UT💔Zły brat...💔
Perspektywa Papyrusa
Byłem w kuchni i gotowałem...a...a przynajmniej się starałem...
Sans mówi że moje potrawy są ochydne
Że przeze mnie dobre jedzenie idzie na śmietnik...
Ja...
Co ja robię źle?
Chciałem chodzić na lekcje gotowania do Undyne jednak po pierwszej...
Sans byłby wsciekły jeżeli tak wyglądałaby kuchnia...
Dlatego chodziłem do Grillbiego
Ale Sans dalej uważa że moja kuchnia jest ochydna...
Ja...
Ja sam już nie wiem co robić...
Chce tylko by mnie zauważył...
I kochał...
Jak to rodzeństwo...
-Papyrus!
-JUŻ IDĘ SANS!
Sekunde później byłem już przy bracie który oglądał telewizje
-TAK BRACIE?
-Nie nazywaj mnie tak.
-D-DOBRZE SANS...O CO CHODZI?
-Do podziemia wpadł człowiek.
-O NAPRAWDĘ!? WIĘC JA GO ZŁA-
-Zamknij morde. Ty to się weź zamknij w tych swoich beznadziejnych pułapkach.
-A-ALE..
-Co znowu kurwa?
-TO CZ-CZEMU MI TO MÓWISZ...?
-Leź do Undyne i jej powiedz. Mi się nie chce
-O-OH....DOBRZE SANS...
Szybko wyszedłem z domu i chwilę się wachałem
Mogę iść do Undyne...ale...jeżeli sam złapię człowieka to wreszcie zainponuje bratu!
M-może będzie ze mnie dumny!
A-albo...może nawet wreszcie mnie...p-pokocha?
Nie mam nikogo oprócz niego...
I jak mnie ignoruje...to...boli!
Zacząłem biec w stronę Ruin
Słyszałem ich szepty
To jak śmiali się z mojego stroju
Ale...przynajmniej mam ten strój...
Sans mi innego nie kupi
Nie chce marnować pieniędzy
Od dzieciństwa nosze ten sam strój
Przerobiony...ale ten sam
Chociaż...czy jak coś jest przerobione to to jest to samo?
Nie wiem!
Oh!
To człowiek!
-CZŁOWIEKU! JA WSPANIAŁY PAPYRUS WYZYWAM CIĘ BYŚ ROZWIĄZAŁ MOJE ZAGADKI!
Wspaniały...czemu ja wmawiam sobie to kłamstwo...
Nigdy nie będę wspaniały
Bo nigdy nikt mnie nie pokocha...
Spojrzał na mnie bez wyrazu
P-powiedziałem coś ź-źle?
-NIE L-LUBISZ ZAGADEK CZŁOWIEKU?
Kiwnął na nie, nie zmieniając wyrazu twarzy
-W-WIĘC CZEMU CZŁOWIEKU JESTEŚ TAKI...SCEPTYCZNY?
Pokazał coś rękami
Co?
Ja...powiedziałem coś źle?!
A m-może to inny język?!
Po-owinienem zrozumieć prawda!?
Człowiek zaczął się rozglądać a ja lekko drżałem i się pociłem
Cóż ja powinienem robić!?
GDZIE JEST CZŁO-
-O-OH CZŁOWIEKU! T-TUTAJ JEST ZAGADKA!
Pokazałem mu początek
Ch-chciał zacząć od środka!
No...nie można tak!
Chwilę później człowiek zakończył już wszystkie zagadki
O-o nie...
Ja...
Sans miał racje!
Moje zagadki są żałosne!
Nie potrafię nic zrobić d-dobrze!
I co ja mam teraz zrobić!?
Ja...ja muszę go pojmać!
Złapałem go za rękę
-WY-YBACZ CZŁOWIEKU ALE JA MUSZĘ CIĘ PO-OJMAĆ!
Zacząłem iść a on zrobił znów gesty rękoma
Ale chyba...zrozumiałem?
-CZE-EMY NIE POWIEDZIAŁEM WIELKI PAPYRUS? HAHA...TO..NO TO...JA...S-SAM TWIERDZISZ ŻE NIE JE-ESTEM WIELKI!
Pokiwał na nie
-N-NIE SĄDZISZ TAK CZŁOWIEKU?
Kiwnął na tak
O-oh...czyli...on może...nie jest zły...?
Nie!
Ludzie są źli!
Wszystkie potwory powinny ludzi łapać!
Ale...
Ja...ja sam już nie wiem...
Może to pułapka!?
Dobra spokojnie...s-spokojnie
Pokazał na mnie i na siebie i jakiś gest
Uh...
-CZ-CZY TY CHCESZ SIĘ ZAPRZYJAŹNIĆ CZŁOWIEKU...?
Kiwa na tak
On...on naprawdę?
Ale...a-ale przecież...
-To...b-byłoby wspaniałe...ale...
Czemu mówię tak cicho...?
-J-ja nigdy nie miałem przyjaciela...a-ani kochającego brata...
Przekrzywił głowę
-o-oh...t-ty go nie znasz...mój b-brat to Sans...i on...
Więcej już nie mówiłem bo doszliśmy do mojego domu
Chwilę nie wiedziałem co zrobić
N-nie mogę wejść z człowiekiem do domu!
Sans go s-skrzywdzi!
A on jest miły!
Co r-robić!?
Zaprowadziłem go szybko do szopy
Nic tutaj nie było...
Zdziwił się
A przynajmniej tak sądzę po gestach
-JA...CZŁOWIEKU NIE MOŻESZ WEJŚĆ DO MOJEGO DOMU BO MÓJ BRAT NIE LUBI CZŁOWIEKÓW...W-WIĘC...MOŻESZ ZOSTAĆ TUTAJ?O-OCZYWIŚCIE DAM CI JEDZENIE I COŚ DO SPANIA! T-TAKŻE NIE MUSISZ TU S-SIEDZIEĆ CAŁY CZAS ALE PROSZE NIE DAJ SIĘ ZŁAPAĆ! Z-ZARAZ WRÓCĘ CZŁOWIEKU!
Szybko wybiegłem z szopy zostawiając uchylone drzwi
Oby ludziowi zimno się nie zrobiło!
Sansa w domu na szczęście nie było
Pozbierałem jakieś rzeczy
Moja pościel i z lodówki moje potrawy...m-może człowiek się nie o-otruje...
Zaniosłem mu to szybko
-JESTEM CZŁOWIEKU!
Stał pod ścianą
Podałem mu rzeczy
Od razu zaczął jeść
Patrzałem na to niemrawo
Odkąd tu przyszedł nie zmienił wyrazu twarzy...a...j-jeśli on naprawdę się otruje!?
Sans mówił że każdy od tego się otruje!
-CZ-CZLOWIEKU...?
Spojrzał na mnie i czekał aż dokończę
-DO-OBRZE SIE CZUJESZ?
Kiwnął na tak i przechylił głowę jakby chciał powiedzieć ,,czemu"...
A przynajmniej mam taką nadzieję
-B-BO...BRAT-CH-CHODZI SANS! SANS MÓWI ŻE MO-OJE JEDZENIE JEST OCHYDNE I....MOŻNA SIĘ O-OTRUĆ...
Kiwnął na nie po czym pokazał jedzenie i kciuk w górę
-S-SMAKUJE CI...?
Kiwa na tak
Uśmiechnąłem się trochę niepewnie
-C-CIESZĘ SIĘ CZŁOWIEKU!
-PAPYRUS! Do domu!
No i po miłej atmosferze
-Mu-usze iść...ja...jeszcze wrócę...może...sma-acznego
No i pobiegłem do Sansa
Kiedy wykonałem zadania wróciłem do człowieka...
Ale człowieka nie było
Wróciłem do domu
O-oh...
Był w telewizji i robił zagadki Mettatona...
H-heh..
-Widzisz idioto? TO są prawdziwe zagadki
Sans siedział na kanapie a ja na ziemi
Jak zawsze...
-Tak...Sans..
Czyli jednak....
Jestem do niczego...
I i tak nie mam przyjaciela ani...
Brata...
SZCZĘŚLIWE ZAKOŃCZENIE MOŻE ODBYĆ SIĘ BEZE MNIE
Perspektywa Sansa
-Czego?
Spojrzałem na Frisk
Taa...niby dopiero wpadł do podziemia ale po tylu liniach czasowych dobrze już znam tego dzieciaka
No...znam...um...
Dalej nie wiem jaką ma płeć ale jak narazie nie zabił mnie jak mówiłem do dzieciaka jak do dziewczynki...
No co poradze?
To wina Papsa!
W jednej lini czasowej zrobił mu kucyki!
Zaczął żywo gestykulować
-Wolniej wolniej. To nie windings. Nie umiem tak szybko czytać
Powtórzył wolniej zdenerwowany
-Czemu tak się zachowuje wobec Papsa? Hallo?
Popukałem dzieciakowi w czaszkę
-Na mózg upadłeś?
Macha wkurzona rękami
Pfft...
-Zbyt dużo resetów dzieciaku. Sama też zaczęłaś tracić pamięć.
Patrzy na mnie i tak wkurzona
-I co z tego? Frisk Frisk Frisk. TO TWOJA WINA.
No teraz to ją zamurowało
-Naprawdę nic? Nic a nic?
Kiwa na tak
Serio?
Kurde drze się na mnie nic nie wiedząc...
Chodzi...
Sam nie lubię tego co robię!
Naprawdę!
Jednak nie moge inaczej jeśli nie chcę stracić brata...
-Idź zapisać gre
Znów żywo gestykuluje
Agh!
-Za szyyybko! Po prostu to zrób! Mi nie wierzysz to twoja kochana Chara wszystko ci opowie!
Chara to dziewczyna?
A walić to!
Ich płeć to zagadka i tyle!
-Nie jestem zły. No weź to zrób
Wyszła i po parunastu minutach wróciła
-Miłej opowieści
Jak ja nie lubię mordować tego dzieciaka...
Perspektywa Chary
-Naprawdę Frisk?
Wzruszył ramionami
Jak mam nie być załamana!?
Nosz cholibka!
-Przysięgam że kiedyś zabije cię raz a dobrze....tak ON! Jak niby ja bym miała!? Chociaż prawda! Chętnie cię zabiję! A przynajmniej zabiłabym gdybym mogła!
Mam jej dość...
Ugh
-Tak tak historia. Nie jestem głucha i głupia. Nie zapomniałam. Siadaj. SIADAJ KURWA MÓWIĘ JESZCZE PO DOBROCI! No. To teraz zaczynamy...
Papyrus siedział sobie w domu i bawił się klockami
-Synku!
-Tak papa?
-Chodź tu!
Papyrus poszedł do ojca szybko niczego nie świadomy
Co się dziwić...
Ma nie całe dwa latka
-Wiesz że jesteś moim ukochanym dzieciaczkiem? Takim rozsądnym i dzielnym!
Pogłaskał go po głowie po czym dał mu tajemnicze tabletki
I te tabletki go krzywdziły
A ojciec sypał mu komplementami...
TAK BYŁO ZAWSZE
Chara i Asriel mieli spotkać się z dziećmi pana Gastera
Ciekawi wyczekiwali gości
Były to dwa szkielety
Jeden był nienaturalnie wysoki jak na jego wiek
-Hej!
-Jak macie na imię? Jestem Asriel!
-Sans
Jak zwykle żart z poduszką pierdziuszką
-A ty?
-Wow jaki ty duży!
-Jesteś pewnie bardzo silny nie?
I w tym momencie Paps upadł na kolana i się rozpłakał błagając o litość
W domu Papyrus nie wytrzymał...
Powiesił się
A Sans nie mógł go uratować
Chara się dowiedziała i jakimś cudem zresetowała świat
Wszystko zaczęło się od nowa
I zaczynało się tak wiele,bardzo wiele razy....
Bo z każdym kolejnym miłym potworem
Papyrus sam się rozpadał pod wpływem rozpaczy...
-I co? Heh...już rozumiesz? I...i kto tu zawinił? Chce tylko chronić brata...ale...proszę...jeżeli naprawdę chcesz pomóc....ZRÓB TO DELIKATNIE
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top