Nie miałem już czasu, aby się ukryć. Jedyne, co mogłem zrobić, aby nie dowiedział się, co mi dolega, to zasłonić się kołdrą.
Najszybciej jak potrafiłem, sięgnąłem po miękki materiał i owinałem go szczelnie wokół siebie. Zostawiłem jedynie niewielki otwór, abym mógł jakoś oddychać.
- Killer! - krzyknął, kiedy tylko wszedł do pokoju.
Nie ruszałem się. Nie miałem odwagi nawet na niego spojrzeć. Miałem dalej cichą nadzieję, że nie zwróci na mnie uwagi i wyjdzie.
- Killer? - jego głos był słyszalny z bardzo bliska.
Mogłem się domyślić, że stał tuż przede mną.
Nagle, zaczął kaszleć. Bardzo długo i intensywnie. Usłyszałem, że updał na kolana, podobnie jak ja.
- K-Killer... proszę cię, spójrz na mnie...
Poczułem jego dłoń, delikatnie muskającą mój policzek.
Spanikowany, szybko odtrąciłem jego dłoń i odsunąłem się nieco. Nie mogę pozwolić, żeby się o tym cholerstwie dowiedział...
- Kills... co się dzieje? Czemu wszystkich unikasz? Czemu mnie unikasz? Czemu się chowasz?
- W-wyjdź... proszę... - wyszeptałem, pokasłując.
- Nie słyszę cię...
- Proszę... idź... nie chcesz mnie teraz widzieć... więc odejdź... błagam... - powtórzyłem głośniej.
- O co ci chodzi? Dlaczego miałbym nie chcieć cię zobaczyć?
- Jestem chory... wyglądam koszmarnie...
- Ja też najlepiej nie wyglądam... więc nie będę cię oceniał.
Poczułem, jak coś, a raczej ktoś, ciągnie w dół moje okrycie. Jeszcze przez moment oporowałem, jednak w końcu się poddałem. Zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo jest to bezcelowe. I tak w końcu by do tego doszło.
Zamknąłem po prostu oczy, czekając na jego słowa odrzucenia... obrzydzenia... przerażenia...
Po chwili milczenia, usłyszałem w końcu jego głos. Tak, jak się spodziewałem, brzmiał on, jakby był zszokowany moim wyglądem.
- K-Killer... ty...
- Widzisz? Nie ma na co patrzeć... więc proszę, wyjdź... nie zmienisz tego... nie zmienisz zdania... - po raz kolejny poprosiłem, ostatnie zdanie wypowiadając szeptem.
Night jednak nie zwrócił chyba uwagi na moje ostatnie słowa. Kontynuował natomiast to, co zaczął mówić.
- Kills, t-ty też jesteś... chory...
Zdziwiło mnie zastosowane przez niego słowo "też". To znaczy, że ktoś inny jest jeszcze konsumowany przez te kwiaty?
Nieco uchyliłem oczy, aby móc mu się przyjrzeć. Jednak zamiast cieszyć się, że ostatnią osobą, jaką zobaczę, będzie moja skryta miłość, poczułem strach, wręcz paniczny. Szok był wyraźnie wymalowany na mojej twarzy.
Spod jego ubrań sypało się i wystawało mnóstwo małych, szkarłatnych kwiatków... moich ulubionych. Jego usta były nimi wypełnione, podobnie nos i, częściowo, widoczne oko.
- Widzisz? Wyglądam znacznie gorzej. Z różami ci do twarzy... pasują do ciebie. - uśmiechnął się słabo, dostrzegając widocznie moje zaskoczenie.
Chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale kaszel mu to uniemożliwiał.
- To... moje ulubione kwiaty... - powiedziałem, zbliżając dłoń do jego policzka, na którym osadziło się kilka roślinek.
- Domyśliłem się. - powiedział, kiedy jego kaszel się uspokoił.
- Jak? - spytałem ciekawie.
- Zazwyczaj ofiarę konsumują kwiaty, które ich ukochana osoba lubi najbardziej.
Chwilę zajęło mi przeanalizowanie sytuacji. Jednak w końcu dotarło do mnie, co miał na myśli.
- Czekaj, t-ty mnie... - nie dałem rady dokończyć, przez czarno-turkusowe płatki róż, które wypełniły moje usta.
Odpowiedział, lekkim kiwnięciem głowy.
Jak to... przez ten cały czas... on jednak odwzajemniał moje uczucia... więc czemu... czemu zachorowaliśmy?
- Jednak zdaję sobie sprawę, że ciebie musiał zranić ktoś inny... że mimo wszytko będziesz musiał liczyć na odwzajemnienie uczuć tamtej osoby... nawet nie wiesz jak bardzo mu zazdroszczę...
- Nie sądzisz, że zazdroszczenie samemu sobie jest nieco absurdalne? - zaśmiałem się słabo, zastanawiając się, kiedy zrozumie co powiedziałem.
Jak się okazało, chwilę mu to zajęło.
- Jak to... samemu sobie?
Wybuchnąłem śmiechem. Szczerym śmiechem, co jakiś czas przeplatanym kaszlem. Dawno tak nie miałem...
- Kocham cię, Night! - powiedziałem w końcu, rzucając mu się na szyję.
Wtuliłem się w niego mocno, zaciągając się jego wspaniałym zapachem. Nie chciałem go puszczać. Tak samo jak kaszel mnie.
Przez moment, nie czułem żadnej reakcji z jego strony. Zaczynałem się martwić. Kiedy już chciałem go puścić, poczułem silne, a jednak tak łagodne, ręce oplatające mocno moją talię.
- T-też cię k-kocham... Killer... - jego głos lekko drżał od płaczu.
- Aww, już już, Nighty... jestem tu... nie musisz płakać...
Wtuliłem się w niego mocniej i zacząłem delikatnie gładzić jego plecy, żeby go uspokoić.
Po chwili, odsunęliśmy się nieco od siebie, aby spojrzeć sobie głęboko w oczy. Następnie zbliżyć się... coraz bardziej... coraz bliżej... aż w końcu nasze usta się zetknęły.
Przymknąłem oczy i wczułem się w ten wspaniały gest. Wtem, poczułem się tak lekko... nie czułem już bólu ciernistych łodyg wbitych w moje ciało. Nie czułem już kwiatów wypełniających moje oczy. Nie czułem duszącego kaszlu, czyhającego w każdej sekundzie. To wszytko zniknęło w jednej chwili.
Byliśmy tylko ja i on. Złączeni w głębokim pocałunku, pełnym miłości i czułości.
Jednak w końcu musieliśmy to przerwać. Niechętnie oderwaliśmy się od siebie i ponownie na siebie spojrzeliśmy. Nie dostrzegłem już na nim ani jednego kwiatu...
- Nighty... jesteś zdrowy!
- Ty też, Kills...
Nagle, poczułem chwilowe pieczenie na nadgarstku. Szybko podwinąłem rękaw, aby sprawdzić, co wywołało u mnie takie uczucie. Nie znalazłem tam nic, poza czarnym, pięknym tatuażem, przedstawiającym kwiat róży... ciemnej róży.
Spojrzałem zdziwiony na Night'a, a potem na jego, jak się okazało, odsłoniętą rękę. U niego też dostrzegłem wytatuowany symbol, tylko że jego był biały i był w kształcie mojego ulubionego kwiatu.
Wtedy spojrzeliśmy na siebie ponownie.
- Pamiątka, hm? - zwrócił się do mnie, przerywając ciszę pomiędzy nami.
- Na to wygląda... - odparłem.
I wtedy ponownie złączyliśmy się we wspaniałym, pełnym uczuć pocałunku.
To koniec koszmarnego cierpienia, a początek cudownej przygody.
-----------------------------------------------------------
Witam zacne gwiazdunie na końcu tego shota.
Według mnie końcówka zjebana, ale co mi tam. Zawsze mogłam napisać gorszą, albo nie napisać w ogóle, więc jest spoko.
No to do zobaczenia w następnych rozdziałach.
(☞ ͡° ͜ʖ ͡°)☞
Bayo ~
Sleepysheepship6
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top