„Anioł" cz. 2 - Nicol-Walker-24

Tytuł: Anioł
Autor: Nicol-Walker-24

꧁•⊹٭Leo٭⊹•꧂

— Leo, to twój pierwszy dzień na studiach z zarządzania firmą. Obydwoje życzymy ci powodzenia, dasz radę. — Tak właśnie skwitowała moja mama mój pierwszy dzień na studiach. Oczywiście podwieźli mnie pod wejście główne uczelni, ponieważ były najbliżej windy, a moja pierwsza lekcja była w podziemiach budynku.

Odkąd pamiętam to tata zabierał mnie do pracy i pokazywał mi czym się zajmuje. Jak podrosłem i umiałem pisać na komputerze, a tata miał dużo papierkowej roboty lub musiał pilnie wyjść coś załatwić w firmie, to wtedy ja siadałem przy biurku i wypełniałem faktury, albo nawet przepisywałem jakieś dokumenty na komputer i je poprawiałem. Wtedy mój ojciec miał czas odpocząć, czy pozałatwiać inne sprawy, a czasem nawet udawało mu się kończyć szybciej pracę dzięki mojej pomocy. To właśnie za młodu - przed wypadkiem - odkryłem co chcę robić w życiu. Tata nie raz mi mówił, że jak skończę studia to zatrudni mnie w swojej firmie, a z czasem nawet ją przejmę, to ja będę nią zarządzał. Pozostała jeszcze kwestia Colina i to czy on też by chciał przejąć firmę po ojcu, jednak on jeszcze był za młody. Zwłaszcza teraz mój brat poszedł do czwartej klasy podstawówki i jeszcze jest za młody, żeby wiedzieć co chce robić jak dorośnie. Mnie osobiście zaciekawiło prowadzenie firmy i zauważyłem, że to jest to co chce robić kiedy to ja dorosnę. Ojciec bardzo się ucieszył, gdy o tym usłyszał, powiedział wtedy, że firma wręcz na mnie czeka, aż skończę studia.

Wchodząc do budynku ciekawiło mnie, ile jest takich samych osób jak ja, które poruszają się na wózku. Niestety mi się tak trafiło, że wchodziłem razem z jakimś chłopakiem, który otworzył mi drzwi i przepuścił w nich. Podziękowałem i ruszyłem do windy. Mój cel tradycyjnie znajdował się koło schodów. W tym samym kierunku ruszył chłopak, jednak nie kierował swoich kroków do schodów lecz do windy. Pewnie miał lekcje na samej górze i nie chciało mu się wchodzić po schodach. Wyprzedził mnie i pierwszy nacisnął guzik przywołujący dźwig na parter. Gdy drzwi się otworzyły to przepuścił mnie. Jakoś nie bardzo mnie obchodziła jego obecność, ale widać było, że jest wychowany i kulturalny.

— Na jaki poziom jedziesz? — spytał czarnoskóry.

— Na minus jeden.

— O, to tak samo jak ja. Gdzie masz lekcje? — powiedział, wciskając przycisk z jedynką z minusem.

— Pod piętnastką, obok wejścia do biblioteki, mam tam mieć pierwszą lekcję.

— Czyli wychodzi na to, że będziemy na jednym roku. Jestem Brandon — powiedział, uśmiechając się. — A ty jak się nazywasz?

Przeniosłem swój wzrok z zamykających się drzwi windy na chłopaka. Widać było, że był zadowolony z nowej znajomości.

Rodzice nie raz przeprowadzali ze mną rozmowy na temat tolerancji innych osób, czy to innej orientacji, skóry czy poglądów. Szczere mówiąc byli mi oni obojętni i nie czułem do nich, ani obrzydzenia, ani fascynacji ich osobą. Są to są, jednak nigdy nie przypuszczałem, że poznam osobę o innym kolorze skóry. Brandon na pierwszy rzut oka wydawał się inni niż reszta ludzi na uczelni, których widziałem i nie chodziło mi o jego kolor skóry. Jak na niego spojrzałem widać było takie bijące szczęście od niego, które promieniowało, zwłaszcza widziałem to w jego oczach. Czyli jego kolor skóry go nie obchodził i nie czuł się wykluczony, więc nie ważne dla niego było, to że inni się z niego śmieją, czy drwią. Czuł się po prostu sobą i nie zważał na to co mówią inni ludzie o nim.

— Jestem Leo Arkan — powiedziałem, patrząc w jego ciemnobrązowe oczy.

— Arkan? To po łacinie oznacza odwagę.

— Nie wiedziałem tego. Skąd to wiesz?

— W szkole miałem kilka tematów poświęconych językowi łacińskiemu i się dowiedziałem o kilku przydatnych słowach lub całych słynnych zdaniach.

Winda się zatrzymała, a Brandon znów mnie przepuścił w przejściu. Wyjechałem wózkiem i poczekałem na chłopaka, który wziął torbę z podłogi, którą wcześniej tam położył jak wszedł do windy. Czyli wychodzi na to, że mam z nim zajęcia, gdyż studiuje ten sam kierunek co ja. Jestem ciekawy co go pokusiło do tego, żeby studiować zarządzanie, jednak nie zapytam go jeszcze.

Kiedy z Brandonem byliśmy już pod salą wykładową, zaczęliśmy rozmawiać na rożne tematy. Chociaż przeważnie to on opowiadał mi o swoim życiu. Dowiedziałem się, że ma on dwa pochodzenia - jego mama była amerykanką, a tata pochodził z Etiopii. Poznali się na wakacjach w Egipcie, czyli to była typowa wakacyjna miłość, która jednak zaowocowała. Potem jego ojciec postanowił przeprowadzić się do Nowego Jorku, gdzie mieszkała jego mama i związać się z nią już na zawsze. Rodzice jego matki nie pochwalali ich związku, więc wyprowadzili się i zaczęli od nowa w Kanadzie, gdzie urodził się Brandon. Z tego co jeszcze opowiadał, nigdy nie poznał rodziców swojej mamy lecz dziadków od strony taty już tak, bo często do nich przyjeżdżali i pomagali im z dzieckiem. Po jakimś czasie sami postanowili się przeprowadzić do Kanady, aby być bliżej syna i lepiej poznać jego żonę. Kiedy Brandon był w nastoletnim wieku jego rodzice znów się przeprowadzili, gdyż jego mama dostała lepszą propozycję pracy i zamieszkali w USA, gdzie mieszkają do dziś. Chłopak wybrał te studia, bo chce założyć firmę w Etiopii, która pomagała by biednym ludziom tego kraju i stawiała na rozwój młodych osób.

Monolog przerwał mu wykładowca, który zaczął zapraszać nas do sali, gdzie odbywał się pierwszy wykład. Mimo, że sam nie mówiłem o sobie, to Brandon zyskał w moich oczach z jednego prostego powodu - nie pytał o moją niepełnosprawność. Z jednej strony go rozumiałem, gdyż na niego też patrzą się w dziwny sposób i w głębi duszy czułem, że możemy się dogadać, a nawet zaprzyjaźnić. Wiedziałem, że nie będzie naciskał na moją spowiedź odnośnie wózka i to w nim polubiłem.

Los tak chciał, żebyśmy usiedli w jednej ławce na sali wykładowej. Pan pierwsze co to nas serdecznie przywitał i zaczął zapoznawać z przedmiotem, czyli czego możemy spodziewać się na jego lekcjach, jak będą wyglądały niektóre lekcje i praktyki, czy też lekcje w terenie.

Kilka osób spóźniło się na rozpoczęcie i tłumaczyli się tym, że były korki lub spóźnił im się autobus. Gdy wykładowca tłumaczył nam jak często będziemy mieć kolokwia i praktyki, do sali wszedł nie kto inny jak, Jacob. Od razu obrzucił mnie wzrokiem i poszedł zająć miejsce na górze. Cały czas czułem na swoich plecach jego wzrok, który wręcz mnie palił jak bicz czy ogień, albo jakby ktoś mi właśnie przypalał skórę. Nie wiedzieć czemu moje myśli zeszły na dziewczynę ze sklepu, którą ostatnio widziałem. Ciągle miałem przed oczami jej postać. Po rozmowie z rodzicami miałem wrażenie, że dziewczyna była tylko moim zwidzeniem, ale przecież była z nią mała dziewczynka, a potem - prawdopodobnie - jej mama i do tego ten stos zeszytów, które przez przypadek zrzuciła. To wszystko składało się na to, że nie mogła być wymysłem mojej wyobraźni, tylko była ona prawdziwa.

Wchodząc do sali zauważyłem przewagę mężczyzn. Były też dziewczyny, ale gdy je zobaczyłem wiedziałem, że nie są one tak ładne jak tamta dziewczyna. Ona była aniołem co spadł z nieba. Zastanawiało mnie tylko to co mogła robić w takim miejscu? Anioł w sklepie? Wydaje mi się, że takie stworzenia jak one chodzą po łąkach, albo w ogóle się nie pokazują ludziom w miejscach publicznych. Wyobraziłem sobie chodzącą po łące pełnej kwiatów, albo gdzieś głęboko w ciemnym i gęstym lesie, gdzie nikt nie mógł jej znaleźć. Zobaczyłem też siebie, a ona szła w moją stronę z wyciągniętymi rękami. Myśląc tak niej zacząłem dochodzić do wniosku, że musiałem mieć omamy.

Z głębokiego zamyślenia wyrwało mnie szturchnięcie mojego znajomego z ławki. Powiedział tylko, że już koniec zajęć i możemy iść na kolejne, które znajdują się na trzecim piętrze i czy potrzebuje jego pomocy w czymś. Odpowiedziałem, że nie, ponieważ dam sobie radę sam.

Spakowałem zeszyty do torby i zacząłem kierować się ze znajomym w stronę drzwi. Wychodząc z sali wyprzedził mnie Jacob, który znów obrzucił mnie tym swoim słynnym spojrzeniem, pełnym pogardy i obrzydzenia, jednak nie tylko ja znalazłem się na jego celowniku. Spojrzał też na Brandona, który tylko wystawił mu język i poszedł przywołać windę dla naszej dwójki. Kątem oka widziałem, jak Jacob kieruje się w stronę schodów ze swoimi nowymi znajomymi.

— Kto to był?

— Powiedzmy, że nie przepada za mną od czasów podstawówki i lubi mi dokuczać. — Nie wiem, dlaczego powiedziałem ostatnie słowa, ale czułem, że Brandon nikomu o tym nie powie.

— Dlaczego o tym nikomu nie powiesz? Może wyciągną z tego konsekwencje i będzie miał nauczkę na przyszłość - powiedział wchodząc do widny i wcisnął odpowiedni przycisk, a jego torba znów wylądowała na ziemi, a on sam oparł się o lustro, dając ręce do kieszeni jeansów.

— Nie chcę robić niepotrzebnej afery z czegoś takiego.

— Ale wiesz, że gnębienie innych jest niezgodne z prawem? Tutaj nawet nie chodzi o kolor skóry, czy niepełnosprawność albo orientację, ale o zwykłego człowieka. Nie powinien ci dokuczać tylko dlatego, że jesteś lepszy od niego.

— Niby w czym ja jestem od niego lepszy? Spójrz na mnie, jestem zwykłym chłopakiem co jeździ na wózku, bo w młodości miał wypadek samochodowy — powiedziałem mu, ale byłem ciekawy jego odpowiedzi.

— Nie, jesteś niezwykłym człowiekiem. Pomyśl ile osób przeżyło to co ty? Odpowiem ci, dużo lecz to i tak mały odsetek w porównaniu z ludźmi sprawnymi fizycznie i psychicznie. Wspomniałeś przed chwilą o wypadku samochodowym, więc wnioskuje, że odbiło się to na twojej psychice. — Chciałem coś powiedzieć, ale uciszył mnie ręką i zaczął swój monolog. — Zmierzam do tego, że Bóg chciał, żebyś miał ten wypadek, aby ciebie czegoś nauczyć. Nie zrobił tego, bo tak chciał, pokazał ci tym, że byłeś silniejszy niż to co próbowało cię zabić i na dowód tego masz blizny na ciele, a zwłaszcza na nogach.

— Serio? Wierzysz w Boga?

— Tak, moja mama ma korzenie europejskie i jest chrześcijanką. Mój ojciec nie za bardzo wierzy, jest ateistą albo przechodzi kryzys wieku średniego i odbija mu się to na wierze. Zakładam, że ty po wypadku też przestałeś wierzyć.

— Można tak to powiedzieć — powiedziałem, wyjeżdżając z widny, a to co zobaczyłem, wprawiło mnie w niemałe osłupienie.

Czyli jednak nie miałem omamów! Wiedziałem, że ta dziewczyna jest prawdziwa. Stała właśnie pod jedną z sal na tym samym piętrze co ja miałem kolejny wykład. Nie wiem co ona robiła w sektorze A, ale miałem nadzieję, że poszła na podobny kierunek do mojego. Widziałem jak koło niej stoi pewna blondynka, która nie wyglądała na mądrą. Szatynka stała pod ścianą trzymała torbę w rękach, a jej koleżanka zasypywała ją słowami i swoim monologiem. Dziewczyna wyglądała na znudzoną jej paplaniną i oderwała od niej swoje zielonkawe oczy. Przeleciała wzrokiem każdego ucznia i trafiła na mnie, gdy to już zrobiła otworzyła lekko usta i zrobiła zdziwione oczy, jakby nie dowierzała w to co widzi.

Gdzieś koło ucha słyszałem dzwonek i głos Brandona. Dziewczyna po chwili patrzenia się na mnie, poszła do sali wykładowej, którą otworzyła jakaś kobieta i znikła za drzwiami.

— Widzę, że ktoś jeszcze cię zna — powiedział, uśmiechając się do mnie, chłopak. — Chodź, zaraz pewnie przyjdzie wykładowca, nie chcesz chyba się spóźnić na drugi wykład.

— Nie, nie chcę się spóźnić, ale ta dziewczyna...

— To twoja znajoma?

— Nie, zobaczyłem ją jakiś czas temu w sklepie. Zwróciła na siebie moją uwagę. Jest tak śliczna, że myślałem przez ostatni czas, że szaleję i mam omamy, a ona w ogóle nie istnieje. Nie sądziłem, że spotkam ją dzisiaj na uczelni.

— Czyżby miłość od pierwszego wejrzenia? Romeo spotkał swoją Julię? — powiedział chłopak, kierując się do sali wykładowej.

— Tak, chyba tak, znaczy, nie, nie wiem — powiedziałem mieszając się w swojej własnej wypowiedzi i ruszyłem za Brandonem. — Myślisz, że chodzi na jakieś studia ścisłe, że tutaj się znajduje?

— Nie wiem, ale słyszałem, że jest zamieszanie w salach i wykładowcach, a porządek pewnie trochę potrwa. Nie jest wykluczone to, że chodzi na wykłady do drugiego sektoru, a wyjątkami są kilka lekcji w sektorze A.

˜"*°•.˜"*°• ... •°*"˜.•°*"˜

Siedziałem z Brandonem przy klasie, gdy skończyliśmy wykłady, ja czekałem na ojca, a on na autobus, którym pojedzie do domu. Opowiadał mi dalszą historie swojej rodziny i to jak to się stało, że trafił do tego miasta i na te studia. Widząc, że nie słucham go za bardzo, ponieważ uciekłem myślami do tej dziewczyny, zaśmiał się tylko i pokręcił głową z rozbawienia.

— Daj mi swój telefon — powiedział, wyciągając swój.

— Po co ci? — spytałem, biorąc torbę i szukając urządzenia

— Byłeś tak zamyślony na wykładach, że nie zwracałeś uwagi na to co mówi wykładowca, albo ja, więc wyślę ci notatki jak wrócę do domu. Wiem, że dzisiaj były lekcje zapoznawcze z przedmiotem, ale kilka informacji może cię przydać później.

— Dziękuję. — Podałem mu mój telefon, a on zapisał mój swój numer. — Ratujesz mi życie teraz. Normalnie bym się skupił, ale ta dziewczyna ciągle siedzi mi w głowie.

— To podjedź do niej i zagadaj, widziałem jak na ciebie patrzy, na pewno cię nie wyśmieje z powodu twojej niepełnosprawności.

— I co jej powiem? Hej, widziałem cię ostatnio w sklepie i chyba się w tobie zakochałem, mimo że nie znam twojego imienia i w ogóle cię nie znam, ale czy umówisz się ze mną? — powiedziałem sarkastycznie.

— Może to nie był dobry tekst, ale trzeba być dobrej myśli, nie bądź takim pesymistą. Jak się wstydzisz to zawsze ja mogę do niej podejść i was zapoznać. Jesteś moim znajomym, jak coś to zawszę spieszę ci z pomocą. Wiesz, zawsze możesz po prostu do niej podjechać i do niej zagadać.

— To samo powiedziałem przed chwilą. — Westchnąłem cicho. — Może lepiej o niej zapomnę.

— Albo weź sprawy we własne ręce. Nie spróbujesz, a już myślisz że poniesiesz klęskę. Nie bądź takim katastrofitą. — Brandon spojrzał na swój telefon. — Muszę już iść, zaraz będę miał busa do domu. Trzymaj się i myśl co zrobić, żeby się do tej dziewczyny zbliżyć.

˜"*°•.˜"*°• ... •°*"˜.•°*"˜

Jak wiadomo historia lubi się powtarzać i jadąc do windy, aby zjechać na parter do wyjścia, zza zakrętu wyskoczył mi nie kto inni jak Jacob. Jednak o dziwo blondyn był sam, bez swojej paczki nowych znajomych, czy starych z tamtej szkoły.

— Kogo my tu mamy? — spytał cwaniacko.

— Czego znowu chcesz?

— Pogadać i powspominać dawne lata. Widzę, że dostaliśmy się na takie same studia, gratulacje.

— Dziękuje i wzajemnie. — Nie chciałem dalszego rozwoju akcji, więc chciałem go wyminąć, ale był szybszy i mnie wyprzedził zagradzając mi drogę.

— Kto powiedział, że skończyłem? Chciałem Ci przypomnieć tylko kilka zasad. — Uśmiechnął się przebiegle. — Myślisz, że jak jesteś na studiach to się coś zmieni? Ani moje nastawienie do ciebie, ani moje zdanie o tobie, ani moje zachowanie wobec ciebie się nie zmieniło przez te wakacje. Dalej cię nienawidzę i dalej będę robił to co robiłem, jednak nie dzisiaj, spieszy mi się, jestem umówiony z jedną dziewczyną z naszego roku. Nie mogę zaprzepaścić takiej szansy, jej rodzice są dobrze ustatkowani.

Twoi też, pomyślałem. Rodzice Jacoba, po urodzeniu Marka, założyli własną kancelarię prawną i są adwokatami. Co za tym idzie, ich starszy syn ze wszystkich sytuacji wychodzi gładko i nic mu nie można zarzucić. Przecież on jest taki kochany, muchy by nie skrzywdził. Muchy może nie, bo za dużo latania za nią, ale kogoś takiego jak ja już tak. Z zabicia muchy nic by nie miał, a z uprzykrzania mi życia miał by radość, satysfakcję, poczucie wyższości i tak dalej.

Podszedł do mnie i pochylił się nade mną.

— Nie myśl sobie Arkan, że możesz mieć wszystko co chcesz. Myślisz, że nie wiedziałem jak patrzysz na tę dziewczynę? Mam siostrę, która chodzi z nią na jednen rok.

— Ta blondynka? — Skojarzyłem fakty, ale wolałem się upewnić.

Nie wiedziałem, że Jacob ma jeszcze siostrę.

— Tak, to moja siostra, co prawda rok młodsza, ale poszła o ten rok szybciej do szkoły. Poszła do innej szkoły, niż ja, ale to nie zmienia faktu związanego z tą brunetką. Masz się do niej nie zbliżać, rozumiesz to? Tak samo jak ten twój kolega z Afryki. Niech wraca tam, gdzie jego miejsce. Do swojego nędznego plemienia, które jest jeszcze w starożytności. Chociaż jak patrzę na to z drugiej strony... jesteście siebie warci. Obydwaj. To jest właśnie różnica między mną, a tobą. Więc dobrze Ci radzę, nie próbuj zagadać do tej dziewczyny, bo się o tym dowiem i będziesz miał bardziej przechlapane, niż już masz. To nie jest liga dla ciebie. Na pierwszy rzut oka widać, że to dziewczyna z dobrej rodziny i nie zasługujesz na nią. Wiesz, to taka rada od starego znajomego, nie zrozum mnie źle oczywiście, ale to ja jestem i byłem tym lepszym.

Jacob skierował swoje kroki w moją stronę, po czym mnie wyminął i stracił plecak z zawiasów na jakich był przyczepiony. Słyszałem tylko jak śmieje się pod nosem, a jego kroki stawały się coraz to dalsze.

Chwilę patrzyłem w pusty korytarz i zastanawiałem co mam teraz zrobić. Miałem już dość tego poniżania ze strony Jacoba, ale co mogłem sam zrobić? Nic. Przecież ja nie chodzę. Jestem bezsilny. Czułem jak na samą myśl o tym, że ten sam scenariusz będzie ciągnął się przez całe studia, złość eksploduje we mnie i zaraz wybuchnę. Odwróciłem się i chciałem zbierać książki lecz zanim zdążyłem się schylić, usłyszałem kobiecy głos i kroki zmierzające w moją stronę.

— Poczekaj, pomogę Ci.

Spojrzałem w górę i zastygłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top