Żyj dalej

Był mroźny, wigilijny wieczór. Granatowowłosa szła powoli do starej biblioteki. Jej myśli krążyły wokół ciepła, które może dać tylko rodzina.

Nie, nie! Nie będzie o tym myśleć. Przyśpieszyła kroku. Jej czarne kozaki odbijały się z echem od twardego bruku. Czerwona chusta, która szczelnie opatulała jej szyje, odwinęła się i upadła na śnieg z jej prawej strony. Podnosząc ją, zajrzała przypadkiem do domu obok. Siedziało tam kilka wesołych osób i rozmawiało zapewne o czymś szczęśliwym. Ich szerokie uśmiechy mówiły same za siebie.

Łzy napłynęły jej do oczu. Czym prędzej pobiegła, znowu odganiając natrętne myśli. Gdy dotarła do biblioteki i otworzyła brązowe drzwi, zauważyła wielkie pudła, pełne nowych książek. Zajęła się ich rozpakowywaniem. Pod ich stertą, na dnie leżało czarno-czerwone pudełeczko. Dziewczyna była bardzo ciekawa, bo w swoim życiu nigdy nie widziała czegoś takiego. Wyjęła je delikatnie i otrzepała z kurzu. Przed otworzeniem przedmiotu, jeszcze pozasuwała wszytskie zasłony. Tak dla pewności.

Gdy odchyliła wieczko zdarzyło się coś niezwykłego. Z pudełka wyszło, nie, wyłoniło się małe żółte stworzonko.

-Kim jesteś?- spytała przerażona, łamiącym się głosem.

-To teraz nieważne. Dla ciebie będę nikim. Nie mam określonego wieku, więc mów na mnie jak chcesz, ale ja przyszłam żeby ci coś pokazać.- głos stworka był melancholijny, ale jednocześnie nieznoszący sprzeciwu.

Zanim niebieskooka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, znalazła się w jej starym domu w Paryżu. Zauważyła siebie i swojego męża. On był zajęty bójką z napastnikami, a ona stała i płakała.

-Uciekaj! Marinette uciekaj!- jego głos był rozpaczliwy, ale nadal w pełni męski.

Ujrzała biegnącą siebie, która odwracała się co chwilę by znów móc ujrzeć ukochanego Adriena. Oglądająca zamknęła oczy, wiedząc co się zaraz stanie, ale stworzonko otworzyło je mówiąc:

-Przypatrz się tej chwili, nie wstrzymuj łez. Nie ma przyszłości bez zaakceptowania przeszłości.

Ujrzała siebie leżącą i męża nadal walczącego i wykrzyjującego jej imię. Magiczne stworzenie przyniosło ich chwilę dalej. Ona obudziła się i spostrzegła martwe ciało swojego jedynego. Sama leżała w kałuży krw, mimo, że nie miała żadnej rany.

Niebieskooka spostrzegła, że poroniła. Po mieście rozniósł się głośny szloch, dwóch granatowowłosych kobiet. Zanim jego echo przebrzmiało w uszach podróżującej, już była gdzie indziej. Spostrzegła siedzącą w bibliotece staruszkę. Rozejrzała się i zdała sobie sprawę, że to ona samotna w przyszłości.

-Chcesz żeby twoja przyszłość tak wyglądała?- zapytała spokojnie istotka.

Nie odpowidziała. Wiedziała, że jak tylko się odezwie znowu wybuchnie płaczem.

-Wiem, że boisz sie powtórzenia sytuacji sprzed lat- kontynuowało żółte stworzonko.- ale jeśli nadal będziesz odsuwać się od ludzi, skończysz sama. Nie bój się wspominać męża, był wspaniałym człowiekiem. Już dosyć za niego żałowałaś, teraz pomyśl o sobie.

Magiczna istotka zniknęła, a Marinette znowu siedziała w bibliotece. Pudełeczko rozpłynęło się w powietrzu, a ją ponownie otaczały same książki. Nie wiedziała czy to był sen, ale zamierzała posłuchać się stworzenia, które zabrało ją w tą szaloną podróż po czasie.

Krótkie, smutne, z morałem. Tylko mnie za to nie zabijcie. Jeśli wam się spodobało to zachęcam do zmotywowania mnie, do napisania czegoś lepszego, za pomocą gwiazdki lub komentarza.

Do następnego ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top