„Opowiastka" - m44pisarz
Tytuł: Opowiastka
Autor: m44pisarz
Zaczęło się jak zwykle w takich historiach. Czy jest to przypadek, kiedy
coś złego spotyka nas na naszej pokręconej drodze do śmierci? Czy może
jest to przeznaczenie, które już gdzieś jest zapisane w niewidzialnej
księdze wszechświata? Ciężko odpowiedzieć na te pytania. Ilu ludzi, tyle
zdań. Ale bohater poniższej opowieści z pewnością nie należał do osób,
które wierzą w jedno albo w drugie.
Człowiek ten zjeżdżał z dużą prędkością, łagodnie przerzucając ciężar
ciała z jednej nogi na drugą. Szło mu wyśmienicie. Zawsze, kiedy
uprawiał ten sport czuł się wolny. Cholernie wolny. Zupełnie inaczej niż
w pracy, gdzie wszyscy go męczyli. Całkowicie beztrosko, czego nie można
powiedzieć o chwilach, które spędzał w domu. Nawet ze znajomymi miał
znikomy kontakt, bo czuł się w ich gronie znudzony.
Był w tym bardzo dobry. Myślał nawet o rozpoczęciu profesjonalnej
kariery, jednak porzucił tę myśl ze względów finansowych. Ale bardzo
tego żałował. Stało się to w sumie przez przykry ciąg błędów życiowych,
które popełnił. Najpierw dziewczyna, z którą dialog przyprawiał go o
mdłości. Była pusta jak butelka po piwie. Gorzka jak wódka i cierpka jak
wino, jednak względnie ładna, dlatego pewnego dnia, pijany jak bela,
zrobił jej dziecko. Przyduszony przez rodziców i przyszłych teściów
wziął ślub, kredyt i kupili nieduży dom, który codziennie przypomina mu
więzienie, z którego nie ma ucieczki. Dalej wszystko toczyło się już
standardowo. Pobudka o szóstej rano, praca w fabryce, powrót do domu,
przeważnie ohydny obiad i seks z przymusu raz na dwa miesiące. Jedyną
odskocznią (raz w tygodniu) było zmęczenie, wywołane przez ten cudowny
sport, który uwielbiał uprawiać. No i oczywiście alkohol, który również
przynosił chwilę zapomnienia.
Rozpędzony stwierdził, że zmieni trasę i pojedzie okrężną drogą, aby jak
najpóźniej być w domu. Późniejszy powrót związany był z brakiem
obowiązku wykonywania zadań przy dziecku, które z namaszczeniem
przydzielała mu żona, gdy tylko przekraczał próg domu. A obowiązków tych
nienawidził i przyprawiały go o ból głowy.
Gwałtownie skręcił między drzewami i poprawił okulary przeciwsłoneczne,
które lekko opadły na jego wielki nos. Skorygował tor jazdy i zredukował
nieco prędkość, gdyż w lesie nie było już tak bezpiecznie pruć z dużą
prędkością.
Nagle zauważył coś nietypowego, coś co przeraziło go na małą chwilę, a
potem wywołało ciekawość. Podjechał bliżej i zobaczył dużą, czerwoną
plamę, która znacząco odbijała się na śniegu. Zatrzymał się, odpiął
narty i postanowić wejść między drzewa, aby sprawdzić, co się tam
kryje i produkuje czerwoną ciecz. Kiedy znalazł się poza stokiem, za
linią drzew, zobaczył leżącą postać. Miała całe ubranie we krwi i
wszystkie flaki na wierzchu. Jej ciało było ułożone, jakby było w
całości, a jednak było pokrojone na kawałki, jak kurczak na gorącym
półmisku. Odskoczył gwałtownie. Był w szoku. Pierwszy raz widział
trupa.
Co ma robić? Uciekać? Zadzwonić po służby ratunkowe? Jeszcze tego mu
potrzeba... Łażenia po sądach i tłumaczenia się co robił i widział.
Jednak zostawienie ciała również było ryzykowne. Ktoś mógł go zobaczyć.
Nie ma tu dużo amatorów zimowych sportów, jednak podczas gdy odpinał
narty minął go gościu w żółtym wieśniackim kombinezonie. A jak powie, że
widział go z trupem? Będzie miał przekichane. Czemu to zawsze on...
— Co pan tam robi, wszystko w porządku? — Usłyszał głos za plecami i
nerwowo odwrócił się, aby zobaczyć, kto do niego mówi.
Było to dwóch policjantów, którzy mniej więcej raz w miesiącu zjeżdżali
po tej mało uczęszczanej trasie, aby potem komendant mógł się chwalić,
że bezpieczeństwo na stokach jest na wysokim poziomie.
Jeden z gliniarzy wszedł między drzewa i również zobaczył trupa. Zrobił
się blady, ale dwie sekundy później oprzytomniał, wyjął broń i krzyknął:
— Ręce za głowę!
— Ale to nie ja! Dopiero co go znalazłem! — rzucił na swoją obronę, na
co policjant powtórzył sentencje dodając, że jak nie spełni prośby, to go
podziurawi.
Narciarz posłuchał polecenia i podniósł ręce za głowę. Policjanci
rzucili się na niego, przewrócili brutalnie i skuli kajdankami. Gdy on
leżał na śniegu i czuł się jakby zaraz miał się skończyć świat,
policjant użył radia, aby zameldować całe zdarzenie.
Godzinę później jechał radiowozem w kierunku komendy policji. Skuty,
mokry i przerażony. Zastanawiał się, co będzie dalej. Co takiego mu
zrobią i jak może się przed tym obronić. Nie stać go na adwokatów. Nie
stać go nawet na obiad w restauracji. Rodzice byli biedni, a teściowie
go nie lubili. Zdał sobie sprawę, że znalazł go w najgorszym możliwym
położeniu. A myślał, że wcześniej ma tragiczne życie. Teraz naglę
zatęsknił za tym wszystkim. Przyrzekł sobie, że jak wyjdzie z tego cało,
to będzie miły dla żony i pokocha swoją rodzinę i w ogóle całe życie.
Jednak nie miał takiej okazji. Został skazany na dwadzieścia pięć lat
pozbawienia wolności za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Już w
więzieniu, chwilę przed tym, zanim powiesił się na nitkach wyjętych z
szarego prześcieradła, pomyślał, że całe życie to gówno w przeręblu.
Nikt nie jest szczęśliwy. Nie ma przeznaczenia i nie ma przypadku. Jest
tylko ciężki, ziemski padół.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top