Trochę inne Dreamtale...

Ból i samotność nie dawały mu spokoju. Nie mógł tak dalej ciągnąć...jaki był w tym w ogóle sens? Nikt tu nie chciał ani jego, ani jabłek, których miał bronić

(Byli jedynie dziećmi, dlaczego ktokolwiek sądził, że będą w stanie wypełnić swą rolę? Bezsilni. Niedoświadczeni. Nie znający balansu)

Bez niego i bez jabłek wszyscy w końcu będą szczęśliwi. Dream będzie szczęśliwy, bo przestaną mu wmawiać te wszystkie okropne rzeczy o nim, które sprawiają że wraca do domu smutny

(Dlaczego ktokolwiek chciałby być smutny, zrozpaczony, odczuwać ból? Niekończące się cierpienie. Nigdy nie chciał by Dream to odkrył, to był problem tego złego, nie jego wspaniałego brata)

Był sam, pobity, zmęczony, zrozpaczony. Nikt więcej już nie przyjdzie, a Dream pewnie nie skończył jeszcze robić zakupów. Nie chce by go widział. Czuł się źle, nie zostawiając żadnej wiadomości, jednak pewnie szybko o nim zapomni... taką miał nadzieję.

Zaczął zrywać czarne jabłka, co paliło mu dłonie. Dlaczego czuł...że to nie na miejscu? Nikt ich nie chciał. Powinny tam zostać. Nie powinny nigdzie iść.

Po czym usłyszał głos.

Nie rozumiał słów, ale te same wtopiły się w jego myśli, jakby ktoś chciał, by trafiły tylko do niego. Jedynie do niego.

(Po co się męczyć? I tak chciałeś je zniszczyć. I tak wiecznie cierpisz. Niech się chociaż raz na coś przydadzą. Czy oprócz poprawy nastroju, jabłka twego brata nie mają też innych właściwości?)

Nie był w stanie podać ani jednego powodu, by nie posłuchać. Potrzebował siły, jabłek było jeszcze wiele, a jego rany spowalniały proces zbierania. Po co się w ogóle męczyć, jeżeli ostatecznie nie zbierze ich wszystkich?

Wziął kęs.

Potem kolejny.

A ból zaczął ustępować...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dream pobiegł szybko do domu, mając złe przeczucia. Mieszkańcy, odkąd jasno przyznał że wie co robią jego bratu i BŁAGAŁ, by przestali, zaczęli dziwnie do niego podchodzić. Ciągle próbowali go zatrzymać, najwidoczniej po to, by ktoś miał czas dręczyć jego brata.

Nie podobało mu się to.

Ale był bezsilny.

Żadne jego słowa nie mogły się przebić przez ich nakierowane światopoglądy. Niektórzy nie byli aż tak wrogo nastawieni do Nightmare, ale twierdzili, że i tak lepiej się nie wtrącać, bo skończą źle.

Gdyby mógł, zostawiłby wszystkich w tyle, był ciągle pod drzewem, ze swoim bratem. Jednak nie mógł. Nie mógł zostawić tych nielicznych potrzebujących, których mógł wyleczyć. Ani przestać zdobywać jedzenie, dla siebie i brata... kto wie jak długo zajęłoby mu nazbieranie jagód, jak za dawnych czasów i jak bardzo by w tym czasie ktoś mógł skrzywdzić jego brata...

(Po co w ogóle powstaliśmy, jeżeli jesteśmy bezsilni?)

Z westchnięciem spojrzał na złote jabłko, które zabrał ze sobą w drodze do miasta. Była możliwość, że będzie go ktoś potrzebował, ponoć zapewniało szczęście i radość... jednak nawet trzymając je, on nic nie czuł. Nie było dla niego niezwykłe. Było klątwą, które dzieliło go od szczęścia brata...

Usłyszał wrzask, na co od razu przyśpieszył. Więc jednak...? Znów ktoś tam jest?!

(ale to nie brzmiało na wrzask bólu)

Zanim zdołał przetworzyć tą myśl, zamarł w bezruchu, nie będąc w stanie zrobić ani jednego kroku dalej. Chciał szybko pobiec, sprawdzić co z jego bratem...ale zbytnio się bał.

(to nie jest mój strach! To musi być jakiś rodzaj aury!)

Tak czy inaczej, wpatrywał się w cyjanowe źrenice, nie potrafiąc się ruszyć. Potwór z sykiem okrążył go, wyglądając na gotowego do ataku, jednak nie chcącego się zbytnio do niego zbliżyć. Czysta moc, skapywała z jego kości, dwie macki wyrastające z jego pleców, niby okapujące mazią, jednak ostre jak brzytwa...

(Kości? Czy w tym świecie nie jestem z bratem jedynymi szkieletami?)

Zdołał przełamać w sobie strach i spojrzał w stronę drzewa, co skutkowało skrzekiem od strony potwora. Jednak nie zaatakował.

Za to drzewo... Początkowo nie mógł zrozumieć, co jest z nim nie tak. Wciąż tam stało, majestatyczne, flaga i złote jabłka lśniły w promieniach słońca... ale druga część była podejrzanie jasna...

(O matko...)

-NIGHTMARE!- Dream upuścił rzeczy, które ze sobą niósł, po czym puścił się biegiem w stronę ich domu. Demon syknął coś, po czym rzucił się w pościg za nim, najwidoczniej chcąc dopaść mniejszego szkieleta.

Jednak nie był aż tak sprawny, jak młody zwycięzca wszystkich gier w berka.

Z krzykiem Dream wpadł pod koronę drzew, rozpaczliwie szukając swojego brata i nawołując go. Nie mógł go znaleźć, nie było go tu! Wspiął się na drzewo, ignorując syczenie i skrzeki wydobywające się z demona. Starał się sobie wmówić, że jego brat po prostu śpi. Jest na jednej z gałęzi, akurat tam gdzie go teraz nie widzi, wespnie się wyżej to na pewno go znajdzie, on musi tu być, nie ma innej opcji, nie mógł go zostawić samego, jeśli mu się coś stało...on...on!

Wszystkie czarne jabłka zniknęły.

Po minutach rozpaczliwych poszukiwań, w końcu to do niego dotarło.

Nie ma tu jabłek. Nie ma tu jego brata.

Został sam.

Zeskoczył z gałęzi, jeszcze raz przeczesując trawę wokół drzewa. Wcześniej poszukiwał brata, lub jego ubrań, czegokolwiek co wyjaśniałoby gdzie on zniknął... ale był zbyt zdesperowany, by wszystko przetworzyć.

Na ziemi leżały skrawki czarnych owoców. Ogryzki, niedojedzone części, jakby ktoś je zjadł w pośpiechu... ale nie było ich aż tak dużo, więc chyba ktoś nie mógł zjeść tu wszystkich, prawda?
Chyba, że by jadł w całości.

Książki jego brata były nietknięte. Chowali je pod końcówką flagi, aby nikt ich nie zniszczył, jeżeli by znów...tu przyszli dręczyciele. Były chyba wręcz nietknięte... więc co Nightmare robił przez ten cały czas?

Demon.

Szybko odwrócił się, jednak aura już dawno go opuściła, co znaczyło że nie ma go już w pobliżu. Czym to...coś było? Miał wyryte w pamięci te oczy, jasno płonące, okrune...

Szkielecie.

Idąc niepewnie w stronę zakupów, które zostawił po drodze, próbował zrozumieć, co się mogło stać. Nightmare...nigdy nie opuszczał drzewa. Twierdził, że nie może, skoro jest strażnikiem...

-Lepiej mnie, niż ciebie lub matkę.

Oh, wciąż tak bardzo chce go skrzyczeć za te słowa. Jednak to znaczy, że nie odszedłby z własnej woli. Albo w końcu go posłuchał i uciekł, by przeczekać napaść w ukryciu? Chciałby żeby to była prawda...

(czy to...?)

Potknął się o coś i szybko spojrzał to tyłu przerażony. To był but....but Nightmare. Szybko przy nim kucnął, próbując ocenić jego stan. Wyglądał jak rozszarpany od środka, co nie miało większego sensu. Jakby go targali po ziemi, czy by się bronił, cokolwiek innego... byłyby na tym otarcia, może dziury, ale nie wyglądałoby to tak. A raczej nikt dla zabawy nie próbował założyć jego buta...racja? I gdzie jest drugi? Chodzi, jasne, nie są w stanie zbyt często zmieniać ubrań, szczególnie jak kupuje coś dla brata... A może to on jest taki ślepy, że nie zauważył nowych, innych uszkodzeń? Czuł się tym wszystkim zmęczony...

Spróbował się rozejrzeć, jednak nie mógł nic znaleźć. Podniósł pozostawione wcześniej złote jabłko, nie chcąc by coś mu się stało...to w końcu z drzewa jego matki. Nie mógł go tak po prost zostawić na ziemi. Ale gdziekolwiek by nie spojrzał, nie mógł znaleźć innych rzeczy brata...

To dobrze. To znaczy, że żyje...racja?

Bez namysłu pobiegł w stronę wioski, słysząc krzyk. Jednak to nie jego brat krzyczał....

To co ujrzał, można nazwać jedynie rzezią.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nie mógł uspokoić oddechu. Jak bardzo by nie próbował, ciągle coś go ciągnęło, jakby to nie on był u władzy własnego ciała.

Pozostał jedynie instynkt.

Czuł jak odskoczył od drzewa, przytłoczony aurą złotych jabłek. To boli. Jest niebezpieczne.

Muszę od tego odejść.

Po paru krokach upadłem, odruchowo krzycząc. Cóż...krzyk to chyba złe określenie, jednak wszystko wydawało się pękać od samego upadku. Jego stopy piekły, dłonie wydawały się rozpadać, a on nawet nie był w stanie tego kontrolować. Starając się iść na czworaka, zrzucił buty i dopomógł sobie mackami.

Coś się ruszyło.

Momentalnie jego ciało ruszyło w tamtą stronę, chcąc dorwać intruza, rozszarpać, zabić...

Zatrzymał się jak wryty, obserwując intruza.

Był mały, słaby, chciał zatopić w nim kły... ale czuł od niego tą niebezpieczną aurę.

Niebezpieczeństwo.

Jednak nie chciał po prostu dać mu przejść. Czekał. Obserwował jego poczynania, wydając z siebie co jakiś czas dziwne dźwięki.

Wtedy, zaczął biec.

Od razu ruszył za intruzem, jednak kończyny mu się plątały, macki próbujące sięgnąć ofiarę, wciąż upadały pod niego, raniąc go w dłonie, kiedy na nie stąpał.

Nieudane polowanie.

Zwolnił, próbując naśladować uciekającą zdobycz. Tylne kończyny, ciało pochylone do przodu, ale nie opierające się o ziemię. Na chwilę stracił równowagę, jednak w końcu zaczął się przemieszczać. Z warczeniem zerwał materiał oplatający mu stopę, po czym uśmiechnął się zadowolony. Lepiej. Równo.

Nie mógł się tu zbliżyć. Złoto go odstraszało. Oznaczało niebezpieczeństwo, ból. Krzycząca ofiara przyprawiała go o mdłości i ból głowy.

Odszedł w stronę zapachu. Dobrego zapachu. Ktoś musiał coś upolować. Więc on upoluję te osoby. Osoby? Zemsta.

Zemsta.

Zemsta zeMstA ZEmSta ZEMSTA ZEMSTA ZEMSTA--

Te krzyki są lepsze. On sprawia że krzyczą. Te krzyki są dobre. To oni się boją. Boją się go. Oni, źli. Źli są.

zemsta


/* meh, nie umiem dawać postaci które szaleją XD
W skrócie, Nightmare miał dosyć dręczenia i chciał najpierw zniszczyć negatywne jabłka, a potem się zabić. Oczywiście ich mamusia mu na to wszystko pozwala, bo jest kurwą(i woli by ranili strażnika, a nie ją). Jednak podczas zbierania, uslyszał ten głos co w oryginale i skończył zjadając wszystkie czarne. A że nie tykał złotych, to w końcu zaczął się od nich odsuwać, bo po prostu teraz czuł aurę i sprawiała mu ona ból. Był strasznie zniszczony psychicznie, więc czysta energia po prostu zawładnęła nim, jako naczyniem. Tak jak drapieżnik chce zabić, żeby zjeść, tak samo teraz on robi, tyle że on się bardziej karmi krzykami i strachem, niż samymi potworami jako tymi zabitymi. Z tego mam pomysł na dalszą fabułę, ale nie wiem czy chce mi się to pisać XD*/

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top