Ziarenko - metin2

Ostatni wyrzut mocy i olbrzymi potwór przypominający drzewca upadł. Oddychałam szybko czując jak rezerwa mocy znacząca zmalała. Byłam zła na siebie, że zapomniałam odkorkować buteleczkę z mgłą many.
Przedmioty rozsypały się na ziemi, a ja machnęłam dłonią, by za pomocą magii zebrać je do sakiewki. Kolejne ulepszacze potrzebne dla kowala, by zrobić zbroję. Jeszcze trochę. Już niedługo, a pokonam Chillę. Idiota chce się pojedynkować przy każdym naszym spotkaniu.
Szarpnięcie w okolicach pępka oznajmiło, że pora wracać. Dookoła mnie pojawiła się srebrna mgła, a już po chwili stałam w Komnacie Wyzwań. Czerwony wystrój sali kojarzył mi się tylko z jednym. Z krwią. Chociaż mogłam się odradzać, to śmierć nie była niczym przyjemnym i unikałam jej jak ognia. Odetkałam buteleczkę z mgłą many i przymocowałam do pasa. Już po chwili mogłam poczuć napływającą moc, a oddech stał się regularny.
- Tu jesteś... - cichy szept tuż przy moim uchu.
Drgnęłam zaskoczona i natychmiast się odwróciłam.
- Kakarot! - krzyknęłam na widok przywódcy mojej gildii.
- To ja! - zaśmiał się, po czym okręcił dookoła. - Ładna? Właśnie wracam od kowala. Nówka nieśmigana!
- Całkiem ładnie ci w niej. Podkreśla twój... Sztylet. - Szturchnęłam go w ramię i zaczęłam grzebać w sakiewce.
- To dobrze. A teraz na poważnie. Porwali Chillę.
W oka mgnieniu mój dobry humor prysł. Sakiewka upadła rozsypując przedmioty po podłodze. Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa.
- Jak... Kiedy... Kto... - wyszeptałam, kiedy moje gardło było już na tyle rozluźnione, że mogłam wypowiedzieć cokolwiek.
- Ktoś z niebieskich. Żadna gildia, jakieś stowarzyszenie. Szukają czegoś. Porywają tylko sury.
Usiadłam na ziemi pośród itemów, które chwilę później magicznie zebrałam, i zamknęłam oczy.
- Co ty robisz? - zapytał Kakarot.
- Myślę. Skupiam się. Wiesz, to pomaga przy obmyślaniu planu - westchnęłam.
Musiałam zrobić szybki przegląd uzbrojenia i eliksirów. Jeśli miałam pomóc z odbiciu przyjaciela, to musiałam mieć z czym iść. Chociaż ostatnio nabyłam trochę doświadczenia, to nie było ono wystarczające na najlepszą zbroję. Musiałam poradzić sobie z tym, co miałam. Z magazynu przywołałam wachlarze i położyłam na kolanach. Gładziłam je opuszkami palców dodając różne bonusy. Musiały być idealne. Musiały zabić.
- Wiesz gdzie go trzymają? - zapytałam otwierając oczy.
- Na pustyni, w oazie. Za wodospadem znajduje się jaskinia, gdzie trzymają jeńców.
- Idę tam.
- Kilka osób czeka na początku drogi. Mało kto się odważył.
- Damy radę. - Uśmiechnęłam się pokrzepiająco. Ruchem dłoni przywołałam panel teleportacyjny i wybrałam pustynię. Kolejne szarpnięcie w okolicach pępka i srebrna mgła mnie otoczyła. Gdy opadła, ujrzałam złote piaski i kilkoro przyjaciół wylegujących się. Na widok Kakarota pojawiającego się obok mnie stanęli wyprostowani.
- Szefu! - krzyknęli chórem.
- Dobra, załoga. Jest nas jedynie szóstka. - Powiódł po nas wzrokiem. Karoszek z Meffeshem ukradkiem porównywali swoje miecze, Sayen tupał na Frogkillera, a Frog żonglował sztyletami. - Ale wierzę, że damy radę. Chilla to nasz przyjaciel i odbijemy go!
- Tak! - krzyknęliśmy zgodnie i przywołaliśmy wierzchowce.
Droga nie zajęła nam zbyt wiele czasu. Po kilku minutach byliśmy już przy oazie. Odwołaliśmy wierzchowce i zaczęliśmy się przygotowywać. Każdy ubrał najlepsze zbroje, naostrzył broń i wypił mikstur dające siłę. Wzięłam głęboki oddech. W głowie kołatała mi się myśl: A co, jeśli nie damy rady?
- Gotowi? – zapytał Frogkiller stając za Kakarotem.
Chwyciłam mocniej wachlarz. Był przygotowany na ninje i wojowników. Na znak szefa ruszyliśmy. Wybiegliśmy zza drzew i skierowaliśmy się w stronę jeziorka. To tam czekali na nas przeciwnicy. Większość wojowników, kilka ninji i dwóch szamanów. Żadnych sur. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie wiedziałam jakie mają uzbrojenie, ale dobrze dobrałam wachlarz. Jako pierwszy zaatakował Karoszek rzucając rozproszenie magii i ściągając buffy wojownikowi, który stał jako pierwszy. Następna byłam ja. Wyrzuciłam magię w formie kulki w stronę ninji stojącego tuż za nim. W kilka sekund byliśmy rozproszeni. Atakowałam dwie sury i ninje. Czułam, jak zadają mi obrażenia. Zdarzało się, że prawie umierałam, lecz w ostatniej chwili ich zabijałam, albo przynajmniej odrzucałam. Najgorsze było to, że chociaż umierali, to po chwili się odradzali i jak gdyby nigdy nic walczyli dalej. Po kilku minutach mikstury zaczęły się kończyć, a ja nie miałam jak je ponownie wypić. Kątek oka zobaczyłam, jak sześciu przeciwników atakuje Sayena, który najwidoczniej nie dawał sobie rady. Uniosłam ręce do góry, przywołując dookoła siebie smoki i odtrącając wrogów. Pobiegłam do przyjaciela i użyłam przywołania smoka, by dać mu więcej szansy na przeżycie. Zaraz obok mnie pojawił się Kakarot.
- Sawannka, leć do groty. Uwolnisz ich, a my się nimi zajmiemy – powiedział walcząc z wojownikami.
Kiwnęłam głową, chociaż on pewnie i tak tego nie widział. Manewrowałam pomiędzy ludźmi unikając ciosów, aż doszłam do brzegu jeziorka. Bez oporów weszłam do wody i zauważyłam żółwia, który pojawił się obok mnie. Zaklęłam pod nosem Wyciągnęłam dzwonek i zaczęłam go uderzać. Co chwilę obrywałam jego oddechem, ale nie poddawałam się. Ze zwycięskim uśmiechem obserwowałam, jak ciało zabitego żółwia znika. Nie zajmowałam się przedmiotami, które z niego wypadły. Pobiegłam do wodospadu i przeszłam przez niego. Mokra wdrapałam się na skałę i stanęłam przy wejściu do jaskini. Odgarnęłam dłonią włosy.
- Jedna szamanka? Tylko tyle? To nas obraża! – Usłyszałam donośny głos, a chwilę później kilka minimetrów od mojego ucha przeleciała błyskawica. Kolejny szaman.
Przywołałam smoka i wyrzuciłam przed siebie. W jego świetle zobaczyłam szamana i ninję. W ich oczach zobaczyłam nienawiść. Nie namyślałam się długo. Zaatakowałam ich przywołaniem smoka, a następnie dołożyłam talizmanem. Podbiegłam bliżej, by zaatakować obydwoje, i przywołałam dookoła siebie smoki. Walka trwała naprawdę długo. Aż wreszcie obydwóch przeciwników umarło w jednej chwili, podbiegłam do jeńców. Miałam jedynie 10 sekund, by ich uratować. Odpięłam kajdany uniemożliwiające teleportację, a chwilę później byłam jedynie z Chillą. Widziałam, że nie ma sił, by przywołam panel teleportacyjny. Chwyciłam go pod ramię i zrobiłam to za niego. W chwili, gdy otaczała nas srebrna mgła, przeciwnicy odrodzili się. Przez ułamek sekundy myślałam, że przerwą teleportację. Zorientowałam się, że wstrzymuje oddech, dopiero jak go wypuściłam w mieście. Odgarnęłam włosy z czoła sury po czym zaczęłam grzebać w jego sakiewce. Wyciągnęłam buteleczkę z mgłą zdrowia i przyczepiłam do pasa chłopaka. Napisałam do szefa, by wracali. Uspokoiłam się dopiero w chwili, kiedy wszyscy byli dookoła mnie.
Chłopaki wspólnymi siłami przenieśli Chillę pod drzewo, by mógł w spokoju usiąść i opowiedzieć co się stało.
- Szukają... Nasiona brzoskwini. Tego, co wyrosło na dłoni pierwszej sury... - mówił cicho. –Podobno daje ogromną siłę. Mówili, że w ciałach sur jest wskazówka, gdzie się to znajduje.
Wszyscy, jak na jakiś znak, spojrzeli na mnie.
- No co? – Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc.
- Jesteś szamanką. Skupiasz się na inteligencji. Możesz odnaleźć tą wskazówkę! – rzucił Karoszek
Westchnęłam i wzniosłam oczy ku niebu. Już od dawna wiedziałam, że sury są wyjątkowe. Wzięłam dłoń przyjaciela do ręki i zaczęłam delikatnie gładzić.
- A myślicie, że dlaczego on ma tu wypustki? – zaśmiałam się pod nosem. – Ręce sur to swego rodzaju mapa. Jest ich kilka, bo jest kilka dróg do nasiona.
- To na co czekamy? Idziemy! – krzyknął Frogkiller
Spojrzeliśmy na niego jak na idiotę, wskazując Chillę.
- Dobra. To może za chwilę...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top